- Opowiadanie: Piszę - Wybudzenie

Wybudzenie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wybudzenie

Za mlecznobiałym szkłem zobaczyłem postać. Wyglądała jak zjawa, ale byłem tak osłabiony, że nie miałem siły się bać. Zamiast tego uniosłem z trudem rękę, za którą naprężyły się kabelki, i dotknąłem dłonią szyby. Spróbowałem ją przetrzeć, ale zdołałem tylko skrobnąć paznokciem warstewkę lodu. Z heroicznym wysiłkiem ponowiłem próbę, lecz tym razem przegrałem z kretesem, bo posłuszeństwa odmówiły mi nie tylko mięśnie, ale również świadomość.

Budziłem się i zasypiałem. Za mlecznobiałym szkłem nadal krzątała się tajemnicza postać. Starałem się pozbierać myśli, ale nie pozwalał mi na to przychodzący gwałtownie sen. Śniłem wielokrotnie. O dalekiej podróży, która kończyła się tragicznym wypadkiem, o nieskończonej świadomości i istotach nie do opisania. Śniłem o wielkich zagadkach ludzkości i wszechświata, oraz o przyjaciołach z którymi udało mi się je rozwiązać. Śniłem marzenia i koszmary. Dziesiątki, setki realistycznych wizji, przepełnionych zapachami, smakiem, dotykiem i emocjami. Wreszcie granica między falami mózgowymi od alpha do delta przestała istnieć. Sen czy jawa? Prawda czy fałsz? Podczas jednego z objęć Morfeusza bezkształtna zjawa powiedziała, że prawda to wszystko to, co istnieje w naszych głowach.

Coś się zmieniło. Nie wiem kiedy dokładnie, bo dotychczasowy stan umysłowy nie dał podzielić się na konkretne okresy, na przeszłość i teraźniejszość. Po prostu był, płynął. Ale teraz… Teraz świadomość się poszerzyła, zacząłem odczuwać niską temperaturę. Pojawił się też zapach. Oraz smak wody, która perliła się u góry i skapywała mi do ust, rosiła policzki i brwi.

Zawiasy okrutnie szczęknęły, do komory hibernacyjnej dostało się powietrze z transportowca. Postać, już nie taka tajemnicza, nachyliła się i szepnęła coś o wyrównaniu temperatur i o zachowaniu cierpliwości. Leżałem więc. Zasnąłem.

Kiedy znów się obudziłem, komora była otwarta na całą szerokość. Starszy człowiek w białym kombinezonie stał nade mną i odłączał od ciała kabelki, psikał skórę substancją w sprayu, przemywał ją sterylnym gazikiem. Pracował, a ja uważnie się mu przyglądałem. Przeskakiwałem wzrokiem od zapadniętych, pokrytych białą szczeciną policzków do wąskich ust. Od pobrużdżonego zmarszczkami czoła do rzednących u góry włosów. Patrzyłem i pamiętałem. Gdybym miał więcej sił ucieszyłbym się na widok tego oblicza.

– Witaj – nieznacznie się uśmiechnął. Był to uśmiech smutny, obejmujący jedynie usta. – Pamiętasz wszystko? – spojrzał mi w oczy.

Skinąłem głową.

– Ile lat minęło? – wychrypiałem i pomyślałem, że dźwięk ten nie może wydobywać się z mojego gardła.

Mężczyzna wyjął mi z nosa rurki.

– Zbyt wiele. Jestem już stary, straciłem rachubę – podszedł do wnęki i przyniósł mi szatę. – Załóż to. A potem… sam nie wiem…

– Gdzie jesteśmy? Dolecieliśmy?

– Taa-aak – przeciągnął zmęczonym głosem. – Lecz nie tam, gdzie mieliśmy.

Rozejrzałem się po transportowcu. Poza moją otwarte były jeszcze dwie komory hibernacyjne, przykryte całunem lodowatej pary. Obok, w słabym świetle majaczyły skrzynie z żywnością oraz data-komunikatorem. W kokpicie nie świeciły się ani monitory, ani przyciski. Tak samo zresztą, jak dotykowy panel. Doszedłem do wniosku, że autopilot musi być wyłączony.

– Co z innymi? – spytałem, spoglądając znów na komory.

Oczy starca rozjaśniały.

– Niestety. Tylko ty.

Przeczuwałem to, ale i tak złapał mnie okropny ścisk w gardle.

– Co z nimi zrobiłeś?

– Nic. Niech ten statek będzie ich grobem. Teraz możemy opuścić to miejsce.

– Opuścić?

– Taa-aak. Główny komputer transportowca nie działa, trzeba iść pieszo.

Podniecony podbiegłem do skrzyni i wyjąłem data-komunikator. Był on jedynym łącznikiem ze starym światem. Po tym, jak wprowadziłem dwudziestocyfrowe hasło, na czarnym ekranie pojawił się napis: „Wiadomości". Z ciężkim sercem dotknąłem pierwszej z nich.

„Kurs prawidłowy. Według stale korygowanych obliczeń dolecicie do celu za pięć lat."

Pod spodem widniała data 11/05/2245. Pięć lat temu.

– Naprawdę ich tu zostawimy? – spytałem po długiej chwili ciszy.

– Taa-aak. Myślę, że tak. Chodźmy już. A potem… Potem może wrócimy.

 

 

 

***

 

Transportowiec, okazało się. wylądował na polanie pełnej kwiatów o rozłożystych płatkach, otoczonej czerniejącym w oddali lasem, nad którym błękitną łunę roztaczał podwójny księżyc. Polana więc tonęła w malowniczej poświacie, podobnej, a zarazem zupełnie innej od tej spotykanej na Starej czy Nowej Ziemi. Powietrzem z trzydziestoprocentową zawartością tlenu oddychało się znajomo.

Co innego jednak mnie zdziwiło. Niedaleko statku, pośród wysokich traw, stały dwie osoby. Kiedy do nich podeszliśmy, odwróciły się do nas.

– Kim jesteście? – spytał mężczyzna o orlim nosie i szpakowatych włosach. W jego spojrzeniu dostrzegłem rezerwę i czujność.

– Anestezjolog od wybudzania hibernacyjnego – przedstawił się starzec. – Ale łatwiej będzie Esteven.

– Drugi człowiek wysłany na Tibiusa – gdy to powiedziałem, kobieta przyłożyła dłoń do ust, otworzyła szerzej oczy. – Planetę, na jaką, jak na razie, nikomu nie udało się dotrzeć – dokończyłem drżącym głosem.

– Nazywam się Lavera – podała mi rękę, uśmiechając się nieznacznie, z dystansem.

Mężczyzna złapał ją za ramię.

– Nie powinniśmy.

Lavera skarciła go wzrokiem.

– To jest Ignikus – rzuciła przepraszająco. – Android… Ja… Chodźmy do schronu. Mam wam tyle do powiedzenia…

 

 

***

 

Schronem nazywali transportowiec, mniejszy od naszego, obrośnięty po bokach roślinami przypominającymi ziemskie mchy i pnącza, u góry zaś przykryty dywanem z trawy i kwiatów. Gdyby nie Lavera, nawet bym go nie dostrzegł – tak bardzo wtopił się w tutejszy krajobraz.

Ignikus przyłożył dłoń do niewielkiego wgłębienia i otworzyła się śluza. W środku, gdy tylko weszliśmy, zapaliły się lampy świetlane, ożywiając długi na blisko pięćdziesiąt metrów rdzeń statku.

– Siadajcie – Lavera wskazała nam obszyte syntetyczną skórą fotele.

Spoczęła razem z nami, a ja mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Jeśli wcześniej miałem jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, czy Lavera jest człowiekiem, teraz zwyczajnie znikły. Miała ładną, choć zmęczoną i smutną twarz. Z delikatnymi, acz całkiem mocno wysuniętymi kośćmi policzkowymi i wielkimi piwnymi oczami. Całości dopełniały kruczoczarne włosy sięgające ramion.

– Jesteśmy tu z Ignikusem od przeszło dziesięciu lat – powiedziała po dłuższej chwili drżącym głosem, widocznie starając się zebrać myśli i zapanować nad emocjami. – Tibius… Planeta, na którą zostaliście wysłani była również naszym przeznaczeniem. Lecieliśmy na nią w celach naukowych. Konkretnie w celu zbadania żyjących tam obcych organizmów.

– Nasza misja składała się z dwóch celów – wtrąciłem. – Priorytetowy był identyczny, w celach naukowych. Drugorzędowy, jak się domyślacie, właśnie się dokonał.

– Znaleźliście nas – zrozumiała Lavera, odwzajemniając słaby uśmiech.

– Nic nam po tym – burknął Ignikus, podchodząc do wielkiego okna zasłoniętego częściowo pnączami.

Cisza zapadała dziś wiele razy. Zapadła i teraz.

– Co to za planeta? – przerwał ją Esteven.

– Powiedz im – zwróciła się Lavera do Ignikusa.

Android stał przy lampie świetlanej, w blasku której dostrzegłem na jego bladej skórze kropelki potu. Zupełnie jak człowiek, pomyślałem.

– Jako, że na transportowcu pełniłem rolę anestezjologa, wszystko dokładnie widziałem i miałem wiele czasu na przemyślenia. Lecieliśmy około czterech lat, gdy statek zaczął zbaczać z obranego kursu. Na początku myślałem, że to zwykły błąd, że pomyliło się dowodzenie na ziemi. Ale raporty z data-komunikatora nie zawierały żadnej przesłanki, która mogłaby to potwierdzić.

– Statek sunął po delikatnej krzywej przez wiele lat, a nasze trajektoria nie wydawały się przypadkowe. Tylko nie widziałem powodu, dla którego na ziemi mieliby je zmieniać, tym bardziej nie komunikując mi o tym. Postanowiłem skorygować kurs manualnie, lecz transportowiec odmówił posłuszeństwa. Oczywiście próby skontaktowania z bazą również okazały się daremne.

– Wiele lat później zobaczyłem coś, co przypominało zawieszoną w próżni ogromną połać terenu. Później, kiedy statek wkroczył w niższe warstwy atmosfery, ujrzałem planetę… gigantyczna i piękną.

– Myślałem, że to dziwny sen – pokiwał ze zrozumieniem Esteven.

– To musiałby być sen w snach, ponieważ od czasu wejścia statku w atmosferę, do momentu lądowania, minęło wiele dni.

Nie od razu zrozumieliśmy słowa Ignikusa.

– Szkoda, że ja tego nie widziałem – westchnąłem.

– Jest jakieś racjonalne wytłumaczenie? – spytał Esteven, który jakby trochę odżył.

– Owszem. Transportowiec przez ten cały czas badał tutejszą atmosferę. Dzięki neuro-elektronice udało mu się ustalić, że w jej najwyższych warstwach znajduje się gaz odbijający promienie słoneczne pod kątem identycznym do ich padania, wskutek czego…

– Planeta jest niewidzialna – dokończyłem z niedowierzaniem.

Znów zapadł cisza, a ja byłem wdzięczny, że Ignikus i Lavera nie zakłócali jej, dając nam czas do kontemplacji nad poznanymi faktami.

– Wnioskuję – na głos Estevena podskoczyłem przestraszony – że wlecieliśmy w miejscu, gdzie atmosfera tej odbijającej cząsteczki warstwy nie ma.

– Zgadza się – Lavera była bardzo smutna. – To jakby dziura ozonowa w starej ziemi.

– Ile lecieliśmy od czasu nieplanowanej zmiany kursu? – spytałem.

Esteven wziął głęboki wdech i wstrzymał powietrze.

– Jakieś pięć lat – powiedział wypuszczając je. – Przyjmując, że zmiana kursu nastąpiła w momencie wejścia na orbitę tej planety, i biorąc pod uwagę prędkość naszego transportowca… To olbrzym na niespotykaną dotąd skalę. Ale co nas tu ściągnęło?

– Tego nie wiemy. Mimo to…

Lavera nie dokończyła, ziewnęła. Przeciągnęła się, wypinając pierś do przodu.

– Wybaczcie, ale oczy same mi się zamykają Tu nie ma normalnej doby, nie ma też dni. Same noce, rozjaśniane tym dziwacznym księżycem. Według data-komunikatora nie spałam osiemnaście godzin. Muszę się trochę zdrzemnąć. Nastawię budzenie na za czterdzieści minut. Ignikus, pokaż im, gdzie mogą odpocząć. Chyba, że wolicie wrócić na własny pokład.

Zostaliśmy.

 

***

 

Z oczywistych przyczyn z Estevenem usnąć nie mogliśmy. I być może było to wbrew zasadom, lecz nie mogłem się oprzeć, aby nie rozejrzeć się po statku. Starzec został, a ja ruszyłem zrobić mały rekonesans, czując się jak we śnie, lekko i nierealnie. Wreszcie trafiłem do podłużnego, słabo oświetlonego pomieszczenia, w którym majaczyły komory hibernacyjne, pobłyskiwały ich metalowe profile. Wszystkie otwarte. Spodziewałem się zobaczyć w nich trzy blade ciała. Niewybudzonych. Zwłoki.

Okazały się puste.

– Mieliśmy was spytać – Lavera wychynęła z mroku. – Dla bezpieczeństwa reszta została w środku?

– Nie rozumiem – wybełkotałem na pół zawstydzony, na pół zdziwiony pytaniem.

Lavera podeszła bliżej. Znacznie bliżej. Czułem jej oddech.

– Gdzie pozostali?

– Jacy pozostali?

– Nie uwierzę, że wysłali tylko ciebie i anestezjologa.

Nagle zrozumiałem.

– Zginęli podczas lotu.

Lavera wytrzymała moje spojrzenie.

– Nasi czternaście godzin temu zniknęli. Zupełnie jakby udali się na jakąś wyprawę nie uprzedzając o tym.

Po plecach przebiegł mi dreszcz. To szczere do bólu wyznanie, wydawało mi się, wynikało z czegoś więcej niż tylko z reguły wzajemności. Pomiędzy mną a niedawno poznaną kobietą narodziła się nić emocjonalnego porozumienia, która zbliżyła nas do siebie tak, jak w innych okolicznościach zbliżyć może jedynie wieloletnia znajomość.

Lavera podeszła jeszcze bliżej, a ja zrozumiałem, że bardzo chciałaby mnie dotknąć, zostać przytulona, utonąć w mych ramionach. Być może zaszlochać. Ale nic takiego się nie stało.

– Chciałabym, żebyście nam pomogli.

 

 

***

 

Android, jako że był stworzony do protekcji Lavery, uparł się, aby iść z nami. Esteven nie miał nic przeciwko zostaniu na straży i pilnowaniu transportowca. Nowy data-komunikator zestroiliśmy ze starym tak, żeby zachować stały kontakt, i przygotowaliśmy się do drogi. Plecak z żywnością – nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie nam poszukiwanie zaginionych – wziął Ignikus, który dzięki wszczepionym stymulatorom od pobudzania i wytrzymałości mięśniowej oraz oddechowo-krążeniowej mógł poruszać się ze sporym ciężarem w tym samym tempie, co my. Byłem rad z jego towarzystwa, bo nie mieliśmy żadnej broni i android stanowił swoisty bufor bezpieczeństwa. Choć nie wiadomo jak skuteczny, bo o potencjalnym zagrożeniu wiedzieliśmy tyle, co o motywach ściągnięcia nas na tą planetę.

Pożegnaliśmy się z Estevenem, co w jakiś sposób źle mi się skojarzyło, po czym ruszyliśmy przez polanę pełną kwiatów w stronę majaczącego lasu. Ignikus eksplorował otoczenie, za nim szła Lavera. Ja zamykałem pochód i co chwilę oglądałem się do tyłu, gdzie oświetlony transportowiec malał, aż wreszcie, kiedy wtopiliśmy się w las, jego blask całkowicie zniknął.

 

 

***

 

Często zerkałem na data-komunikator, spodziewając się wiadomości od Estevena lub sygnału z Nowej Ziemi. Widocznie zbyt często, bo dałem się zaskoczyć. Poczułem na potylicy przyjemne ciepło. Zanim ogarnęła mnie ciemność, usłyszałem odgłosy walki.

 

 

***

 

Obudziłem się z rwącym bólem głowy, za którą odruchowo chciałem się złapać. Nie mogłem, bo ręce miałem unieruchomione w jakimś zgęstniałym roztworze, przypominającym kauczuk. Nogi również. Uniosłem głowę i zobaczyłem, że paskudztwo jest przytwierdzone do podłogi. Spróbowałem się uwolnić jeszcze raz, wkładając w to wszystkie siły, ale substancja pozwoliła mi na bardzo niewielki zakres ruchu. Zrezygnowany rozejrzałem się po zaciemnionej sali, w której migały światełka. Niedaleko mnie bladą łunę roztaczały bioluminescencyjne kable podłączone do głowy leżącej kobiety. Wychodziły z jakiejś gładkiej aparatury, nad którą wyświetlał się hologram zapisu fal mózgowych. Z rejestru wynikało, że Lavera śpi.

Z tyłu coś ledwo musnęło moją głowę. Był to dotyk niezwykle subtelny, ale jednocześnie niekryjący intencji, pewny i stanowczy.

– Gdzie jestem? – wyszeptałem przerażony.

Kolejne muśnięcie, niemal pieszczotliwe. I następne, tym razem z boku. Na skroniach. Wywołujące na karku i za uszami zimny dreszcz.

– Halo? Jest tu ktoś? – głos mi się łamał. – Lavera? Obudź się!

Nic. Żadnej odpowiedzi. Tylko ten delikatny dotyk. Niemal pieszczotliwy. Następny wyczułem i odchyliłem głowę, co o dziwo poskutkowało. Usłyszałem z tyłu jakby westchnienia

Spojrzałem jeszcze raz na Laverę. Na zapis jej fal mózgowych. Znajdowała się w czwartym stadium fazy NREM snu, więc musiała zasnąć jakiś czas temu. Tłumaczyło to jej brak reakcji na moje wcześniejsze krzyki.

Nagle do pomieszczenia ktoś wszedł. W wejściu tym nie yło za grosz delikatności.

– Ignikus! – niemal krzyknąłem.

Android podszedł do Lavery i zaczął odłączać od jej głowy świecące kable. Sprawdził puls i tętno, po czym spróbował kobietę obudzić.

– Będzie trzeba ją zanieść – zwrócił się do mnie. – Zamknij oczy.

Usłuchałem go bez pytań i skrzywiłem się na dźwięk lasera topiącego krępującą mnie materię. Blisko skóry poczułem ciepło.

– Już.

Wolne ręce uniosłem z ogromnym uczuciem ulgi, ale także z obawą, że zobaczę stopioną masę mięsa. Na szczęście android uwolnił mnie z niemal chirurgiczną precyzją; na ramionach została zaledwie centymetrowa warstwa ohydztwa. Dotknąłem się z tyłu głowy i wyczułem przyssawki od których biegły cieniutkie kabelki. Ignikus widocznie uznając, że nie mamy wiele czasu, wyrwał je brutalnym szarpnięciem..

– Idziemy – Uniósł Laverę i ruszył w kierunku półokrągłej, fosforyzującej błony.

Podążaliśmy błoniastym tunelem oświetlonym czymś w rodzaju organicznych lamp. Ledwo nadążałem za androidem. W pewnym momencie się zagapiłem i zostałem w tyle. Musiałem kawałek podbiec. I wtedy poczułem znajomy ciężar. Nie zabrali mi data-komunikatora! Czując strach mieszający się z narastającym podnieceniem, wyciągnąłem urządzenie i wpisałem kod dostępu. Najnowsza wiadomość była od Estevena:

„Wracajcie szybko. Transportowiec sam się włączył. Coś jest nie tak…"

Kiedy wyszliśmy z tunelu na powierzchnię, musieliśmy odpocząć. W lesie unosiło się pełno świetlików roztaczających chryzolitowe łuny. Ignikus położył Laverę na miękkim podszyciu, sprawdził puls i tętno, spróbował ją obudzić. Podłączył kabelki, które uprzednio wyjął z dłoni. Ja usiadłem i zatopiłem się w wysokiej trawie, oparłem plecami o głaz. Serce nadal mocno mi biło, oddech był nieregularny. Nie ze zmęczenia, lecz ze strachu. Gdy wreszcie trochę się uspokoiłem, powiedziałem androidowi o wiadomości od Estevena.

– Objawiły ci swoje fizyczne powłoki?– spytał Ignikus, nastawiając wszczepiony w przedramię panel kontrolny na wykrywanie ruchu. – Widziałeś te istoty? – skonkretyzował pytanie, kiedy zobaczył, że nie rozumiem.

Zaprzeczyłem ruchem głowy.

– Co z nią zrobili?

– Badali jej sen – powiedział mentorskim głosem. – Zaraz. To nawet nie fale delta, zaledwie dwie setne herca – mruknął. – Wszystkie funkcje życiowe spowolnione do granic możliwości.

– Oby nie nastąpiło uszkodzenie mózgu – zmartwiłem się.

Przyszła kolejna wiadomość od Estevena.

– Pospieszmy się. Statek odpalił wirniki.

– Transportowiec jest tam – wskazał Ignikus, spoglądając na nadajnik i na wykrywacz ruchu.

Chwilę później w oddali rozległ się dźwięk odpalanych silników. Rzuciliśmy się biegiem w stronę rosnącego z każdą sekundą hałasu, a mi przeszła przez głowę myśl – dlaczego zostawili mi data-komunikator? Nie miałem jednak czasu na rozważania.

Wyskoczyliśmy z lasu na polanę, na której wysokie trawy kotłowały się niczym wzburzone fale morskie. Z jednego z okien statku wyglądał na nas Esteven. Kręcił głową i machał rękoma, a twarz jego, zdawało mi się, wyrażała najczystszy strach.

Android pokonał ostatnie metry platformy potężnym susem, przyłożył dłoń do wgłębienia i wparował do rdzenia. Ja wbiegłem tuż za nim

Śluza zamknęła się, silniki zabuczały i zgasły. Ogarnęła nas kompletna cisza. Esteven siedział z głową schowaną w dłoniach. Ignikus klęczał nad Lawerą, która właśnie się wybudziła.

– Zintegrował się z planetą za pomocą neuro-elektroniki – powiedziała cicho, z trudem.

– O czym ona mówi? – spytał android.

Spojrzałem na Estevena.

– To nie ty wysłałeś mi wiadomość?

– Nie – westchnął.

– Planeta steruje statkiem i data-komunikatorami – wytłumaczyłem Ignikusowi. – Jakimś sposobem zintegrowała się, zestroiła z naszą neuro-elektroniką.

– Cholerstwo ściągnęło nas tutaj – prychnął z niedowierzaniem Esteven. – Ale jak to możliwe? – na jego czole pojawił się głęboki mars.

Lavera usiadła, złapała się kciukiem i środkowym palcem za skronie. Coś zmieniło się w jej wyglądzie. Jakiś szczegół unikał mi, a ja czułem się jak osioł z marchewką, która jest na wyciągnięcie szyi, ale nie mogę jej ugryźć.

Esteven spojrzał w kierunku kokpitu, na zgaszone panele i przyciski. W bladym świetle lamp wyglądał na znacznie starszego, niż był w rzeczywistości.

– Musimy się stąd wydostać. Jeszcze nie wiem jak, lecz musi być sposób. Zawsze jest rozwiązanie.

– Zostaniemy tu – odezwała się Lavera. – To jest nasze rozwiązanie.

Na pomarszczonym obliczu starca pojawiło się zdziwienie. Szybko przeszło w złość.

– To nie jest rozwiązanie! Musi być jakaś alternatywa! Będzie trzeba jeszcze raz zbadać teren.

– Wykluczone – sprzeciwił się android. – Tam coś jest. Uśpiło Laverę, zamierzało zrobić to także z nami.

– Musicie im się poddać – powiedziała kobieta, spokojnie i powoli, jakby zażyła niedawno środki odurzające. – Bez dwóch zdań.

– Bez dwóch zdań? – prychnąłem, czując narastającą złość. – Co oni ci zrobili?

– Porzućcie arogancję i pychę. Widziałam rzeczy, które i wy zobaczyć musicie. Widziałam tych, których ujrzeć można tylko po drugiej stronie. Nasi towarzysze… Och, oni wcale nie umarli – uśmiechnęła się.

Cały czas się uśmiechała. Dopiero teraz dotarło do mnie, jakie zmiany zaszły w jej wyglądzie. Z twarzy znikło zmęczenie, a w oczach próżno było szukać smutku.

– Gniew oczyści wasze umysły.

– Trzeba tam wrócić – powiedziałem.

Android nie chciał o tym słyszeć.

– Oszalałeś?

– Nie. Znajdziemy to miejsce ponownie. Jeśli będzie trzeba, zniszczymy je.

Esteven był tego samego zdania. Podszedł do śluzy, przyłożył dłoń, a kiedy ta się nie otworzyła, zaczął w nią walić otwartą dłonią.

Śluza otworzyła się. Starzec wybiegł.

– Pilnuj jej – rzuciłem do androida i również opuściłem pokład.

Kiedy szliśmy w stronę lasu, na niebie rozległ się huk. Horyzont przecięły smugi oślepiającego, dobrze znanego światła. W zmierzającym w naszą stronę obiekcie od razu rozpoznałem transportowiec. Podleciał, odpalił silniki antygrawitacyjne i rozpoczął obniżanie poziomu wysokości. Kiedy znajdował się zaledwie parę metrów nad falującą trawą, zaczął obracać się wokół własnej osi. Kątem oka zobaczyłem rozedrgane gigantyczną temperaturą powietrze. W uszach mi przeraźliwie huczało, na skórze czułem żar. Przerażony uciekłem blisko starego statku, poza zasięg niebezpieczeństwa. Krzyknąłem co sił w płucach, ale w starciu z rykiem silników nie miałem najmniejszych szans. Esteven stał jak wryty, a ja wiedziałem, że nie mogę mu pomóc. Przegrał walkę z trwogą, z paraliżującym strachem. W jednej chwili, kiedy demoniczne dysze znalazły się naprzeciwko niego, po prostu przestał istnieć, zalało go światło.

Przeczuwając najgorsze instynktownie rzuciłem się w stronę starego statku. Śluza była zamknięta. Doskoczyłem do małego okna, wściekły na Ignikusa, że nie otwiera. Z wewnątrz wyzierała ciemność. Zerknąłem do tyłu. Transportowiec odwracał się w moją stronę kokpitem. Nie mając innego wyboru popędziłem przez polanę w stronę lasu. Gdy wpadłem między drzewa, za moimi plecami rozległ się potężny huk. Transportowiec zwiększył moc silników i ruszył po mnie jak ogromna tytanowa bestia. Z data-komunikatora usłyszałem wzywający do powrotu głos Estevena. Wyrzuciłem urządzenie i przewróciłem się ze strachu. Serce waliło mi tak mocno, że powinienem już dostać zawału, ciśnienie niemal rozsadzało skronie. Obejrzałem się za siebie i uśmiechnąłem. Bo cóż innego mógł oznaczać ten dźwięk? Transportowiec sunął tuż nad powierzchnią, łamiąc potężne drzewa jak zapałki, podpalając korę i leśne podszycie, pod koniec żłobiąc rowy w czarnej ziemi.

Nie poczułem bólu.

 

 

***

 

Rejestrowałem tysiące kolorów i odcieni. Sepie, indygo, karmin, błękit i wiele, wiele innych. Mój pracujący na zupełnie nowej częstotliwości umysł scalał je w jedno wrażenie, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem. Dopiero teraz oddychałem pełną piersią, patrzyłem na świat będąc całkowicie świadomym, za pomocą empatii, wrażliwości oraz rozumu. I wiedziałem, że to właśnie świadomość tworzy wszechświat. Panuje nad czasem, wiążąc go w swych okowach mądrości, relatywizując dla lepszego poznania i kontroli. Widziałem też istoty. Zapadłem w najgłębszy sen i przeniosłem się do nich, zupełnie jak przez znajomą bramę światów. Stali tu również moi umarli kompani i zaginieni przyjaciele Lavery. Oraz Ignikus, który choć był androidem, ludzie zbudowali go na własne podobieństwo i posiadał emocje oraz rozum. Tak samo, jak i my posiadaliśmy te atrybuty kreacji dzięki naszym stwórcom.

Teraz nastąpi przełom. Wszyscy prawdziwie się wybudzą.

 

 

Koniec

Komentarze

Z reguły nie czytuję sf, ale opowiadanie jakoś mimo wszystko przypadło mi do gustu. Styl jest prosty, klarowny i czytelny, choć możnaby popracować nad powtórzeniami.

Duży plus i ogólnie trzymać tak dalej

Dziękuje, postaram się powyłapywać i wyeliminować powtórzenia.

Nowa Fantastyka