- Opowiadanie: Jakub Sosiński - Nyr elding

Nyr elding

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nyr elding

Halvar stał na tarasie, spoglądając w stronę zachodzącego słońca. W pogodne dni mógł stąd ujrzeć, hen daleko na linii horyzontu, potężną ścianę lasu. Pradawna puszcza porastała interior kontynentu, sięgając aż do trawiastych równin leżących w sercu lądu. Lecz teraz co innego przyciągało jego wzrok.

Szeroki, sierpowaty półwysep, łączący miasto z resztą kontynentu zaścielały setki, jeśli nie tysiące namiotów i szałasów wzniesionych przez oblegającą miasto armię. Zagęszczenie obozowych ognisk błyszczących w oddali przywodziło na myśl bezchmurne letnie niebo, usiane tysiącami gwiazd. Najeźdźcy przybyli ze wszystkich ziem i krain, które władcy miasta podbili przez setki lat świetności swego Imperium. To miało ulec zmianie – już niedługo. Halvar wzdrygnął się, gdy zdał sobie sprawę z przewrotności losu. Jego pobratymcy ofiarowywali podbitym ludom cuda o których nie mogły one nawet marzyć: w budownictwie zaczęto używać kamienia i drewna zamiast kości i skór dzikich zwierząt – „żałosnych lepianek z gówna" – jak określił je niegdyś jego stary przyjaciel. Rolnictwo i hodowla zastąpiły łowiectwo. Podstawy prawa i administracji, narzucone na dotąd izolujące się i walczące ze sobą szczepy zapewniły ład i stabilizację. Tak sądził człowiek patrzący na obecnie rozgrywające się wydarzenia z uprzywilejowanej pozycji najeźdźcy, pana życia i śmierci podbitych tubylców. Swego czasu okoliczne plemiona ugięły się przed siłą, której nie mogły pokonać. Od czasu, gdy na ich ziemi pojawili się pierwsi z rodu Halvara, musieli klękać i składać hołd swym panom. Przyjmowali ofiarowywane dary, żyli i umierali czekając na dzień kiedy będą mogli zrzucić jarzmo swych władców; wziąć odwet za wszystko co ludzie z miasta zrobili im i ich przodkom przez lata swej supremacji w regionie. W końcu ten dzień nadszedł. Gdy miasto podbiło więcej ziem i ludów niż było w stanie kontrolować, jeden z tubylczych przywódców upatrzył w tym szansę na wydarcie długu krwi zaciągniętego przez ciemiężców. Dzicy zebrali siły i powstali przeciwko dawnym panom. Dzień za dniem, osada po osadzie, wyrywali coraz to większe połacie terenu, płacąc za to straszliwą cenę w postaci setek zabitych i rannych.

Teraz armia złożona z dawnych niewolników wraz z liczną flotą złożoną z byłych okrętów handlowych szykowały się do szturmu – w tym wypadku największy nawet strategiczny laik uznałby nadchodzące wydarzenia za z góry skazane na sukces. Odgłos kroków wyrwał Halvara z zamyślenia.

– Rada już się zbiera, panie – oznajmił przybyły strażnik.

– Dobrze, idziemy.

 

 

Gdy wkroczył na salę obrad, inni już czekali. Nim usiadł, obrzucił wszystkich przelotnym spojrzeniem. Choć starali się ukryć zdenerwowanie, Halvar odczytywał ich prawdziwe zamiary, z wyrazów twarzy, z równą łatwością z jaką czynił to ze zwojami bibliotecznymi. Musiał to dobrze rozegrać, jeśli chciał by jego plan został przyjęty.

– Sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna – od razu przeszedł do sedna sprawy, omijając ceremonialne konwenanse. – Możemy wytrwać do początku zimy, a wtedy będą musieli przerwać oblężenie i odpłyną bo nie przetrwają bez zapasów. Ich statki nie sprostają zimowym sztormom, a puszcza nie wyżywi takiej masy ludzi.

– Wiec mamy czekać? I pozwolić by śniegi nas ocaliły? – Guyan zerwał się z swego siedziska.

Chłopak kiepsko maskuje swój gniew – pomyślał Halvar. Dla nikogo na sali nie było tajemnicą, że jedyną rzeczą o jakiej marzył Guyan było starcie armii buntowników w proch i tym samym doprowadzenie do takiego stanu rzeczy, by wszyscy zapomnieli o fakcie, że to on stał na straży miasta i obecna sytuacja była jedynie skutkiem jego niekompetentnych rządów.

– I co dalej? Nawet jeśli ich pokonamy to i tak ledwo dotrwamy do wiosny. Gdy tylko z morza ustąpi kra to przybędą kolejni. Nawet wielki mastodont nie pokona stada szablastozębnych drapieżników! – głos Halvara wzniósł się ku sklepieniu kopuły sali obrad. – Będą nas nękać póki nie opadniemy z sił. A wówczas zaleją to miasto żądni mordu i łupu.

Wszyscy na sali siedzieli w milczeniu w duchu przyznając rację Halvarowi. Widział to po grymasach na twarzy i oczach typowych dla ludzi w których sercach została zasiana ostatnia nadzieja na zwycięstwo. Tylko Guyan rzucał mu nienawistne spojrzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać to Halvar padłby na miejscu martwy jak rażony gromem.

– Mamy czekać, aż to wszystko zacznie się od nowa? Milczał obserwując pozostałych – nie mieli pomysłu ani odwagi by cokolwiek zrobić. Zbyt długo cieszyli się owocami zwycięstwa swoich ojców by być przygotowanymi na wydarzenia ostatnich miesięcy. Panując nad podbitymi plemionami nie dostrzegali oznak nadchodzącej burzy. Gdy tylko poddani powstali, uciekli nie podejmując walki, licząc, że potęga zgromadzona w murach stolicy da im schronienie i zwróci to co stracili.

– Wszyscy znamy sposób na ocalenie miasta, nie przywrócimy sytuacji sprzed buntu, ale zmiażdżymy wroga i rozpoczniemy odbudowę Imperium. Ingvar – jeden z najstarszych członków rady z trudem podniósł się ze swego siedziska, podtrzymywany przez dwóch ze swych uczniów.

– Nie wiesz czym grozi uruchomienie machiny. Nie możemy być pewni skutków jakie przyniesie jej uruchomienie w świecie dla którego nie została przeznaczona.

– Mamy więc czekać aż sforsują mury miasta, i zetrą z kart historii wszystko to co stworzyli nasi ojcowie?

– Pozwolić im na zniszczenie wszystkiego i na powrót pogrążyć się w odmętach barbarzyństwa z którego z takim trudem wydźwignęła się nasza rasa? O nie, bracia! Nie za mojego życia!

Przerwał na chwilę, by tą dobrze obliczona pauzą uczynić swoją przemowę jeszcze bardziej dramatyczną. Większość zebranych podniosła się z siedzisk. Spadła na niego burza oklasków. Halvar gestem ręki ochłodził zapał swych zwolenników.

– Zaczniemy od nowa – to prawda, ale znów rozkwitniemy, niczym wiecznie zielone lasy południowych krain, a pieśń naszej chwały będzie się nieść przez wieki, jak głos mieczy uderzających o tarcze.

Wiedział, że musi odeprzeć zarzuty starca, który z racji swego wieku cieszył się powszechnym szacunkiem, a jego pozycja w radzie była bardzo mocna. Na szczęście rada podejmowała decyzje większością głosów, a on zdawał sobie sprawę co przemawiało najsilniej do pozostałych – czysta, brutalna, nieskrępowana niczym siła.

– Machina pozostawiona nam przez bogów jest gotowa do użycia. – Hordy buntowników wokół miasta zaś czekają by je zmiażdżyć. To jest właśnie ta chwila! Nie proście o czas do namysłu bo jutro będzie za późno. Dziś musicie zadecydować, czy chcecie by ten świat pogrążył się w odmętach mroku czy też ma dalej kroczyć ścieżką wiodącą do oświecenia?

– Pod moim światłem, oczywiście – ostatnią uwagę zostawił dla siebie.

Nie musiał pytać pozostałych jaka jest ich decyzja. Dokonali jedynego, możliwego wyboru.

 

 

Znów stał na tarasie, tak jak przez ostatnich kilkanaście nocy. Czekał na znak, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Jeszcze tej samej nocy, gdy rada podjęła decyzję, przystąpiono do realizacji planu. Jego zaufany człowiek – Eragorn – osobiście wybrał i poprowadził grupę wojowników. Był najlepszym z najlepszych. Brodaty wojownik – spełnienie snów każdej mieszczanki, był teraz odziany w swoją ulubioną zbroję płytową inkrustowaną motywami skrzydeł smoka. Wypłynął przed świtem. Nie troszczono się o zachowanie tego faktu w tajemnicy. Przejście w falochronie osłaniającym basen portowy wychodziło wprost na brzeg, na którym kwaterowała większa część oblegającej miasto armii. Dlatego przygotowano najszybszy i najlepiej uzbrojony z okrętów. Nim jednak zdążono zdjąć cumy, tłum mieszkańców obsiadł mury w oczekiwaniu na nadchodzący spektakl.

Dzicy już na nich czekali. Walcząc z przeciwnym prądem, buntownicy starali się utrzymać swoje okręty na wprost wejścia do portu, ale jednocześnie poza zasięgiem machin obronnych. Ich flota składała się głównie z zagarniętych statków handlowych i kilku zdobytych galer, o wąskich, smukłych kadłubach, zakończonych z przodu taranem. Naprzeciw nim wyszła resztka potężnej ongiś floty wojennej, mająca za zadanie wyrąbać korytarz dla elitarnych wojowników Eragorna. Buntownicy nie byli głupcami, z furią rzucili swoje okręty do ataku by zgnieść przeciwnika jeszcze w zatoce. Kupieckie jednopokładowce, o wysoko wzniesionych dziobach i rufach z pojedynczym masztem, oraz zdobyczne galery, a nawet kilka wielkich tratew z prostymi masztami, po kilku minutach walki zajęło się obficie ogniem, niczym podlane oliwą stosy ofiarne, gdy tylko ogarniała je ściana płynnego ognia wystrzeliwanego z rur zamontowanych na dziobach galer. Nie mieli szans. Nigdy jeszcze nie zetknęli się z czymś takim. Tajemnica ognistej broni była jednym z najgłębiej skrywanych sekretów. Ta broń była wyrabiana i przechowywana w arsenale miasta, i używana tylko w wyjątkowych wypadkach. Halvar uśmiechnął się na wspomnienie widoku, gdy barbarzyńcy, zdawszy sobie sprawę z położenia w jakim się znaleźli, rzucili się do ucieczki. Ale na to nie byłoby miejsca w zatoce, nawet gdyby ponad połowę jej powierzchni nie zajmowało ryczące morze płomieni. To była jeszcze jedna z zaskakujących właściwości ognistej mieszanki. Zetknąwszy się z wodą nie gasła, tylko eksplodowała jeszcze większym płomieniem i roznosiła się po powierzchni, póki nie wypaliła się do cna.

Statki barbarzyńców zderzały się z sobą i taranowały, próbując ujść ognistej śmierci. Ale niewielu udała się ta sztuka. W ich szyki wdarł się chaos i panika, powodując jeszcze większe zamieszanie i straty. Na dany znak dowódcy – galery złamały szyk klina i rozpierzchły na boki, by zniszczyć ocalałe jednostki i utworzyć korytarz miedzy portem, a otwartym morzem. Eragorn prowadził swój okręt na maksymalnej prędkości przez powstałą w obronie wyrwę. Tłum na murach wiwatował, dopóki flotylla nie znikła za horyzontem.

 

Rozmyślania Halvara przerwał nagły wstrząs, jaki przebiegł przez miasto. Po chwili poczuł znów drżenie podłogi pod stopami – a więc ekipa wypadowa musiała dotrzeć do celu i uruchomić machinę. Przez następne godziny czekał na tarasie wpatrując się w głębię blado-szarego nieboskłonu, zwiastującego nadchodzący dzień i zastanawiał się nad zmianami jakie może przynieść jego plan. O świcie w obozie barbarzyńców zaszły pewne zmiany. Widać było ogólne poruszenie. Wojownicy szybko zbierali swój ekwipunek i meldowali się u dowódców. Z godziny na godzinę zamieszanie pod murami rosło.

Gdy jeden z gwardzistów przyniósł wieść, że poziom morza podniósł się o pół stopy, Halvar wiedział już co wzbudziło takie przerażenie u najeźdźców. Nieznacznie podniesiony poziom morza doprowadził do powstania fali przyboju, która teraz forsowała wały, jakie barbarzyńcy wznieśli wokół obozu. Ogniska zgasły, zalane przez gwałtownie wzbierającą wodę. Namioty chwiały się, gdy podtrzymujące je kołki, przybój wymywał z miękkiej ziemi. Stopniowo przechylały się, aż w końcu znikały pod falami, a ludzie uciekali w stronę ocalałych statków, lub w głąb puszczy, szukając tam ocalenia. Odcinano cumy i chwytano za wiosła, by jak najszybciej oddalić się od brzegu. Te łodzie które nie zdążyły tego zrobić, były rzucane prosto na ścianę lasu. Statki łamały się jak cienkie gałęzie, gdy klinowały się między pniami drzew podczas, gdy fala przypływu wciąż pchała je naprzód. Około południa jedynym śladem po tym co wydarzyło się o świcie były resztki drewna i ciał dryfujące na powierzchni. Miasto świętowało ocalenie. Tylko nieliczne straże pełniły wartę na murach. Wieczorem Halvar i cała najwyższa rada miasta zebrali się na centralnej wieży obserwacyjnej, by delektować się widokiem pobojowiska jakie pozostawił po sobie nagły wzrost poziomu morza.

– Gratuluję Halvar, muszę przyznać, że nawet ja jestem pod wrażeniem – oznajmił uśmiechnięty Bertel.

Pochwała z ust jednego z najstarszych członków rady pokrzepiła jego serce. Wiedział, że od tej chwili jego pozycja w szeregach rady wzrośnie diametralnie, nie mówiąc już o uwielbieniu pośród ludu. Pogrążył się w świętującym tłumie, przyjmując coraz to nowe dowody uwielbienia i oddania. O północy, odnalazł go jeden z gwardzistów. Z poszarzałej twarzy żołnierza wyczytał, że musiało zajść coś ważnego.

– Panie, coś się dzieje z oceanem. Poziom wody gwałtownie się obniżył.

Halvar ruszył ku balkonowi, roztrącając bawiący się tłum, niczym statek przebijający się przez morskie fale. Przechylił się przez balustradę i spojrzał w dół. Niewiele mógł dojrzeć w ciemności, ale gdy gwardzista rzucił pochodnię, jego wnętrzności przeszyły lodowe szpony strachu. Płonąca żagiew nie wpadła z sykiem w morską toń i nie zgasła w jednej chwili. Zamiast tego uderzyła w błotniste dno i tliła się jeszcze przez chwilę.

Nagle kierowany jakimś pierwotnym instynktem, Halvar wyprostował się i spojrzał w kierunku południowym, na grzbiet oceanu. Szara linia na horyzoncie, jakiej nigdy wcześniej nie widział, zaczęła nagle rosnąć z zaskakującą prędkością. Parę chwil później gigantyczna fala przykryła swym ogromnym cielskiem rozradowane miasto, które wiele tysięcy lat później zostanie nazwane przez pewnego filozofa Atlantydą.

Koniec

Komentarze

(...) w budownictwie zaczęto używać kamienia i drewna zamiast szałasów - szałas to taki budulec?

W sumie niezłe, puenta niespodziewana, ale jakoś nie jestem przekonany. Ująłeś legendę realistycznie, zupełnie albo prawie zupełnie nie odnosząc się do utopii pewnego filozofa, na którego powołujesz się na końcu. Wolno tak; czemu nie? Tylko trochę brak w tym konsekwencji. Maszyna autodestrukcji pozostawiona przez bogów, użyta przez ludzi? To zatem i żart bogów, i dekadentyzm (lub jakaś przewrotna żądza sławy) ludzi zarazem. Utopia.

Eragorn=Eragon może to sugerować tzw. zgapę, kilka zdań do przeróbki ale idea bardzo fajna, wizja i wyobrażenie na plus, ogólnie bardzo fajne, dałbym 7/10:) brakuje mi tutaj takich tekstów...

Uśmiechnąłbym się o ocenę członków loży:)

Która to wersja zagłady Atlantydy?
W kwestii tajemniczej maszyny bogów: instrukcję obsługi powinni zachować...
Loża milczy od dawna, nie licz na wyjątkowe potraktowanie.

Ot tak dawna to może nie;) Wczoraj dostałem ocenę i 2 komentarze od Seleny.

Oj Autorze, nie podadaj w syndrom Dana Browna - to co zaskakiwało za pierwszym razem, za drugim będzie tylko odgrzewanym kotletem (choć całkiem apetycznie podanym). Nie będę oceniać, czy "List Bjorna"  jest lepszy, czy gorszy ale na pewno jest bardzo podobny. Nie można bazować na niemal identycznych puentach! Co będzie następne? Egipski kapłan w starożytnych Chinach (no bo też mają piramidę, a co!). A może coś o Wyspie Wielkanocnej? Za dużo się naczytałam Thora Heyerdahla, żeby takie coś mnie mogło poruszyć. 

Dlaczego tak bardzo zależy Ci akurat na opinii Loży? Jeżeli jeszcze się nie zorientowałeś, jej członkowie to prawie tacy sami użytkownicy jak inni (with all due respect ;)), a nie redakcja czy inne ciało wyższe, świetliste i nieomylne w swych sprawiedliwych sądach.

Tak, ale niewielu poza nimi może wystawiać oceny;)

I tu się mylisz:)
Oceny może wystawiać większość ze stałych użytkowników.
A komentarzy od "nielożowców" nie powinieneś ignorować. Tak jak zauważyła Ranferiel, jesteśmy takimi użytkownikami jak reszta, z tą różnicą, że czytamy każdy gniot i czasem już nie ma czasu na komentarz:) Zapewniam Cię, że jeśli któryś z tekstów jest naprawdę dobry, nie pozostaje niezauważony.

Ha! I nie oceniłaś:> Na tym forum to trzeba błagać o wystawienie oceny, albo dopisać przy tytule "HAREM";)

Tak Ci zależy na niskich ocenach?

Na tobie mi zależy misiaczku. Kto się czubi, ten się lubi :*

>1/2 joke mode on< Nic z tego. Jestem hetero. >joke mode off<

@Jakub, akurat na opiniach Adama powinno zależeć Ci bardziej, niż na ocenach. Wierz mi, mogą być baaardzo pomocne... chyba, że ktoś nie lubi krytyki. Nawet tej szalenie konstruktywnej. Dałam Ci już ocenę przy "Bjornie" - 4. A teraz nie wiem co zrobić, ponieważ oba opowiadania są na podobnym poziomie. Jednak najmocniejszym elementem tamtego tekstu była puenta (prawie identyczna jak tutaj!). Znasz określenie "one trick pony"? Jeżeli nalegasz postawię Ci 3. Chcesz?

Ja wręcz łaknę ocen w tym żółtym szlaczku, żeby wiedzieć co tam wypociłem i czy to komuś się podoba. Dzięki:>

To poprzednie 3 to nie ode mnie. Moje będzie drugie, skoro kolega sobie życzy ;)

Ale tu jest skala do 6, a nie do 10 ;)

w budownictwie zaczęto używać kamienia i drewna zamiast szałasów - „żałosnych lepianek z gówna" - jak określił je niegdyś jego stary przyjaciel. – Wymieniasz materiały budowlane, którymi coś się zastąpiło. Więc z kontekstu zdania wynika, że zamiast z kamienia i drewna, budynki stawiano wcześniej z szałasów. Zmień szałasy na np. glinę, bo to właśnie z gliny robi się lepianki. I zdanie będzie ok.

 

Dzicy zebrali swe siły i powstali przeciwko swym dawnym panom. – Oba, tzn. Swa i swym są raczej niepotrzebne. Według mnie spokojnie możesz te zaimki wywalić.

 

Halvar czytał ich prawdziwe zamiary z ich gałek ocznych – Bez przesady. Brzmi, jakby koleś był okulistą. Nie lepiej brzmiałoby, jakby odczytywał targające nimi emocje z wyrazu twarzy na przykład?

 

zaleją to miasto rządni mordu i łupu. – żądni

 

ale zmiażdżymy naszego wroga i rozpoczniemy odbudowę naszego Imperium. – wiadomo o czyjego wroga chodzi i o czyje imperium, więc po mojemu też jest to zbyteczne.


A ten akurat tekst mi się podobał. Faktycznie, puenta bardzo podobna do poprzedniego, tego o liście, ale mnie to nie przeszkadza. Skoro jesteś tak spragniony ocen, to ode mnie masz 4.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Autorze, skoro tak bardzo Ci zależało - wystawiłem piątkę.

Opowiadanie jest przeciętne, nadużywasz przecinków i stawiasz je w "anglosaskich" miejscach, np.
Dokonali jedynego, możliwego wyboru
 O północy, odnalazł go jeden z gwardzistów.
Niekiedy wyjątkowo nieporadne zdania, dobre do szkolnego wypracowania, ale nie do opowiadania (bo tak Bogiem a prawdą nie jest to szczególny przebłysk erudycji, w dodatku niepotrzebny, bo do myśli tego filozofa wcale nie nawiązujesz, po co więc go przywoływać):
które wiele tysięcy lat później zostanie nazwane przez pewnego filozofa Atlantydą.
Przy okazji zdanie to wyjaśnia to, co i tak jest oczywiste (chyba, że masz bardzo niskie mniemanie o umysłowości swoich czytelników).

Pomimo, że całość trzyma się kupy, tekst nie porywa i to, czy lud Atlantydy zginął pod falą, czy nie, przy czytaniu ani mnie grzało, ani ziębiło - brakło ładunku emocjonalnego, który jest niezbędny w każdym tekście literackim.

Czuć młodą rękę, Autorze, więc jeszcze niejedno przed Tobą spotkanie z literaturą, która Cię porwie i zachwyci. Może odłóż na pewien czas literaturę, jaką czytasz, i sięgnij po coś zupełnie innego. Zaszycie się w fantasy doprowadzi tylko do płodzenia nieciekawych historii o nieciekawych bohaterach niemających nic wspólnego z prawdziwymi ludźmi.
I rób przerwy w pisaniu - dłuższe. Czasem to dobrze wpływa na styl i podejście do pisania.
Czujesz się teraz lepiej? Moja piątka nie podniosła Ci znacząco średniej, i naprawdę jest na poziomie 3 z plusem. Takie wielkie znaczenie ma dla Ciebie ocena? Gdybyś zamiast bombardować stronę wszystkim, co ostatnio napisałeś, skomentował najpierw kilkanaście opowiadań, ktoś i tak zajrzałby na Twoje późniejsze opowiadania. Obecne są przeciętne, innej oceny raczej na razie się nie doczekasz, przykro mi, jeśli oczekiwałeś ochów i achów. I tak doczekałeś się większej ilości komentarzy niż niektóre moje teksty.

10 lat temu wysłałem Jackowi Dukajowi moją epicką powieść na 700 stron o krasnoludach i Dukaj określił ją jako grafomanię. Ale pisać chciałem, więc pisałem. Wydaje mi się, że obecnie zdarza mi się napisać coś w miarę przyzwoitego. Jak masz pisać, to i tak będziesz. Możesz też zniechęcić się krytyką, obrazić na stronę NF i poszukać innego portalu, gdzie będzie się Tobą zachwycał każdy, komu wystawisz przychylny komentarz (może na taki trafisz, nie mam na mysli żadnego konkretnego portalu). Wtedy i tak żaden pisarz z Ciebie nie będzie, ale polepszy Ci to trochę samopoczucie.

Pozdrawiam, życzę powodzenia.

Błędy, za Fasolettim - poprawione.

Dzięki tak w ogóle:)

@Ajw, amen :) Trafiłeś w samo sedno.

Nowa Fantastyka