- Opowiadanie: Flugcojt - ONI

ONI

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ONI

Wysoko nad ziemią potężna wichura rozgoniła gęste chmury i pojawił się on. Tak. Wielki, łysy i okrągły. Księżyc w pełni wyłonił się zza chmury i oświetlił stary budynek na małym wzgórzu, które znajdowało się tuż za wioską.

Nie był to jakiś specjalny budynek, zwykła pozostałość minionego ustroju – rozsypujący się PeGieeR. Tej nocy nadawał się idealnie. Łuszcząca się delikatnie, różowa farba z poprzedniego wieku, wybite szyby i drzwi tańczące przy każdym podmuchu wiatru. Rudera stanowiła nieodzowną część tego krajobrazu, tak samo jak ta lipa obok. Współgrały ze sobą idealnie, jak na płótnach wielkich malarzy. Zniszczony budynek i butwiejące drzewo. To jednak nie było istotne, nie dziś. Wszystkie ważne wydarzenia, dzisiejszej nocy odbędą się wewnątrz „Centrum Dowodzenia".

Powoli z drzwi wylał się snop żółtego światła. W przejściu pojawiła się sylweta wysokiego i szczupłego mężczyzny. To on musi przeprowadzić obrzęd. Rzucił papierosa pod nogi i rozgniótł niedopałek pietą.

Przecież to ćwiczyłem. – mruknął pod nosem – Uda się.

Dodał stanowczo, aby Tej nocy dodać sobie otuchy. Po czym zniknął w środku, przymykając drzwi, które po chwili znów się otworzyły i zaczęły tańczyć nęcone pieśniami wiatru.

* * *

 

Szło wielu. Żaden z nich nie wiedział ilu dokładnie. Kontaktowanie się było zakazane. Słyszał jednak chrzęst ściółki i gałęzie pękające pod stopami. Tak, co najmniej stu. Tak jak było zapisane. Wiedzieli, że prędzej czy później to nastąpi. Nikt jednak nie był przygotowany, nie teraz. Właściwie to nikt nigdy nie był gotowy. Księga wyraźnie mówi co należy zrobić. Może gdy zastosują się do jej słów, będzie jak dawniej, jak przed tą przeklętą katastrofą. Nagle setki uszu pochwyciły przeciągłe wycie. Serca zamarły w piersiach, oddechy uwięzły w gardłach. Wycie ustało, nasłuchiwali jeszcze przez chwilę po czym ruszyli. Nie było wyboru. Jeśli nie zdążą przed północą… Nie. Wolał o tym nie myśleć. Rytuał był po to, aby zapobiec temu czego się obawiali.

Gdyby obserwator znalazł się na wysokości chmur. Jego oczy dostrzegłyby w dole czarną masę, która właśnie wysączała się z lasu. Przypominała trochę leniwy dym kadzidła przepuszczany między palcami. Powoli, lecz sukcesywnie pochłaniała pobliską polanę.

 

* * *

 

Już są. Widział jak wychodzą z lasu po drugiej stronie łąki. Teraz się zacznie. Na początku przeczyta fragment księgi. Później na każdą dziesiątkę przybyłych wybierze, po jednej osobie i wejdą do PeGieeRu, pod spękany dach i odłażącą farbę. Nienawidził tego miejsca przywodziło mu na myśl domek z jego koszmarów.

„Czemu to zawsze jest klaun!? Nieważne.."

Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem to przed świtem będzie po wszystkim. O tak, tego pragnął najbardziej. Żeby się wreszcie skończyło.

 

* * *

 

Już widział budynek, w którym spędził młodość harując jak wół. Niegdyś pomnik chwały i symbol potęgi ustroju, teraz żałosna pamiątka po nieudanej próbie rządu. Mimo wszystko po tylu latach wiele się nie zmieniło, tylko bardziej zarosło. No i ta lipa. Ta sama, którą sadził. Teraz jakby na znak solidarności kończyła żywot butwiejąc. Wyglądał co najmniej strasznie, oświetlona żarówką na gzymsie budynku.

„Zabawne" – pomyślał. – „Ale nikt nie wiedział gdzie się ją wyłącza."

Zatrzymali się. Teraz poczekają aż On wyjdzie i wszystko się rozwiąże. Pogada, pomacha rękoma i wszyscy pójdziemy do domu, w kościele zawsze tak było.

„To nie kościół." – usłyszał głos w swojej głowie. – „No tak to tylko PeGieeR" – pomyślał i uśmiechnął się w duchu.

Naprawdę istotne wydarzenia mają to do siebie. Lubią odbywać się w miejscach zapomnianych przez świat. Najlepiej w takich, w których nikt by się ich nie spodziewał.

I wtedy, wyszedł On. Najpierw ujrzeli cień jego sylwetki przysłaniający snop światła, a chwile później stał przed nimi.

 

* * *

 

Wiele razy robiłeś to przed lustrem. – powiedział do siebie. – Dasz radę

Wiedział, że przybyli. Słyszał cichnące kroki. Postanowił dać im chwilę. Poczeka aż napięcie w nich wzrośnie, ich nadzieje i obawy.

„Wybierz tych, którzy będą na tyle silni, aby dotrwać do końca" – tak nakazywał święty tekst. A teraz wyjdzie i przeczyta Ten fragment. Fragment, który badał tyle lat. Mógłby go wyrecytować z pamięć. Instrukcje były jednak jasne, poza tym ludzie lubią małą szopkę od czasu do czasu.

„O tak." – przebiegło mu przez myśl – „Pozory są najważniejsze."

Ludzie są wstanie uwierzyć we wszystko, jeżeli przekaże się to w odpowiedni sposób. A aura tajemniczości i odczytywanie tekstów z bliżej nieokreślonej pradawnej księgi zdecydowanie w tym pomagają. Wiedział o tym doskonale.

Potrzebował jeszcze oddechu nim wyjdzie. Takiego ludzkiego dla nabrania odwagi. Zebrał się w sobie i pchnął przegniłe już drzwi. Zardzewiałe zawiasy skrzypnęły, a jego oczom ukazała się cała masa ludzi.

„Nie uprzedzali, że może zjawić się aż tylu" – zaklął w duchu – „Będę musiał wyciągnąć co najmniej piętnaście osób.."

Na pierwszy rzut oka wyglądali jak falująca ciemność. Jednak jeśli się człowiek dobrze przyjrzał to w niektórych miejscach ciemność miała ręce, nogi i niezliczoną ilość zębów.

 

* * *

 

– „(…) po czym zważył w rękach dębową laskę. Zwrócił swój wzrok na otaczający go tłum uzbrojony w coś więcej niż pomidory i rzekł: „!@#$%&". A wielu podążyło zanim, mimo iż nie wiedzieli dokąd idą." – usłyszeli od człowieka, który stał przed nimi.

Coś nie pasowało. Oczywiście pomijając fakt, że gdy On wyszedł światło potrzebowało jakichś piętnastu sekund, by wydostać się na zewnątrz i oświetlić trawę przed wejściem. To nie było aż tak dziwne, biorąc pod uwagę powód ich dzisiejszego spotkania. Nie to nie to. On mu jakoś nie pasował.

Był wyższy o głowę od kogoś kogo można by nazwać wysokim i bardzo chudy. Nie było tego widać z powodu czarnej szaty z kapturem. Gdyby nie ona to można by zobaczyć, że On ma wszystkie kości na wierzchu obciągnięte skórą i pełne pulsujących pod nią cienkich żyłek, które w każdej chwili grożą trzaśnięciem.

A jednak mu się udało. Wszyscy zapłonęli żywą wiarą, że się uda. A to było ważne.

 

* * *

 

Nie było źle. Widział jak pozostali ludzie odchodzą pozostawiając wybranych samych. Nikt się nie buntował. Nikt nie stawiał oporu. Każdy zrobił to co przewidziała mu księga. Poczekał jeszcze chwilę aż ostatni z odchodzących znikną w cieniu lasu, po czym zszedł niżej zbliżając się do grupy, od której wszystko zależy. Tak on i dziesięciu wieśniaków zmieni bieg wydarzeń. Nie podobało mu się to, ale jak dotąd księga miała rację we wszystkim.

– Zatem, jako wybrani przez księgę podążycie teraz za mną nie obawiając się niczego. Albowiem dostąpił was wielki zaszczyt, jakim niewątpliwie jest udział w rytuale. Ceremonii, która była zapomniana przez wieki.

 

Widział jak się wzdrygnęli. Nie bali się, ale też nie byli spokojni, jakby wyczuwali niepowodzenie ich sprawy.

Odwrócił się tyłem i wszedł w snop światła, który zalał go jak miód miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się łyżka. Kątem oka zobaczył jak powoli i nie pewnie ruszają za nim. Uśmiechnął się. Wolna wola to coś co posiadają nieliczni. Reszta otrzymała okrojoną wersję pozwalającą jedynie wybrać posiłek, a i to nie wszyscy.

 

* * *

 

Siedzieli przy okrągłym stole w niewielkim, zatęchłym pomieszczeniu. Oświetlanym jedynie przez słabą żarówkę świecącą żółtym niemal herbacianym światłem. Drobinki pyłu i kurzu pozostawione w spokoju na dziesięciolecia teraz unosiły się i szybowały zuchwale, niczym zerwane ze snu kruki.

Czekali. Nawet na siebie nie patrzyli. Wydawało się, że każdy odkrył swoją pasję. W przypadku jednych był to brud pod paznokciami, ich wysłużone buty czy drzazga stercząca smętnie z blatu stołu. Zastanawiał się czy ktoś przerwie milczenie. Ale nie. Wszyscy konsekwentnie i sprawnie rozwijali swoje nowo odkryte zainteresowania.

W korytarzu usłyszeli odgłosy ciężkiego obuwia i wszedł On. Tym razem nie miał na sobie kaptura. Można było doskonale zobaczyć jego twarz.

„Niemożliwe przecież to Rysiek.." – pomyślał – „Zawsze był trochę skryty, ale nigdy bym nie przypuszczał, że mój własny szwagier.. no no..".

Wyglądał do bólu pospolicie. Krótko ścięte włosy, szaro-piwne oczy, gładko ogolona twarz. Delikatne cienie pod oczami od nieprzespanych nocy i kurze łapki.

Rysiek ruszył w stronę stołu. Zabębnił palcami o blat, oparł się na knykciach.

– Coruus Corax.. – mruknął po czym zaczął już znacznie głośniej. – Zaprawdę, powiedział Nelchael, anioł przelanej krwi i szczurów: „Przyprowadziłem do was dziesięć osobników pewnego gatunku. Schowałem je w klatce ukrywszy je płachtą przed wzrokiem waszym. Powiadam wam: weźcie te noże, rozdzielcie między was samych." Upadły odczekał chwilę po czym kontynuował tymi słowy: „Jako uczyniliście jak wam przykazałem, powiadam: każdy z was otrzyma jednego osobnika oraz jedną tylko próbę na pozbawienie stworzenia głowy jego. Następnie każdy z was przeleje krew zwierza za sprawę, przez którą się tu zebraliście." Po tych słowach zaczął wyciągać z klatki ptasie pisklęta, a zebrani jęli je zarzynać jako im kazał. Gdy mord się zakończył, rzekł Nelchael: „Noże te symbolizują przykazania wasze. Niechaj wstanie ten z was, którego rękojeść głosi: Nie zabijaj." I wstał jeden. Wtedy anioł podszedł do niego wyjął nóż z ręki jego i w bił go w pierś wybranego mówiąc: „Idź i zmieniaj świat!" Podczas gdy wszyscy pozostali upadli głowami na stół, nozdrza ich wydały z siebie morze krwi, ostał się tylko jeden. On zmieni bieg zdarzeń. – skończył przypowieść jak księga nakazywała i przyjrzał się zebranym.

Zadrżeli. Więc ta przypowieść jest prawdziwa.. Ich rozbiegane oczy co chwila zatrzymywały się na kimś z obecnych, jakby chcieli ocenić, który z nich pozostanie. Tylko On był spokojny. Przykucnął i wyjął spod stołu czarną skrzynię i klatkę przykrytą płachtą. Wewnątrz nic się nie poruszyło.

 

* * *

 

Powoli rozdawał noże. Każda klinga była wykonana z kości słoniowej i miała przyjemną jasno-kremową barwę. Gdyby nie ostrze, byłaby wymarzoną ozdobą nad kominek w rodzinnym domu. Obserwował wybranych uważnie. Starali się nie pokazać, że są przerażeni, ale zwyczajnie im to nie wychodziło. Czy ktoś kto co chwilę spogląda na zegarek, albo przygryza wargi jest spokojny? Z pewnością nie.

Każdy otrzymał po jednym nożu. Już zamierzał odsłonić klatkę, gdy ktoś pchnięty głupotą, znacznie silniejszą od strachu odezwał się po raz pierwszy.

 

– A co jeśli ktoś wymięknie? – spytał mężczyzna po drugiej stronie stołu. Starszy pan po czterdziestce przyprószony siwizną z małą kozią bródką. – Co jeśli odmówię?

– To się nigdy nie zdarzyło, ale.. – To pytanie go zaskoczyło. Oni nie powinni sami myśleć. Wiedział jednak co należy zrobić – Spróbuj to się przekonasz.

Rzekł On z pogardą i jednym szarpnięciem odsłonił klatkę, zrzucając płachtę na podłogę.

W klatce było jedenaście piskląt. Miały dość miejsca żeby się pomieścić, ale za mało na jakikolwiek ruch, poza kręceniem głową. Klatka wyglądała na bardziej wytrzymałą niż było to konieczne. Pręty były grube, solidna dębowa podstawa i klapa na mosiężnych zawiasach. Całość sprawiała wrażenie wykutej w mrokach średniowiecza i tak zapewne było. Na wieku znajdowały się wyryte niezbyt starannie litery, układające się w słowa: Corrus Corax, potęgowały wrażenie długowieczności miniaturowego więzienia.

– Teraz każdy z was otrzyma pisklę. – przerwał ciszę Rysiek – Na mój znak każdy obetnie głowę swojemu pisklęciu i wyleje krew na stół.

Po zebranych przebiegł szmer strachu i niechęci. Widział jak ich ręce zaczynają drżeć, a grdyki nie spokojnie podskakują na ich gardłach. Uważnie obserwowali pisklęta. Nie chcieli tego robić. Tak jednak musi się stać.

– No to jazda – rzucił i wyciągnął pierwsze czarne pisklę.

 

* * *

 

„Nie ma na co czekać." – pomyślał i przyjrzał się wyrywającemu padlinożercy – „No mały. Ciesz się dla Ciebie to tylko koniec."

Zważył sztylet w ręce. Był zdecydowanie lżejszy, niżby się mogło wydawać. Przycisnął ptaka do stołu i potężnym zamachem odrąbał pisklęciu głowę niemal natychmiast zalewając blat jasno czerwoną krwią. Pozostali robili to samo, jeden po drugim. Nie minęła chwila a krew pokryła cały blat, niczym atłasowy obrus z małymi główkami. Niektóre z nich wydawały ostatnie tchnienia ruszając dziobkami.

Nim On zdążył wyrwać ich z oszołomienia krew zaczęła gęstnieć. Z blatu zaczęły powoli ściekać i odrywać się płaty krzepnącej cieczy. Z pewnością nie był to miły widok.

„Ciekawe kto to posprząta" – pomyślał i wtedy On przemówił.

– Zanurzcie wasze sztylety w krwi niewinnych istot. Niech powstanie ten z was, który dzierży sztylet odpowiadający piątemu przykazaniu.

Powoli kładli noże, obtaczając je w krwistej mazi.

– Nie zabijaj. Bardzo podchwytliwe. Pełne drobnego druku, można by rzec. – mówił On.

„No to sprawdźmy" – pomyślał i przetarł klingę kantem koszuli.

Powoli wraz z przesuwaniem materiału wzdłuż rękojeści pojawiały się litery i rzymska cyfra „Nie zabijaj V" – głosił ten napis.

I właśnie w tym momencie trzasnęły drzwi. A do środka wleciał chłód nocy. W przejściu stanęły trzy bezkształtne postaci wysokości średniego człowieka.

 

* * *

 

Przybysze stali przez chwilę nieruchomo. Otoczeni przez delikatną szarą mgiełkę i aurę tajemniczości. Ich ciała zdawały się wgryzać w rzeczywistość. Coś jednak nie pozwalało zebranym przyjrzeć się przybyłym. Jak tylko któryś z obecnych starał się zogniskować na nich spojrzenie, postacie zdawały się rozmywać, uniemożliwiając tym samym identyfikację. Możliwe jedynie było określenie ich konsystencji, która przypomniała gęsty szary muł z dna rzeki.

I wtedy istoty ruszyły.

Wiem jak wyobrażacie sobie ruch. Nic z tego. Szarzy poruszają się w bardzo specyficzny sposób. Zaczynają od miejsca, w którym normalnie znajduje się głowa. Przechylają się do przodu i jak miód spływają na podłogę, robią to jednak o wiele szybciej i sprawniej. W następnej fazie ruch ich przypomina rwący strumień wijący się między kamieniami. Na końcu wystrzelają w górę by znów przybrać bliżej nieokreśloną człekokształtną postać.

I tym sposobem stanęli po obu stronach i za plecami Ryśka, przewodniczącego całego zajścia. Zdążył tylko zabluźnić nim pochwycił go i wchłonął w szarą maź Szary stojący za nim.

Pozostali zebrani sparaliżowani strachem siedzieli nieruchomo gapiąc się na stworzenia śledzili rozwój wydarzeń.

– Witajcie – rzekła szara postać przelewając się trochę bliżej stołu. – Pochodzimy z układu Gamma Centauri z 2304 roku. Jesteśmy strażnikami czasu.

Tu zrobił pauzę, aby dać trochę czasu wieśniaczkom na ochłonięcie z pierwszego szoku.

– Ale…jak to możliwe? – odezwał się łysiejący już mężczyzna.

– Żadnych pytań – uciszył go lider Szarych. – To czego zamierzaliście dokonać jest niezgodne z kodeksem czasu i karane z paragrafu 516 ustęp A o zmianach wydarzeń.

Mówił nieustępliwie, ostro, trochę bulgotliwym głosem sterty błota.

– Karą przewidzianą za to wykroczenie, jest transcendecja materii, czyli zostaniecie przeniesieni do wszechświata z najgorszą możliwą wersją wydarzeń.

Minęła chwila nim ktokolwiek zareagował. Ale to do czego doszło chwilę później nie było specjalnie przemyślane. Dwóch siedzących poderwało się z miejsca wbijając noże w miejsca, gdzie strażnicy powinni mieć głowy. Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy poczuli, że sztylety przechodzą na wskroś Szarych i zmaterializowały się z tyłu ich własnych. Stało się to na tyle gwałtownie i nie spodziewanie, że sami się pozabijali.

– Więc jeżeli Państwo pozwolą…– zniknął pokój, stół, zarżnięte kruki i nastała ciemność.

Ale tylko po to by znów stać się tym samym pomieszczeniem. Brakowało tylko Szarych całej tej krwi i Ryśka. On przepadł.

Wybrani wstali oszołomieni i poszli do swych domów mając nadzieję, że ta rzeczywistość nie będzie tak zła jak się tego obawiali.

 

* * *

 

Dla zainteresowanych:

Wybrani zostali przeniesieni do naszej rzeczywistości w przeddzień wyborów miłościwie nam panującego i jego świty.

Tak. Mnie zakończenie też zaskoczyło.

Wszystkie rozdziały poza pierwszym zostały napisane w notesiku podczas podróży (PKP, PKS).

Nie wiem co się stało z NIM. Być może stał się częścią szarego, albo został 4 z nich.

Nalchael tak naprawdę uczył w piekle arytmetyki i geografii.

Wszelkie podobieństwo ludzi, zdarzeń czy istot wszelakich do rzeczywistych jest czysto przypadkowe.

Koniec

Komentarze

Ten tekścik "przedyndał" na stronie już trzy dni --- i nic. To zdarza się tekstom genialnym --- wręcz paraliżującym czytelników głębią, więc nikt nie znajduje dostatecznych superlatywów --- oraz tekstom wprawiającym czytelników w totalne osłupienie, pozostawiającym czytelników z jednym jedynym pytaniem w głowie: o co tutaj chodzi?
Z którym przypadkiem możemy mieć do czynienia?

Gdyby obserwator znalazł się na wysokoœci chmur. Jego oczy dostrzegłyby w dole czarnš masę, która właœnie wysšczała się z lasu - to powinno być w jednym zdaniu."Wysšczała się"? czy po prostu sšczyła...

Teraz poczekajš aż On wyjdzie i wszystko się rozwišże. Pogada, pomacha rękoma i wszyscy pójdziemy do domu, w koœciele zawsze tak było.

„To nie koœciół." - usłyszał głos w swojej głowie. - „No tak to tylko PeGieeR - osobiœcie nie rozumiem zależnoœci...

Dla zainteresowanych:

Wybrani zostali przeniesieni do naszej rzeczywistoœci w przeddzień wyborów miłoœciwie nam panujšcego i jego œwity.

Tak. Mnie zakończenie też zaskoczyło - Autorze, mnie zaskoczył cały tekst tylko nie jestem pewna czy podłoże zaskoczenia jest to samo :O

Odniosłam wrażenie, że tekst jest pisany częœciowo, a brakujšce elementy autor zostawił w swoim umyœle. Wydawać by się mogło, że to dobrze iż daje czytelnikowi pole do popisu, ale jak dla czytelnika takiego jak ja, jest tego zbyt dużo. NIE OGARNIAM. W pewnym momencie sšdziłam, że jest to jakieœ przeœmianie wierzeń chrzeœcijańskich z Jezusem w tle. Poprzez te fragmentu stylizowane Biblijnie. Do mnie to nie przemawia. Ale cóż, zwykle wielkie talenty pozostajš niezrozumiane...

Pzdr.

Gdyby obserwator znalazł się na wysokości chmur. Jego oczy dostrzegłyby w dole czarną masę, która właśnie wysączała się z lasu  - to powinno być w jednym zdaniu."Wysączała się"? czy po prostu sączyła...

Teraz poczekają aż On wyjdzie i wszystko się rozwiąże. Pogada, pomacha rękoma i wszyscy pójdziemy do domu, w kościele zawsze tak było.
„To nie kościół." - usłyszał głos w swojej głowie. - „No tak to tylko PeGieeR - osobiście nie rozumiem zależności...
Dla zainteresowanych:
Wybrani zostali przeniesieni do naszej rzeczywistości w przeddzień wyborów miłościwie nam panującego i jego świty.
Tak. Mnie zakończenie też zaskoczyło - Autorze, mnie zaskoczył cały tekst tylko nie jestem pewna czy podłoże zaskoczenia jest to samo :O
Odniosłam wrażenie, że tekst jest pisany częściowo, a brakujące elementy autor zostawił w swoim umyśle. Wydawać by się mogło, że to dobrze iż daje czytelnikowi pole do popisu, ale jak dla czytelnika takiego jak ja, jest tego zbyt dużo. NIE OGARNIAM.  W pewnym momencie sądziłam, że jest to jakieś prześmianie wierzeń chrześcijańskich z Jezusem w tle. Poprzez te fragmentu stylizowane Biblijnie. Do mnie to nie przemawia. Ale cóż, zwykle wielkie talenty pozostają niezrozumiane...
Pzdr.
P.S Wklejam raz jeszcze i przepraszam za tamte dziwne "ptaszki" zamiast literek...

Nowa Fantastyka