
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Oczywiście proszę całkowicie przez pryzmat stylu Lovecrafta nie patrzeć, bo to może nie wyjść opowiadaniu na dobre :)
Stałem przed hotelem, który lata swojej świetności dawno miał już za sobą. Okna na parterze zabite destkami, zamurowane drzwi, wybite szyby na górnych piętrach i mroczne graffiti w miejscach, o których nawet byś nie pomyślał, powodowały, że budynek omijano z daleko. Dziwnie się złożyło, ale obiekt ten sprawiał wrażenie, jakby swoją posturą oddziaływał na całą okolicę. Obskurne kamienice, razem z ich śmierdzącymi mieszkańcami, skutecznie odstraszały nowych, przybyłych do tego małego miasteczka na południu Polski. Odkąd tu przyjechałem, widziałem może z dziesięc osób, a i to nie jestem nawet pewny czy każdą inną. O miłej pogawędce można tu pomarzyć, a o pogawędce w ogóle, to im bliżej hotelu, tym z nią ciężej. Mieszkańcy bali się nawet wymawiać jego nazwę, wywoływała ona na ich twarzach trupoblady kolor przerażenia, mieszający się z niewypowiedzianą odrazą. Strasznie mnie intrygowało to, co musiało się wydarzyć w tym, skądinąd pięknym budynku. Pięknym, pomijąjąc oczywiście te wszystkie dewastacje wymienione przeze mnie na wstępie.
Pierwszy raz o tym ohydnym miejscu usłyszałem niecały rok temu. Zważcie, że celowo uniknąłem słowa nawiedzony, gdyż o zjawiskach paranormalnych nie było tu mowy. Nigdy, w żadnej opowieści na jego temat, nie przewinął się choćby najmniejszy duszek – a szkoda, wtedy nie byłoby to tak dziwne.
Od miejscowego barmana, jeśli barem można nazwać tę plugawą spelunę z niedomytym wszystkim, co można było domyć, dowiedziałem się, że budynek nie ma nawet właściciela. Powiedział mi, że nikt o zdrowych zmysłach i z odrobiną instynktu samozachowawczego, nie zbliżałby się do tego okropnego miejsca na mniej niż zasięg rzutu kamieniem. Nawet domy stojące po obu stronach były puste.
Powoli i uważnie obszedłem budynek z każdej strony, szukając miejsca, dzięki któremu mógbłym przedostać się do środka. Niestety, nic takiego nie zauważyłem, toteż podszedłem do najbliższego okna, by ocenić trwałość desek tam użytych. Tak jak się spodziewałem, drewno było w tak tragicznym stanie, że prawdopodobnie nawet uderzenie w głowę nie wyrządziłoby nikomu więszkej szkody. Rozejrzałem się po ulicy, sprawdzając, czy aby nikt mnie nie obserwuje, po czym, łomem wyciągniętym z plecaka, utorowałem sobie drogą do wnętrza.
Gdy tylko moja stopa dotknęła przegniłej podłogi, poczułem jak świat dookoła staje. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy, a wszystkie zapachy zlały się w jeden. Jeden wywołujący, z niezbadanych pokładów świadomości, najgłębiej skryte tajemnice, które za wszelką cenę chciałbyś stamtąd wyrzucić. Obrazy, mroczne tak bardzo, że na chwilę całkowicie zaćmiły mój wzrok, odbierając przy tym resztki świadomości, pojawiły się przede mną, zamazując granicę realności.
Nie mam nawet pojęcia, ile czasu stałem pod tym przeklętym oknem, ale gdy w końcu się ocknąłem, na zewnątrz panowała już głęboka noc. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się na ziemi, a gdy dotarło do mnie, że plecak, który miałem przerzucony przez ramię, znikł razem z łomem, poczułem dojmnującą trwogę, która objawiła się lodowatymi strużakmi potu, spływającymi po plecach. Zważając na fakt, że w budynku nie przeszedłem jeszcze paru kroków, a już doświadczyłem tak dziwnych rzeczy, lekkim strachem napawała mnie dalsza wędrówka. Na szczęscie, po chwili wahania, ruszyłem w dalszą drogę, zagłębiając się w czeluściach tego monstrum. Nie na darmo jechałem te kilkaset kilometrów, by zrezygnować, nim jeszcze dobrze nie zacząłem.
Na parterze i wyższych piętrach nie znalazłem w sumie niczego ciekawego, poza paroma świecami – ku mojej trwodze, nowymi – oraz napisem w nieznamym mi języku. Nie byłem nawet w stanie go przerysować, toteż musicie sobie jedynie wyobrazić jak zawiły musiał być to dialekt. Dopiero gdy zszedłem do piwnic, poczułem prawdziwą kosmiczną energię, przepełniającą każdą komórkę mego ciała. Bynajmniej nie było to przyjemne.
Przed moimi oczami znów poczęły jawić się wizje, przekraczające ludzkie pojmowanie dobra i zła. Wizje, zdające się sięgać do najodleglejszych czasów, dotyczące istot niepamiętanych przez nikogo – a raczej prawie nikogo – istot, które były starsze niż sama ziemia, które przybyły tu na długo przed pojawieniem się pierwszych mikrobów znanych człowiekowi. Nie miałem pojęcia, kim są, ale widziałem jak stare plemiona otaczały czcią tych potwornych bogów, jak tysiące ludzkich istnień składanych było w ofierze, by tylko zaspokoić te krwiożercze bestie.
Im głębiej zapuszczałem się w plugawe czeluście tego domostwa, tym większy chłód panował wkoło. Chłód wręcz bijący nienaturalnością. Z najciemniejszych zakątków dochodziły mnie dziwne szepty, zdające się posługiwać językiem, na który natknąłem się wcześniej. Oczywiście nic z tego nie rozumiałem, ale złowróżbne zwroty w każdym języku brzmią podobnie. Nawet nie wiecie jak teraz żałowałem, że mój łom przepadł. Blask księżyca wpadający przez małe okienka – dziwnie czyste, jak na ich wiek – ledwo tylko oświetlał mi drogę, a na myśl o latarce leżącej na dnie plecaka, tylko smutek spadał na moją i tak mocno nadwyrężoną głowę.
Nie wiem czemu, ale jedna z odnóg wydawała mi się dziwnie– może to złe określenie – znajoma. Pewnie po prostu, nie znając rozkładu piwnicy, błądziłem w kółko, ale nie zważając na to, skręciłem we wcześniej wspomnianą wnękę. Okazało się, że był to korytarz prowadzący do małego pokoiku z dwoma niewielkimi oknienkami. Dopiero gdy stanąłem na środku, rozglądając się na boki, kątem oka dostrzegłem nikły, niebieski blask – niedostrzegalny, gdy patrzyło się na wprost – wydobywający się z małej szczeliny w ścianie. Podszedłem z wolna, starając się nie patrzeć prosto na mój cel, by moje pręciki mogły się wykazać. Tak jak myślałem, znajdowały się tam ukryte drzwi, na moje szczęście, teraz niewystarczająco domknięte. Pchnąłem je lekko, a te z potwornym zgrzytem usunęły się w głąb tunelu, który stanął przede mną otworem, bynajmniej nie zapraszając do środka. Kamienne stopnie lekkim spadem zmierzały w dół, a bladoniebieska poświata, wypełniająca całę przestrzeń, brała się jakby znikąd. Niepewnie stawiając stopę na pierwszym schodku, poczułem dziwny, ciepły, ale i niemiłosiernie śmierdzący powiew, wydobywający się z głębokiej otchłani, niczym z paszczy prastarego monstrum. Wydało mi się to wielce zagadkowe, zważając na chłód, którego do tej pory byłem towarzyszem, toteż bez dłuższej zwłoki wszedłem do środka. Wnętrze zaskakiwało kunsztem z jakim je wykończono. Precyzja osób, które to wykonały dosłownie mnie onieśmieliła. Tak dokładnie wyciosanych kamiennych elementów nie widziałem nawet w największych miastach, słynących z cudownej architektury.
Szczerze powiem, że nie mam pojęcia, ile czasu tak szedłem, coraz bardziej wnikając w głąb ziemi, ale nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Nie miałem nawet jak tego sprawdzić, gdyż mój tani, elektroniczny zegarek odmówił współpracy w takich warunkach. Miałem się właśnie zatrzymać, gdy moje oczy ujrzały podłogę, ciągnąca się w całkowitym poziomie. Uradowany przebiegłem kilka ostatnich stopni w ułamku sekundy i padłem na kamieniste podłoże, próbując odzyskać siły.
Moje szczęście nie trwało długo – wizje ze zdwojoną siłą wróciły, by odkryć swoje najmroczniejsze sekrety. Bestie, które widziałem wcześniej, nie zgnięły tak jak sądziłem, one dalej tu są, w każdym otaczającym nas fragmencie materii da się wyczuć ich diabelską moc. Głęboko na dnie oceanów czekają na dogodny moment, by na powrót zapanować na planętą, która została im odebrana. Ich czas nadchodzi. Dostrzegłem wyznawców na całym świecie, szatańskie sekty czczące te prastare istoty, do tej pory składając im ludzkie ofiary.
Dreszcz wyrwał mnie z płytkiego snu, w którym błądziłem po niezliczonych światach, w niezliczonych galaktykach, poznając niezliczone tajemnice niepoznane przez żadnego żyjącego. Wstałem i kierując się w stronę drzwi, które ledwo majaczyły na końcu korytarza, dostrzegłem, że w mój zegarek wstąpiło nowe życie. Nie wyobrażacie sobie, co poczułem, gdy zrozumiałem, że to nie moja wyobraźnia płata mi figle, a naprawdę błąkam się już od trzech dni w czeluściach tego przeklętego domostwa. Otępiały podszedłem do wrót, zza których wydobywał się ten ciepły odór. Uchyliły się, nie wydobywając przy tym ze starych zawiasów choćby namniejszego pisku. W środku moim oczom ukazał się scena, którą do tej pory widywałem tylko w filmach. Runiczne symbole wypisane na ścianach odbijały blask setek świec poukładanych w całym pomieszczeniu. Na środku, w kręgu, leżały zwłoki kota. Gdy się zbliżyłem, dotarło do mnie, że obrządek musiał się odbyć niedawno, gdy byłem w korytarzu! Niewiarygodne, ale i straszne zarazem. Mój wzrok powędrował do przeciwległej ściany i ku mojemu zdziwieniu, dostrzegłem tam swój plecak i łom oparte o mur. Gdy się zbliżyłem, zauważyłem, że pręt nosi ślad niedawnego morderstwa – szare futerko kota, który leży za mną. Dopiero teraz, przy lepszym oświetleniu, dostrzegłem krew na swoich dłoniach, a na ścianie powyżej plecaka, krwisty napis: Cthulhu.
Zanim skupię się nad treścią i klimatem, kilka zdań, które zwróciły moja uwagę:
widziałem może z dziesięc osób, a i to nie jestem nawet pewny czy każdą inną.
chyba 'tego nie jestem pewien'
O miłej pogawędce można tu pomarzyć, a o pogawędce w ogóle, to im bliżej hotelu, tym z nią ciężej.
to zdanie brzmi strasznie kalecznie...
by zrezygnować, nim jeszcze dobrze nie zacząłem.
kolejne dziwnie brzmiace zdanie.
Nie byłem nawet w stanie go przerysować, toteż musicie sobie jedynie wyobrazić jak zawiły musiał być to dialekt.
A co ma piernik do wiatraka? Czym innym jest zapis, a czym innym wymowa, czyli dialekt.
Ok, teraz kilka słów jeszcze o treści. Fabuła jest dosyć banalna i często spotykana, dlatego w takim tekście, trzeba postawić na klimat i warsztat. Jedno i drugie udało Ci się połowicznie. Klimat jest i pozwala się wczuć w atmosferę, ale opisy nie działaja na wyobraźnie mocno. Z kolei warsztat też uwidacznia luki i niedoskonałości (patrz choćby na kilka przykladów wyżej).
Reasumując: masz zadatki, ale musisz sporo pisać i pracować nad tekstami. Powodzenia.
Pewien, to może być człowiek, ja się czegoś nie wie do końca, to nie jest się pewnym, przynajmniej z tego co mi wiadomo. Dwa następne zdania, hmm, mi osoboście nic w nich nie wadzi, no ale jestem ich autorem :D Ale serio, wcześniej nikt nie miał jakiś problemów z nimi, ale ok, pomyślę. Ostatnie, ze słownika synonimów wziąłem dialekt w zastępstwie języka, może i faktycznie nie do końca trafnie.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
E.A. Poe wrócił?:)
Wiesz, naśladowanie uznanych twórców, to świetnie ćwiczenie, które pomaga podszkolić warsztat. Także fajnie, że się w takie coś bawisz. Inna sprawa, że wtedy ciężko zadowolić czytelnika, bo raz - oryginalności już w tym nie ma, dwa - twóca pastiszu z reguły gorzej radzi sobie z językiem niż autor, którego naśladuje.
Poza tym podpisuję się pod Ibastro. Widać nieporadność językową, co dodatkowo przeszkadza. I to nie tylko w tych zdaniach już wypisanych.
Pomarudziłam, pomarudziłam, ale ogólnie nie jest źle. Działaj dalej.
Nie wiem, czy zależy Ci na ocenach, ale zostawiam 4.
Bardziej oryginalne jest moje drugie opowiadanie, tak myślę :)
No zaraz, mówisz o nieporadności językowej i, że takich przykładów jest więcej, niż tylko te wymienione, ale zostawiasz aż 4? Znaczy aż, rozumiem skala sięga do 6? Bo jeśli do 10, to jednak nie aż :D Jeśli by Ci się chciało, wdzięczny bym był za wypisanie tej reszty.
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)
Witaj!
Powtórzę za Ibastro i Seleną: jest klimat, jest Cthulhu, ale niestety jedno i drugie przegrywają z stylistycznymi i językowymi nieporadnościami. Nazywanie ich "błędami" byłoby chyba zbyt krzywdzące, ale faktem jest, że niektóre zdania brzmią nieco kulawo. Poza wypisanymi przez Ibastro dodam może swoje:
Dziwnie się złożyło, ale obiekt ten sprawiał wrażenie, jakby swoją posturą oddziaływał na całą okolicę.
Witaj!
Powtórzę za Ibastro i Seleną: jest klimat, jest Cthulhu, ale niestety jedno i drugie przegrywają z stylistycznymi i językowymi nieporadnościami. Nazywanie ich "błędami" byłoby chyba zbyt krzywdzące, ale faktem jest, że niektóre zdania brzmią nieco kulawo. Poza wypisanymi przez Ibastro dodam może swoje:
Dziwnie się złożyło, ale obiekt ten sprawiał wrażenie, jakby swoją posturą oddziaływał na całą okolicę. <--- posturę to może mieć chyba człowiek, ale budynek niekoniecznie
trupoblady kolor przerażenia <--- powinno być "trupioblady"
planętą <--- literówka w "ę"
Szczerze powiem, że nie mam pojęcia, ile czasu tak szedłem, coraz bardziej wnikając w głąb ziemi, ale nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Nie miałem nawet jak tego sprawdzić, gdyż mój tani, elektroniczny zegarek odmówił współpracy w takich warunkach <--- powtórzenie?
Generalnie miło mi jednak, że są jeszcze oprócz mnie osoby, które pamiętają Mrocznego Mistrza. Nie dorównujesz jeszcze Cieniowi z Providence, ale... jesteś na dobrej drodze. ;)
Pozdrawiam
Naviedzony
Hmm, postura, tak raczej człowiek ją może mieć, ale specjalnie tak napisałem, chciałem zaznaczyć, że to nie zwkyły budynek, tylko że z daleka czuć od niego zło. Trupioblady, racja, i literówka też, ale w powtórzeniu nie wiem, co masz na myśli.
No, o dorównaniu można raczej pomarzyć :)
Rozumiem, że nawet się podobało, cieszy mnie to.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
Lovecraft to to nie jest, brakuje piętnastu przymiotników na każdy rzeczownik.
Napisałem słowa wstępu, ale dziękuje za jakże wiele wnoszący komentarz.
Nie ma czegoś takiego, jak "świat Lovecrafta", więc samo słowo wstępu jest siłą rzeczy bezużyteczne.
Bo nie wiesz o co chodzi, co? Dobrze, przepraszam: Fanfic w świecie wykreowanym przez Lovecrafta, lepiej? I akurat to nie było słowo wstępu...
Ale jest coś takiego jak mitologia Cthulhu, a do tego właśnie pojęcia pił autor tekstu. Napisałbyś coś więcej w komentarzu, tak czy inaczej. Oświadczenie, że "Lovecraft to to nie jest" może być odbierane wybitenie wieloznacznie:
1) Autor nie dorównał Lovecraftowi
2) Nie lubisz Lovecrafta i cieszysz się, że to nie jego proza
3) To nie jest proza Lovecrafta (w zasadzie oczywiste)
Jak sam widzisz... Trochę mało użyteczny to komentarz. Napisz chociaż czy Ci się podobało i dlaczego.
Pozdrawiam
Naviedzony
Uwielbiam Lovecrafta, niemniej tekst nie jest ani w Jego świecie, ani w jego duchu ni nawet w "mitologii Cthulhu".
Wybaczcie.
Cóż... jak fanfik to fanfik chciałoby się rzec, choć ja nie mam tego rodzaju uprzedzeń. Zdarzało mi się czytać ff na bardzo wysokim poziomie, ale niestety ten tekst nie należy do tej kategorii. Choć ciężko mnie przestraszyć (Kingowi nigdy się nie udało), uwielbiam Lovecrafta. Niestety Twoje opowiadanie ma niewiele wspólnego z twórczością samotnika z Providance. Uważam, że niepotrzebnie walnąłeś wzmiankę w tytule. Lovecraft zachęcał innych autorów do korzystania z Mitów (co skrupulatnie czynili Derleth i reszta) i nie ma sensu naprowadzać czytelnika na clu programu jeszcze zanim otworzy tekst (chyba, że miała to być reklama). Moim zdaniem wspomniana nieporadność językowa to znacznie mniejszy problem, niż całkowity brak klimatu (przynajmniej w moim odczuciu). Bohater niby cały czas coś przeżywa, czegoś doświadcza i ociera się jaźnią o to, co plugawe, kosmiczne i niezrozumiałe, ale ja w ogóle tego nie czułam. Momentami te niepojęte horrory spoza czasu i przestrzeni miały wręcz komiczny wydźwięk. I sam jesteś sobie winien, drogi Autorze. Od miejscowego barmana, jeśli barem można nazwać tę plugawą spelunę z niedomytym wszystkim, co można było domyć, dowiedziałem się, że budynek nie ma nawet właściciela - takie zdanie bardziej przypomina wycinek z fanfika Pratchettowskiego niż z nastrojowego horroru. Podobnych kwiatków jest jeszcze kilka. Nie da się jednocześnie straszyć i rozśmieszać (ok, może i się da, ale to już wyższa szkoła jazdy). Poza tym przydałoby się w choćby jednym zdaniu napisać kim jest bohater i po co właściwie lezie do tego hotelu. Niestety końcówka jest najsłabszą częścią programu. Chlastać koty to mogą zwichrowani, mhhrroczni gimnazjaliści, a nie kultyści Wielkich Przedwiecznych. Zakończenie wywarło na mnie dokładnie takie wrażenie: bohater źle się poczuł i przekimał w ruinie, podczas gdy banda porąbanych dzieci zabawiała się w Zew Cthulhu: LARP kosztem jakiegoś biednego mruczka.
Nie bierz tego do siebie, pisz dalej (i czytaj!). Z czasem będzie coraz lepiej. Straszenie czytelnika to naprawdę trudna sztuka, więc można powiedzieć, że poległeś walcząc dzielnie ;)
W sumie masz rację z tym zakończeniem, mało wyobraźni w tego kota włożyłem. I dziękuję za komentarz, jakże rozbudowany, na pewno się przyda.W tytule walnąłem wzmiankę, gdyż gdzieś tu wyczytałem, aby takie coś zamieszczać, takie małe nakierowanie o czym jest tekst, żeby od początku potencjalny czytelnik mógł się zastanowić czy to jego tematyka.
Pozdrawiam i postaram się poprawić :)
Zastanawia mnie, czy czytałeś "There are more things" Borgesa??? ;) Bardziej niż z Lovecraftem skojarzyło mi się z tym właśnie opowiadaniem (które jest nawiązaniem do Lovecrafta, więc to nawet uzasadnione skojarzenie :P), z tym że tam nie ma nawet wzmianki o Cthulhu, a i tak wiemy, o co chodzi. Może rzeczywiście, jak pisze Ranferiel, lepiej było pominąć wskazówkę w tytule (wiem, są różne szkoły, ja akurat jestem przeciwna dawaniu takich wzmianek ;). Fantastyczne fanfiki raczej omijam szerokim łukiem, ale Twój przeczytałam bezboleśnie. Nie przestraszyłeś mnie, ale i nie odstraszyłeś od swojej twórczości :)
(...) oraz napisem w nieznamym mi języku. Nie byłem nawet w stanie go przerysować, toteż musicie sobie jedynie wyobrazić jak zawiły musiał być to dialekt.
Uwag do samej treści nie dam, bo straszydlackie teksty jakoś słabo ( albo wcale) do mnie przemawiają. Język natomiast... Tylko, proszę, nie obraź się na zapas. Widać starania, ale z efektem --- gorzej.
Przykład.
Wpadłeś w pułapkę zaimkową. Nie byłeś w stanie przerysować języka --- tak napisałeś! Bo zaimek odsyła do ostatniego przed nim rzeczownika ( w skrócie ujmuję). Dalej: w jaki sposób kształt liter, hieroglifów i tak dalej mówi o zawiłościach języka, w jakim coś zostało napisane? No i synonim. Dialekt jest odmianą danego języka --- i w tę stronę możesz iść, ale nie "pod prąd", jak zrobiłeś.
Ale tak w ogóle --- nie jest najgorzej.
Dreammy, nie nie czytałem. Dziękuję za komentarz :)
AdamKB, tak, masz rację, nie zauważyłem tego. Dziękuję za komentarz :)
Pozdrawiam
Trafiłam przypadkiem na ten tekst. Podobnie jak "przedmówcy" czepiłabym się języka. Ale dałam radę przeczytać całość, a to nie zawsze się zdarza - nie mam cierpliwości do tekstu, który mnie nudzi. Pozdrawiam.