
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Szary len szare pole
Zalane żółtością ruchu
Cienie w rękach przelewane do zbiorników
Aż kropla wypełni czarę
Zbiory obfitej ciemności
Ręcznie zebranej pokiereszowanymi rękoma
Przelewanej w zbiorniki
Hektolitrami płynącej
Zaspy cienia wgniatane przez ciężkie buty
Topniejące, gdy choć kropla spadnie
Z liścia przypadkowej
rośliny
Pole zielone po zbiorach czeka na
uderzenie
nowej fali. Szarozielone łodygi
Powstrzymują ekspansję szarości
W tle gruszkokształtne kominy
zielenią
Aż cała wieś rozjarza się energią
Wyspa światła w morzu nocy
Problem ze szkłem polega na tym, że jest przezroczyste. Nawet jeśli położysz na nim twarz, wciąż jesteś w stanie dostrzegać przez nie złośliwie wykrzywioną twarz rzeczywistości. Szkło nie chroni, nie daje ciepła, prywatności, spokoju. Jedyną jego zaletą jest fakt, że nie gromadzą się przy nim cienie. Dzięki tej szczególnej właściwości szkło daje poczucie bezpieczeństwa – gdy nadchodzą cienie, można je zobaczyć.
Noit ukrył twarz w dłoniach, ostatecznie zrywając kontakt z rzeczywistością. Delikatne ukłucie strachu po zobaczeniu czystej czerni zamkniętych powiek spowodowało szybsze bicie serca. Zastanowił się, czy to właśnie cień nie jest ostatnią rzeczą, którą widzą umierający.
Drgnął, gdy nagły grzmot przetaczający się nad pustą polaną wstrząsnął jego domem. Do szklanej ściany jego domu zaczęły nieśmiało pukać pierwsze krople. Kolejne, jakby zachęcone faktem, że ich poprzedniczki urządzają na ścianie wyścig w kierunku ziemi, zaczęły uderzać coraz mocniej i śmielej. Stalowoszare chmury z każdym grzmotem rozrywały swoje jestestwa, pozwalając, by ciężkie krople wody – ich istota – miękko uderzały w ziemię i zatracały się bezpowrotnie w brązie gleby.
Wyścig kropel na ścianie przykuł uwagę Noita. Wyprostował się na swoim siedzidle i obserwował jak świetliste odbicia tańczą wewnątrz kropel, każde inaczej odzwierciedlając rzeczywistość. Ruch za polem lnu przykuł jego uwagę. Burza najwyraźniej wywołała niepokój nie tylko po tej stronie pola. Strefa chtoniczna prężyła się, raz po raz napierając na szare kłosy kołyszące się na wietrze, i jak fale uderzająca o brzeg, kolejne cienie wsiąkały w rośliny jak woda w piasek.
Cienie mają powód do złości, pomyślał Noit, nie mogąc powstrzymać tryumfalnego uśmiechu wypływającego mu mimowolnie na twarz. Świeżo zasiany len zdążył już wzejść i teraz młode pędy wbijały się w cień, absorbując go, pęczniejąc i wypuszczając kolejne liście, które wściekle pruły jego materię, pożerając ją i oczyszczając przestrzeń.
Odbiliśmy dzisiaj ładny kawałek ziemi, pochwalił wszystkich w myślach Noit i ziewnął przeciągle. Zmęczenie po całym dniu pracy mocno dało mu się we znaki. Jednak ból przemęczonych mięśni był też dla niego źródłem satysfakcji. Najlepszą nagrodą za ciężką pracę była możliwość oglądania jej efektów. Jednak konwulsyjna kotłowanina przy świeżych pędach lnu zamiast satysfakcji przyniosła uczucie niepokoju. Spojrzał raz jeszcze. Cień rwany na kawałki przypominał mu o pierwszych dniach spędzonych w wiosce. I o siostrze. I o obietnicy.
Dwa lata temu obudził go zapach świeżej trawy, nagle wyrywając go ze snu, którym wydawało się być jego wcześniejsze życie. Właśnie wschodziło słońce, jasne promienie padały na krople rosy, przynosząc ożywcze ciepło zziębniętemu ciału. Wokół niego spali inni, rozrzuceni bezładnie jak lalki zostawione przez znudzone zabawą dzieci. Noit postanowił rozejrzeć się i ustalić, gdzie się znalazł. Po kilku minutach lawirowania między leżącymi ciałami jego uwagę przykuła drobna dziewczynka leżąca na boku. Jej twarz wydała mu się z jakiegoś powodu znajoma. Usiadł na mokrej trawie, nie bardzo wiedząc, co robić. Z każdą chwilą był coraz bardziej przekonany, że ją zna, na granicy między myślą a przeczuciem tańczyło jej imię, jednak on czekał, sam nie wiedząc na co. Dopiero gdy słońce wysuszyło trawę zebrał się na odwagę i szturchnął dziewczynkę w ramię.
– Czego chcesz? – zapytała słabym głosem zaspanego dziecka.
– Wszyscy tutaj śpią. Gdzie jesteśmy? – zapytał.
Dziewczynka rozejrzała się uważnie.
– Nie wiem – odpowiedziała niemal radośnie. – Chodź Noit, obudźmy resztę. Nie mogą tak spać na ziemi, zaziębią się jeszcze. Jestem Ome – przedstawiła się z uśmiechem. – Jestem Ome i będę twoją siostrą. A teraz chodź, obudzimy resztę.
Noit pokiwał głową, niemo wyrażając zgodę na realizację planu. Ome wstała, otrzepała się z brudu, po czym podeszła do pierwszej śpiącej osoby. Nachyliła się nad nią i wyszeptała jej coś do ucha. Długowłosa kobieta natychmiast otworzyła oczy, po czym powiodła po otoczeniu wzrokiem pełnym niezrozumienia. Ome uśmiechnęła się do niej.
– Wstawaj i goń mnie! – zakrzyknęła wesoło, skacząc po kępkach trawy. – Noit! Zamierzasz tam stać jak słup soli?
Noit nie zamierzał czekać. Ze śmiechem ruszył za swoją siostrą, próbując razem z kobietą złapać uciekające dziecko. Ome biegła między leżącymi bezładnie ludźmi, a jej perlisty śmiech zdawał się zawisać przy nich w powietrzu, budząc ze snu do życia. Niektórzy spali mocniej niż inni, ale Ome i na to miała sposób: poprosiła, by kilka osób z obudzonej grupy podrzucili ich w powietrzu, jak w dzień urodzin. Bezwładne ciała szybowały w górę, by pod koniec wędrówki w stronę ziemi zostać złapane już jako osoby. Kolejne pełne niedowierzania oczy, kolejne źrenice się kurczą, chroniąc gałki oczne przed ostrym światłem słonecznym. Niedowierzanie w oczach szybko przekształcało się w iskierki radości, by po chwili wybuchnąć płomieniem entuzjazmu do zabawy.
Podczas gdy obudzeni uformowali coś na kształt korowodu, radośnie podrygując w rytm niesłyszalnej muzyki, Ome odszukała wzrokiem Noita, który zamiast tańczyć z innymi, przysiadł na kamieniu i z przyjemnością przyglądał się czystej radości życia. Podeszła do niego i odciągnęła go jeszcze dalej od rozwrzeszczanego tłumu.
– No, dalej, powiedz im coś – powiedziała nerwowo Ome, szturchając go w bok.
– Ale… Co mam im powiedzieć? – zapytał z desperacją w głosie Noit.
– Cokolwiek, byle przestali, bo zaraz się potratują. Daj im coś do roboty!
– Hej! – krzyknął głośno Noit, by zwrócić na siebie uwagę. Kilkadziesiąt par oczu błyskawicznie zwróciło się w jego stronę. – Witam wszystkich. Nazywam się Noit i tak samo jak wy nie wiem, jak się tutaj pojawiłem. Czy ktoś ma jakiekolwiek pojęcie, gdzie się znajdujemy?
Uśmiechy zniknęły z twarzy, zastąpione przez wyraz skupienia. Pytanie Noita dosłownie rozerwało korowód, ludzie dzielili się na coraz mniejsze grupki, aż każdy ostatecznie oddzielił się od grupy i stał się jednostką. Wokół pary w kilka chwil zebrał się milczący tłum.
– Słuchajcie uważnie! – krzyknął Noit. Gwar przycichł, by po chwili oddać pole swojej siostrze – ciszy. – Musimy się rozejrzeć w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli nam tutaj przetrwać, póki nie znajdziemy wyjaśnienia sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy. Chodźcie za mną! – krzyknął w tłum Noit. – Ome, chodźmy w stronę tych pagórków. Pozwolą się nam rozejrzeć po okolicy i, być może, znaleźć schronienie.
– Widziałam tam szklane domy – uśmiechnęła się rozmarzona Ome. – Widziałam też ciemny budynek, takie bulwiaste kominy, wszystko puste. To chyba dla nas.
– To dobrze. A teraz chodźmy poszukać schronienia – powiedział Noit, puszczając mimo uszu dziecięce fantazje siostry.
– Chyba tu na nas czekali, ale im się znudziło i sobie poszli – dodała Ome.
Tłum ruszył za Noitem, który zaczął prowadzić wszystkich na szczyt wzniesienia. Już w momencie wchodzenia na pagórek zauważył szczyt czegoś, co przypominało mu wieżę. Mając w pamięci słowa siostry, przyspieszył. Po krótkiej wspinaczce zauważył błysk światła odbitego od szkła. Od całego domu zbudowanego ze szkła, poprawił się w myślach przypatrując się dolinie.
Dolina wyglądała jak gigantyczna miska z owocami. Koncentrycznie rozłożone szklane domostwa przypominały jabłka, przy każdym z nich leżała mała, niebieska jagódka – pewnie ujęcie wody, pomyślał Noit. Karne dwurzędy szklanych mieszkań rozchodziły się, niczym promienie, od okrągłego placu usytuowanego w samym centrum, nad którym, jak gigantyczna groteskowa gruszka, górował komin. Komin jarzył się lekko na zielono. Noit pomyślał, że można odczytać godzinę po pozycji cienia, jednak po chwili zorientował się, że żaden z budynków w dolinie go nie rzuca.
– Huta – wyrwało się kilku osobom z tłumu.
– Co? – zapytał Noit, obracając się gwałtownie. – Ktoś wie, do czego to służy?
Z tłumu wyłoniło się kilka osób. Dwie z nich podeszły do Noita.
– Jestem Ebo – przedstawił się mężczyzna. – A to jest Ecneid – wskazał na kobietę o rozmarzonym spojrzeniu.
– I… – zaczął Noit, ale postanowił od razu przejść do sedna. – Do czego służy huta?
– To w zasadzie nie wygląda do końca jak huta. Trochę wygląda jak zakład energetyczny, trochę jak huta szkła. Domyślam się, że pełni obie funkcje – wyjaśnił, a widząc nierozumiejące spojrzenie, dodał – to może my z Ecneid się tym zajmiemy, jest tu też kilku ludzi, którym wydaje się, że wiedzą o co chodzi, obejrzymy ten budynek i zobaczymy, co się da zrobić, w porządku?
– No… Jasne, zajmijcie się tym – powiedział Noit aprobującym tonem. Po chwili przypomniał sobie o ludziach zgromadzonych na pagórku.
– Hej, hej, wszyscy! Widać ktoś o nas wcześniej pomyślał. Niech każdy wybierze sobie dom, wszystkie, z tego co widzę, są równe, więc nie ma się co kłócić o miejsca. Idziemy!
Tłum ruszył gwałtownie przed siebie. Noit patrzył, jak zbiegają po stromym zboczu pagórka w szaleńczym pościgu, śmiejąc się jak małe dzieci. Jednak coś w tym widoku głęboko go niepokoiło. Myśl balansowała na skraju świadomości, nie dając Noitowi spokoju. Jeszcze raz spojrzał na ludzi już dobiegających do domów, a potem rozejrzał się wokół siebie. Roześmiał się histerycznie, bo było to tak absurdalne, że nie chciało mu się w to wierzyć.
Nikt nie rzucał cienia.
Do huty zaciągnęła go Ome. Jak tylko wszedł do domu, w którym na niego czekała, Ome natychmiast podniosła się z siedziska i z wypiekami na twarzy zaczęła go prosić o zaprowadzenie do centrum wsi. Z bliska budynek wyglądał jeszcze bardziej imponująco niż ze szczytu pagórka. Już same drzwi, wyglądające jak wykute z metalu sprawiały wrażenie, że wchodzi się do pilnie strzeżonej fortecy. To wrażenie nieco psuł fakt, że drzwi były delikatnie uchylone. Ome zapukała. Nikt nie odpowiedział, więc postanowili wejść do środka.
Wygląd wnętrza huty spowodował, że Noitowi przeszły ciarki po plecach. Półmrok w środku budynku rozjaśniał jarzący się na zielono komin. Zakurzona maszyneria, wilgoć wisząca w powietrzu i zielonkawy półmrok zadziałały nawet na Ome, która mocno chwyciła brata za rękę.
– Spójrz – szepnęła po chwili. – Oni tam chyba śpią.
Noit spojrzał w kierunku, na który wskazała Ome. Ebo, Ecneid i kilka innych osób, które zdecydowały się obejrzeć fabrykę leżało wokół małego urządzenia leżącego na postumencie. Noit dopadł do nich i zaczął szarpać pierwszą z brzegu osobę, podczas gdy Ome stała obok i śpiewała jakąś piosenkę.
– Co… Co się…? – wyjąkał Ebo, gdy kolejne silne szturchnięcie wyrwało go z objęć Morfeusza.
Reszta załogi, która właśnie podnosiła się z posadzki, wyglądała na równie zdezorientowaną.
– Przyszliśmy tutaj z Ome i zastaliśmy was śpiących. Możecie mi wytłumaczyć, co się wam stało?
– Nie wiem – odpowiedział, niemal płaczliwie, Ebo. – Po prostu weszliśmy tutaj do środka, a potem… Potem jakby spadła na mnie zasłona, a po chwili szarpałeś mnie za ramię, wrzeszcząc jak opętany. Chwila… Ecneid, czy też rozpoznajesz dość nietypowe zawieszenie tutejszych komór ekstrakcyjnych?
– Rzeczywiście, nie zwróciłam na to uwagi – odpowiedziała Ecneid. – Wygląda na to, że oprócz huty i zakładu energetycznego mamy tutaj też dobrą przetwarzalnię.
– Chwila! – krzyknął Noit, który był zbyt zaskoczony, by przerwać tę wymianę zdań. – Pamiętacie coś sprzed obudzenia się na łące?
Zakłopotany Ebo podrapał się po głowie.
– Um, nie bardzo, ja osobiście nic nie pamiętam. Ale skądś wiem, że to przekładnia dyferencjalna, a to źle ustawiona wyróżnica, powinna być pod innym kątem… – mruknął, podchodząc do urządzenia i poprawiając jego położenie. – Zupełnie jakby to miejsce przypomniało nam coś, co powinienem wiedzieć, żebym mógł się w nim odnaleźć.
– Czemu ja sobie nic nie przypomniałem? – zapytał Noit.
– Nie mam pojęcia – powiedział Ebo, wzruszając ramionami. – Może coś ci przypomni jakąś wiedzę, kto wie?
– Jestem głodna – wtrąciła się Ome.
Noit złapał się za głowę.
– Właśnie, co my w ogóle będziemy tutaj jeść? Wiecie coś na ten temat? – zwrócił się do ludzi, którzy zaczynali już uruchamiać maszyny.
– Hm, gdzieś tutaj powinien być magazyn – zastanowiła się Ecneid. – Choć pojęcia nie mam, co moglibyśmy w nim trzymać – spojrzała pytająco na Ebo, który znów wzruszył ramionami.
– Sprawdźmy – zadecydował Noit.
Ecneid zabrała z wieszaka na ścianie klucz i ruszyła korytarzem, dając sygnał do pójścia za nią. Zatrzymała się na chwilę przy drzwiach z napisem „MAGAZYN" i, po krótkim wahaniu, włożyła klucz do zamka. Zamek zasyczał i drzwi stanęły otworem.
– Jedzenie! – ucieszyła się Ome, wpadając do środka i rozrywając najbliższą paczkę. Na podłogę posypały się małe, szare kuleczki, a Ome, zanim Noit zdążył ją powstrzymać, nabrała pełną garść i zaczęła jeść.
– Dobre – stwierdziła po chwili, podając paczkę Noitowi. – Powinieneś spróbować, naprawdę smaczne.
– Oszalałaś? – krzyknął zdenerwowany. – Przecież nawet nie wiemy, co to jest!
– Już wiemy – odpowiedziała kompletnie niezrażona Ome. – To jest jedzenie. Ecneid, chcesz trochę? Jestem pewna, że jesteś głodna.
– Teraz, kiedy o tym wspominasz… Rzeczywiście coś bym zjadła – odparła Ecneid i poczęstowała się garścią kulek. – Noit, nie stój tak jak nabzdyczony cień, tylko spróbuj trochę. Jestem prawie pewna, że Ome ma rację.
Noit krytycznie przyjrzał się małym, szarym kulkom. Miały chropowatą powierzchnię, a gdy przyjrzał się jednemu bliżej, zauważył, że ma pełno malutkich haczyków na łupince. Widząc Ecneid i Ome otwierające kolejną paczkę, postanowił zaryzykować i rozgryzł jedną z nich. Cierpki, kwaskowaty smak rozlał się po jego języku. Noit sięgnął po całą garść kulek.
– Wezmę sobie jeszcze jedną paczkę dla siebie, dobrze? – zapytał.
– Weź, weź – zachęciła go Ecneid, uśmiechając się promiennie.
Zamek zasyczał i do magazynu wszedł Ebo.
– O, tutaj jesteście. Widzę, że zasmakowały wam nasze zapasy paliwa – zażartował.
Noit natychmiast wypluł resztę przeżuwanego posiłku.
– Hej, spokojnie, jest jadalne – dodał Ebo, szczerząc zęby. – Znalazłem taką instrukcję przy jednej z maszyn, okazuje się że nasze źródło energii jest jednocześnie naszym pożywieniem. Dziwne, co?
– A znalazłeś może instrukcję z czego je wytwarzamy? – zapytała Ecneid.
– Nie mam pojęcia, chociaż instrukcja wyraźnie opisuje to jako nasiona. Znaczy, mamy gdzieś jakieś rośliny, albo musimy je zasiać dopiero…
– I co, zdążą urosnąć zanim wszyscy pomrzemy z głodu?
– Nie wiem, tutaj jest napisane, że zbiory są co trzy dni.
– No, cóż, sprawdźmy to – zarządził Noit.
Pełne, ciężkie kłosy kołysały się na wietrze, jakby kpiąc ze wszystkich roślin świata. Jedna noc, pomyślał zszokowany Noit. Gdzieniegdzie wciąż wisiały ostatnie, szare płatki kwiatów, ulatujące razem z porannym wiatrem. Ome dopadła do jednego z kłosów i zaczęła wybierać nasiona.
– Spieszno jej do śniadania – pół żartem, pół serio powiedział przechodzący obok Ebo. – Hej, Ome, nie musisz tego obierać ręcznie, wiesz? Noit, chodź, zbierzemy trochę kłosów i wypróbujemy naszą odziarniarkę, Ecneid wczoraj przy niej grzebała, ale nie jestem pewien, czy ruszy. Wiesz, daj kobiecie maszynę – mrugnął porozumiewawczo.
– Chętnie pójdziemy – uśmiechnął się Noit.
Ome postawiła koszyk pełen kłosów przy maszynie. Cicho pracujące przekładnie i delikatnie buczące wyróżnice ożywiły wnętrze huty. Ebo wziął pierwszy kłos z koszyka, przyjrzał mu się krytycznie i wrzucił do pojemnika. Maszyna zatrzeszczała, zabuczała i wypluła z siebie kilkadziesiąt szarych kulek.
– Nie przypuszczałem, że aż tyle nasion będzie w jednym kłosie – zdziwił się Noit.
– Ani ja. Ale to chyba dobrze, im więcej nasion z jednego kłosa, tym mniej musimy zasiać nasion, żeby wyżywić wioskę.
– Jak pracuje huta? – zaciekawił się Noit.
– Wciąż nie możemy uruchomić elektrowni. Huta jest gotowa do produkcji.
– A co produkuje huta? – zaciekawiła się Ome.
– Dzięki niej możemy budować więcej domów. Możemy robić różne rodzaje szkieł. Topimy piasek pomieszany z lnem i uzyskujemy takie przezroczyste panele, z których można zrobić wszystko.
– Nie wyglądają za solidnie – wtrącił Noit powątpiewającym tonem.
– W moim domu nic nie wygląda solidnie, a wszystko jest z tego samego materiału – odpowiedział Ebo. – Wczoraj przestawiałem siedzisko i upuściłem je na biurko. Usłyszałem trzask i już myślałem, że będę musiał dzisiaj zrobić nowe, ale gdy je podniosłem, nie znalazłem ani jednej rysy. To solidny materiał.
– A co z tą… elektrownią, o której wspominałeś?
– Cóż, wydaje mi się to dziwne, ale pamiętasz, jak nas budziłeś przy tym postumencie?
Noit kiwnął twierdząco głową.
– Uruchomiliśmy tą małą maszynę, ale nie potrafimy jej zmusić do działania. Ona kontroluje elektrownię, to wiem na pewno, ale nie znam, tego… no… hasła. Zanim zasnęliśmy musieliśmy je wprowadzić, jednak coś poszło źle, więc maszyna – choć nawet dla mnie brzmi to śmiesznie – uśpiła nas. Gdy się obudziliśmy, wiedzieliśmy jak należy obsłużyć hutę, jednak żadne z nas nie mogło sobie przypomnieć hasła.
– Rozumiem – powiedział Noit, opierając się o odziarniarkę. – I co teraz zro… Ome, co ty robisz?! – wrzasnął.
Ome stała przy postumencie i stukała po klawiszach. Ebo i Noit natychmiast zaczęli biec w jej stronę. Noit już, już miał ją złapać, ale Ome wcisnęła jeden z dużych klawiszy i jakaś siła odepchnęła go od urządzenia i siostry. Nad urządzeniem rozjarzyła się zielona półsfera.
– Pole siłowe – mruknął Ebo. – Niech mnie cień pochłonie, pole siłowe! Elektrownia działa!
Półsfera zaczęła się rozchodzić, obejmując coraz większą przestrzeń, a wszystko, czego dotknęła jej powierzchnia, rozjarzało się delikatnie na zielono. Po chwili objęła całą hutę. Wszyscy wybiegli z budynku, by obserwować niecodzienne zjawisko. Kolejne domy rozjarzały się wewnętrznym światłem.
– Spójrz! – krzyknął Ebo, szarpiąc Noita za ramię.
Noit spojrzał we wskazanym kierunku. Z otaczających wioskę pagórków wysuwały się długie, rozszczepiające się żerdzie, które uformowały coś w rodzaju ogrodzenia wokół wsi. Gdy tylko zielonkawa półsfera dotknęła ich wszystkich, przestała się rozszerzać.
– Co to jest? – Zapytał Noit.
– To jest pole siłowe. Taka ochrona, nikt nie wejdzie, jeśli mu nie pozwolimy.
– A kto mógłby chcieć wejść? Wszyscy jesteśmy w jednym miejscu.
– I to mnie martwi, że wciąż nic nie wiemy. Żeby nie Ome… A właśnie, Ome! – przypomniał sobie Ebo i pochylił się, żeby spojrzeć dziewczynce w oczy. – Proszę cię, nigdy nie ruszaj niebezpiecznych rzeczy. Obiecujesz?
– Obiecuję – szepnęła cicho Ome, po czym dodała – Jestem głodna.
– No tak. Oczywiście – powiedział Noit i westchnął. – Chodźmy do magazynu.
Ome, zamyślona, żuła kolejną paczkę nasion.
– Chce zobaczyć to pole siłowe z bliska – powiedziała. – Noit, zaprowadzisz mnie?
– Mało ci przeżyć na dzisiaj? – Zapytał Noit.
– Mało – uśmiechnęła się Ome.
– Co ja z tobą mam, siostro – powiedział Noit, uśmiechając się dobrodusznie. – No to chodźmy.
Byli pierwszymi osobami, które opuszczały dolinę od kiedy została zamieszkana. Lekko dysząc, wspięli się na pagórek. Zielonkawa ściana pola lekko buczała. Zapikało, gdy Ome i Noit przeszli przez barierę. Rozejrzeli się. Zamiast spodziewanego widoku nieskończenie dalekiego morza trawy i kilku kępek krzewów zauważyli pas czerni, który zdawał się otaczać szare morze traw ze wszystkich stron.
– Noit, musimy pokazać to innym. Chodź, pójdziemy po Nediego i Tity, to ci, co koło nas mieszkają.
– Dlaczego akurat oni? – zdziwił się Noit.
– Dlatego, że zawsze są w domu – wyjaśniła Ome. – No chodź, wydaje mi się, że to ważne.
– W sumie, nic nam to nie zaszkodzi – zdecydował Noit.
Zaniepokojeni, zbiegli szybko ze zbocza i puścili się biegiem w kierunku domu Nediego i Tity. Zapukali szklaną kołatką.
– Chcemy coś wam pokazać z Ome – wypalił Noit, gdy tylko Nedi otworzył drzwi. – Chodźcie z nami.
We czwórkę wdrapali się na pagórek, by znów obejrzeć ciemny horyzont.
– Co to jest? – zapytał zaskoczony Nedi. – Nie było tu tego, jak się budziliśmy.
– Chcemy to sprawdzić – powiedziała Ome. – Chodźcie z nami! – zawołała, podbiegając do Tity i ciągnąc ją za rękę.
Czarna mgła otulająca powierzchnię okazała się być o wiele bliżej, niż się spodziewali. Z daleka wyglądała na dość spokojną, jednak z bliska można było zobaczyć, jak burzy się i wciska cieniutkimi strużkami w trawę, rozpuszcza ją i nieustannie postępuje do przodu. Zmartwiali, patrzyli jak wspina się na krzak, oplata go i roztwarza go na maleńkie kawałeczki, by po chwili zdobyć kolejną piędź ziemi.
– A masz! Zjedz to, ty wstrętna, czarna pokrako! – zapiszczała Ome, rzucając nasiona w stronę kolejnej strużki oplatającej następny krzew.
Tam, gdzie padły nasiona, mgła się rozproszyła. Nasiona zaczęły pęcznieć, zasysając otaczającą je ciemność. Rozległ się głośny trzask i w miejscu siewu błyskawicznie wystrzeliły zielonoszare pędy roślin, rozpędzając i wchłaniając otaczającą je ciemność. Mgła zaszemrała złowrogo.
– Ha! – krzyknęła uradowana Ome. – Nic nam nie zrobisz, póki mamy nasiona!
Zanim Noit zdążył ją złapać, wkroczyła między świeże pędy lnu.
– Szary len chroni – szepnęli równocześnie Nedi i Tity, jakby nagle coś obudziło ich z letargu.
– Ome, wyłaź stamtąd! – zawołał Noit.
– Ani mi się śni! – odkrzyknęła, rzucając kolejną porcję nasion prosto w nadchodzącą falę mgły.
Rozległ się głośny skrzek i przez mgłę przebiegły fale, które zaczęły nadawać jej kierunek. Mgła wypiętrzyła się, a Noit, widząc co się święci, krzyknął jeszcze raz:
– Ome, uciekaj stamtąd zanim mgła cię zaleje!
– Nie! – odkrzyknęła, rzucając kolejną porcję nasion prosto w nadchodzącą falę, która załamała się i nakryła ją razem z jej poletkiem.
– Ome! – wrzasnął Noit i rzucił się w jej stronę.
Upadł, coś lub ktoś trzymało go za nogę. Odwrócił się i zobaczył, że to Nedi. Ryknął i spróbował się wyswobodzić, ale przeszkodziła mu Tity, siadając na jego plecach. Ome wrzeszczała. Mgła cofnęła się, odsłaniając poletko – ale Ome już tam nie było.
– Co wyście zrobili? – wrzasnął Noit, gdy zobaczył, jak czarna fala się cofa. Rzucił się na Nediego.
– Zabiliście ją! – krzyczał, okładając go wściekle pięściami. Przez chwilę mignęła mu przed oczami pięść i stracił przytomność.
Obudził się chwilę później, czując, że ktoś go ciągnie po ziemi. Otworzył oczy.
– Zabiliście mi siostrę – wysyczał. – Zdążyłbym ją uratować!
– Gówno byś zdążył – warknął Nedi. Z rozbitego nosa kapała krew. – To jest cień, rozumiesz? Nie masz najmniejszej szansy przetrwać w nim ani chwili! Sam się dziwiłem, że Ome była w ogóle w stanie krzyczeć po przykryciu.
Snoit nie odpowiedział. Po twarzy płynęły mu łzy pomieszane z krwią.
– Moja siostra… – wyjąkał tylko.
Tity podeszła i przytuliła go mocno. Rozszlochał się jej w ramię jak mały chłopiec. Dopiero siarczysty policzek, który mu wymierzyła, pozwolił mu się na chwilę otrząsnąć.
– Mamy mało czasu – warknął Nedi, widząc, że Snoit wrócił do rzeczywistości. – Musimy zebrać innych i jak najszybciej zasiać len, który wchłonie nadchodzący cień. W tempie, jakim się posuwa, najdalej za trzy dni pochłonie nasze domy. I nas razem z nimi. Więc zbieraj dupę i rusz się. Nie chcesz? – zapytał po chwili. – Dobra! Siedź sobie tutaj, niech cię cień pochłonie! – niemal wykrzyczał to zdanie. – Tity, idziemy, trzeba ostrzec mieszkańców!
– Ale… Co z nim?
– Jeśli chce przeżyć, wystarczy że pójdzie za nami. Ja go dalej ciągnąć nie zamierzam – powiedział i zbiegł w dół zbocza.
Noit poprawił się na siedzisku, obserwując konwulsyjną kotłowaninę przy świeżych pędach lnu. Jednak nie czuł już satysfakcji – tylko smutek i rezygnację. Zacisnął pięść i pogroził nią kolejnym falom ciemności uderzającym o pas lnu.
– Ome – powiedział w przestrzeń, siadając w szklanym fotelu. – Nie wiem gdzie jesteś, ale czuję, że jeszcze cię znajdę. To jest prawie jak wiedza, wiesz? – zapytał z uśmiechem swoje odbicie w lustrze.
Odpowiedział mu grom.
Poprawiona wersja poprzedniego opowiadania. Ciekawy jestem, czy poprawa wyszła mu na dobre - tutaj link do starej wersji. Czekam na opinie :)