
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Poprzednie części: (1)
Brodawski wpatrywał się w Lustusa wzrokiem godnym piwosza, któremu niosą kolejny kufel jego ulubionego trunku. Uśmiechnięty od ucha do ucha, kiwał mu palcem przed drobnym nosem, niczym matka pouczająca niegrzeczne dziecko.
– Więc teraz uważa pan, że to kapitan straży miejskiej kazał panu dokonać kradzieży? – spytał rozbawiony. – Do tego na zlecenie króla, a nawet całego rządu? Nieładnie, oj nieładnie.
Przeszedł się kilka razy wzdłuż ław, trzęsąc radośnie swoim obfitym brzuchem.
– Doprawdy, dawno nie słyszałem większych bzdur – oświadczył po chwili. – Już te pańskie wcześniejsze historyjki miały większy sens. Co pan na to, kapitanie?
Eldar spojrzał obojętnie na grubego mężczyznę.
– Jedynie początek tej historii jest prawdziwy – odparł chłodno. – Lustus Lif'ate został zatrzymany owego dnia, kiedy okradł biedną Różewską z ostatnich pieniędzy. O dziwo, nie pamiętam jednak, żebym próbował oskarżonego namawiać, do jakiejś kradzieży. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Nie udało mi się przemówić mu do rozsądku. Uciekł jeszcze tego samego dnia, używając swoich podstępnych sztuczek, tak samo jak niewiele brakowało, by uciekł nam dzisiaj.
Po sali rozszedł się pomruk, sędzia jednak nie podjął żadnych działań, by uspokoić gawiedź. Lustus oparł się na swoim podium i skrzyżował ręce na piersi. Na twarzy wykwitł mu ironiczny uśmieszek.
– Oczywiście, że zaprzeczy wszystkiemu – powiedział wpatrując się w sufit, zwracając się bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. – On nawet nie zeznaje pod przysięgą! Jakby potwierdził moją wersję zeznań, pogrążyłby nie tylko siebie, ale honor całej rewolucji. Na jego miejscu powiedziałbym dokładnie to samo.
Ręce opadły mu na podium i zaśmiał się zrezygnowany, kręcąc głową.
– Nie możecie przeanalizować tego pod kątem logicznym? – spytał bez przekonania. – Przecież to wszystko ma sens. Rząd ma ogromne długi, które musi spłacić i postanawia to zrobić po cichu, tak by nie martwić społeczeństwa. Wszystko się zgadza. Kogo najlepiej rabować? Bogacza! Przedstawiciela rasy, która przyczyniła się do upadku królestwa elfów. A kogo nająć do zadania? Kogoś z umiejętnościami, doświadczeniem, na kogo mamy haka i który nie ma nic do stracenia.
Spojrzał w dół i napotkał beznamiętny wzrok kapitana. A zresztą, co z tego, że go powieszą? Nie bał się takiej śmierci, nie mógłby wyobrazić sobie lepszej. To był doskonale zaplanowany skok. I powiódł się! Lustus uśmiechnął się szeroko i spojrzał głębiej w oczy strażnika, jakby zapraszając go, do tego krótkiego pojedynku wzrokowego. Eldar chętnie przyjął propozycję. Wpatrywali się w siebie zawzięcie. Powietrze między nimi drgało, nabuzowane emocjami. Złodziej szczerzył się paskudnie.
– Zaprzecza pan oskarżeniom? – spytał kapitan. – Czy nie próbował pan uciec dzisiaj z więzienia, oszukując strażników w kości?
Po pomieszczeniu sądu ponownie rozszedł się pomruk. Sędzia postukał swoim młoteczkiem, uciszając uczestników procesu.
– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą – stwierdził Lustus.
– Oj, wręcz przeciwnie, panie Lif'ate – wtrącił się w rozmowę Brodawski, uśmiechnięty i czerwony. – Tylko winni podejmują próbę ucieczki. Niewinny nie ma się czego obawiać.
Lustus skarcił się w duchu. Wiedział, że nie należy uciekać. Ciągle to sobie powtarzał i wciąż to robił, popełniając ten sam błąd. Zawsze gonią to, co ucieka.
Spojrzał na ludzi zgromadzonych przed nim. Brodawski wyglądał na uszczęśliwionego jak nigdy. Uśmiechał się od ucha do ucha, czerwieniąc się, jakby ta czynność odcinała mu cały dopływ krwi do mózgu. Z każdym słowem złodzieja przybliżał się do swojego kolejnego sukcesu, a on w ogóle nie próbował mu przeszkodzić. Arvel uśmiechał się do Lustusa, pokazując uniesiony w górę kciuk, jakby chciał go dopingować mówiąc: „Dobrze ci idzie! Pogrążaj się dalej."
W sumie, dlaczego nie? Raz kozia śmierć.
To nędzna szopka i tak nie miała znaczenia. Cała ta gra w policjanta i złodzieja była już niemal skończona i to Lustus miał ją wygrać. Nawet jeśli przegra ten proces, to i tak zwycięstwo było po jego stronie. Zamierzał je zabrać ze sobą do grobu.
Podrapał się za spiczastym uchem i rozsiadł się wygodniej. Znów uśmiechnął się łobuzersko, ukazując wszystkim rzędy swoich płaskich zębów.
– Chcecie żebym się przyznał? – spytał figlarnie. – Dobrze, przyznaję się. Nie zamierzam się tego wstydzić. To była najlepsza kradzież, w całym moim życiu. To było coś, co z dumą będę wspominał, jako „kradzież doskonałą".
Oskarżyciel wybuchnął gromkim śmiechem, trzęsąc obfitym brzuchem. Ludzie zaczęli dyskutować głośno o procesie. Niektórzy składali gratulacje Brodawskiemu, potrząsając energicznie jego pulchną dłonią. Sędzia przeglądał obojętnie swoje papiery, zerkając z ukosa na zamieszanie, jakie wybuchło na sali, choć jeszcze nie ogłosił werdyktu. Tylko trzy osoby się nie poruszyły. Kapitan Eldar wciąż stał wyprostowany koło okna ze swoją pokerową miną, jakby przeczuwając, że nie jest to jeszcze koniec. Lustus opierał łokcie na podium i z łobuzerskim uśmieszkiem przyglądał się całemu zamieszaniu. Był też oczywiście Arvel, który z nieznanych nikomu przyczyn, wciąż siedział na miejscu uśmiechnięty, z pokrzepiająco uniesionym do góry kciukiem. Sędzia stuknął kilka razy w blat podium, zarządzając ciszę.
– Czy oskarżony chciałby jeszcze coś dodać? – spytał nie patrząc na Lustusa.
Oczy złodzieja zaświeciły się radośnie.
– Wydaje mi się, że większość ze zgromadzonych tutaj, przybyła by oglądnąć dobre przedstawienie. Nie chciałbym by odeszli zawiedzeni – stwierdził uśmiechnięty. – Widzę, że w pomieszczeniu znajduje się kilku dziennikarzy, którzy zjawili się tu przyciągnięci sensacją, związaną z zuchwałą kradzieżą, której ofiarą padł szanowany w branży kupiec. Uważam, że powinni usłyszeć te historię do końca. Chciałbym dokończyć swoje zeznania.
Na sali zapanowało poruszenie.
– To nie ma sensu. To strata czasu – oponował Brodawski. – Przecież przyznał się do winy. Wystarczy wydać wyrok.
Sędzia uczynił wyjątek i spojrzał na oskarżyciela, jak na ucznia, który wiele się musi jeszcze nauczyć.
– Jako szanowany prawnik powinien pan wiedzieć, że nie należy wydawać wyroku, dopóki nie pozna się wszystkich okoliczności i to najlepiej od kilku świadków – powiedział sucho. – My nie usłyszeliśmy nawet jednej wersji wydarzeń. Jak mam wydać sprawiedliwy osąd?
Brodawski wydawał się być trochę zmieszany. Podszedł bliżej podium i oparł się o ławę.
– Po za tym – kontynuował sędzia – wciąż nie wiemy, gdzie ukrył skradzione pieniądze. Warto by się i tego dowiedzieć.
Lustus oparł się wygodniej na krześle.
– Wspaniale, o to mi chodziło. Chciałbym więc państwa zaprosić na niezwykłą opowieść. Jedyną w swoim rodzaju, bo opowiedziana przez jej bohatera, we własnej osobie. Przygotujmy się więc wszyscy na opowieść o „kradzieży doskonałej".
* * *
Zawsze uważał, że od samego początku należy mieć plan. Jednak jako zwolennik improwizacji nie mógł sobie pozwolić na siedzenie w miejscu i bzdurne rozważanie aspektów za i przeciw. Lustus opracował swą własną taktykę planowania wydarzeń, polegającą na obmyślaniu kolejnych posunięć w czasie przemieszczania się pomiędzy licznymi celami, jakie zaznaczał sobie na roboczej, sporządzonej w głowie, mapie. Rozsiewając te punkty w najdalszych zakątkach zatłoczonego miasta, zawsze miał czas, na modyfikacje swoich zamierzeń, w zależności od zaistniałych czynników zewnętrznych i informacji, jakie nabywał po drodze. Zanim dotarł więc do swojej kryjówki, w głowie sporządził już plan wstępnej infiltracji rezydencji Możnego. Liczne oszustwa, jakich się podejmował, wymagały od niego różnorakich przebrań. Szybko znalazł to, którego szukał i wyszedł, kierując się pewnym krokiem w stronę Detalicznego Sklepu Kryształów Stanisława Możnego.
Rezydencja kupca znajdowała się przy ulicy Spokojnej, w samym centrum dzielnicy Handlowej. Spokojna, na przekór swej nazwie, była najbardziej zatłoczonym miejscem w całym mieście. Była to główna ulica Freonu, przebiegająca przez całą niemal stolicę i przecinająca na pół Plac Zamkowy. W dawnych czasach, kiedy elfy przykładały wagę do reprezentacyjnej formy swej stolicy, utrzymywały wieczny ład i porządek na najważniejszych traktach. Ponad cztery setki lat temu, Spokojna była ponoć najlepiej strzeżoną i najbardziej obleganą ulicą w całym Ostreadzie. Żaden złodziej, żebrak czy rozbójnik nie ośmielał się zbliżać na jej przystępny, zadbany, granitowy bruk. Ulica szybko zyskała nazwę Spokojnej.
Lustus przeklinał głośno, za każdym razem, kiedy szedł Spokojną i przypominał sobie pochodzenie jej nazwy. Dużo się zmieniło od tamtych czasów i jedyną nadzieją na ich powrót, były nowe, porewolucyjne rządy. Mimo wszystko myśl, że mógł się do tego przyczynić, nie była mu zbytnio na rękę. Nigdy nie uważał się za osobę prospołeczną. Rozepchnął kolejnych ludzi, gnieżdżących się przed nim i zaklął ponownie. Potknął się o niewielka kupkę śmieci, która wydawała się jedyną spokojnie leżącą rzeczą na tej ulicy i wpadł na jakiegoś muskularnego mężczyznę, idącego przed nim. Osiłek odwrócił się, powodując niemałe poruszenie wśród przepychającego się tłumu i spojrzał na niską postać, która łobuzersko się do niego uśmiechała. Drogie aksamitne trzewiki, obficie złocony żupan, futrzana czapka i pękata sakiewka, nie pozostawała wątpliwości, kto właśnie na niego wpadł. Osiłek przetarł ogromną dłonią po gładko ogolonej głowie i uśmiechnął się, osiągając przy tym efekt bezdennie głupiego wyrazu twarzy.
– Ty mnie uderzyłeś? – zapytał zbliżając się o krok do bogatego, elfiego kupca.
Lustus uśmiechnął się promiennie. Osiłek przypominał mu wielkiego barbarzyńcę, który pomógł mu przy kradzieży w Twierdzy Dargór. Przyjemnie wspominał swojego sympatycznego, choć nieco tępego współpracownika.
– Chyba nie wiesz, z kim zaczynasz, maluszku – stwierdził mężczyzna, zbliżając się niebezpiecznie.
Elf spróbował przyjąć zdziwioną minę.
– Ależ to pomyłka – zadeklamował podnosząc ręce w obronnym geście. Rozglądnął się szybko i wskazał na jakąś staruszkę, która akurat przechodziła obok. – To ona cię uderzyła!
Osiłek spojrzał badawczo na staruszkę, która obiema rękami ściskała małe zawiniątko. Zgarbiona i zmęczona powolnym krokiem zmierzała przed siebie, próbując przecisnąć się, przez zamykający się wokół niej tłum. Wielki mężczyzna obrócił się z powrotem do kupca. Nikogo jednak już przed nim nie było. Podrapał się po głowie, zaklął i splunął na ziemię, po czym odwrócił się i pomaszerował w swoją stronę.
Lustus stał pod jednym ze straganów i obserwował oddalającego się wielkoluda. Ciężko mu było uwierzyć, że wciąż istnieją ludzie, którzy są w stanie nabrać się na tak prymitywną sztuczkę. Pokręcił głową z politowaniem. Głupota ludzka nigdy nie przestawała go zadziwiać. Uśmiechnął się do siebie i zaczął powoli przedzierać się przez gęsty tłum.
Po obu stronach ulicy rozłożone były stragany, z niewielkimi tylko przerwami na poprzeczne alejki i drzwi do sklepów, osadzone w niemal każdym z granitowych domów. Żeby rozstawić swój mały kramik, w tym nabrzmiałym centrum handlu, należało się zgłaszać kilka miesięcy wcześniej, choć i tak, były to głównie stałe stanowiska, rozkładane pieczołowicie każdego ranka. Ludzie tłoczyli się przy każdym stoisku, przekładając, oglądając i oceniając towary krajowych i zagranicznych kupców. Handlarze wykrzykiwali ceny swoich najprzedniejszych towarów, w jakimś dziwnym konkursie, „kto głośniej". Życie toczyło się tutaj intensywniej.
Rezydencja Możnego była największym budynkiem w całej okolicy i chyba jedynym, który posiadał jakąś wolną przestrzeń życiową wokół siebie. Otoczony wysokim, solidnym murem budynek, bardziej przypominał bunkier niż dom uczciwego handlarza. Na posesję można było wejść szeroką bramą wjazdową, pilnowaną przez doborowego strażnika. Jego rola ograniczała się jednak w większość dni do usilnego utrzymywania pozycji pionowej. Zataczał się co chwilę, próbując uniknąć porwania, przez przetaczający się wkoło tłum. Czasami krył się też pod niewielkimi budkami rozstawionymi gęsto także pod murem rezydencji.
Sam budynek był małą, kwadratową twierdzą. Dwupiętrowy, zbudowany z ciężkich, kamiennych bloków i z kratami w oknach, dawał do myślenia nawet tak wprawionemu złodziejowi, jak Lustus. Elf dotarł do bramy i przecisnął się obok strażnika. Otrzepał swoje pozłacane ubranie i pewnie ruszył przez szeroki dziedziniec. Po prawej stronie stał drewniany barak, z którego dochodziły śmiechy i krzyki. Lustus wywnioskował, ze musi być to jakieś pomieszczenie służby lub strażników, ale nie zamierzał na razie tego sprawdzać. Nigdzie nie zauważył wejścia dla domowników. Szeroka brama sklepu zdawała się być jedyną drogą do wnętrza budynku. Stromym podestem schodziło się w dół, na poziom piwnicy, do wielkich, drewnianych, dwuskrzydłowych wrót, zabezpieczonych szeregiem zamków i rygli. W prawym skrzydle znajdowały się mniejsze drzwi, nad którymi widniał ozdobny napis, przedstawiający klientom branżę i właściciela sklepu. Lustus ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do ciemnego pomieszczenia.
W środku wszystko wydawało się kruche. Miał wrażenie, że wraz z następnym krokiem wszystko runie i rozsypie się na drobne kawałki. Zaraz przy wejściu ustawione były wielkie donice, które wspierały się jedynie na cienkich, szklanych podpórkach i elf nie wiedział czy utrzymuje je jakaś magia, czy jakieś prawo natury, którego do końca nie pojmował. Obszedł kilka delikatnych i wiernie rzeźbionych figur sławnych postaci i wkroczył pomiędzy rzędy regałów z drewna tak delikatnego, że wprawiały nawet elfa w osłupienie. Na półkach ciasno, ale z ułożone z gustem, spoczywały setki kryształowych naczyń i ozdób. Cukierniczki leżały obok szklanek, talerzyków, nad małymi imbrykami i wielkimi dzbankami. Kryształy z Sudemii na jednaj półce, ciężkie i toporne, krasnoludzkie, spoczywały po prawej stronie, te lekkie, niemal unoszące się nad ziemią, były zapewne robotą elfów, a te najtańsze, dziełem żądnych okazji ludzi. Lustus przechadzał się pośród rzędów błyszczących arcydzieł sztuki, czując się dziwnie niezgrabny i głośny. Z tego co wiedział, kryształy były bardzo rzadkim towarem, a Możny postarał się, by jego ekskluzywny i drogi sklep był jedynym dostawcą tego cennego towaru w całym Freonie. Stary kupiec był ponoć niezwykle łapczywy na pieniądze i opryskliwy, jednak zmysłu do interesu mu nie brakowało. Ludzie żartowali, pytając się nawzajem, czy jest on bardziej skąpy czy bogaty. Niektórzy jednak stwierdzali po prostu, że jest on bogaty, dlatego, że jest skąpy.
Lustus ostrożnie podszedł do lady, przy której krzątało się trzech sprzedawców. Jeden z nich układał kryształy na półce, drugi zapisywał coś gorączkowo na kartce papieru, trzeci uśmiechał się pogodnie do elfa i patrzył na niego tym wzrokiem, jakiego używają handlarze, gdy węszą, że właśnie zdobędą dość pokaźną ilość gotówki. Elf kątem oka zauważył, że pod ścianą stoi kolejny strażnik, który przygląda się mu uważnie.
– W czym mogę pomóc? – zapytał przymilnie sprzedający. Miał tłuste, ulizane włosy i przykurzone ubranie, jakby nie wychodził z tej piwnicy już od dawna.
Lustus przybrał wyniosłą minę i z pogardą rozejrzał się po pomieszczeniu.
– To jest wszystko? – spytał drwiąco. – To wszystko, co tu macie? Po tych historiach, jakich słyszałem o waszym sklepie, spodziewałem się czegoś lepszego.
Sklepikarz zamrugał niepewnie.
– Mamy towary z całej wyspy. Jesteśmy największym dostawcą kryształów, na całej długości krajów cywilizowanych. Czego pan jeszcze chce?
Elf rozejrzał się po półkach wokoło, jakby szukając zaginionej inspiracji.
– No nie wiem – zaczął wybrednie, po czym zatoczył ręką półkole, ukazując sklepikarzowi jego własny towar w pełnej okazałości. – To wszystko to tylko kubki i dzbanki. Naprawdę, tylko na tyle was stać?
– Kubki i dzbanki? – oburzył się sklepikarz, a inni natychmiast oderwali się od czynności, które wykonywali do tej pory. Półki zatrzęsły się, a brzęk szkła rozniósł się po pomieszczeniu. – To są najwyższej jakości wyroby artystyczne, wykonane przez największe osobistości sztuki, jakie widziała nasza era! Sławopyszny, Chrobry, Błogomirski, Eleos i Hredrys. Czy te nazwiska nic panu nie mówią? Kubki i dzbanki? Ha! Dobre sobie! Na całym świecie nie ma tak pięknych i wartościowych „kubków i dzbanków"! Zapewniam pana!
Lustus uważnie obserwował reakcję sklepikarza na swoje słowa, delektując się tym małym zwycięstwem. Podszedł do jednej z półek i przybrał obojętną minę. Wziął do ręki jedną z kryształowych literatek.
– Ale, to wciąż jedynie kubki i dzbanki – stwierdził przyglądając się refleksom, na powierzchni szkła. – Nie macie czegoś… bardziej ekstrawaganckiego?
Sklepikarz poczerwieniał, co było osobliwym widokiem, jako że do tej pory jego twarz miała chorobliwie blady odcień.
– Co ma pan niby na myśli?
Lustus podrapał się po podbródku.
– Co by pan powiedział, na kryształowe buty? Takie szklane pantofelki.
Zrobiło się niewielkie zamieszanie. Jeden ze sprzedawców wybuchnął śmiechem, inny wybałuszył oczy ze zdziwienia, a ten, który do tej pory obsługiwał elfa, zamaszyście uderzył pięścią w stół.
– W życiu nie słyszałem głupszego pomysłu – wykrzyknął.
– Proszę się tak nie oburzać, panie… – złodziej zawahał się na chwilę. – Jak pańska godność? Bo chyba nie usłyszałem jak do tej pory.
Sklepikarz oddychał płytko i nierówno. Oparł wyprostowane ręce na ladzie i spoglądał wściekłym wzrokiem na elfa.
– Kramski. Sławomir Kramski.
Lustus uśmiechnął się półgębkiem.
– A więc dobrze, panie Kramski – zaczął spokojnie. – Rozumiem, że to pańska pasja i nie jest to miłe, kiedy ktoś to lekceważy, ale to nie powód, żeby się tak unosić. Potraktujmy tę rozmowę poważnie. Zapewniam, że to będzie dla pana dobry interes.
Kramski odsunął się trochę od lady i uspokoił nieco. Pozostali sprzedawcy popatrzyli po sobie i wrócili do swoich obowiązków, oczywistym jednak było, że poświęcą tej rozmowie jeszcze sporo uwagi. Lustus spojrzał wzdłuż regałów na strażnika, który obserwował go uważnie, z ręką na broni. Elf zdał sobie sprawę, jak to miejsce jest dobrze strzeżone. Spotkał już dwóch strażników, a nie wiadomo, ile jest w baraku przy murze. Do tego na pewno nie widział jeszcze wszystkich. Drzwi do sklepu były solidne, a za regałami zauważył drugie, stalowe, jeszcze mocniejsze. Nie miał pojęcia, gdzie mogą prowadzić, ale sądząc po poziomie strzeżenia, nie był to wychodek. Szybka akcja nie była też możliwa. Było tu zbyt ciasno i ciężko byłoby biec. Do tego nadal nie wiedział, gdzie znajdują się pieniądze.
– Chce pan rozmawiać poważnie, tak? – spytał Kramski wyrywając go z zamyślenia. – Niech pan zatem pozna moją opinię, o pana olśniewającym pomyśle. Takie pantofle nie mają prawa bytu. Zimne, niewygodne, ciężkie, mało elastyczne. Łatwo byłoby je zgubić, nawet po prostu chodząc, a co dopiero biegnąc, na przykład po schodach. Do tego wykonanie będzie drogie, konieczna będzie produkcja w pełni ręczna, na zamówienie. Do tego dochodzi wynagrodzenie…
– Pieniądze nie grają roli – przerwał mu Lustus. – Są rzeczy, na których nie warto oszczędzać. Problem istnieje tylko, czy macie odpowiednio wielki skarbiec i zabezpieczenia, aby podołać kwocie, jaką wam przeznaczę.
Uśmiechnął się szelmowsko. Kramski założył ręce na piersiach.
– Już niech się pan o to nie martwi. Jesteśmy jedną z lepiej strzeżonych placówek tego miasta.
– No tak – przyznał Lustus – te stalowe drzwi robią wrażenie.
Sprzedawca podążył za wzrokiem elfa i przyjrzał się topornym, ale solidnym zabezpieczeniom.
– To są jedynie drzwi do magazynu, otwierane na czas większych zamówień i inwentaryzacji – wyjaśnił. – Musieliśmy je wzmocnić po ostatnich wypadkach.
Lustus roześmiał się serdecznie, jakby usłyszał dobry kawał. Kramski popatrzył na niego zdziwiony. Z prawej strony brzęknęło szkło, kiedy strażnik oparł się nieco luźniej o jeden z regałów.
– Rozumiem, rozumiem – powiedział złodziej tłumiąc śmiech. – To tylko magazyn. Nie potrzebny wam tak dobrze chroniony skarbiec na utargi z tych kubków i dzbanków. Lepiej zrobić dobry magazyn. Nie ma w tym chyba dużych dochodów, co panie Kramski? Gdzie je trzymacie? W komórce pod schodami?
Blady sprzedawca znów poczerwieniał z oburzenia.
– To są najwyższej jakości produkty natury artystyczno-rzemieślniczej – powiedział z emfazą. – Sztuka i kultura w czystej postaci. Niezbędnik każdego szanującego się, wysoko postawionego obywatela tego miasta. Nazywanie tego „kubkami i dzbankami" jest czystą obrazą dla samej istoty kultury samej w sobie! A dochody? Są ogromne! Nawet pan sobie nie wyobraża! Nasz skarbiec to stalowe pomieszczenie o szerokości pięciu i długości sześciu stóp!
Lustus znów się zaśmiał.
– A gdzież to niby pomieszczenie macie, co? Nigdzie go nie widzę. Wymyślił je pan sobie, panie Kramski?
W powietrzu zawirowały tłuste włosy, kiedy sprzedawca uderzył pięścią w stół. Lustus kochał pasjonatów. Kiedy obrażało się ich zainteresowanie, natychmiast stawali w jego obronie. Do tego robili to żarliwiej, niż gdyby bronili swojego domu, czy rodziny. Takich ludzi było łatwo wyprowadzić z równowagi, a wtedy szybko rozwiązywał się im język.
– Nic nie zmyśliłem! – krzyknął znowu Kramski. – Po prostu nie mogę podać jego położenia, ze względów bezpieczeństwa. Takie mam przepisy.
Uśmiech Lustusa poszerzył się jeszcze bardziej i przerodził się w niewielki gest sympatii do rozwścieczonego Kramskiego.
– Spokojnie, spokojnie – powiedział opierając dłoń na ramieniu zdyszanego sklepikarza. – Rozumiem doskonale. Wróćmy jednak do naszych interesów. To jak będzie?
Kramski odetchnął nieco głębiej i przestawił swój umysł na inne fale.
– Wciąż uważam, że to głupi pomysł. Musiałbym to skonsultować z szefem, a jest on ostatnio zajęty, w związku z niedawnymi wydarzeniami. Może gdyby wróciłby pan w przyszłym tygodniu, dałoby się coś załatwić.
Złodziej spojrzał ukradkiem na strażnika, który właśnie całą uwagę poświęcał na złożony proces dłubania sobie między zębami. Lustus wyprostował się i zmienił wyraz twarzy na skrajne zrezygnowanie.
– W przyszłym tygodniu? – zapytał. – Wyjeżdżam za dwa dni. Nie mogę tyle czekać. Chciałem jedynie sprawić żonie niespodziankę.
Rozejrzał się dookoła po gamie świateł, jakie rozsiewały po sklepiku misternie wyrabiane kryształy.
– Chyba pozostaje mi kupić jeden z tych kubków.
Tu mam podobne odczucia co przy pierwszej części.
Jeszcze takie coś zauważyłam:
Brodawski wpatrywał się w Lustusa wzrokiem godnym piwosza, któremu niosą kolejny kufel jego ulubionego trunku. Uśmiechnięty od ucha do ucha, kiwał mu palcem przed drobnym nosem, niczym matka pouczająca niegrzeczne dziecko. - Dwa porównania jedno pod drugim to trochę za dużo?
bzdurne rozważanie aspektów za i przeciw. - ARGUMENTY za i przeciw
Ogólnie sam zamysł na historię jest niczego sobie, tylko niech się zacznie "coś dziać":) Może podpatrz trochę Kinga albo Koontza?
Stawiam 3, ale pamiętasz na pewno, że ja nie lubię tego typu tekstów? Może inni nie będą tak surowi:)
Aa, i zapraszam na mój Harem. Będziesz mógł się odgryźć.
Pozdrawiam