- Opowiadanie: Mezoar - "Autostopem przez Sfery" - tytuł roboczy.

"Autostopem przez Sfery" - tytuł roboczy.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Autostopem przez Sfery" - tytuł roboczy.

Witam! Cóż, może nie jest idealnie, ani nawet dobrze, lecz postanowiłem sprawdzić, czy od ostatniego czasu coś choć troszkę drgnęło. A więc nie przedłużając, z góry dziękuję za wszelkie komentarze, które mogłyby mnie naprowadzić "na właściwą drogę". Zapraszam!

Część pierwsza.

Świat, który nas otacza, nie jest tak mały, jak mogłoby to się na pierwszy rzut oka wydawać. Bo czymże tak w ogóle jest świat? Dla rolnika to tylko wieś, jego pole i pastwiska, dla zwykłego mieszczanina może być to tylko jego ojczyzna. Lecz dla światłego człowieka świat to coś więcej, świat to ogromna przestrzeń, o wiele większa niż Margonem, Elancja, czy też nawet cała nasza planeta. Wielu moich rodaków nawet nie wie, jak zbudowana jest cała ta przestrzeń, w której nasza mała planetka jest tylko nic nie znaczącym okruchem. Postawiłem więc przed sobą zadanie, że pozwolę każdemu z mych braci spojrzeć głębiej na budowę, złożoność oraz istotę naszego świata (lub też wszechświata), gdyż ogrom tego wszystkiego przytłacza nawet mój umysł. W grymuarze tym znajdziecie, Drodzy Czytelnicy, opis miejsc, które odwiedziłem podczas mych licznych wędrówek. I choć w perspektywie całego Wszechświata była to tylko mała garstka, to liczę, że pozwoli Wam ona poznać strukturę miejsca, w którym przyszło nam żyć. I nie mam tu na myśli tylko naszej planetki. Jednak nie zachęcam, a nawet przestrzegam, przed podróżami międzysferowymi (pojęcie „sfery” znajdziecie w pierwszym rozdziale tejże księgi)! Nasza kraina jest dobrze chroniona, magowie trzymają moc w ryzach, lecz w krainach, gdzie magia niczym wicher gna przez szare pustkowia, nigdy nie wiadomo, czy kolejny krok nie będzie ostatnim.

Wstęp do „Grymuaru Wędrowca, czyli sfer wszelakich opisania”

autorstwa Igona Podróżnika.

I.

Pogoda w sferach chaosu naprawdę potrafiła zdenerwować, względnie nawet i zabić, choć trzeba przyznać, że perspektywa śmierci spowodowanej lecącym na człowieka białym pudłem ze stali również była raczej denerwująca. K’naasal dziękował wszystkim bogom, że w sferze Hatrox, piątej warstwie sfer chaosu, panowały mniej więcej jednolite warunki klimatyczne. Zdecydowanie bardziej odpowiadał mu wiecznie gnający przez skaliste pustkowia wicher oraz lejący się z powykręcanych chmur lodowaty deszcz, niż czosnkowy huragan lub nawet opad martwych (choć kto ich tam wie) klaunów. Takie zdarzenia właśnie miały miejsce w sferach chaosu, będących prawdopodobnie żartem samych bogów. Żartem, który raczej nikogo nie śmieszył. K’naasal otulił się szczelniej ciepłym, wełnianym płaszczem i ruszył przed siebie. Nie rozumiał, jak ktoś z własnego wyboru mógł żyć w takim miejscu. Po chwili jednak zreflektował się. Istota, do której został posłany w charakterze gońca oraz prawdopodobnie przekąski (z demonami nigdy nic nie wiadomo), była thranoxem, przedstawicielem jednej z najwyższych kast demonów. Thranoxy były wybitnymi i potężnymi czarodziejami, mędrcami przez eony zgłębiającymi wiedzę, lub też równie często szalonymi „naukowcami”. Zazwyczaj znajdowały swoje miejsce na dworach demonicznych książąt, które klimatem co prawda bardzo przypominały niektóre ze sfer chaosu, lecz miały przynajmniej puchowe poduszki oraz bogate piwniczki z winem. Tak, bogactwo demonów zwiodło niejednego człowieka na wąską, śliską i zdradliwą ścieżkę, gdzie Śmierć co chwila podkładał takiemu śmiałkowi swą kościstą nogę śmiejąc się głośno i mówiąc: „DO TEGO PROWADZĄ UKŁADY Z DEMONAMI, NĘDZNY CZŁOWIECZKU!”. Nie, żeby Śmierć był takim złym gościem, może i ubierał się na czarno i miał ostrą kosę, ale w gruncie rzeczy ponoć nawet lubił koty. Przecież ktoś, kto lubi koty, nie może być zły do szpiku kości…

Wreszcie na horyzoncie zamajaczyła jakaś wysoka konstrukcja. Posłaniec (oraz prawdopodobnie przekąska) uśmiechnął się z ulgą, przyspieszając. Konstrukcja okazała się być wieżą zbudowaną z kości bliżej nieokreślonych istot. „Mają rozmach, skubańce” – pomyślał K’naasal, odnajdując w kościstej konstrukcji wrota z czarnego onyksu. Gdy tylko dotknął wypolerowanej powierzchni kamienia, świat dookoła niego zamigotał, po czym całkiem zgasł. Po chwili znajdował się na całkiem wygodnej kanapie, ze szklanką whiskey w dłoni. Niektóre portale nie były jednak takie złe.

– Witaj, człowieku – istota, która wypowiedziała te słowa, siedziała na tronie z takiego samego onyksu, co portal. Była wysokości mniej więcej dorosłego ogra, również i jej muskulatura przywodziła na myśl to dość ohydne stworzenie. Demon miał jednak anielską twarz, oszpeconą tylko przez parę głębokich, karmazynowych oczu, oraz dwa czarne jak bazalt rogi.

K’naasal skłonił się lekko, upijając odrobinę trunku z kielicha.

– Witaj, o potężny Zertharoonie. Zostałem tu przysłany w imieniu księcia Xathaara, władcy Calanthii i Merethi, oraz piątego generała Legionu.

Thranox uśmiechnął się, obnażając białe, spiczaste zęby.

– Czegoż tak potężna istota może chcieć od biednego pustelnika, żyjącego w miejscu, o którym zapomnieli bogowie?

– Książę pragnie rozmowy z tobą, o czcigodny. Przez wieki zbierałeś wiedzę dotyczącą tematu, który ostatnimi czasy zaprząta głowę księcia.

Rozmowa z demonami przypominała w pewnym stopniu taniec. Z tym, że tego rodzaju taniec zazwyczaj odbywał się na ostrzu noża, nad pojemnikiem wypełnionym lawą oraz paskudnymi wargulcami latającymi nad głową skrzecząc: „I po co ci było zaciągać się na służbę do demonów, głupi człowieku?”.

Zertharoon zamyślił się, drapiąc po brodzie.

– Czyżby księciu zaczęło zależeć na dostaniu się do Krainy Cienia? Czy liczy, że spotka tam sojuszników, którzy pomogą mu w walce z aniołami albo innymi demonami? Nie, mój drogi, mnie przestały interesować konflikty maluczkich książąt z otchłani, twój księciunio zapewne nawet nie ma nic, co by mnie interesowało.

– Cóż… mój pan liczył, że skłoni ciebie, mistrzu do współpracy, obdarowując cię skromnym magicznym przedmiotem, a konkretnie Mitrą Ulotnej Energii…

Czerwone oczy demona niemal wyskoczyły z oczodołów.

– Masz… masz ten artefakt ze sobą?

Na twarzy K’naasala wykwitł chytry uśmiech. Sięgnął dłonią do torby.

– Tak, mam. Lecz najpierw musisz złożyć Przysięgę.

– Grr… no dobrze, dobrze. Przysięgam na wszystkie Moce, na swe czarne serce oraz wszystko, co temu sercu drogie, że będę służył księciu Xathaarowi. A teraz pokaż mi to!

Mężczyzna odetchnął z ulgą. Udało mu się uniknąć losu stania się demonicznym kebabem. Bogowie chyba jednak go kochali.

– Oczywiście, mistrzu, oczywiście…

II.

Płomienie trzaskały wesoło w niewielkim kominku z szarego kamienia. „Kto by pomyślał, że kiedykolwiek poczuję się w otchłani jak w domu” – pomyślał K’naasal, rozsiadając się w skórzanym fotelu ze szklanicą wina w dłoni. Co prawda niektóre detale nadal przypominały o tym, że miejsce, w którym się znajduje, jest domem biesów, czartów czy innych istot z piekła rodem. Ot, takimi detalami były, żeby daleko nie szukać: elfia skóra, którą obity był fotel, kościany stolik albo miski z czaszek krasnoludów, ładnie komponujące się z czerwienią ścian. Mężczyzna wolał zresztą nie wnikać, jakim cudem ściany były aż tak czerwone. Cóż, wszystko miało jakieś minusy. Przynajmniej w otchłani nigdy nie było zimno, nie w Merethii, gdzie Xathaar miał swój dwór.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, upijając z kielicha kilka łyków wina, gdy poczuł wibracje w kieszeni kamizelki.

– Szlag… czego oni ode mnie chcą? – sięgnął dłonią do kieszeni, wyjmując z niej niewielki, wibrujący przedmiot. Był to owalny medalion ze złota, z centralnie umieszczonym w nim rubinem. Wcisnął klejnot kciukiem do środka i po chwili w jego głowi rozległ się głos.

– Agencie Zero Jeden Trzy, w siedzibie Gildii czeka na ciebie nowa przesyłka. Pilna.

K’naasal zaklął cicho, wkładając medalion powrotem do kieszonki. Przynależność do Gildii Posłańców wiązała się może i z wieloma przywilejami, jednak praca dla niej nie należała do przyjemnych. Hasło, którym Gildia reklamowała się we Wszechświecie („Zaciągnij się, poznasz ciekawe byty, zwiedzisz sfery”) może i nie odbiegało dalece od prawdy, lecz często było opacznie rozumiane. Biedni, niczego nieświadomi śmiałkowie słysząc „ciekawe byty” wizualizowali sobie młode, ponętne elfie dzierlatki, zaś na hasło „zwiedzisz sfery” ogarniał ich przyjemny dreszczyk przygody. Wszelkie marzenia pryskały jednak, gdy świeżo zwerbowany Posłaniec grzęznąc po kolana w błotach Szemrających Trzęsawisk na Kalsythii musiał udawać się na z góry upatrzoną pozycję, bo „ciekawy byt”, będący rogatym ogrem, okazał się średnio zadowolony z dostarczonej przesyłki. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Mężczyzna odstawił pusty puchar na stolik, wstał i wolnym krokiem udał się w stronę hebanowej szafy. Był to duży mebel wykonany ze smolisto czarnego hebanu, ozdobiony motywami tańczących szkieletów. Cóż, jeśli ktoś lubił tego rodzaju klimaty, to szafa mogłaby uchodzić za całkiem ładną. Drzwiczki otworzyły się skrzypiąc cicho, jakby chciały powiedzieć „Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie”. W chwilę po otwarciu wnętrze szafy zaczęło falować, tworząc czarną, bezdenną plamę. K’naasal wziął głęboki oddech i wpadł w otwarty portal. Czerwone ściany domostwa w jednej chwili ustąpiły miejsca chłodnym marmurom siedziby Gildii.

Warto by w tym miejscu powiedzieć kilka słów o tym budynku. Siedziba Gildii Posłańców sama w sobie była malutką sferą utworzoną przez Hermesa, boga posłańców. Dostęp do niej mieli tylko członkowie zrzeszenia, oraz kilka innych istot. Sam budynek był ogromnym kompleksem, na który składały się sale do ćwiczeń, biblioteki, laboratoria, zbrojownia oraz magazyny i biura. Może i zwykły posłaniec nie potrzebował zbyt wielkich kwalifikacji, lecz posłańcy krążący miedzy sferami musieli być dobrymi czarownikami, sprawnymi wojownikami, zręcznymi dyplomatami i cichymi łotrami w jednym. Nie dziwiło więc, że przynależność do Gildii była niemałym prestiżem.

K’naasal skierował się prosto do Sali Przydziału, pomieszczenia, gdzie Posłańcy otrzymywali swoje zadania. Korytarze, jak niemal zawsze, świeciły pustkami. Ze ścian uśmiechały się portrety wybitnych członków Gildii – na przykład Sameina Szkarłatnego, który podczas wykonywania zlecenia niechcący zgładził smoczą hydrę z Haratty ratując Wydmowe Miasto od zagłady, Torresa DeVaio, legendarnego pogromcy ogrów wysyłanego w najniebezpieczniejsze misje lub Czarnego Kaspara, mrocznego elfa, który uwiódł władczynię jednego z księstewek otchłani i doprowadził do wojny, na czym Gildia zarobiła sporą sumkę w złocie. Ale o tym się już nie mówiło.

W końcu mężczyzna stanął przed drzwiami do Sali Przydziału. Wzdychając, pchnął dębowe wrota i wszedł do środka. O tyle o ile po korytarzach nie krążyło zbyt wiele osób, to w tym miejscu było ich aż za dużo. Okrągłe, gigantyczne pomieszczenie zapełnione było różnej maści biurkami i szafami na akta. W ścianach co kawałek znajdowały się portale prowadzące do różnych części Wszechświata, przez które co jakiś czas ktoś przechodził. W centrum zaś, niczym przyczajony sęp, stał ogromny tron, na którym zasiadał sędziwy, pomarszczony krasnolud.

– Ach, kogo to me stare oczy widzą, witaj bracie! – tubalny głos krasnoluda poniósł się echem po komnacie. K’naasal przywdział na twarz firmowy uśmiech numer pięć, w założeniu będący miłym, lecz tak naprawdę mówiący „daruj sobie te uprzejmości, stary dziadzie i powiedz szybko, w jaki sposób tym razem chcesz mnie zamęczyć”.

– Wybacz, Kerlstromie, że tak dawno nie bawiłem w progach Gildii, lecz niestety brakowało mi czasu.

Krasnolud świdrującym wzrokiem wwiercił się w mężczyznę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

– Daj spokój, zabrałeś się za prywatne zlecenia i zapomniałeś o tych, którzy dali ci wszystko! Ale teraz masz szansę, by zrobić coś dla Gildii.

K’naasal przewrócił oczyma, powstrzymując się heroicznym wysiłkiem od cynicznego komentarza.

– Przypominam, że jestem już Starszym Posłańcem, sam wybieram sobie zlecenia.

Twarz Kerlstroma przeorał uśmiech, tak, że przez chwilę przypominała ona wilczą paszczę.

– Nie tym razem. To specjalne zadanie, nie wiem, z jakiego powodu, ale zleceniodawca postawił warunek, że to ty musisz dostarczyć przesyłkę. Nie możesz zrezygnować, statut Gildii wyraźnie mówi, że w razie takiej sytuacji nawet Starsi Posłańcy muszą się podporządkować.

– Jakoś sobie nie przypominam, żeby taki punkt istniał, ale widzę, że raczej się nie wymigam. No dobrze, ale daj mi trochę czasu na przygotowania.

– Przygotowania? – krasnolud zaśmiał się głośno. – Cały czas będziesz siedział w kantynie, więc mi tu o wielkich przygotowaniach nie kadź. Zresztą radzę, byś na razie nie zaglądał na kieliszka i faktycznie trochę się przygotował, bo tereny, na jakie wyruszysz, nie są specjalnie bezpieczne.

– A są jakieś bezpieczne na tym świecie? No dobrze, to powiedz przynajmniej, gdzie mam się dostać.

– Ha! Wszelkie informacje dostaniesz od Allison, odmówię sobie przyjemności oglądania twojej miny, gdy dowiesz się co cię czeka. A teraz żegnaj.

III.

Podmuch wiatru niosącego ze sobą ciężki odór śmierci uderzył K’naasala w twarz. Mężczyzna skrzywił się z niesmakiem, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści rapiera. Niewiele miejsc w tej części Wszechświata było bardziej niebezpiecznych od Doliny Szeptów, sfery, o której zapomniał ponoć sam Śmierć. Mówiło się, że dom miały tam potężne, nieumarłe byty, knujące w ciemnych grobowcach coraz to wymyślniejsze spiski. Jednak według pewnego mędrca, Al’Kohoola, to wcale nie byli nieumarli, a Olbrzymie Kosmiczne Jeże kryjące się pod czarem zmiany kształtu, który rzucił na nich obłąkany czarnoksiężnik ze sfer fizycznych. Nie wiedzieć czemu, teorie Al’Kohoola nie cieszyły się zbytnim poklaskiem innych mędrców (może prócz Veritasa Szalonego, ale on nie lubił lizaków truskawkowych, co całkowicie go dyskredytowało). Tym niemniej wielu ludzi podczas karczemnych posiedzeń ochoczo cytowało jego twierdzenia.

K’naasal wyciągnął z torby mapę i zagłębił się w jej studiowaniu. Nawet nie pytał, jakim sposobem udało się Gildii zdobyć plan tej raczej mało gościnnej sfery, zresztą pewnie wolałby nawet tego nie wiedzieć.

Nagle coś zadudniło. Mężczyzna spojrzał z niepokojem w niebo. Allison nie wspominała nic o burzach lub innych dziwnych zjawiskach w tej sferze, pogoda była tu raczej stabilna, choć stan, który tu panował, ciężko było nazwać pogodą. Zdziwienie, które wymalowało się na twarzy K’naasala, było więc raczej współmierne do tego, co stało się chwilę po tym. Jakieś pięć stóp od niego spadła z hukiem ogromna, drewniana szafa. Trzeba przyznać, że takie coś mogłoby wyprowadzić z równowagi nawet Chalassiańskich mnichów, którzy słynęli z mithrillowej woli, bo określenie „żelaznej” było raczej zbyt delikatne.

– Noż do diabła, co znowu poszło nie tak? – Głos dobiegający z wnętrza szafy był przejmująco głęboki i nieco zawiedziony. K’naasal, mimo że spotykał się już z dziwniejszymi sytuacjami, nie bardzo wiedział, co w tej chwili należało zrobić. Głos rozsądku mówił, żeby brać nogi za pas, lecz wrodzona ciekawość podróżnika wygrała.

– Em… przepraszam, może w czymś pomóc?

– Nie trzeba, dziękuję, dam sobie radę. Nie pierwszy raz to się stało.

Drzwi szafy otworzyły się skrzypiąc cicho i na zewnątrz wypłynęła wielka, zielona kula z przynajmniej setką oczu przytwierdzonych do cieniutkich słupków wyrastającej z jej górnej części. K’naasal złapał się za głowę. Przed chwilą prawie zmiażdżyła go gigantyczna szafa, a teraz wyleciał z niej obserwator, szczerzący teraz swe ostre kły. Cóż, był to kolejny powód, by złożyć wniosek o urlop.

Obserwatorowie byli uważani za dość ekscentryczne i dziwne stworzenia. Przykład potwierdzający to twierdzenie kołysał się właśnie w powietrzu przed posłańcem.

– Em… – mruknął K’naasal, usiłując rozładować nieco sytuację. – Raczej rzadko widuję się obserwatorów spadających z nieba w meblach.

Kula mrugnęła swym centralnym okiem, chichocząc wesoło.

– Ależ to wcale nie tak rzadki widok, jak się powszechnie uważa! Zresztą to nie było spadanie, tylko próba lotu. Otóż musisz wiedzieć, że pracuję nad projektem Latającej Szafy! To będzie sukces! Pomyśl tylko, wygoda i komfort większa niż w standardowej miotle, do tego dużo miejsca na bagaże no i oczywiście prestiż… Każda wiedźma poleci na ciebie, gdy wyjdziesz z takiego pojazdu. Poleci, rozumiesz? A to dobre, haha!

– Tyle, że… Po co ci latająca szafa, skoro i bez tego potrafisz wznosić się w powietrze?

– Ach, wy ludzie tego nie zrozumiecie! Może i potrafię, ale zero w tym subtelności. Poza tym taka szafa chroni idealnie przed deszczem, strzałami, piorunami… Zresztą, potrzebne mi teraz pieniądze na badania dotyczące innego projektu, a gdy taka szafa wejdzie do masowej produkcji, sukces i zysk murowany! To będzie hit, zobaczysz, kiedyś wspomnisz moje słowa. Tylko jak na razie szafa nie bardzo ma ochotę latać tak… sama, bez mojej pomocy.

K’naasal westchnął, lecz zaraz coś mu zaświtało w głowie. Może mógł wykorzystać tę sytuację z korzyścią dla siebie.

– Hm, może mógłbym ci pomóc, lecz musiałbyś zrobić coś dla mnie.

Obserwator z wyraźnym zaciekawieniem skierował swoje oczy na człowieka.

– Pomóc? No dobrze, dobrze, lecz co ja mam zrobić dla ciebie? I jak chcesz pomóc?

– Mam ze sobą odrobinę Maści Latania, może gdy zbadasz jej skład, będzie ci łatwiej zrealizować swój projekt.

Obserwator aż jęknął.

– Maść Latania? Świetnie, świetnie! Tyle lat szukałem czegoś takiego! W tej zapyziałej sferze nie ma zbyt wielu magicznych przedmiotów, a jak są, to te zgrzybiałe kupy kości pilnują ich jak wujek Fineasz swoich wełnianych skarpet! Do tej pory nie wiem, po co mu były skarpety, skoro i tak nie miał nóg. No dobrze, ale co ja miałbym dla ciebie zrobić?

Mężczyzna uśmiechnął się, sięgając dłonią do torby.

– Mógłbyś za pomocą swojej magii przetransportować mnie jakoś na Wzgórza Martwego Gniewu? Mieszka tam ktoś, dla kogo mam przesyłkę.

– Uhuhu, to raczej niezbyt spokojne miejsce, ale dobrze, skoro chcesz, mogę to dla ciebie zrobić, przyjacielu! Tak w ogóle, to możesz mówić mi Marek. Mój dziadek miał tak na imię. Widzę, że jesteś gotowy, więc nie ma na co czekać, w drogę!

IV.

Jeśli ktokolwiek z was sądził, że podróż z obserwatorem należy do rzeczy przyjemnych, raczej się rozczaruje. Jako, że Marek jeszcze nie do końca opanował trudną sztukę latania szafą, postanowił tradycyjnie teleportować się z nowym przyjacielem do punktu docelowego. K’naasalowi pociemniało przed oczyma i ścisnęło w żołądku, który postanawiając ogłosić czerwony alarm, podskoczył do gardła i zabulgotał w proteście. Nagle było już po wszystkim. Znajdowali się na szarym wzgórzu porośniętym gdzieniegdzie brunatnymi, zeschłymi drzewami.

– No to wykonałem moje zadanie! – radosnym tonem wymruczał obserwator.

– Masz rację, oto twoja nagroda. – K’naasal cisnął w stronę kuli czerwony pojemniczek. – Należy ci się.

Marek radośnie rozdziawił przystrojoną wieńcem ostrych kłów paszczę i połknął pojemnik.

– Wielkie dzięki, przyjacielu! Nie martw się, jak już ruszę z produkcją, to na pewno dostaniesz jakąś część zysków. A teraz bywaj!

Powietrze wokół kuli zaczęło skrzyć i migotać od magii, a sam obserwator jakby zapadł się w siebie i zniknął. Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym zerknął na mapę. Według wskazówek, po przeciwnej stronie wzgórza powinna się znajdować stara krypta, gdzie zamieszkiwał odbiorca paczki. Posłaniec miał nadzieję, że nieumarli są przynajmniej odrobinę spokojniejsi od demonów. Nie musieli jeść, więc problem awansu na przekąskę był praktycznie rozwiązany. Tak pocieszając się, K’naasal ruszył w stronę krypty. Po dłuższej chwili marszu przez nazbyt dziwnie martwą okolicę, stanął przed kamiennymi wrotami.

– Hm… chyba wypadałoby zapukać.

Jako, że w kamiennej powierzchni nie było żadnej klamki, dźwigni ani innych wichajstrów, posłaniec wcielił swój plan w życie.

– Kto tu się tłucze po nocy? – wrota odpowiedziały na pukanie chropowatym, nieprzyjemnym głosem. K’naasal spojrzał na mały, pozłacany chronometr. Było ledwie pół godziny po dwunastej, lecz wolał nie sprzeczać się z tajemniczym głosem. Zresztą, w tej sferze ciężko było odróżnić noc od dnia.

– Khem… jestem członkiem Gildii Posłańców, przynoszę paczkę dla niejakiego… Czarnego Tułacza.

Wrota zamilkły, lecz po chwili znów odezwały się, nieco zmienionym tonem.

– Tak… mieszka tu ktoś taki. Lecz nie wolno mi wpuszczać byle kogo. Musisz wykazać się trzeźwością umysłu oraz inteligencją. Zadam ci więc zagadkę, zgadzasz się?

K’naasal przypomniał sobie lekcje w Gildii, gdzie szkolili go na wypadek podobnych zdarzeń. Przypomniał sobie też starego Tima, który opasłym tomiszczem pamiętającym jeszcze chyba czasy sprzed rozwarstwienia Sh’eolu, wbijał młodym adeptom najpopularniejsze zagadki do głowy. Westchnął cicho.

– Zgadzam się.

Głos zamruczał z zadowolenia.

– Dobrze więc, co to jest: rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?

Posłaniec pamiętał dobrze tę zagadkę. Ponoć po raz pierwszy zadał ją sfinks młodemu śmiałkowi w jakiejś ościennej sferze. Odpowiedź była wręcz banalnie prosta.

– Człowiek. Trudniejszych zagadek już nie było?

Kamienna płyta zamruczała złowrogo, ale odsunęła się, otwierając przejście do krypty. K’naasal wykonał pierwszy krok i znalazł się w zupełnie innym miejscu, niż się spodziewał. A mógłby się spodziewać wielu rzeczy. Stał lekko zdezorientowany w pokoju o białych ścianach. Pomieszczenie było nienaturalnie zimne i puste. Jedyną rzeczą, która odcinała się od chłodu ścian, był czarny skórzany fotel, na którym siedział wysoki mężczyzna w białym garniturze. Nie wyglądał jakoś szczególnie, lecz uwagę K’naasala przykuły jego nienaturalnie czarne i głębokie oczy.

– Witaj. Słyszałem, że masz dla mnie jakąś przesyłkę.

Ton głosu mężczyzny był ciepły i przyjacielski. Posłaniec zaczął odczuwać dziwne zaufanie do osobliwego eleganta. Otrząsnął się jednak prędko. Nie mógł ufać nikomu w tej sferze. Dla pewności ścisnął amulet chroniący przed urokami, spoczywający bezpiecznie w kieszeni płaszcza.

– Tak jest. Chciałbym tylko zapytać, dlaczego to ja miałem dostarczyć panu ten pakunek.

Gospodarz roześmiał się perliście, wstając z fotela.

– Ta przesyłka jest mocno związana właśnie z twą osobą, K’naasalu. A teraz proszę, daj mi ją.

K’naasal sięgnął dłonią do torby, wyjmując z niej niewielki pakunek.

– Nie rozumiem… W jaki sposób to coś jest związane z moją osobą?

Mężczyzna klasnął dłońmi dwa razy i biały pokój rozwiał się jak mgła. Posłaniec znalazł się teraz w gigantycznej sali. Była ona tak ogromna, że wyglądała prawie jak osobny plan egzystencji. Całą jej powierzchnię pokrywały półki, na których w równych rzędach stały miliardy klepsydr pokrytych kurzem.

– NADAL NIE ROZUMIESZ, DLACZEGO SIĘ TU ZNALAZŁEŚ?

Głos mężczyzny uderzył w posłańca z mocą żelaznego młota dzierżonego przez nadpobudliwego krasnoluda. Teraz nie stał przed nim miły człowiek w białym garniturze, lecz szkielet przyobleczony w czarną szatę. K’naasal spojrzał z trwogą na pakunek. Powoli zaczynał łączyć ze sobą pewne fakty.

– KLEPSYDRA TWOJEGO ŻYCIA ULEGŁA… AWARII – zawiniątko wyrwało się z dłoni posłańca i pomknęło w stronę kościstych palców szkieletu. – NA SZCZĘŚCIE, KAŻDA ŚMIERTELNA ISTOTA POSIADA DWIE TAKIE KLEPSYDRY.

– Jak… jak długo moja klepsydra nie działała? – K’naasal szczypał się po dłoniach, usiłując obudzić się z tego dziwnego snu. Ale to niestety nie był sen, to było coś gorszego. Rzeczywistość. Ponury kościej zadzwonił zębami.

– OD CZASU, GDY SKOŃCZYŁEŚ SIEDEM LAT. PRZEZ BŁĄD LOSU CAŁY TEN CZAS BYŁEŚ NIEŚMIERTELNY. ALE TERAZ TO NAPRAWIMY, NIE MARTW SIĘ.

K’naasal nie czekał, na dalsze słowa Czarnego Tułacza, instynktownie rzucając się na niego. Szkielet, nieprzygotowany na taki obrót sytuacji, nie zdążył się uchylić. Człowiek uderzył w kościeja niczym pocisk, wytrącając mu pakunek z dłoni. Zawiniątko trzasnęło spotykając się z kamienną posadzką.

– SZLAG. CZY TY WIESZ, CO W TEJ CHWILI ZROBIŁEŚ?

– Stałem się nieśmiertelny? – z radością w głosie zapytał K’naasal.

– TAK.

– I… co teraz?

– TERAZ, MÓJ DROGI, ZOBACZYSZ, JAKI CIĘŻAR NAŁOŻYŁEŚ NA SWOJE BARKI.

Tak kończy się opowieść o tym, jak sam Śmierć został oszukany przez śmiertelnika. Pytacie, co stało się dalej ze sprytnym K’naasalem? To już jednak zupełnie inna historia. Historia, która nadal tkana jest w sferach…

Koniec

Komentarze

Czytało mi się przyjemnie i gdybym miała oceniać to postawiła bym 4,5 ;-) Świat według mnie ciekawie skonstruowany, barwny i nie nudny

Nowa Fantastyka