- Opowiadanie: tintin - Każdy orze jak może

Każdy orze jak może

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Każdy orze jak może

Ogromne stada owiec wyglądały z góry bardzo apetycznie, jednak krążący nad trawiastymi stokami smok nie ryzykował polowania. Jeszcze nie tego dnia. Latające gady uważano za co najwyżej umiarkowanie inteligentne, miały jednak dość rozumu by wiedzieć, że pasące się zwierzęta są dobrze pilnowane. Trzymetrowa, chuda jaszczurka o szarych skrzydłach krążyła nad halami wypatrując samotnej, zabłąkanej owcy.

Od kilkudziesięciu lat w kraju panował pokój. Chłopi mogli być wreszcie spokojni, że nie tylko sami się najedzą, ale uda im się jeszcze coś sprzedać. Obwoźni handlarze nie musieli już wynajmować zbrojnych do konwoju. Skończyły się gwałty i grabieże. Jednak to, co dobre dla chłopstwa, kupców i drobnej szlachty, czarodziejów wpędziło w biedę.

Większość z nich od zawsze najmowała się u królów i książąt jako magowie wojenni. Możni płacili bardzo dobrze, szczególnie kiedy w grę wchodziły osobiste urazy. A zwykle właśnie o to chodziło, jako że pyszne książątka uważały, iż wystarczy wynająć potężnego czarodzieja i już można pluć w twarz sąsiadom. Za każdym razem nie chcieli pamiętać, że sąsiedzi też mają pieniądze albo przynajmniej urodziwe córki. Lub wnuczki. Może to kwestia złego doboru doradców, ale wydawało się, że wojna w tamtych stronach była traktowana jak jakiś okrutny sport.

Podczas gdy władcy krainy do swojego obowiązku ochrony poddanych podchodzili lekko, użytkownicy magii traktowali swój fach bardzo poważnie. Opanowanie choćby jednego czaru zajmowało lata, a życie jest krótkie, więc ludzie ci byli bardzo wyspecjalizowani. Przykładowo – najbardziej spektakularne zaklęcie, kula ognista, wymagało świadomości temperatury i wilgotności powietrza a także jego ruchów w danej sekundzie na całej drodze od maga do celu. Potrzebna była też ogromna koncentracja aby utrzymać płomień w skupieniu przez kilka chwil i by wprawić go w ruch, jednocześnie podtrzymując wysoką temperaturę. Zaś w czasie deszczu trzeba było wziąć pod uwagę drugie tyle zmiennych.

I nagle magowie bitewni przestali być potrzebni. Iluzjoniści, zmiennokształtni szpiedzy, kapłani leczący na odległość, władcy żywiołów – wszyscy stracili zajęcie. No, może oprócz szpiegów. Niektórzy ruszyli tropem wojen do innych krain, inni próbowali nauczyć się czarów przydatnych w czasie pokoju. Część z pozostałych wśród gór magów najęła się za grosze do ochrony wieśniaków przed lawinami, inni zwiększali plony, jeszcze inni odstraszali drapieżniki od bydła i domostw. Wcześniej chłopów nie było stać na tak drogie usługi, zresztą wyniośli czarodzieje gardzili tak trywialną pracą jak całonocne monitorowanie umysłów okolicznych wilków i pilnowanie by nie wpraszały się gdzie nikt ich nie chciał. Teraz ceny spadły aż do upokarzającego „jedzenie i wyrko; mało wam, panie magik?"

Drapieżniki, dotąd bezkarnie podkradające bydło i drób, musiały przystosować się do radykalnie innych warunków. Smoki, jastrzębie, wilki, rysie i lisy poniosły duże straty liczebne zanim zrozumiały, że już najwyższy czas by odwrócić się tyłem do chłopskich zagród. Kiedy w końcu dały się przekonać, roślinożerców nagle w lasach ubyło. Radykalnie. Przez to właśnie najgłodniejsi, najbardziej zdeterminowani z łowców wciąż próbowali przechytrzyć wartowników, podejmując ryzyko szybkiej śmierci.

Smok szybujący ponad halą próbował tamtego dnia jeść trawę. Nie miał już siły na poszukiwanie dzikiej zwierzyny ani na pogoń za nią. Wciąż otwierająca się ranę pod prawym skrzydłem mocno utrudniała mu poruszanie się. Teraz, zachowując resztki rozsądku, szukał choć najmniejszego jagniątka, które wymknęło się ze stada by poznawać świat. Chciałby mu pokazać jak ten świat jest niebezpieczny, ale szybko opadał z sił.

Zauważył coś. Samotny biały kłaczek najwidoczniej przedarł się przez młody las i dotarł do polany, spory kawałek od skupiska innych białych kłaczków. Jaszczur zwinął skrzydła i dość bezładnie opadł na tę samą śródleśną łąkę. Cóż za okazja, to nie było jagnię tylko wyrośnięta, tłusta owca! Na szczęście dla smoka nawet nie próbowała się bronić.

Nagle coś zakłóciło szczęście jej zabójcy: z lasy wyszło i zbliżało się do niego dziwne zwierzę, jakiego nikt nigdy w tamtych stronach nie widział. Miało pomarańczową sierść w czarne pasy, szło na ugiętych nogach a koniuszek jego ogona drgał nerwowo. Choć ruchy wielkiego kota zdradzały lekkie wahanie, i tak wyglądał bardzo, bardzo groźnie. Czuł zapach krwi zarówno owcy jak i smoka, bardzo podniecający. Wahał się między obawą przed walką, a pchającym go do działania instynktem drapieżcy. Stanął około dziesięć metrów od zaskoczonego smoka i krótko warknął, prezentując imponujące kły.

Gad, choć wzięty z zaskoczenia i osłabły z głodu, nie zamierzał oddać posiłku. Rozpostarł skrzydła, stanął na tylnych łapach, wyciągnął długą szyję i wrzasnął cienko. Zęby miał co prawda krótsze, ale osadzone w tak mocnych szczękach, że raz uchwycona przez nie kończyna błyskawicznie traciła kontakt z resztą ciała. W odpowiedzi usłyszał ogłuszający ryk i ledwie zdążył odsunąć głowę poza zasięg upazurzonej łapy szybkiego jak błyskawica rabusia owiec. Tego było mu już nadto. Niezgrabnie, w kilku susach odsunął się na większy dystans; dopiero wtedy odwrócił się i wzbił w powietrze.

 

Tygrys ciężko dyszał, choć poszło mu znacznie łatwiej niż się spodziewał. Poprzednie dwa razy były bardziej nerwowe – musiał stoczyć walkę o jedzenie, o mało co nie zginął. Adrenalina powoli ulatniała się z krwiobiegu. Krwiobiegu wymyślonego ciała, którego każde ścięgno i fragment skóry znał równie dobrze jak swojego. Podtrzymywanie zaklęcia było bardzo męczące, a jedzenie stygło. Ale najgorsze, że surowe mięso zaczęło mu smakować.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie ta końcówka jest trochę bez sensu. Wniozkuję z niej, że carodziej zmienił się w tygrysa, żeby upolować owce których pilnował, bo smakowało mu surowe mięso. To nie mógł sobie jej zabić w normalnej postaci? Nie musiałby o nią walczyć, a też mógłby wszamać.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Tak, zakończenie mi się nie podobało. Poza tym trochę kulała interpunkcja i zdarzały się powtórzenia, ale sam mam z tym kłopoty. Jak chodzi o resztę to opowiadanie takie nienajgorsze. 

Nie, ten czarodziej nie pilnował owiec. To był bardzo głodny facet, który nauczył się kiedyś mało przydatnego zaklęcia. Zgadzam się natomiast, że opowiadanko jest takie sobie, nic nadzwyczajnego. Mi akurat najbardziej się w nim nie podoba brak oryginalnego pomysłu - każdy, kto czytał "Czarnoksiężnika z Archipelagu" (Le Guin), albo "W gospodzie >>U Wodnika

Smoki i koty - moje dwa ulubione stworzenia.
Opowiadanie wygląda nieco jak prolog do powieści - zastanów się nad napisaniem dalszego ciągu o przgodach maga w postaci tygrysa ;-)
Błędy zostały już wzkazane, więc nie będę się rozwodził. 

tintin, ale tak wynika z kontekstu. Trochę wyżej opisywałeś czarniksięzników, którzy specjalnie do pilnowania takich stad nauczyli się przemiany w zwierzęta, a w końcówce nie napisałeś ani słowa na temat mężczyzny przemienionego w tygrysa. Więc logicznie rzecz biorąc, czytelnik uzna, że był magiem pilnującym stada i nastającym na powierzone mu owce. Ty, pisząc tekst, wiedziałeś co miałeś na myśli. Czytelnik nie za bardzo...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Opowiadanie jest ciekawe i rozsądnie napisane. Jeśli chodzi o zaznaczone we wcześniejszym komentarzu błędy interpunkcyjne i powtórzenia, osobiście uważam że nie ma ich zbyt wiele. Mogło być znacznie gorzej.

Poza tym podoba mi się twoja koncepcja magii. Zawsze bardziej ceniłem takie "fizyczno realistyczne" podejście do zagadnienia niż pioruny kuliste znikąd.

"Mi akurat najbardziej się w nim nie podoba brak oryginalnego pomysłu" - to Twój tekst. Po co go zatem dodawałeś?

Włąśnie, jak coś się dodaje, to pewnie dlatego, że mamy coś ciekawego do zaoferowania odbiorcom. Prawda?

Może, żeby popracować nad warsztatem? Rzucic najpierw gorsze, żeby się poduczyć, wprowadzic do innych poprawki i dopiero je wrzucać i tak dalej... Może to jakiś sposób? Dało by sie tę historię trochę rozwinąć, bo tak troche sucho. Czuję się jak widz który ogląda to wszystko z bezpiecznej odległości, nie czuję w ogóle strachu na widok smoka, ani tygrysa. Chociaż przyznaje, że przemienieńcy to bardzo ciekawa gałąź fantastycznych stworzeń.  Jakos tak mało tego "dreszczyku" jak dla mnie. A pomysł w tym opowiadaniu jest, czy tez raczej potencjał. Poczekamy zobaczymy. :) Pozdrawiam

Zupełnie niepotrzebny i za długi wstęp opisujący świat tego opka sugerował jakąś dłuzszą formę. A tu, ni z gruszki niz pietruszki nagle ciach i koniec. Nie za bardzo rozumiem dlaczego wygłodniały, olbrzymi jak mniemam Smok miałby się bać tygrysa. W zwierzęcej drabinie pokarmowej Smoki powinny znajdować sie na samym szczycie. Takie sobie, daję 3  

Szanowni Krytycy - dzięki za Wasz czas poświęcony na przeczytanie mojego opowiadania. Przyjmuję do wiadomości, że powinienem popracować nad interpunkcją i stylem. Rozumiem również to, że część tekstu, w której wyjaśniam sytuację społeczną i polityczną opisywanej okolicy jest zbyt długa i pasuje bardziej do powieści niż takiego krótkiego czegoś. Ten fragment zalatuje Kresem, wiem, chciałem jednak wyjaśnić, czemu mag zachowuje się jak typowy duży padlinoiżerca, zamiast wyczarować sobie pieczonego kurczaka. ALE, jak rany, pozwólcie i mi na kilka cierpkich słów pod Waszym adresem.
Fasoletti z 15:03: nie napisałem NIC, co mi wypominasz w poście. Nie rozumiem, o co Ci chodzi. Przykro mi, ale obawiam się, że Ty też nie.
Arctur Vox: bo uważam, że tekścik jest sympatyczny, lekki, dowcipny i ma zaskakujące zakończenie. To, że zainspirował mnie "Czarnoksiężnik...", gdzie Le Guin wspominała o niebezpieczeństwach przyjmowania ciała zwierzęcia na zbyt długo, nie znaczy, że uważam moje opowiadanie za złe. Uważam je natomiast za raczej błahy żart, nic więcej. Przy okazji, Le Gui też nie była pierwsza: w literaturze wcześniej pojawił się choćby Dr Jekyll ze swoim alter ego, a założę się, że temat jest znaaaacznie starszy niż końcówka XIX wieku.
encore: wydawało mi się, że mam. Chwilę rozrywki. Mało Wam, panie krytyk? ;)
andrzejtrybula: szanowny Kolega ma moc wystawiania ocen, zasłużył sobie na nią ciężką pracą - chylę czoła. Ale w moim akurat przypadku zaliczył skuchę. Proponuję przeczytać jeszcze raz pierwszy akapit opowiadania. A niech stracę: chodzi mi o trzecią linijkę, wyraz tuż za kropką.

Niektórzy ruszyli tropem wojen do innych krain, inni próbowali nauczyć się czarów przydatnych w czasie pokoju. Część z pozostałych wśród gór magów najęła się za grosze do ochrony wieśniaków przed lawinami, inni zwiększali plony, jeszcze inni odstraszali drapieżniki od bydła i domostw. Wcześniej chłopów nie było stać na tak drogie usługi, zresztą wyniośli czarodzieje gardzili tak trywialną pracą jak całonocne monitorowanie umysłów okolicznych wilków i pilnowanie by nie wpraszały się gdzie nikt ich nie chciał. Teraz ceny spadły aż do upokarzającego „jedzenie i wyrko; mało wam, panie magik?"
Drapieżniki, dotąd bezkarnie podkradające bydło i drób, musiały przystosować się do radykalnie innych warunków. Smoki, jastrzębie, wilki, rysie i lisy poniosły duże straty liczebne zanim zrozumiały, że już najwyższy czas by odwrócić się tyłem do chłopskich zagród.


A napisałes właśnie. We fragmencie który cytuję Ci powyżej. I na podstawie owego fragmentu, czytelnik taki jak ja, wysuwa wniosek, że mężczyzna zmieniony w tygrysa jest takim właśnie magiem trudniącym się ochroną stada. A w twoim umysle nie czyta. Nie domyśli się, że ten tygrys to jakiś chłystek, który naumiał się jednego zaklęcia, bo nie ma o tym ani słowa. Streszczasz sytuację biednych magów, likantropów, których ceny usług spadły do marnej zupy i leża, a potem ni z gruszki ni z pietruszkui opisujesz tę scenę walki. Wniosek nasuwa się jeden. Tygrys-likantrop jest jednym z magów, których straszliwy los opisujesz. Jeśli dlej tego nie łapiesz, to ja już nie wiem jak Ci to jasniej wytłumaczyć...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Musze się zgodzić z przedpiscom, nie wszystko co w głowie znalazło się na papierze, tudzież na twardym dysku. Chociaż wniosek do którego doszedł Fasoletti nie musi byc jedynym słusznym, nie zwalnia cie jednak autorze od  zastanowienia się nad tym jak tą swoją myśl przekazałeś czytelnikowi. My sie możemy sugerować jedynie tym co napisałeś, niczym więcej. " Interpretacji jest wiele, ale ta jest jedyną poprawną" :) Takiej sytuacji poza szkołą raczej niespotykamy, więc stawiamy na naszą wyobraźnie. Co do komentarza Fasolettiego z magicznej godziny 15:03, moim zdaniem magowie mogli się przemieniać w zwierzęta podczas wojny, coś jak rzymskie psy bojowe:) Trochę większe i groźniejsze, ale zawsze to jakaś forma magii ofensywnej. Umiejętność przydatna na polu bitwy okazała się calkiem zdatna do pilnowania owiec i innych futrzastych.  Więc niekoniecznie musieli specjalnie trenować do obrony stada baranów. Taka uwaga, jakbyś powiedzial autorze, że powiedzmy niektórzy magowie radzili sobie jakoś inaczej z problemem bezrobocia i dopiero przedstawił scenę ze smokiem, to całość zazębiała by się chyba ciut lepiej. Moim zdaniem. Pozdrawiam

tintin, fakt, chwila rozrywki była. :) Za to plus.

Ech. No dobra, skoro ktoś wpadł na taką dziwaczną interpretację wydarzeń z tekstu, to widocznie można. Dzięki za te spostrzeżenia; trzeba będzie coś wyjaśniającego dopisać. Być może faktycznie zbyt duża część tej historyjki pozostała w mojej głowie. Nie zmienia to faktu, że kilka spośród powyższych krytycznych uwag było zupełnie, ale to zupełnie bez sensu i świadczyło wyłącznie o niedokładnym przeczytaniy opowiadania.

Nowa Fantastyka