
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wilczy Pan
Rozdział III
Noc Serbithów
Słońce chyliło się ku zachodowi. Olbrzymi wilk zniknął między drzewami, ale Ghen nadal patrzył za nim. Mała karczmarka pozbierała się i uciekła, a on trwał przy ciele zabitego. Nie mógł wrócić do pałacu. Stara wiedźma by go zabiła. Nie darowałaby, że nie zdołał uratować jej syna. Spojrzał na leżącego i zaraz odwrócił wzrok. Poszarpana krwawa rana zamiast gardła będzie pewnie mu się śniła po nocach. Wciąż jeszcze w to nie wierzył. Tak szybko… Uprzedzał tego durnia, żeby nie wracali do karczmy. Straszył matką i gniewem królewny, ale Hear był zbyt napalony, żeby odpuścić… A teraz go nie ma. Zabił go potwór o bursztynowych ślepiach.
Wzdrygnął się. Dałby głowę, że to zwierzę rzuciło mu wyzwanie, kiedy sięgnął po miecz. I to spojrzenie… takie inteligentne, takie ludzkie… Zadrżał. Powoli przysunął się do martwego i nie patrząc na niego poklepał sztywniejące udo hrabiego. Taaak, biedny głupiec.
– Twój pech, panie, moje szczęście. – Wyszeptał. Hear pewnie nalegałby, jak zawsze, by wziął dziewczynę po nim. Kilka chwil później i to jego ścierwo leżałoby w tej trawie.
Wstał wolno rozglądając się bezradnie. Od lat służył u hrabiego. Nie wiele dla niego znaczył, ale przynajmniej miał wikt, opierunek i nieco złota dla własnych potrzeb. Bez niego był nikim. Pomacał mieszek przy pasie, mimo, że wiedział co w nim znajdzie, a raczej czego w nim nie będzie. Hrabia obiecywał większą wypłatę tuż po ślubie z królewną. Teraz w sakiewce brzęczało ledwie kilka monet. Nie wystarczyłoby na długo. Zmarszczył brwi. Może jeśli odpowiednio uargumentuje swoje przeżycie… Pokręcił głową. Nie, stanowczo nie było szans by Hrabina – Matka mu wybaczyła. Chłodna panika zwolna wdzierała się w serce mężczyzny.
I wtedy ją zobaczył.
Szczupła rudowłosa kobieta szybko zmierzała do lasu. Była sama, jednak piękna, kosztownie zdobiona suknia i klejnoty połyskujące w ostatnich promieniach słońca wyraźnie wskazywały damę. Bogatą damę. Rozejrzał się szybko szukając towarzyszy kobiety, a nie widząc nikogo uśmiechnął się szeroko.
Miał swoją odpowiedź.
Nieświadoma zagrożenia kobieta prawie wbiegła między drzewa.
Ghen ruszył za nią.
Szary wilk pędził przez las. Niskie gałęzie krzewów czepiały się srebrnego futra. Biegł szybko, nie rozglądając się wokół. Nadchodziła noc, czuł ją każdą cząstką ciała. Chciał być już w jaskini, kiedy zmrok ogarnie świat. Ukryć się w kamiennych ścianach, głęboko i daleko od rzeczywistości. Przeczekać.
Pięć lat wcześniej, w pierwszą Noc Serbithów, było inaczej. Kiedy magia odeszła…
Wpadł do jaskini przerywając wspomnienia.
Słońce zgasło.
Wracał.
Jego powroty nigdy nie były łatwe. Za każdym razem wilk umierał.
Rodził się Ardin.
Na jedną noc.
Noc bez magii.
Ból szarpnął skórą. Zjeżył sierść na karku. Uniósł fafle, wyszczerzył kły.
Wilk zawył.
Przeraźliwym głębokim, zawodzącym, bolesnym skowytem. Dźwięk odbił się od ścian, zwielokrotniony, straszny. Zwierzę wyprostowało się gwałtownie. Paluchy w łapach rozwarły się, nastroszony ogon zesztywniał. Potężny dreszcz przesunął się przez ciało i rzucił je na ziemię. Kości chrzęściły w stawach przemieszczając się, kręgosłup wydłużał. Wilk, wciąż zawodząc rozpaczliwie, zwinął się w kłębek. Kolejne dreszcze, równie bolesne, jak pierwszy, przesuwały się przez niego z zwrotną prędkością. Sierść wsuwała się pod skórę, jasną, miękką ludzką skórę. Długie pazury wcisnęły się w palce robiąc miejsce jasnej płytce paznokci na kształtnych dłoniach i mocnych długich stopach. Gdy cierpienie osiągnęło punkt kulminacyjny, wilcza morda cofnęła się naraz w głąb czaszki zmieniając się w męskie oblicze. Psi skowyt umilkł.
Ardin nie krzyczał.
Oddychał ciężko walcząc z mijającym wolno bólem. Z całą siłą, jaką posiadał w tej chwili zacisnął pięści. Powoli, z zastanowieniem, a potem je wyprostował.
Nie wstawał. Nie potrafił. Po roku biegania na czterech łapach, potrzebował czasu by się podnieść. Każdego roku potrzebował tego czasu więcej.
Wróciło wspomnienie pierwszej nocy bez magii.
Zaskoczyła go intensywność powrotu. Och, spodziewał się go. Doren wciąż o tym mówił, o nocy, w której znów będzie człowiekiem. Powtarzał to tak często, że wreszcie poirytowany Ardin wściekł się na niego i uciekł za miasto.
Pamiętał tamten ból.
Pamiętał każdy z nich.
A potem stał nagusieńki ze zdziwieniem wpatrując się w swoje dłonie.
Był człowiekiem, znów mógł mówić, chodzić na dwóch nogach, tańczyć. Tak, tańczyć! To była jedna z pierwszych myśli. Będzie mógł iść do gospody, usiąść wśród ludzi, wypić piwo i zatańczyć z dziewkami. Nikt nie rzuci w niego kamieniem, nikt nie ucieknie ze strachem. Wreszcie, po blisko dziesięciu miesiącach, będzie mógł zakosztować tych wszystkich rzeczy, które jeszcze przed rokiem wydawały się mu tak naturalne…
Przekradł się do wioski. Na sznurach za domem wisiały nie zebrane na noc gacie i koszula. Nie całkiem pasowały, ale w tamtej chwili nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Uszczęśliwiony zawiązał trochę za szerokie i nieco za krótkie spodnie, wcisnął się w przyciasną koszulę i ruszył do gospody.
Usiadł wśród gości. Przyglądał się im z radosną intensywnością, naraz pewien, że wreszcie może, że jest między swymi. Dosiadł się do stołu, w którym grali w kości. Wygrał kilka monet, więc kupił kufel piwa. Sączył je powoli delektując się cierpką goryczką.
Dziewczynę wypatrzył, gdy tylko wyszła z kuchni. Była młoda i dość ładna. Jemu i tak było to obojętne. Kiedy podeszła pociągnął ją na środek sali i przetańczył kilka okrążeń. Pamiętał jej śmiech. Zawsze miał powodzenie u kobiet. Zdobywanie ich przychodziło mu łatwiej niż mrocznemu, wiecznie poważnemu bratu. Karczmarka też szybko uległa.
Pamiętał jej ciało.
Miękkości i wilgoć.
Twardość i ciasnotę.
O tak, pamiętał jej ciało.
I jej krzyk, gdy obudziła się u boku wilka.
Jazgotliwy wrzask przerażenia.
Ledwie zdążył uciec tamtego poranka po pierwszej nocy bez magii.
O ile powrotowi człowieka towarzyszyło piekielne cierpienie, o tyle wilk wracał bezboleśnie. Przespał poranek i obudził go dopiero wrzask dziewczyny.
Do końca życia będzie go wspominał. Głośnie ostrzeżenie by przestał marzyć. Był tym kim był. Drapieżnikiem.
Nienawidził Nocy Serbithów. Przynosiła złudzenia normalności, spełnienia marzeń.
I cholernie bolesne przebudzenie.
Minęło trochę czasu, nim zdołał usiąść. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Wiedział, że nie zaśnie. Każdego roku próbował i nigdy mu się nie udało. A niechciana noc cudów ciągnęła się w nieskończoność. Ta miała być inna.
Tej nocy Doren miał mu założyć kajdany Serbithów i zdjąć czar.
Po pięciu latach znów miał być człowiekiem.
Nie chciał o tym myśleć.
Bał się.
Bał się marzyć.
Bał się przebudzenia.
Sen się zmieniał. Cichy, bez obrazów, bez dźwięków, bez słów. Gęstniał. Najpierw jak ciepła miękka mgła, biała, obiecująca chociaż zasłaniająca rzeczywistość. Potem jak miód, słodki i lepki, aż wreszcie wciągał w głębokie ciemne i zimne bagno. Świat szarzał, czerniał i znikał. Nie zostawało nic prócz szybkiego oddechu. Biegł…
Gnał.
Jasne włosy dziewczynki unosił wiatr, gdy wierzchowiec przyspieszał. Pędziła przez pola chichocząc donośnie, co jakiś czas odwracając się by sprawdzić, czy Doren ją goni. Gonił. Krzyczał by się zatrzymała, ale ona tylko się śmiała. Wielki kary ogier Ardina, którego zabrała ze stajni, lekko przeskoczył przeszkodę. Mężczyzna zadrżał przymykając ze strachu oczy. Dwunastolatka pomachała mu ręką. Przy kolejnym skoku zachwiała się trochę. Zaraz jednak poprawiła się w siodle. Spięła zwierzę.
– Thierre! Na litość boską!
Nie zwolniła. Pola się kończyły. Za nimi zaczynał się las. Wierzchowiec gnał coraz szybciej. Wyobraźnia podsuwała Dorenowi wizje nisko wiszących gałęzi zrzucających siostrę z konia. Pogonił karą klacz, boleśnie świadom, że nie zdoła dogonić najszybszego rumaka w okolicy.
-Thierre! – donośny głos załamał się. Zabrzmiała w nim nuta rozpaczy.
Dziewczynka zmarszczyła brwi i odwróciła się. Śmiech zamarł. Ściągnęła gwałtownie wodze. Wierzchowiec zatańczył w miejscu i wierzgnąwszy stanął.
Zrównał się z nią i gniewnie wyrwał lejce z dłoni dziewczyny.
– Chcesz się zabić?! – wrzasnął.
Przez chwilę przyglądała się mu w milczeniu. Potem wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
Ten gest, to spojrzenie i grymas ust… była taka podobna do Ardina. Świat był dla nich miejscem zabawy, wiecznej rozrywki. Nie dostrzegali niebezpieczeństw, niczego się nie bali.
Byli inni.
Inni od niego.
– Och, przestań się zamartwiać, braciszku. Nie jestem dzieckiem. Wiem co potrafię.
– Do cholery, właśnie że jesteś dzieckiem!
Skrzywiła się.
– Nie przeklinaj przy damie – odwróciła się ostentacyjnie.
– Damą, to ty będziesz za kilka lat, smarkulo, jeśli wcześniej nie skręcisz sobie karku – dodał cicho uspakajając się powoli.
Fuknęła pod nosem, ale zmilczała. Wiedziała, kiedy nie należy z nim dyskutować.
Doren zawrócił ciągnąc za sobą karego. Dosiadająca go panienka wpatrywała się w jego wyprostowane i wciąż ściągnięte gniewem i strachem plecy. Uraza i radość walczyły w niej o pierwszeństwo. Wreszcie pogodna natura zwyciężyła.
– Widziałeś, jak wzięłam przeszkodę? Prawie jak Ardin, nie?– zaszczebiotała zapominając, że przed chwilą solennie sobie obiecała gniewać się na brata do końca jego dni.
Młodzieniec westchnął ciężko. Odwrócił się i w milczeniu przyjrzał siostrze.
– Widziałeś? Prawie jak…
– Ardin nie powinien pokazywać ci takich sztuczek. – Nie pozwolił jej skończyć. Jednak kiedy się odwrócił, kiedy już nie widziała jego twarzy, uśmiechnął się.
Miała rację. Skoczyła prawie jak Ardin.
Jak ich dziki, szalony Braciszek.
Mgła gęstniała, skryła wspomnienie, pogrążyła śpiącego w białym puchu. Otoczyła go, unosząc w bezobrazowy sen.
Na chwilę
Nim nadpłynęła miodowa lepkość.
Nadal nie mógł zasnąć. Wolno pokręcił głową rozprostowując kark. Uniósł ręce przyglądając się w półmroku swoim dłoniom. Nic się nie zmieniły. Minął rok, od chwili, gdy widział je ostatni raz, a one wciąż wyglądały tak samo. Smukłe długie palce, palce artysty – jak zwykła mawiać matka. Delikatne i szczupłe, ale zadziwiająco silne. Zacisnął pięści i powoli je rozwarł.
Taaa, nic się nie zmieniły.
Wsparł się na nich wstając powoli. Osłabione przemianą ciało odzyskiwało siły. Nogi co prawda lekko zadrżały, a kręgosłup zaprotestował, gdy stanął, ale po chwili i to minęło. Przeciągnął się i zrobił trzy przysiady. Przy trzecim zachwiał się trochę.
W ubiegłym roku zachwiał się dopiero przy czwartym.
Dwa lata wcześniej przy piątym.
Nigdy nie mówił Dorenowi, że coraz więcej czasu potrzebuje by odzyskać siły. Bał się, że to oznacza, że coraz mniej go ma. Wiedział, że brat pomyśli tak samo.
Ostatnio często myśleli tak samo.
Kiedyś było inaczej.
Kiedyś byli inni.
Uśmiechnął się do wspomnień. Zimnym gorzkim uśmiechem.
On kiedyś był inny.
Potrząsnął głową. Nie czas na wspomnienia. Doren powinien za chwilę przyjść. Podszedł do wyjścia wpatrując się w szarość lasu. Gdzieś w pobliżu trzasnęły łamane gałęzie. Cofnął się lekko i zmrużył oczy. Nie zdołał nic zobaczyć. Wciągnął mocno powietrze, ale poczuł tylko lekki aromat leśnego poszycia.
Ktoś nadchodził. Słyszał szybkie kroki i trzaskające gałązki. To raczej nie był jego brat. Doren zachowywałby się znacznie ostrożniej. Postąpił jeszcze jeden krok wstecz chowając się w skalnym wejściu. Czekał.
Oddychała ciężko. Nie pamiętała kiedy ostatnio czuła takie zmęczenie. Uciekała już tak długo. Nienawykłe do wysiłku ciało zwolna odmawiało posłuszeństwa. Nogi plątała suknia. Uniosła ją przyspieszając. Słyszała go. Biegł za nią. Śmiał się. Słyszała cichy niski chichot tuż za plecami. Pewnie wiedział, że i tak wygra. Złapie ją… Przed kilkoma godzinami nie miałby szans. Rozerwałaby go na strzępy, albo, zwyczajnie, wypiła. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Była człowiekiem. Słabą kobietą. Oddech się rwał, tętno szalało. Nie miała już sił. Potknęła się i upadła.
– Dobra, panienko. – Głos zabrzmiał tuż nad jej głową. – Znudziła mi się już ta zabawa.
Podniosła wzrok. W szarości wieczoru ledwie widziała jego rysy. Dziwne, nie wyglądał jak potwór. Nie tak powinien wyglądać ktoś, kto chciał ją zabić.
– Zostawcie, proszę – ledwie zrozumiała własne słowa.
Zaśmiał się. Stał nad nią na lekko rozstawionych nogach. Wolno otaksował jej sylwetkę.
– Chciałem was zabić i zabrać sakiewkę, ale chyba zmienię zdanie.
Szybko rozsznurował i zdjął spodnie. Wpatrywała się z przerażeniem w uniesioną męskość. Zaczęła się cofać wciąż klęcząc na ziemi.
– Podnieciła mnie ta gonitwa. – potężna dłoń wystrzeliła błyskawicznie i chwyciła ją za włosy. Próbowała się wyrwać szarpiąc żałośnie. Pociągnął. Głowa Seirin znalazła się tuż przy jego podbrzuszu. Poczuła kwas nadchodzących mdłości w gardle. Rozchyliła usta gotowa do ugryzienia, ale Ghen naraz zmienił zdanie. Poderwał ją na nogi i pchnął na skałę za plecami. Brutalnie rozerwał stanik sukni i zacisnął palce na piersi.
– Niezła – wyszeptał. Przycisnął całym ciałem dziewczynę do kamieni, podciągając jej suknię. Szarpnęła się. Rozcapierzonymi palcami dosięgnęła męskiego policzka i rozharatała go paznokciami.
– Dziwka! – wrzasnął uderzając ją z całej siły w twarz. Jasny błysk bólu rozświetlił świat. Na chwilę zabrakło oddechu, a niechciane łzy spłynęły po policzkach. Mężczyzna tymczasem zadarł jej suknię….
Naraz jakaś potężna siła oderwała go od niej.
Wrzasnął upadając na ziemię.
Seirin na wpół przytomna z bólu zamrugała. Nie podtrzymywana przez napastnika osunęła się wciąż opierając plecami o ścianę.
Patrzyła.
Potężny jasnowłosy i kompletnie nagi mężczyzna stał tyłem do niej lekko pochylony, napięty, gotowy do ataku. Zza jego olbrzymiego ciała ledwie mogła dojrzeć leżącego. Zobaczyła jak podnosi się z ziemi i miotając przekleństwa sięga po sztylet przytroczony do paska. Zaatakował piekielnie szybko, ale nagi zrobił unik. Przykucnął. Błyskawicznie przeniósł ciężar ciała na lewą nogę jednocześnie kopiąc prawą. Trafił w rękę trzymającą ostrze. Ghen krzyknął i wypuścił broń. Rzucił się po nią i złapawszy w lewą dłoń znów zaatakował. Jego rywal tym razem nie odskoczył. Zwarli się. Przez chwilę siłowali się okładając pięściami. Blondyn sprawnie unikał ciosów ostrza. Nagle zmienił chwyt, zaatakował i przejął sztylet. Nim przeciwnik zdołał zareagować, wbił nóż w odsłoniętą gardziel i przeciągnął. Krzyk umierającego zamarł gwałtownie. Ciało upadło głucho na trawę.
W lesie zapadła cisza.
Zwycięzca odwrócił się.
– Jesteś cała? – głoś miał niski i chrapliwy.
Skinęła głową. Zdrętwiałymi palcami próbowała zebrać poły stanika. Bezskutecznie. Mężczyzna przyglądał się temu, potem pochylił się i zdjął z trupa kurtkę. Podał ją Hrabinie. Zawahała się wpatrując w mocne rysy swojego obrońcy. W półmroku nie mogła zobaczyć koloru jego oczu, ale wiedziała, że są bursztynowe.
– Dziękuję, Ardinie. – wyszeptała okrywając się.
Drgnął. Nie odrywając od niej spojrzenia sięgnął po spodnie i założył je. Skrzywił się wiążąc troczki.
Dziewczyna wstała i podeszła do wybawcy. Delikatnie ujęła jego dłoń i przesunęła po niej palcami. Poczuła lepką wilgoć.
– Jesteś ranny.
Uśmiechnął się delikatnie cofając rękę. Ten uśmiech sprawił, że twarde męskie rysy wysubtelniały, oczy rozbłysły, twarz się rozświetliła. Na chwilę w ciemniejącymi lesie stanął przed Hrabiną ten sam mężczyzna, który łamał serca wszystkim kobietom na dworze swojego brata.
– Tylko draśnięty, ale dziękuję za troskę.
Odsunęła się.
– Uratowałeś mnie, więc troska jest chyba na miejscu, prawda?
Roześmiał się.
– Prawda. Gdzie twoja służąca? Dlaczego weszłaś sama do lasu?
Wzruszyła ramionami.
– Z tego samego powodu, dla którego ty tu jesteś. Noc Serbithów… Nie mam władzy nad Deidre tej nocy. Odesłałam ją do miasta. Rano wróci.
Kiwnął głową.
– W takim razie dobrze, że byłem w okolicy.
Tym razem ona się uśmiechnęła.
– Ano dobrze. Gdzie twój brat?
– Jemu chyba nie chcesz podziękować?
– Poniekąd. Mógł mnie zabić. Nie zrobił tego.
– Mimo, że ty chciałaś zabić jego.
Znów wzruszyła ramionami.
– Czasami po prostu muszę. Ani tobie ani jemu chyba nie potrzebuję tego tłumaczyć?
– Nie, nie potrzebujesz. Doren wkrótce wróci. Chcesz na niego poczekać?
Rozejrzała się. Wieczór zmieniał się w noc. Mrok ogarniał okolicę. Czarne potężne konary drzew przerażały ją, a ciało niedoszłego gwałciciela przypominało jak słaba jest.
– Seirin?
Uniosła głowę. W mroku jego twarz była jedynie cieniem.
– Jeśli się zgodzisz…
– W jaskini będzie nam cieplej. – Minął ją i ruszył do środka. Hrabina weszła za nim. Potknęła się w wejściu, ale mocne ramię podtrzymało ją.
I prawie natychmiast puściło.
– Powoli, Hrabino. W mroku łatwo o upadek.
Uśmiechnęła się nad dwuznacznością tych słów, po czym sięgnęła za pasek sukni.
Krzesiwo na chwilę rozświetliło ciemność.
– Myślałem, że pij… nieumarli boją się ognia.
Roześmiała się niskim zmysłowym śmiechem.
– A słyszałeś, że zabija je światło i kołek osikowy? Słyszałeś, że czosnek odstrasza?
– Słyszałem.
– To taka sama prawda, jak ogień. Jeśli nazbierasz trochę drew rozpalimy ognisko i ogrzejemy się.
Słysząc ten zmysłowy miękki głos przyszedł mu do głowy inny sposób na rozgrzanie, ale zmilczał. Nie robił tego od czterech lat i nie zamierzał zaczynać od kobiety, którą miał jego brat. Bez słowa wyszedł z jaskini.
Seirin kucnęła czekając aż wróci. Przymknęła powieki tworząc iluzję, że tylko pod nimi jest ciemność.
Nie żeby nie lubiła nocy.
Była jej córą przez większość nieprawdopodobnie długiego życia. Kochała ciemność, gęstą czarną zasłonę ogarniającą świat. Gdy ludzie, elfy, Gaalowie i wszystkie myślące żywe istoty chroniły się przed niewidocznym. Była nim. Niewidocznym zagrożeniem. Bez trudu unosiła ciężką zasłonę i patrzyła. Mrok nie był dla niej ani zagrożeniem ani zagadką. Za wyjątkiem tej jednej nocy.
Tej nocy przypominała sobie, że kiedyś też się bała.
Bała się śmiertelnie.
Drgnęła, gdy usłyszała jego kroki. Rzucił drwa pod jej stopy.
– Powinno wystarczyć na kilka godzin.
Bez słowa spróbowała rozkrzesać ogień. Ręce jej drżały. Niechciane czarne obrazy tańczyły na granicy wyobraźni.
Mężczyzna w milczeniu wyjął krzesiwo z jej dłoni. Po chwili słabe światło rozświetliło jaskinię.
Dziewczyna siadła na kamiennej półce i utkwiła wzrok w ognisku. Złote i czerwone iskry pląsały wśród drew. Małe, wąskie języki ognia lizały gałęzie. Oddech Hrabiny uspokoił się, a zaciśnięte pięści rozluźniły. Wreszcie podniosła głowę i spojrzała na Ardina. Uśmiechał się. Słabe światło kładło cienie na szczupłej męskiej twarzy, wyostrzało rysy. Bursztynowe oczy połyskiwały jak złoto pod gęstymi ciemnymi brwiami.
– I? – zapytał niskim leniwym głosem.
– Co i?
– Jak wypadły oględziny? Jestem przystojniejszy od Dorena?
Roześmiała się.
– Jesteś i pewnie dobrze o tym wiesz.
– Zawsze miło to usłyszeć od pięknej kobiety.
– I jaki szarmancki… Powiedz, Ardinie, to działa?
Tym razem on się roześmiał.
– Kiedyś… tak.
– Ale mnie nie chcesz uwieść, prawda?
Nie odpowiedział przyglądając się dziewczynie.
– Jesteś taki szlachetny czy nie chcesz brać czegoś, co miał już twój brat?
Odwrócił wzrok.
– Och. – Pokiwała głową rozumiejąc.
– Nie chciałem…
– Wiem.
Zamilkli oboje.
Dziewczyna znów patrzyła w ogień. Mężczyzna nie odrywał od niej wzroku.
– I? – nie spojrzała na niego zadając to pytanie.
– Ty też jesteś ładniejsza od Dorena.
Zachichotała i podniosła głowę. W turkusowych tęczówkach zapłonęły ogniki.
– Twoje włosy i oczy… – zawahał się – myślałem, że to mutacja…
Uniosła brwi w niemym pytaniu.
– Myślałem, że jesteś… byłaś elfką.
– Byłam elfką. Urodziłam się jako najstarsza córka elfiego księcia. Taki kolor włosów i oczu mam od urodzenia.
Wyczytała niedowierzanie w jego twarzy.
– Nie wierzysz?
– Nie ma elfich książąt. Elfy urodziły się by służyć.
Uśmiechnęła się chłodno.
– Nie w moich czasach, panie. W moich czasach to ludzie służyli elfim władcom.
– W twoich czasach?
– W stuleciu III Serbitha.
– W stu… – zamilkł w pół słowa patrząc na nią rozwartymi szeroko oczyma.
– Tak..?
– Niemożliwe. – Wyszeptał wreszcie.
– Co jest niemożliwe, że jestem elfią księżniczką z niebieskimi oczami i rudymi włosami, czy, że żyję od czterystu pięćdziesięciu lat?
Milczał.
Hrabina z rozbawieniem wpatrywała się w bursztynowe oczy.
– Jesteś jedną z dwóch osób, które o tym wiedzą. Jeśli, oczywiście, Wertena można nazwać osobą.
Zadrżał, gdy wymówiła to imię. Zmrużył powieki i zacisnął wargi, jakby naraz czar prysł, jakby się obudził.
– Kim jest Werten? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Moim ojcem.
Wstał gwałtownie i podszedł do niej. Złapał za ramiona i podniósł.
– Ojcem?
– Ardin? – wystraszyła się.
Potrząsnął nią zaciskając palce na szczupłych ramionach dziewczyny.
– Odpowiedz!
– Robisz mi krzywdę.
Palce wbijały się boleśnie w jej skórę. Szarpnęła próbując się wyrwać. Bezskutecznie.
Naraz mężczyzna puścił. Złożył się w pół i upadł na kolana. Z trudem łapał oddech.
– Ardin? – powtórzyła tym razem z niepokojem. Kucnęła obok niego. Z wahaniem dotknęła nagiego ramienia.
Uniósł głowę. Bursztynowe oczy pełne były bólu.
– Co się dzieje?
Nie odpowiedział. Zacisnął pięści oddychając szybko.
Dziewczyna przesunęła palcami po jego ramieniu. Paliło pod dotykiem.
– Masz gorączkę. Tak nagle… Pewnie ostrze było zatrute.
Jęknął przeciągle upadając na bok. Zwinął się do pozycji płodowej drżąc intensywnie.
Sięgnęła do sakiewki i wyjęła z niej fiolkę. Odkorkowała szybko.
– Wypij. To ci pomoże.
Trząsł się, więc nie widziała czy potaknął czy to tylko dreszcze. Przytknęła fiolkę do jego ust i przechyliła.
– Za chwilę ból się zmniejszy. Na gorączkę to nie zadziała. To elfie lekarstwo. Bez magii nie usunie trucizny, ale zwolni jej działanie.
Łagodnie odsunęła włosy z jego twarzy. Pieszczotliwie przesunęła palcami po rozpalonym policzku. Na skroniach mężczyzny pojawił się pot, a dreszcze sprawiły, że zaciśnięte dotąd zęby zaczęły głośno szczękać. Szybko zdjęła kurtkę i przykryła go nią. Nadal drżał, chociaż jego rysy nieco zmiękły. Ból się zmniejszał. Zawahała się na moment. Potem zdjęła suknię, położyła się obok Ardina i przykryła oboje warstwami spódnic.
– Tylko niczego sobie nie wyobrażaj – szepnęła obejmując młodzieńca.
Sen trwał.
Biel jaśniała, wszechobecna, oślepiająca.
I naraz zaczęła się zmieniać.
Przeplatała się z mlecznym karmelem, wstęgami oplatającym niewidoczne obrazy.
Karmel zaś ciemniał, aż rozświetlił się złotem.
Złocista, jak miód.
Zapragnął jej w chwili, kiedy przekroczyła próg komnaty wsparta na ramionach swych braci. Była ich przeciwieństwem, eteryczna, miodowowłosa, zdawała się płynąć ponad marmurową podłogą. Nie potrafił oderwać oczu. Zapragnął jej. Nie na chwilę, nie tylko do łoża. Pragnął być z nią, na zawsze. Jeszcze nim usłyszał jej słodki głos, nim zobaczył chmurne spojrzenie oczu koloru ciemnego morza, już wiedział, że poprosi o jej rękę.
Musiał ją mieć.
Na zawsze.
Wstał nie patrząc na rodzeństwo. Nie zauważył rozbawionego wzroku brata, ani lekko gniewnego siostry. W tej chwili nic się nie liczyło.
Tylko ona. Cudowny, drżący, nieco nieobecny uśmiech pełnych warg.
Podszedł do gości nie odrywając oczu od dziewczyny.
– Witaj lordzie Dorenie – odezwał się starszy z braci.
Z trudem skupił wzrok na jego twarzy.
Wysoki, szczupły mężczyzna skłonił się lekko. Przysłonił ciężkimi powiekami turkusowe tęczówki, z bladej, niemal przejrzystej twarzy odsunął kosmyk smolistoczarnych włosów i wyciągnął dłoń.
– Dziękujemy za twoje zaproszenie. Jestem Werten…
– Dorenie! Obudź się Dorenie! Proszę.
Złocista mgła rozwiała się nagle.
Obraz zniknął. Rzeczywistość dobijała się do niego cichym niespokojnym kobiecym głosem. Pamiętał go… nie pamiętał tylko skąd. Z trudem zamrugał, próbując unieść powieki. Zdawały się potwornie ciężkie. Wreszcie otworzył oczy.
W komnacie panował półmrok. Całe światło dawał świecznik tuż przy jego głowie. Trzymała go szczupła lekko drżąca dłoń.
– Nareszcie! Bałam się, że nigdy się nie obudzisz. Dałam tylko trzy krople. Kazała pięć, ale dałam trzy – mówiła szybko, nieskładnie. Głos, mimo że cichy, zdawał się wwiercać mu w mózg. Otworzył usta, ale zamiast słów, usłyszał tylko świszczący jęk.
Dziewczyna pochyliła się nad nim. Świece oświetliły jej drobną śliczną twarz.
– Onna – wykrztusił.
Uśmiechnęła się z wahaniem i zaraz zagryzła wargi.
Przyglądał się jej próbując zrozumieć…
Nie udało się.
Spróbował się więc podnieść. Szarpnął, ale jedynym efektem był ból uniesionych ramion. Zmarszczył brwi macając wokół siebie. Pod palcami wyczuł chłód metalowych obręczy. Kajdany Serbithów. Zapięte wokół jego nadgarstków i przeciągnięte przez metalowe ramy łóżka.
– Onna?
– Musiałam cię przypiąć. Przepraszam… – wyszeptała uciekając spojrzeniem.
Wciąż otumaniony przyglądał się jej nie pojmując. Westchnął ciężko.
– Wody – jęknął cicho.
– Już… ja… już – wyjąkała. Odłożyła na stół świecznik i przytknęła kubek do ust mężczyzny. Pił łapczywie, a strumyk wody spływał po twardej brodzie, aż na pierś. Wreszcie cofnął głowę, a dziewczyna zabrała kubek. Usiadła na krześle tuż przy legowisku. Cicha, skupiona, wpatrywała się w suknię na swoich kolanach.
– Czym mnie napoiłaś? – przerwał ciszę.
– Elfim przywoływaczem snu.
– Dlaczego?
Podniosła wzrok
– Musiałam. Nie chcę być już strzygą.
– Przecież zdjęliśmy czar.
Pokręciła nerwowo głową.
– Nie. Dopiero, kiedy spędzisz ze mną noc. Całą noc, aż do świtu.
Szarpnął się lekko.
– Dlaczego nie powiedziałaś?
– A zostałbyś? – zapytała znając odpowiedź. – To Noc Serbithów, a tobie tak zależało na kajdanach… Nie zostałbyś. Chcesz zdjąć urok z kogoś. A ja? Jestem dla ciebie nikim, środkiem do celu. Jeśli byś odszedł, zostałabym strzygą do końca życia. Nie miałabym drugiej szansy. Nie mogłam cię puścić.
Zamilkła uciekając spojrzeniem przed bursztynowymi tęczówkami.
Doren przyglądał się jej w milczeniu. Widząc rozpacz dziewczyny wcale nie był pewien, czy miała rację. Powinien być wściekły, ale gniew wciąż nie nadchodził.
– Kto ci dał przywoływacz?
– Dlaczego…? – spojrzała spłoszona.
– Pięć kropli by mnie zabiło, nawet gdybym zdołał się przemienić. Zabiłoby każdego. Ktokolwiek kazał podać pięć kropli, chciał mojej śmierci. Kto to był?
– Niemożliwe, ona nigdy by…
– Onna, – w niskim głosie zabrzmiało ostrzeżenie. – Kto?
Otworzyła usta, lecz zamiast odpowiedzi usłyszał tylko głuchy dźwięk uderzenia i dziewczyna zwisła nieprzytomnie na krześle.
– Ja, lordzie Dorenie – z mroku wysunęła się wysoka tęga kobieta. Zepchnęła nieprzytomną królewnę na podłogę i usiadła na siedzisku. Nawet nie spojrzała na upadającą, utkwiła spojrzenie w leżącym mężczyźnie taksując odkrytą potężną klatkę piersiową, płaski brzuch i mocne ramiona uniesione nad głową. – Szkoda, naprawdę szkoda, mój panie… Ta głupia dziewucha nigdy nie słuchała. Chociaż z drugiej strony, nie moglibyśmy porozmawiać, gdyby słuchała. Nikt nie poznałby mojego doskonałego planu…
– Pani?
– Jestem hrabina Beathe. Mój syn został wybrany przez świętej pamięci króla na męża potworka, którego tenże spłodził.
– Hrabia Hear..
– Och, słyszałeś? To miło. Tak, Hear, moje dziecko, moja duma! Ta idiotka myślała, że zgodziłabym się na takie stadło – skrzywiła się z obrzydzeniem.
– Zdjęliśmy czar z królewny.
Roześmiała się. Głośno, skrzekliwie.
– Jaaaasne. Czar! Królewna jest po prostu szpetna i tyle. Uwierzyła w tą przepowiednię. Trzymała się jej rozpaczliwie, a ja to wykorzystałam. Powiedziałam jej o was, podałam przywoływacz i czekałam. W odpowiedniej chwili miałam wejść, zarżnąć królewnę, a potem i was. Nie… nie tak. To wy w szale zarżnęliście królewnę, a ona z ostatnim tchnieniem wbiła wam sztylet w serce. Wasz Serbithowski sztylet. Wolę mieć pewność, chociaż teraz jesteście tylko człowiekiem. Potem się ogłosi mojego synka królem. Nikt nie będzie protestować, w końcu sam król wybrał go na zięcia.
– Skąd o mnie wiecie, hrabino? Nie wielu wie kim jestem, a prawie nikt o mocy ostrza, które noszę.
Znów się roześmiała.
– Rzeknę tylko, że ktoś, kogo bardzo chcecie znowu spotkać. Kto usłyszał, że zdobyliście kielich i chcecie mu odebrać to, czego on wam oddać nie chce.
Doren zacisnął zęby.
– Wiecie kto, prawda? – uśmiechała się szeroko – On wiedział, że się domyślicie. Dobrze, że strzyga nie dała pięciu kropli. Będziecie mogli popatrzeć, jak podrzynam jej gardło. To podniecające, kiedy ma się widownie. Bezradną, czekającą na śmierć widownię – oddychała szybko. Oczy błyszczały jej nienaturalnie. – Może nawet dałabym się wam wychędożyć, żebyście mieli co wspominać w drodze do piekła, ale czas goni. – Wstała rozglądając się za bronią Dorena – Wkrótce świt.
– Hrabino…
Zimny głos mężczyzny, sprawił, że się zatrzymała i spojrzała na niego.
– Jest coś, czego nawet Werten o mnie nie wie. – Szarpnął rękami, lekko, niemal bez wysiłku rozrywając kajdany – Potwór we mnie to nie magia, to geny.
Gniew nadszedł.
Bestia wyrwała się na wolność.
Zaatakowała błyskawicznie. Potężne łapy pchnęły kobietę rzucając ją na ścianę. Długie białe i śmiertelnie ostre kły zatopiły się w jej karku. Bryzgnęła gorąca krew ochlapując ścianę i czarną skołtunioną sierść potwora. Wypuścił martwe już ciało i wyprostował się. Mocna, duża i na powrót ludzka dłoń otarła twarz. Doren odwrócił się i szybko podszedł do królewny. Podniósł ją delikatnie z podłogi i położył na legowisku. Badawczo przesunął palcami po potylicy dziewczyny. Po chwili odetchnął, pochylił się nad ranną i wyszeptał:
– Nic ci nie będzie. A teraz otwórz oczy, proszę.
Długie czarne rzęsy zadrżały i wolno się uniosły. Doren uśmiechnął się łagodnie.
– Tak lepiej.
– Co się stało? – zapytała wpatrując się jak zahipnotyzowana w bursztynowe tęczówki
– Potem. Czas ucieka. Jak brzmiała ta twoja przepowiednia?
– Ale…
– Onna. – Wciąż się uśmiechał, lecz w głosie zabrzmiały już twarde nuty. Dziewczyna zamrugała i uniosła się na łokciach
– Mówiłam.
– Dokładnie. Muszę wiedzieć dokładnie
Westchnęła i wyrecytowała:
– Nim przejdą osiemnaste urodziny
Niech strzyga urządzi pokładziny
Ze stworą co strzyga może się jej bać
A jeśli stwora przy strzydze zostanie
Aż po nocy nadejdzie świtanie
Klątwa minie, królewna będzie trwać.
Dore wyprostował się i sięgnął po koszulę.
– Dobrze, królewno. Wstawaj. – Ubierał się szybko – Zanim wyjdziemy musisz rozpiąć kajdany.
– Wyjdziemy?
– Mam przy tobie trwać. Przepowiednia nie mówi, gdzie. Pójdziesz ze mną do lasu.
Zsuwała się z łóżka i naraz zastygła w pół kroku wpatrując się w niego z mieszaniną przerażenia i zachwytu.
– Lasu? Naprawdę?
– Naprawdę. Ruszaj się.
Kiedy nie drgnęła podszedł do niej. Pochylił się nad dziewczyną i zajrzał w ciemne tęczówki.
– Co się dzieje?
Zagryzła wargi.
– Onna, nie mamy czasu.
Sięgnęła do kieszeni i drżącymi palcami podała mu mały srebrny kluczyk.
Rozpiął okowy i wsunął je do sakiewki. Nim ruszył do drzwi napotkał spłoszone spojrzenie dziewczyny. Zmarszczył brwi.
– Kiedy ostatnio wychodziłaś z pałacu?
Gdy nie odpowiedziała intensywnie studiując swoje stopy, pokiwał głową.
– Aha, więc nadszedł czas by to zmienić. Chodź.
Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
Nie chciał by zobaczyła martwą hrabinę. Później postara się jej wszystko wyjaśnić. Teraz nie miał czasu, by się tłumaczyć.
Noc się kończyła.
Świtało.
Poczuła to nim pojawiły się pierwsze promienie słońca. Intensywność zapachów. Tych dalekich; potraw gotowanych na piecach w wiosce, kwiatów w królewskim ogrodzie. I tych bliskich: krwi Ghena zastygłej na jego zwłokach u wrót jaskini i ciężkiego potu mężczyzny, którego wciąż trzymała w ramionach. Usłyszała słabe bicie jego serca, wątły, ledwie słyszalny szmer oddechu zmęczonego całonocną gorączką i trucizną krążącą w żyłach.
Umierał. Potężny organizm zwolna przegrywał walkę, którą w ciszy toczył przez całą noc. Mimo świtu wciąż był człowiekiem. Wilk nie wracał do więdnącego ciała. Opuścił go, jak wola walki. Kolejne dawki elfiego leku przestały pomagać i od kilku godzin cierpienie wykrzywiało przystojną twarz mężczyzny. Oddychał płytko, walcząc o każdy oddech.
– Ardinie – usiadła i łagodnie położyła głowę chorego na swoich kolanach. Nie protestował. Nieprzytomne spojrzenie patrzyło przez nią, w daleki punkt jaskini. Odsunęła posklejane potem włosy z siniejących policzków.
Nie miała wyboru.
Turkus zmienił się błyskawicznie w czerń. Długie ostre kły wysunęły się z dziąseł. Wbiła się nimi we własny nadgarstek, a potem przytknęła ranę do bladych warg mężczyzny.
– Pij, Ardinie.
Ostatkiem sił cofnął głowę.
Nie miała czasu by go przekonywać. On nie miał czasu. Źrenice rozbłysły w mroku.
– Pij, musisz pić – niski zmysłowy głos wibrował, śpiewał, nie pozwalał odmówić. Uwodził i uzależniał. Przycisnęła rozgryziony nadgarstek raz jeszcze do ust rannego. Tym razem nie cofnął się. Słuchał.
– Pij, musisz pić – głęboka melodia płynęła wprost do słabego serca.
Pił.
Najpierw delikatnie. Purpurowa kropla spłynęła pomiędzy wyschniętymi wargami i zadrżała na języku. Przełknął ją z trudem. Wolno, z zastanowieniem liznął chłodną skórę wokół rany. Krew płynęła, słodka niczym obietnica. Pieściła, nakazywała. Gorące usta mężczyzny przylgnęły do ręki karmiącej go nieumarłej. Ssąc, liżąc, kąsając. Miękko, subtelnie i coraz mocniej, głębiej. Tętno przyspieszyło, serce zdawało się rozsadzać pierś, oddech się rwał. Pożądanie, jak burza przetoczyło się pod skórą. Rozkosz bliska szaleństwu rwała myśli. Myśli obojga. Bursztynowe tęczówki rozbłysły, świadome i nienasycone poszukały światła turkusu. Oderwał wargi od nadgarstka. Podniósł się by sięgnąć do ust dziewczyny.
Świt nadszedł.
Wilk wrócił.
Zawył cicho, rozpaczliwie i cofnął się raptownie.
Seirin zamrugała. Nienasycone pragnienie wciąż rozchylało jej usta, unosiło piersi, mgliło spojrzenie. Westchnęła ciężko, a potem z trudem się uśmiechnęła nie odrywając oczu od drapieżnika.
– Wyzdrowiałeś – wyszeptała łamiącym się głosem.
Ardin nie odpowiedział. Mężczyzna w wilczej skórze nadal zmagał się z szalejącymi uczuciami.
– Musiałam, umierałeś. Nie bój się… – nienawidziła błagać, więc przy ostatnim zdaniu głos jej stwardniał.
– Nie boję – przerwał jej wilk.
– To tylko pożądanie, efekt uboczny łączenia krwi. To nic nie znaczy. Minie za kilka godzin.
- Taaaa, jasne, rozchodzę to – warknął wściekle.
Roześmiała się, sama nie wiedząc dlaczego pod powiekami czuje łzy.
– Chyba nie masz innego wyjścia. Ubiorę się, żeby twój brat, który właśnie tu biegnie, nie pomylił się w ocenie. – Pochyliła się po suknię, ale zmieniła zdanie i założyła kurtkę zabitego. – Trzecia suknia w dwa tygodnie. Drogo mnie kosztuje znajomość z wami.
- Seirin…
– Tak? – palce plątały się na guzikach. Nie słysząc jego odpowiedzi, podniosła wzrok. Bursztynowe ludzkie oczy w srebrzystym wilczym pysku przyglądały się jej poważnie.
- Dziękuję.
Uśmiechnęła się nie odpowiadając.
- I, moja droga, ja wiem kiedy to nic nie znaczy.
Odwróciła się, by nie dojrzał mroku w turkusowych oczach.
– A kiedy znaczy cholernie dużo – dodał cicho.
Potem minął rudowłosą piękność biegnąc na spotkanie brata.
Czekałam na ciąg dalszy i się nie zawiodłam :) Akcja się rozwija a ja coraz bardziej wciągam się w Twój świat. Zaczyna się robić naprawdę interesująco w dodatku chyba sprawdzają się moje przypuszczenia dot. kielicha i jego ewentualnych zastosowań ;) 5
Ładne, płynne, spójne. IMO lesze niż wiele w druku.
Ciekawi co dalej.
- To tylko pożądanie, efekt uboczny łączenia krwi. To nic nie znaczy. Minie za kilka godzin.
- Taaaa, jasne, rozchodzę to - warknął wściekle.
Świetne :D
Popieram cienioświatł - o wiele lepsze niż większość wydanych książek.