- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis IV

Psychopolis IV

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis IV

Wszystko było przygotowane do przetransportowania połowy kolonistów w inny rejon planety, na którym miała powstać rzekoma druga osada. Doktor dwoił się i troił, nadzorując ich wyjazd. Udało mu się dokonać podziału na tyle sprawnie, że nie rozdzielono żadnej z nielicznych rodzin, czy też par przybyłych na planetę. Doktor nie mógł sobie pozwolić na to, by ludzie pozostali na miejscu zbyt często dopytywali o członków drugiej osady. Miał nadzieje, że na początek wystarczy, jeśli będzie dostarczał im ogólnikowych, w miarę przekonująco brzmiących informacji.

Wśród tych, którzy zostawali na miejscu były niemal wszystkie osoby, które uczestniczyły w pierwszym spotkaniu organizacyjnym. A także w kolejnych, mających miejsce na przestrzeni tygodnia. Grono ludzi chętnych do głębszego zaangażowania się w budowę osady powiększyło się w tym czasie znacznie. W tym momencie Doktor mógł liczyć na bliską współpracę około stu pięćdziesięciu osób, z których jedna znała już prawdę.

Po pierwszej rozmowie on i Szajnert kilkakrotnie powrócili do poruszonego wtedy tematu społeczeństwa idealnego. Doktor gratulował sobie doboru sojusznika. Szajnert okazał się człowiekiem bystrym i inteligentnym, jednocześnie jednak na tyle rządnym władzy, by cechy te wykorzystać głównie dla własnej korzyści. Doktor nie łudził się, że zarazi go samą ideą, skusił go zatem, oferując bardzo wysoką pozycję w hierarchii, którą miał zamiar stworzyć. Upatrzył też sobie kilka kolejnych osób, które planował zwerbować podobną metodą. Na pozostałych miał inne sposoby.

– Wszystko gotowe– powiedział do stojącego obok młodego lekarza o azjatyckich rysach, jednego z tych, którzy od przybycia na planetę pracowali ciężko po drugiej stronie globu, podłączając skomplikowaną aparaturę, a który teraz przybył zdać z tego relację i oznajmić, że już czas. Podziemne laboratoria były gotowe. Naturalnie ukształtowane formacje pod powierzchnią gruntu okazały się dla Doktora błogosławieństwem. Wybudowanie na powierzchni laboratoriów, w których dałoby się przeprowadzić cały projekt, zajęłoby wiele czasu, a on chciał przystąpić do realizacji planu jak najszybciej.

– Doskonale – uśmiechnął się mężczyzna. – Z naszej strony też zgodnie z planem. Myślę, że jeszcze dzisiaj damy radę unieruchomić wszystkich.

– Zależy mi, żeby nie wzbudzić podejrzeń – zastrzegł Doktor. – Zbiorowa panika, czy, co gorsza, bunt zdecydowanie byłyby nam nie na rękę.

– Oczywiście – rzekł uspokajająco Azjata. – Na początek mamy dla nich baraki podobne do tych tutaj, wszystko wygląda, jak teren przygotowany pod budowę. Do ostatniej chwili niczego się nie domyślą. Nie będą nawet wiedzieli, kiedy zasną.

Doktor pokiwał głową zadowolony.

– Obudzą się już w nowym świecie – szepnął z zadumą.

Nie czekając na reakcję lekarza, oddalił się, by poszukać swoich pomocników.

Jego plan zakładał podział współpracowników na dwie kategorie. Jak dotąd podział ten działał bez zarzutu. Szajnert oraz kilkunastu ludzi jego pokroju, tych, którym w najbliższym czasie zamierzał wyjawić prawdę, mieli stanowić elitę intelektualną. Prócz nich jednak do pomocy zgłosiła się także ponad setka osób, których predyspozycje charakterologiczne wykluczały możliwość całkowitego odkrycia kart bez niepożądanych skutków. Musiał nad nimi dłużej popracować. Był jednak pewny sukcesu. Ostatecznie wszystko opierać się miało na relacjach władzy, a ich przewidywalność, niezależna od miejsca i czasu, sprawiała, że Doktor optymistycznie patrzył w przyszłość.

 

Tych, których szukał znalazł dokładnie tam, gdzie się ich spodziewał, czyli w jednym z pomieszczeń stacji badawczej, które sam wydzielił właśnie po to, by tacy ludzie, jak ci tutaj mogli się swobodnie spotykać, dyskutować i dzielić pomysłami. Oczywiście nie zamierzał nigdy wcielić tych pomysłów w życie. Chodziło tylko o to, by poczuli się swobodnie i nabrali zaufania.

Gdy tylko wszedł do pomieszczenia, zaraz zjawiła się przy nim młoda, roześmiana kobieta o bardzo jasnych włosach, związanych w koński ogon kawałkiem biało-czerwonej taśmy ostrzegawczej.

– O, świetnie, że pan jest, Doktorze – odezwała się radośnie. – Doskonale. Czekaliśmy na pana. Kończymy właśnie inwentaryzację narzędzi. Myśleliśmy, żeby zając się podziałem pracy, ale tak właściwie, to nie wiemy, co dokładnie trzeba zrobić. Planów nie ma…

Urwała i spojrzała na niego z obawą. Nie chciała, by to wyglądało na otwartą krytykę, czy zarzut. Zdawała sobie sprawę, że Doktor bardzo się stara, wierzyła, że wie, co robi. Prawda była jednak taka, że choć przygotowania do budowy szły pełną parą, materiałów i narzędzi było, jak na początek, aż nadto, to wciąż nikt nie widział projektów.

– Są plany – odparł Doktor z dobrze udawanym roztargnieniem. – Są, proszę się nie martwić. Wszystko już dokładnie rozrysowane. Ale z ich omówieniem poczekamy, aż wrócę. Teraz muszę dopilnować transportu ludzi na miejsce powstania drugiej osady.

– I pan będzie tak się miotał między dwiema osadami? – zmartwiła się dziewczyna. – Przecież oni też będą potrzebowali pomocy.

– Już mówiłem, proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą – uspokoił ją Doktor, nadal tym lekko lekceważącym tonem, mającym sugerować, że na wszystkie problemy dostrzeżone przez dziewczynę ma już sposób.

Blondynka zamilkła, wyraźnie jednak nie przekonana.

– No dobrze – bąknęła w końcu. – Okej. To…co mamy robić do pańskiego powrotu?

– Ile was tu jest? – spytał zamiast odpowiedzi, mając na myśli osoby pracujące w tej chwili przy inwentaryzacji.

– Dwanaścioro.

Pokiwał głową zadowolony. Tego się spodziewał. Ci, co zwykle.

Fakt, do pomocy chętnych było wielu, jednak tylko kilkanaście osób wykazywało prawdziwą inicjatywę, pozostali czekali tylko na polecenia. Doktor wiedział, jak wykorzystać tę sytuację.

– Podczas, gdy mnie nie będzie, niech każdy z was dobierze sobie dziesięć osób– zarządził. – Kiedy wrócę, przejrzymy plany, podzielimy zadania między grupy i zorganizujemy resztę ludzi.

Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną. Uznała chyba, że to zdecydowanie za mało jak na te trzy dni, podczas których Doktor będzie w podróży, wzruszyła jednak ramionami i nic nie powiedziała. Odwróciła się gwałtownie, gdy do sali wszedł jeden z pracujących w magazynie mężczyzn.

– Dzień dobry, Doktorze– rzucił i zwrócił się do dziewczyny. – Emma, jest problem. Częstotliwość ściany domenowej minimalnie różni się od tej na Ziemi.

Blondynka prychnęła.

– No i co to niby za problem? Dobierze się drgania od nowa. Akurat będziemy mieli na to trochę czasu.

Uśmiechnęła się zadowolona, że jednak trzy dni bez Doktora nie pójdą na marne.

– Mamy polecenia od Doktora– kontynuowała. – Zbierz ludzi w magazynie, zaraz przyjdę i wszystko ogłoszę. Potem weźmiemy kamertony i pójdziemy pracować nad dostrajaniem.

Mężczyzna posłusznie odszedł. Emma patrzyła za nim chwilę, zastanawiając się nad czymś, po czym nagle jakby się ocknęła.

– Przepraszam, Doktorze, ale praca wzywa– powiedziała z uśmiechem i również ruszyła do wyjścia. Mając przed sobą konkretne zadanie do wykonania zapomniała natychmiast o poprzedniej niepewności.

I bardzo dobrze, pomyślał Doktor. Bardzo dobrze. Niech pracują. Niech się angażują. W końcu z większym poświęceniem dba się o coś, co samemu pomagało się stworzyć. A o powstające właśnie miasto trzeba będzie bardzo dbać. Bardzo.

 

– Jeszcze tu jesteś?

Drgnął zaskoczony, natychmiast jednak się opanował.

– Jak widać.

Elena stała w drzwiach i przypatrywała mu się z wyraźną dezaprobatą.

– Nasze myszy laboratoryjne już od dawna tkwią w transporterze – rzuciła cierpko. – Czekają na ciebie, więc może łaskawie byś się do nich udał?

– Jedziesz ze mną.

To nie było pytanie. Elena skrzywiła się demonstracyjnie i głęboko westchnęła.

– Po jaką cholerę, mogę wiedzieć?

-Sprawdzisz aparaturę – wyjaśnił Doktor. – Potem będziesz nadzorowała unieruchomienie obiektów, zabezpieczenie ich i przeprowadzenie pierwszej operacji.

– A ty w tym czasie co będziesz robił?

Nie uznał za celowe odpowiedzieć, zatem ciągnęła dalej, już nieco łagodniejszym tonem, dając do zrozumienia, że nie dąży do kłótni, a jedynie chce wyjaśnić nurtującą ją kwestię.

– Przecież mieliśmy się wymieniać. Jak ty tam, to ja tu i odwrotnie.

– Na razie nie trzeba – mruknął Doktor lekceważąco. – Tu nic się nie dzieje. Poleciłem im podzielić się na zespoły. Z tym chyba sami sobie poradzą, prawda? W razie czego będzie tu Szajnert…

Przerwała mu pogardliwym prychnięciem.

– No tak – sarknęła. – Wy to się dobraliście! Już nie wiem, który gorszy.

– Dobrze, że ty taka nieskalana – odparł spokojnie.

Wychwyciła oczywistą ironię. Policzki lekko jej poczerwieniały, jednak kiedy się odezwała, jej głos brzmiał rzeczowo i konkretnie, jakby próbowała nadać tej wymianie zdań pozory konstruktywnej rozmowy. Choć wiedziała przecież doskonale, że w przypadku Doktora o konstruktywnej rozmowie nie może być mowy.

– Posłuchaj, to, że ci pomagam, nie znaczy, że nie dostrzegam pewnych…

– Chodź – przerwał jej obcesowo, jakby w ogóle nie dotarło do niego, że się odezwała. – Naprawdę, tam jesteś bardziej potrzebna, niż tutaj.

W duchu przyznała mu rację. Na miejscu nie było w tej chwili nic do roboty, po drugiej stronie globu natomiast miało w najbliższym czasie wydarzyć się wreszcie to, nad czym pracowała z Doktorem i lekarzami przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Miała ogromny udział w opracowaniu tego planu, nic więc dziwnego, że chciała zobaczyć, jak zostanie on wcielony w życie. Nawet, jeśli Doktor zabierał ją tylko po to, by wyręczyła go w żmudnych czynnościach przygotowawczych i przejęła nadzór nad wykonaniem pierwszej operacji. Nie oponowała zatem już więcej, uznawszy, że Szajnert samowolnie nie powinien narobić żadnej szkody.

– Dobrze – westchnęła. – To chodźmy już, ludzie czekają.

I wyszła, nie oglądając się na niego. Pierwsza dotarła do transportera. Wsiadła i zajęła jedno z przednich miejsc. Starała się nie patrzeć na stłoczonych na pozostałych siedzeniach ludzi, było ich jednak na tyle dużo, że sam hałas przypominał o ich obecności. Podniecone glosy mieszały się ze sobą, pasażerowie snuli domysły i zadawali sobie wzajemnie pytania, na które, z oczywistych przyczyn, nikt nie znał odpowiedzi. Żadnemu z nich nie przyszło jednak do głowy, by z którymkolwiek z pytań zwrócić się do niej. Nie była tym zdziwiona. W końcu od przybycia na tę planetę starała się jak mogła, by nie rzucać się w oczy. Prawdopodobnie żadna ze zgromadzonych tu osób nie słyszała nawet do tej pory, by Elena w ogóle się odzywała. Mieli ją prawdopodobnie za niczego nieświadomą asystentkę Doktora, której główne zadanie polegało na noszeniu za nim teczki. A jej to bardzo odpowiadało.

Doktor wsiadł niedługo po niej i zanim wygodnie usadowił się obok, obrzucił ogromną kabinę transportera promiennym spojrzeniem. Zwróciła na to uwagę, pamiętając, że jej nie starczyło nawet odwagi na nieśmiałe zerknięcie. Pasażerowie byli na tyle rozemocjonowani, że Doktor uznał za bezsensowne przemawianie do nich w tej sytuacji. Uznawszy, że zrobi to później, o ile w ogóle zajdzie taka potrzeba, opadł ciężko na siedzenie obok Eleny.

– Nareszcie – szepnął triumfalnie, bardziej do siebie, niż do niej. – Moje marzenia nareszcie się spełniają!

 

Na powierzchni planety wszystko wyglądało tak, jak mówił wcześniej młody lekarz. Specjalnie na użytek tej farsy przygotowano cały plac budowy, postawiono także kilkanaście dużych baraków, dokładnie takich, jak te, z których ludzie dopiero co się wyprowadzili. Doktor nie sądził jednak, by noga któregokolwiek z nich kiedykolwiek w którymś z tych baraków postała. I nie pomylił się.

Powitało ich pięciu lekarzy w dziwacznych, białych kombinezonach. Wyglądali na poważnie zaniepokojonych.

– Witam! – rzekł Doktor radośnie, chcąc uścisnąć im ręce, oni jednak odsunęli się od niego.

Udając umiarkowane oburzenie, zwrócił się do nich już nieco chłodniejszym tonem.

– Przywiozłem osadników. Należy ich zakwaterować.

Machnął ręką w stronę transportera, zauważając mimochodem, że kilka najbardziej niecierpliwych osób wyległo już na stopnie pojazdu. Na najniższym stała samotnie mała dziewczynka z wystraszoną miną, ściskając kurczowo gruby zeszyt w kolorowej okładce.

– Właśnie o to chodzi, że mamy problem – poinformował ponuro jeden z lekarzy głosem zniekształconym przez maskę. – Jakiś toksyczny grzyb rozplenił się na ścianach baraków, właśnie kończmy usuwanie.

– No ale ludzie…

– Proszę się nie martwić, zaraz zostaną zaprowadzeni do pomieszczeń, które nie zostały zaatakowane przez grzyby. Są tam koce, śpiwory, mamy też zapasy jedzenia. Myślę, że uda im się stosunkowo wygodnie spędzić tam noc, a już jutro baraki powinny być zdatne do zamieszkania.

– To prawie tysiąc osób – rzekł Doktor z powątpiewaniem.– I bagaże…

– Tak, wiem, ale to żaden problem. Mimo niesprzyjających okoliczności spodziewaliśmy się waszego przybycia i wszystko jest gotowe.

Skinął na innego kręcącego się w pobliżu lekarza. Ten oddalił się szybko i wrócił z czterema pomocnikami. Kiedy ludzie wylegli z transportera wyjaśniono im wszystko, mimo, że i tak już wiedzieli, co się stało. Ci, którzy czekali na schodach, zdołali podsłuchać rozmowę i przekazać wieści dalej. Następnie wszyscy zostali sprawnie podzieleni na dwie grupy, które zaprowadzono do dwóch osobnych budynków. Jednym z nich, jak wyjaśnił po drodze odprowadzający ich lekarz, była wspólna stołówka, drugim natomiast świetlica. Oznajmił, że wszystkie meble usunięto stamtąd wcześniej, choć Doktor słusznie podejrzewał, że tak naprawdę nigdy ich tam nie było. Prowizoryczne posłania ułożono w ściski, jedno obok drugiego.

Doktor i pozostali poczekali cierpliwie, aż wszyscy znaleźli się w pomieszczeniach.

– Myśli pan, że już? – spytał Doktora lekarz w białym kombinezonie.

– Tak – odparł nabrzmiałym od emocji głosem. – Myślę, że już. Nie ma sensu przedłużać. Trzeba się z tym uporać, póki jeszcze siedzą w miejscu. Zaraz zaczną się pewnie rozłazić, a nie mam ochoty ich łapać.

Lekarz skinął krótko głową i poszedł przekazać polecenia. Po chwili już kilku innych, ubranych w takie same kombinezony ludzi ruszyło do budynków, w których zgromadzono osadników. Sprawnie zablokowali i uszczelnili drzwi, mając nadzieję, że nikomu akurat w tym momencie nie zachce się wyjść. Chociaż właściwie teraz i tak nie robiło to żadnej różnicy. Byli w pułapce.

Następnie uszczelniono od zewnątrz małe okienka, pozostawiając po jednym otwartym w każdym budynku. Zamknięci w pomieszczeniach ludzie dostrzegli te zabiegi. Na niektórych twarzach dało się dostrzec zaniepokojenie, jednak prawdopodobnie byli przekonani, że to kolejny środek ostrożności, mający chronić ich przed tajemniczym grzybem.

Kiedy ubrani na biało ludzie skończyli, porozumieli się między sobą za pomocą gestów. Najwidoczniej się dogadali, gdyż chwilę później do otwartych okienek obu budynków zbliżyły się wyznaczone do tego osoby. Wyjęli coś z przymocowanych do pasa toreb i wrzuciwszy do środka błyskawicznie zatrzasnęli okno i natychmiast uszczelnili tak, jak pozostałe.

Zaraz potem zniknęli z pola widzenia, udawszy się, jak wyjaśnił jeden z lekarzy, do łazienki, by zmyć z siebie ewentualny osad i przebrać się.

– Sprawnie poszło – rzekł Doktor z zadowoleniem.

– Przecież pan słyszał – uśmiechnął się stojący obok lekarz. – Byliśmy przygotowani.

– Za ile będzie można ich stamtąd zabrać?

Lekarz wzruszył ramionami.

– Niedługo. Ten środek działa błyskawicznie, myślę, że już teraz wszyscy smacznie śpią. Ale dajmy im się tego jeszcze trochę nawdychać. Nie chcemy, żeby nam się pobudzili przed zabezpieczeniem.

 

Zabezpieczenie polegało na wyniesieniu ich z pomieszczeń, w których zasnęli, oczyszczeniu z resztek pyłu usypiającego, oraz przetransportowaniu ich do podziemnego laboratorium i umieszczeniu w komorach hibernacyjnych. Metamorfozy miały trwać około roku ziemskiego i było całkowicie nieopłacalne utrzymywanie ich przez ten czas przy życiu za pomocą kroplówek.

Komory hibernacyjne znajdowały się w ogromnej jaskini. Wykute były w ścianach niemal na całej wysokości, zatem do transportowania uśpionych używano niewielkich, latających pojazdów. Zajmowało się tym tylko trzech ludzi z personelu pomocniczego, jako, że pojazdy również były tylko trzy. Pracowali niespiesznie i w ciszy. Doktor i lekarze udali się w tym czasie do pomieszczeń prywatnych, by porozmawiać i napić się czegoś, ale Elena została w jaskini.

Nie była tu do niczego potrzebna, jednak przyglądanie się spokojnej pracy odprężało ją. Sama atmosfera też z jakiegoś powodu działała na nią kojąco, choć obiektywnie trudno było nazwać ją miłą.

Każda z komór hibernacyjnych była oświetlona bladym, niebieskim światłem, skutkiem czego po całe jaskini rozlewał się siny, trupi blask. Innego oświetlenia nie było. Na podłodze leżeli w rzędach, bez ruchu, uśpieni ludzie sprawiając upiorne wrażenie. Jedynym dźwiękiem był szum silników latających pojazdów, oraz, od czasu do czasu, odgłos zasuwania przezroczystej szyby w którejś z komór, gdy został tam już umieszczony człowiek.

– Zostawcie jednego– odezwała się nagle Elena, chyba pierwszy raz, odkąd tu przybyła.– Przecież jutro pierwsza operacja. Przygotujcie już tego szczęśliwca.

Potężnie zbudowany mężczyzna z personelu pomocniczego, który znajdował się akurat poza swoim pojazdem kiwnął głową z obojętnym wyrazem twarzy i nie przyglądając się rozłożonym na podłodze ciałom, przeznaczonym do hibernacji, wziął pierwsze z brzegu i bez wysiłku przerzucił sobie przez ramię. Przeniósł je kilka kroków w stronę wejścia, gdzie nikt inny nie leżał i odłożył z powrotem na podłogę.

Dopiero teraz Elena na nie spojrzała i mimowolnie cofnęła się pół kroku. To było dziecko. Kilkuletnia dziewczynka, ta sama, która jeszcze kilka godzin temu stała z zeszytem na stopniach transportera. Fakt, że pierwsza tego typu operacja w historii ma zostać przeprowadzona na dziecku, wytrącił ją z równowagi. Sama dokładnie nie wiedziała, dlaczego. Przecież ta mała zostałaby poddana metamorfozie tak, czy inaczej. Przez chwilę Elena rozważała możliwość poproszenia tego draba z personelu pomocniczego o wymianę. Prawdopodobnie zgodziłby się bez zadawania zbędnych pytań. W milczeniu odniósłby ją na miejsce i przytaszczył kogoś innego. Coś ją jednak powstrzymało. Przecież sobie obiecała. Obiecała sobie odrzucić sentymenty. Ot choćby tak, jak jej milczący towarzysz. On sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie wiedział, kogo wybrał do pierwszego zabiegu i z dużym prawdopodobieństwem tak właśnie było. Po prostu nie obchodziło go to.

– Nie obudzi się do jutra? – upewniła się.

Pokręcił przecząco głową.

– Nie – odparł. – To mocny środek.

– A kiedy już… – zająknęła się. – Jak będzie już po operacji, co z nią zrobicie?

– Zostanie wybudzona, sprawdzą, czy wszystko poszło dobrze i zahibernują z powrotem. Z pozostałymi zrobimy tak samo. Nikt tu przecież nie będzie się z nimi użerał. Jak już wszyscy będą po operacji, odhibernuje się ich i przewiezie do miasta.

Bezwiednie skinęła głową.

– Tak – mruknęła.– No tak. Pewnie. To…to ja już nie przeszkadzam. Proszę umieścić dziewczynę gdzieś. Znaczy w jakimś…bezpiecznym miejscu.

I nie czekając na odpowiedź wyszła z jaskini. Z niezadowoleniem stwierdziła, że drżą jej dłonie i poczuła nagłą ulgę, że jutro nie będzie musiała operować osobiście.

Koniec

Komentarze

W tej części nie poświęciłaś zbyt wiele słów na opis stosunków międyz Doktorem a Eleną i to moim zdaniem wyszło tekstowi na dobre. Na tej planecie w końcu zaczyna się coś dziać i nie ukrywam, że jestem ciekawa tej operacji.
Pozdrawiam.

Dystopia ante portas.

Nowa Fantastyka