
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witam wszystkich, jestem nowym uzytkownikiem forum i chciałem abyście skomętowali nimniejsze opowiadanie. Każda opinia będzie dla mnie ważna więc zachęcam do lektury ;)
Brzemię przeszłości
Gdy otworzyłem oczy wszystko pogrążała ciemność. Wstałem z łóżka podszedłem powoli do okna. Świat za szybą pogrążony był w letargu, w oddali słyszałem jedynie szczekanie bezpańskich psów. Na zegarku była godzina 4:15. Zmęczenie nie dało o sobie zapomnieć, wszedłem do łazienki zapaliłem światło. Przez klika sekund straciłem zdolność widzenia. Oparłem ręce na umywalce i popatrzyłem w lustro. Przed oczami ujrzałem swoją zmęczoną twarz. Oczy podkrążone zmarszczki na czole, „kurze łapki" przy skroniach. Cholera przecież nie jestem taki stary mam dopiero 35 lat a wyglądam przynajmniej o dziesięć lat starzej. Przemyłem twarz, żwawo wskoczyłem w ubrania przygotowane na krześle. Podszedłem do mojej żony, która spała jeszcze w łóżku i pocałowałem ją delikatnie w czoło.
Codziennie przed wyjściem z domu musiałem napić się chodź łyk kawy, taki mój mały rytuał. Podszedłem jeszcze do pokoju syna by sprawdzić czy grzecznie leży w swoim łóżku i czy nie jest mu zimno. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Gdy tylko przekręciłem klucz w drzwiach na korytarzu, tak jakby z automatu zapaliłem papierosa. Schodząc po schodach myślałem, co mam dzisiaj do załatwienia… Cholera jasna– przekląłem w duchu– przecież zbliża się rocznica mojego ślubu całkowicie o tym zapomniałem, co ja mam jej kupić? Już w zeszłym roku namawiała mnie do odwiedzenia jej rodzinnych strony, ale jakoś nigdy nie było nam to pisane.
Pod blokiem czekał już na mnie radiowóz. Na masce dostrzegłem siedzącego policjanta który palił Marlboro. Od razu go poznałem, był to Michale nie przepadaliśmy za sobą już od czasów akademii. Gdy mnie zobaczył warknął
-Wsiadaj. Nie będę tutaj kwitł przez cały dzień.-warknął, podszedłem do auta i wsiadłem do środka.
Na całe szczęście droga do komisariatu nie była długa, lecz te kilka minut spędzony w samochodzie razem z Michalem były dla mnie męczarnią. Dzięki Bogu martwą cisze przerywała muzyka ze stacji Rock Fm.
Gdy tylko wszedłem do biura pośród rozrzuconych akt zauważyłem żółtą karteczkę samoprzylepną z napisem: NATYCHMIAST DO MNIE!!! McArthur. Podczas drogi do gabinetu komendanta w głowie kłębiły mi się setki myśli. Co on ma zamiar zrobić? Dostane wypowiedzenie!!! Wywali mnie z roboty! Co ja takiego zrobiłem? Dlaczego ja? Moje myśli coraz bardziej ciągnęły mnie w czeluści obłędu. Gdy tylko podszedłem pod gabinet usłyszałem fragment rozmowy: Wszystko załatwione, dzisiaj dostanie… tak… już niedługo… Gdy już chciałem zapukać komendant otworzył gwałtownie drzwi.
-O dobrze że już przyszedłeś. Właź do środka musimy porozmawiać.
Niepewnym krokiem przekroczyłem próg gabinetu. W gabinecie panował półmrok i czuć było palone cygaro. Pod oknem stało olbrzymie akwarium w którym swobodnie pływały sobie dosyć sporych rozmiarów piranie.
Komendant kazał mi usiąść przy biurku sam rozsiadł się w wielkim skórzanym fotelu naprzeciwko mnie. Nerwowo zaczął przeszukiwać papiery. Po chwili z zadowoleniem wyciągnął niewielką kopertę z moim nazwiskiem – R. Holmes.
-Gratuluje awansu – z uśmiechem na twarzy ściskał moją dłoń – byłeś najlepszy spośród kandydatów przenoszą Cie dochodzeniówki.
Nie mogłem w to uwierzyć, przecież kilka miesięcy temu odrzucili moje podanie. Jak to w ogóle możliwe.
-A to taka mała nagroda od nas wszystkich.– zniecierpliwiony otworzyłem kopertę w środku znajdowały się czeki podróżne na kwotę 1500 funtów. Nie mogłem w to uwierzyć.
Po powrocie do domu czekała mnie, jak wtedy myślałem, miła niespodzianka. Okazało się iż Alex dostała telefon z komisariatu.
-Kochanie gratuluje tak długo czekałeś na ten awans. Jestem z Ciebie dumna.– w glosie żony mogłem dostrzec nutkę ironii
-Teraz zamknij oczy i chodź ze mną – Powiedziała
W powietrzu wyczuwałem zapach pieczonego kurczaka z winem – Moje ulubione danie. Przed moimi oczami zobaczyłem cudownie zastawiony stół w jadalni. Na środku niczym król w swoim łożu leżał na półmisku kurczak, wokół niego znajdowały się świece, lekkie podmuchy wiatru wpadały przez uchylone okno i sprawiały iż ogień wyglądał jak tańczące pary zakochanych. W tle słyszałem muzykę Maroon 5, domyślałem się co to może oznaczać
Po cudownej kolacji Alex zaciągnęła mnie do sypialni gdzie pokazywała mi swoje wdzięki. Powoli zaczęła mnie rozbierać… Kochaliśmy się jak para nastolatków którzy stęsknili się za sobą po długiej rozłące. Naprawdę niesamowite przeżycie. Wtedy oddał bym wszystko żeby tak było już zawsze. Teraz wręcz przeciwnie.
Ben miał spędzić noc u sąsiadów z kolegą ze szkoły. Oczywiście nie miałem nic przeciwko temu, zastanawiałem się od jak bardzo dawna nie mieliśmy domu tylko i wyłącznie dla siebie.
Komendant był na tyle uprzejmy że dostałem od niego dodatkowe dni wolne przed wyjazdem, niby zaległy i zasłużony urlop. Kolejny tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Cały czas przeznaczony był na przygotowywanie się do wyjazdu. Zakupy zajmował więcej czasu niż mogłem się spodziewać. Okazało się że w Szkocji jest teraz pora deszczowa więc musieliśmy dokładnie się przygotować przed podróżą w końcu mieliśmy spędzić tam cały miesiąc. Żona oczywiście szalała po sklepach z moją katą kredytową gdy ja miałem zapewnić Benowi rozrywkę. Dzięki bogu w centrach handlowych jest wiele miejsc gdzie dzieci mogą się bawić. Nie miałem tylko świadomości że w ciągu trzech godziny w salonie gier video dziecko wyda pięćdziesiąt funtów. Kolejnego dnia wolałem już nie ryzykować i chodziliśmy razem z Alex po sklepach przy okazji i ja kupiłem sobie i Benowi nowe kurtki. Młodu uparł się że chce taką samą kurtkę jak ja tylko że żółtą. Nigdy nie potrafiłem mu odmówić i tak wydałem na jego kurtkę kolejne dwieście funków. Była dla niego troszkę za duża, wyglądał w niej jak rybacy na przystani w swoich żółtych „sztormiakach".
Bałem się trochę wyjazdy gdyż miałem poznać matkę mojej żony, nigdy jej wcześniej nie widziałem, nie mogła również przyjechać na nasz ślub z jakiś ważnych przyczyn, tak naprawdę nigdy nie dowiedziałem się dlaczego nie przyjechała. Wiedziałem o niej tylko tyle że ma około pięćdziesięciu paru lat Alex nigdy nic o niej nie wspominałem, może poza tym że bardzo dawno jej nie widziała i chciała by się z nią spotkać i pokazać jej wnuka.
O szóstej rano siedzieliśmy już w samolocie i czekaliśmy na odlot, oczywiście za bagaż musieliśmy dopłacić bo żona wzięła o jakieś piętnaście kilo za dużo. Ja i Ben mieliśmy jedną walizkę ale za to moja druga połówka miała kolejne trzy. Zastanawiałem się co ona ze sobą zabrała całą swoją garderobę i łazienkę?
O godzinie ósmej czekaliśmy już na lotnisku, na taksówkę która miała nas zawieść na przystań. Z której o dziewiątej mieliśmy odpłynąć promem na wyspę na której znajdowało się rodzinne miasto mojej żony. Lotnisko było całkowicie puste, nawet sklepiki przy drodze na lotnisko były pozamykane. Wyglądało to jakby całe miasteczko wymarło.
Pogoda była cudowna słońce prażyło, w cieniu było około trzydziestu stopni, w powietrzu jednak można było wyczuć wilgotność. Pogoda była zdumiewająco ładna biorąc pod uwagę że był środek marca.
Po piętnastu minutach czekania na kierowcę podkoszulek już przykleił się do moich pleców. Ben również miał problemy z tą temperaturą lecz dzięki wiatraczkowi na bejsbolówce jakoś dawał sobie radę. Alex wyglądała na niewzruszona spod białego słomkowego kapelusza widać było jedynie ciemne kosmyki jej włosów.
-Ciekawe kiedy ten cymbał przyjedzie– powiedziała zniecierpliwiona. Gdy skończyła wypowiadać te słowa podjechała czarna taksówka i zatrąbiła na nich. Kierowca miał sporo ponad sześćdziesiąt lat. Ubrany był w lniany jasny garnitur miał prawie całkowicie białe włosy zapamiętałem go wyraźnie gdyż był bardzo nie miły, nawet nie raczył wysiąść z samochodu aby pomóc nam zapakować bagaże. Po jakiś dziesięciu minutach pakowania walizek do auta gotowi byliśmy do drogi. Zostało nam jedynie pół godziny do odpłynięcia promu a on kursuje tylko raz dziennie. Nie uśmiechało mi się spać gdzieś w tym dziwnym mieście. O dziwo kierowca dowiózł nas do celu podróży bez szwanku. Za około 5 kilometrów skasował nas 80 funtów, ( za taką kwotę mogłem przejechać cały Londyn na około) gdy poprosiłem go o wydruk podał mi prawie całkowicie wyblakły paragon na którym nie widać było kwoty i z uśmiechem na twarzy powiedział że ma problem z kasą i tak słabo drukuje. Nie mogłem nawet się z nim kłócić nie znałem ich stawek, żona przez całą podróż od lotniska milczała. Całkowita inna obsługa była już na promie pomogli nam przełożyć bagaże. Miałem już całkowicie dosyć tej całej podróży.
Około szesnastej byliśmy na miejscu. Załoga promu pytała się gdzie zamierzamy nocować na wyspie.
-Grate Hotel Towne– odparłem;
-Panie to miejsce złe tam jest…– słowa chłopaka przerwał kapitan promu dając mocnego kuksańca w bok.
-Marsz pod pokład – rozkazał kapitan chłopakowi -Przepraszam za niego to nasz taki miastowy głupek, lituje się nad nim tylko i wyłącznie z tego powodu że znałem jego zmarłych rodziców. Przepraszam jeżeli Państwa wystraszył. Jeżeli natomiast chodzi o hotel to jest najlepszy na wyspie, w tym czasie nie ma za dużo gości więc myślę że będzie się Państwu podobało. Radzę się spieszyć za chwilę może zacząć padać.
Spojrzałem w niebo faktycznie spowijały je ciemne kłębiące się chmury, nawet nie zauważyłem kiedy pogoda się zmieniła.
-Dalego do tego hotelu?-spytałem
-Około mili.-odparł kapitan
-Kochanie chodźmy zanim zacznie padać.– złapałem Bena za rękę oraz chwyciłem trzy walizki (były wyjątkowo ciężkie). Alex wzięła jedna walizkę i powoli szła za nami ciągle milcząc. Gdy tylko weszliśmy na górę ku naszym oczom pojawiła się wspaniała posiadłość. Niestety w tym samym czasie na głowy zaczął padać nam straszliwy deszcz istne urwanie chmury. W ciągu minuty byliśmy mokrzy od stup do głów. Zaczęliśmy biec tzn. ja i Ben, natomiast jeżeli chodzi o Alex to wcale nie miała zamiaru biec, szpilki na wysokim obcasie nawet na równej powierzchni potrafiły sprawić trudności a co dopiero po mokrej nierównej ziemi. Gdy tylko dobiegłem pod werandę zostawiłem Bena i kazałem mu pilnowac walizek sam natomiast pobiegłem z checią pomocy mojej żonie.
-Zostaw mnie Ty chamie.– krzyknęła. Nie wiedziałem co mam robić chciałem jej pomóc z walizką aby szybciej doszła do hotelu a tu taki odzew ni z gruchy ni z pietruchy. O co jej w ogóle chodzi co ja jej zrobiłem?
Nie miałem już siły i chęci się z nią kłócić i sprzeczać ale już czułem jakie wakacje mnie czekają.
Hotel w którym mieliśmy spędzić kolejny miesiąc prezentował się niesamowicie. Trzypiętrowa budowla w stylu neogotyckim z wielkim parkingiem oraz wspaniałym parkiem na wzór labiryntu. Przy wejściu do parku znajdowała się nawet mapa z zaznaczonym w środku napisem „NIESPODZIANKA". Jeżeli chodzi o wnętrze hotelu to było cudowne wielkie pokoje z balkonami wspaniała sala z kominkiem, bar wypełniony najlepszymi trunkami. Żyć nie umierać.
Podczas rejestracji w recepcji okazało się że ja, Alex i Ben mamy osobne pokoje. Niby taki regulamin hotelu szkoda tylko że nigdzie nie mogłem go znaleźć. Mojej żonie widocznie to odpowiadało bo nie miała żadnych pretensji.
W hotelu poza naszą trójką znajdowała się jedynie obsługa, żadnych więcej gości.
Pierwszy tydzień miną spokojnie, ja razem z Benem chodziłem na spacery po okolicznych lasach i wzdłuż plaży, żona wychodziła jedynie z pokoju na obiad. Od ulewy nie odezwała się do mnie ani słowa. Na początku drugiego tygodnia pobytu przyszła wieczorem do mojego pokoju.
-Jutro jedziemy do mojej matki… ani słowa już jest wszystko załatwione mamy być u niej na obiedzie. – powiedziawszy to obróciła się na pięcie i wyszła. Na twarzy pozostał mi grymas zniesmaczenia. Nie miałem ochoty poznawać jej matki. Na pewno nie teraz jak się do siebie nie odzywamy. Ale raczej nie miałem innego wyboru.
Nazajutrz tak jak oznajmiła tak zrobiła. O godzinie 13 była już gotowa i czekała w holu jak zejdziemy. Auto czekało już pod wejściem głównym. Alex tupała nogą ze zdenerwowania lecz nic nie mogłem zrobić gdyż właśnie teraz ośmiolatek starał się zawiązać sobie buty. Nie będę ukrywał nie wychodziło mu to za dobrze.
-Pośpieszcie się– krzyknęła z korytarza. Jej głos wydawał się zimny i metaliczny, niczym nie podobny do kobiety z którą się ożeniłem.
Limuzyna zawiozła nas o oddaloną o 10 kilometrów posiadłość znajdującą się nad skalnym klifem. W drzwiach rezydencji czekały dwie kobiety. Gdy tylko wysialiśmy z auta Alex pobiegła w ich kierunku z wyciągniętymi rękami i zaczęła je gorąco ściskać i całować. Gdy tylko podszedłem bliżej zauważyłem iż są do siebie łudząco podobne. Kobieta ubrana w czerwony żakiet wyciągnęła rękę i powiedziała:
-Witam Cie serdecznie Ty pewnie musisz być wybrankiem naszej małej Alex. Robert, zgadza się?
-Tak– odparłem zmieszany;
-Ja jestem Greta, jestem… siostrą Alexandry. A to Margaret – wskazała ręką na swoją towarzyszkę.
-A gdzie nasz ukochany syneczek się chowa? Ben gdzie jesteś?– Ben wyszedł za limuzyny, twarz miał całą czerwoną, widać że się wstydził.
-No choć do cioci. – Kobieta wyciągnęła ręce.
-Nie cem.– skrzywił się Ben– Ja cem do taty!
Ciocia?-Pomyślałem Alex nigdy nie wspominała że ma siostrę… siostry i to bliźniaczki.
-Zapraszamy do środka– powiedziała Margaret.
Wnętrze domu wypełniały stosy książek leżące dosłownie w każdym kącie. Przeszliśmy do jadalni Ben cały czas kurczowo trzymał się rękawa mojego płaszcza. Weszliśmy do jadalni, stół był bardzo obficie zastawiony.
-Słyszałam że lubisz kurczaka w winie, przygotowałam go specjalnie dla Ciebie, zapraszam do stołu– powiedziała Greta
Nie da się ukryć że uwielbiałem tą potrawę. A dzisiaj byłem wyjątkowo głodny gdyż w hotelu nie zjadłem nawet śniadania. Zasiadłem z Benem do stołu i czekałem na żonę oraz jej siostry.
-Nie czekaj na nas – wycedziła przez zęby Margaret– Musimy jeszcze przygotować deser dla was zaraz wrócimy.
Dużo nie myśląc przytaknąłem i zaczołem ucztę.
W kuchni usłyszałem strzępki rozmowy:
-Będzie dobry… nada się… jutro…
Obudziłem się w środku nocy ze strasznym bólem głowy. Obudził mnie jakiś hałas. Po chwili znów usłyszałem dźwięk który wyrwał mnie ze snu.
-NIEEEE!!! TO BOLI!!! AAAAAAAAAAA!!!
To był Ben! Zerwałem się natychmiast na równe nogi i pobiegłem do pokoju syna, chwyciłem za klamkę. Drzwi były zamknięte.
-TATO!!! POMOCY!!!
– Już tatuś idzie synku, bądź dzielny już idę.– W akcie desperacji zaczołem kopać w drzwi które ani się nie ruszyły.
Gdy ucichły wszystkie dźwięki drzwi otworzyły się same z przeraźliwym skrzypieniem. Wpadłem do środka lecz Bena już nie było. Szukałem go wszędzie w szafie pod łóżkiem za firanami. Naglę usłyszałem znów jego krzyk dochodził z zewnątrz hotelu. Wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem jego w żółtej kurtce. Ciągnęła go jakaś postać ubrana na czarno w głąb labiryntu. Co sił w nogach pobiegłem do swojego pokoju i wyrzuciłem z walizki na łózko wszystkie rzeczy których jeszcze nie wypakowałem. Pośród ciuchów znalazłem to co potrzebowałem, latarka i czterdziestkapiątka. Wybiegłem z domu w kierunku parku. Ben cały czas mnie wołał. Wiedziałem że chodzi o życie mojego syna więc zacząłem biec coraz szybciej, niestety palenie daje się we znaki. Gdy wbiegłem do labiryntu zapadła całkowita ciemność. Zapaliłem latarkę i dalej biegłe.
-TAAAAA… – wołanie mojego syna urwał naglę dźwięk metalu.
Krzyczałem z całych sił lecz nikt mi już nie odpowiedział. Po chwili na ścieżce zauważyłem dziwne znaki(nigdy wcześniej czegoś takiego nie wiedziałem), odbijały się one w świetle latarki i prowadziły w głąb labiryntu. Postanowiłem iść ich śladem.
Na zewnątrz padał deszcz, księżyca wcale nie było widać tak jak by został specjalnie schowany na tą noc. W oddali słyszałem jedynie grzmoty fal rozbijających się o nabrzeże. Byłem cały mokry w samych bokserkach i koszulce szukałem mojego syna pośrodku mrocznego labiryntu. Nie wiedziałem co mam zrobić czy wrócić do hotelu i wezwać pomoc czy sam ma go szukać. Jeżeli wrócił bym teraz to mógłbym już nigdy nie zobaczyć mojego syna. Dam rade muszę dać radę sam. Gdy tak sam biłem się z myślami nie zauważyłem iż dotarłem do środka labiryntu. Przede mną wyrósł napis GRATULACJE JESTEŚ W SAMYM CENTRUM. Obok tabliczki była dziwna rzeźba kilka macek tak jak by wychodziły z ziemi. Były ogromne, całe były pokryte dziwnymi znakami i szlaczkami. Obok rzeźby zauważyłem niedomknięty właz od kanalizacji. Od razu przypomniał mi się dźwięk metalu który urwał wołania Bena. Otworzyłem go szerzej w środku znajdowała się drabina, światło latarki było zbyt słabe aby przebić się przez ciemności w kanale. Postanowiłem zejść na dół. Podczas schodzenie latarka wyśliznęła mi się z ręki i rozbiła się o dno kanału. Początkowo nic nie widziałem, powoli lecz sukcesywnie mój wzrok przyzwyczajał się do panujących ciemności. Szum rozbijających się fal był teraz wyraźniejszy. Lecz nie tylko to słyszałem w kanale było tam jeszcze coś. Na początku nie potrafiłem określić co to za dźwięk. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności dostrzegłem małe pulsujące światełko w kanele. Postanowiłem pójść w jego kierunku. Dźwięk fal nie ustępował lecz czy bardziej zbliżałem się do światła tym dziwny dźwięk którego na początku nie mogłem określić przybierał formę ludzkiego języka. Był on dla mnie niezrozumiały lecz na pewno wypowiadał go człowiek – kobieta. Światło które tańczyło na końcu tunelu zdawał się być coraz większe. Gdy dotarłem do końca kanału zobaczyłem mojego syna po środku pentagramu, przywiązanego do pala. Wokół niego na końcach gwiazdy stała piątka na czarno ubranych postaci. Jedna trzymała nóż w dłoni i czytał z księgi. Reszta powtarzała jej słowa. W tym właśnie momencie poślizgnąłem się i zrzuciłem kamienia z tunelu. Czytanie ucichło. Wszyscy nagle patrzyli na mnie w milczeniu. Nie widziałem ich twarzy stałem za daleko.
-Brać go – powiedziała kobieta która jeszcze przed chwilą czytała z księgi.
Wszyscy ruszyli w moim kierunku.
-Stać bo będę strzelał, jestem z policji – krzyknąłem
Nikt się nie zatrzymał, jedna postać już biegła po schodach wykutych w grocie. Rozległy się strzały, wystrzeliłem cały magazynek w postać najbliżej mnie lecz ona i tak się nie zatrzymała. Zwolniła trochę lecz się nie zatrzymała. Zanim zdążyłem się zorientować już mnie dopadli. Postać która pierwsza mnie dosięgnęła uderzyła mnie czymś w głowę. Nie wiem jak długo byłem nie przytomny. Byłem związany i posadzony obok Bena. Teraz dokładnie widziałem ich twarze. Greta czytała księgę, obok niej klęczała Margaret, następnie właściciel hotelu, Alex i postać która mnie obezwładniła McArthur.
-Co wy robicie?!- krzyknąłem– Oszaleliście. Alex jak możesz brać w tym udział i Ty komendancie. Co się tu do cholery wyprawia?!? Nic nie rozumiem.
-Głupcze sprowadziłeś na siebie śmierć– Powiedziała Greta
-Oni robią to wszystko dla mnie– odezwała się nagle Alex – Margaret to wcale nie moja siostra tylko moja matka a Greta to babcia. Rytuał taki jak ten odprawić można tylko w 33 urodziny i tylko 23 marca. McArthur dobrze o tym wiedział dlatego dostałeś, awans i urlop. To on prowadzi nas przez te wszystkie lata, zapewnia nam bezpieczeństwo.
-Ale co ma wspólnego z tym Ben, nasz syn– wyjąkałem, byłem całkowicie przerażony
-Tylko śmierć pierworodnego podczas rytuału może zapewnić nieśmiertelność– uświadomiła mnie Margaret
-Czas to zakończyć Greta– i tak zbyt dużo czasu straciliśmy przez tego błazna.
Alex chwyciła za nóż który trzymała Greta w ręce i wbiła Benowi prosto w serce. Poczułem ciepło na twarzy, to była krew mojego syna. Nagle poczułem jak cała ziemia zaczyna drżeć i zobaczyłem macki które wychodzą z ciemności groty.
-To Cathuluh, przedwieczny. – oznajmiła Margaret.
W tym samym momencie poczułem paraliżujący ból przebijanej klatce piersiowej. Ostatnie co widziałem to macki, pełno macek.
Zegarek wskazywał 4:15, leżałem w swoim łóżku, byłem cały i zdrowy. To był tylko koszmar – pomyślałem – strasznie realny koszmar. Poszedłem do łazienki przemyłem twarz zimną wodą z nadzieją że ochłonę.
-NIEEEE!!! TO BOLI!!! AAAAAAAAAAA!!!
-TATO!!! POMOCY!!!
O Boże to nie był sen… BEN NIE!!!
Wszyscy lubimy popełniać błędy. Jeden uszczknie jakiś przecinek, inny szarpnie się na "orta", ktoś zafunduje sobie słabą stylistykę w pakiecie, ale... Na Boga Jedynego! Jak można być tak zachłannym!
z pozdrowieniem,
Szarak
Z przyjemnościa skomętuję, ale najpierw musze napić się chodź łyk kawy.
No dobra, poddałem sie przy czwrtym, no może piątym akapicie.
Popracuj Autorze nad stylem i walczą z bykami!
Pozdr.
Dzieki za komentarze... mam nadzieje że ktoś przebrnie przez masę błędów stylistycznych i ort i oceni samą hsitorię.
Naprawdę chciałem przebrnąc przez całośc, ale to opowiadanie jest tak nudne, pełne błędów i wyprane z wsystkiego, że aż się żal robi. Literówek jest od groma, zatrzęsienie, masa i nie wiem, jak jeszcze to określić. Pełno źle odmienionych wyrazów, pogubionych spacji i niepoprawnie zapisane dialogi, powtórzenia - to również nie robi dobrego wrażenia. Autorze, przeczytałeś w ogóle swoje dzieło po napisaniu, czy wrzuciłeś od razu po postawieniu ostatniej kropki?
Już sam początek, napisany na zasadzie: "obudziłem się, otwarłem lewe oko, otwarłem prawe oko, ziewałem przez cztery sekundy, zwiesiłem z łóżka lewą nogę, zwiesiłem z łóżka prawą nogę, usiadłem na łóżku" odrzuca i powoduje chęć rzucania ciężkimi przedmiotami. Czytelnicy naprawdę nie muszą mieć wszystkiego podanego na tacy, mają swój rozum i wyobraźnię. No i - jeśli obudziłeś się i idziesz do łazienki, to oczywiste jest, że musisz wstać i zrobić wszystko, co trzeba zrobić w międzyczasie. Tak samo z zaświecaniem światła i zatrzęsieniem innych czynności, o których normalnie się nie wspomina, chyba, że mają znaczenie fabularne.
Obawiam się, że gdyby wyrzucić z tego opowiadania wszystkie takie opisy, to niewiele by pozostało.
Dalej - Twój język jest bardzo ubogi, stąd niezliczone powtórzenia. Słowiki synonimów nie gryzą, mogą być za to bardzo przyjaznymi narzędziami.
Przejdźmy do konkretnych idiotyzmów:
Okazało się że w Szkocji jest teraz pora deszczowa - bo jak wszyscy wiemy, Szkocja leży w strefie podzwrotnikowej.
podjechała czarna taksówka i zatrąbiła na nich - ciągle "ja", "my", a tu nagle podjeżdża niemiły taksówkarz i trąbi tylko na żonę i syna bohatera.
właśnie teraz ośmiolatek starał się zawiązać sobie buty. Nie będę ukrywał nie wychodziło mu to za dobrze - ośmiolatek, który ledwo wiąże buty? Za moich czasów dzieci w przedszkolu robiły to bez problemów...
Jej głos wydawał się zimny i metaliczny, niczym nie podobny do kobiety z którą się ożeniłem - zdanie w stylu: "dźwięk wiertarki w niczym nie przypominał jego ojca".
znajdującą się nad skalnym klifem - jak wiadomo, klify mogą być również styropianowe.
No choć do cioci - to pozwolę sobie zostawić bez dosadnego komentarza.
niestety palenie daje się we znaki. Gdy wbiegłem do labiryntu zapadła całkowita ciemność - mówiąc wprost: palenie powoduje utratę wzroku.
Obok rzeźby zauważyłem niedomknięty właz od kanalizacji - jak wszyscy wiemy, właz do kanalizacji można zostawić niedomknięty, przecież ciężkie, stalowe koło jest zrobione właśnie po to, żeby się nie domykało. W dodatku jest to najoczywistsza rzecz w środku parkowego labiryntu - takie wejście do kanalizacji.
Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności dostrzegłem małe pulsujące światełko w kanele - bo przecież nie sposób dostrzec światła bez przyzwyczajania się do ciemności.
poślizgnąłem się i zrzuciłem kamienia z tunelu - daj kamienia. o.O
To oczywiście nie wszystkie smaczki, ale tyle sobie wynotowałem. Do dopracowania. Raz jeszcze - literówki, spacje, odmiana.
A, zapomniałbym - dialogi. Są sztywne jak Wielki Przedwieczny podczas kolonoskopii. I równie źle wyglądają.
I potężny minus za wykorzystania Cthulhu. Rozumiem, że Lovecraft zachęcał do popełniania fanficów i używania jego mitologii, ale pewnie wolałby, żeby dzieła naśladowców były zgodne z duchem jego prozy. Tutaj to zdecydowanie nie wyszło.
Na sam koniec- używanie trzech wykrzykników i CapsLocka nie zwiększa dramatyzmu. Naprawdę wystarcza jeden wykrzyknik, a pisanie wersalikami mogłeś sobie odpuścić.
Co powiedzieć - debiut niezbyt udany, ale mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej. Na początek mogę polecić ten temat Twojej uwadze. Powinien pomóc w przynajmniej kilku kwestiach.
Pozdrawiam
mam nadzieje że ktoś przebrnie przez masę błędów stylistycznych i ort i oceni samą hsitorię - rzecz w tym, że trudno oceniać treść w oderwaniu od formy. Głównie dlatego, że sposób opisania wpływa na odbiór. Czyli - kiepsko opisana historia będzie gorzej odebrana, niż teoretycznie ta sama historia, ale napisana bez błędów i ładnym stylem.
Niemniej - zadość czyniąc prośbie - treść ocenię (jako, że dane mi było doczytać. Zmusiłem się). Prawdę powiedziawszy, historyjka wygląda na wymyśloną na poczekaniu. Nic nie wciąga, napięcia brak. Porażająca prostota jest tutaj raczej minusem. Jedna z tych informacji, które powinny mrozić krew w żyłach - ta o udziale McArthura - wywołuje jedynie delikatny uśmiech z tych w stylu: przecież jakoś trzeba było to wyjaśnić. Ogólnie - nic szczególnego, raczej mocno poniżej średniej. Ale umiejętność tworzenia wciągających historii przychodzi z czasem, z doświadczeniem i kolejnymi tekstami.
Aż przypominają mi się moje własne, podobne potworki, które kiedyś popełniłem.
:)
Moi poprzednicy napisali już prawie wszystko. Jak chcesz być komentowany a nie "komętowany" musisz przede wszystkim nie robić błędów. Diabeł jak wiadomo śpi w szczegółach. Korekta, korekta i jeszcze raz korekta. Pozdrawiam
Ps. Nie zrażaj się i pisz dalej
Dziekuje Wam właśnie zależało mi aby ktoś "niezależny" przeczytał to co stworzyłem, krytyka w tym wypadku jast bardzo motywująca. :)
Drogi A_M_O_K_U, ja też nie przebrnąłem, oceniać więc nie będę, ale pisz dalej (najpierw korzystając z linków "Jak pisać", ale "the point" to:
Wielki ukłon, że nie obraziłeś się za druzgoczącą krytykę :)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
mi się rzuciło w oczy, że w Szkocji w marcu jest 30 stopni... eh, dużo takich głupot można tu uświadczyć.
dotrwałam do końca, bo kiedy czytam cokolwiek to zwyczajnie przeskakuje po błędach, literówkach, jakby ich nie było. ale dla kogoś, kto bardziej skupia się na szczegółach twoje opowiadanie musiało być naprawdę mało atrakcyjne;/
co do historii, moim zdaniem jej największą wadą jest brak logiki. poza tym skupiasz się na drobnostkach, zamiast napisać coś co faktycznie dotyczy fabuły i mogłoby ją nieco uatrakcyjnić.
zarzuty: żona głównego bohatera przez całe małżeństwo była wspaniała i cudowna ale nagle się jej ubzdurało że zabije syna? z opowiadania wynika, że wymyśliła to wcześniej... wiec jej zachowanie też chyba powinno być inne? a skoro cały czas była kochana, to czemu nagle kilka dni przed rytuałem się zmieniła? powinna jeśli już ciagnąć dalej tę farsę, żeby nikt nic nie podejrzewał;/
znajomość komendanta z rodziną Alex jest okropnie naciągana.
a poza tym... po co Alex zabrała do Szkocji swojego męża? nie lepiej by było zawalić go pracą, zamiast dawać urlop i wyjechać sama z dzieciakiem? i wtedy zrobić co się chce, bez potencjalnie kłopotliwego małżonka. taka opcja byłaby idealna, można po niej zniknąć bez przeszkód i sobie nieśmiertelnie żyć. Tak wiec moim zdaniem zdarzenie które zawiązuje akcje w twoim opowiadaniu jest lekko bez sensu;/ motywacja bohaterki i logika jej myślenia jest cokolwiek dziwna;/
nie lubię krytykować, szczególnie że sama nie jestem ekspertem, ale robię to w dobrej wierze:)
Na zegarku była godzina 4:15.
Sądząc z tekstu, bohater opowiadania bardzo szybko udał się do pracy. Gdzie biedaczysko pracował, jeżeli około pół do piątej musiał już grzać do roboty?
Zapytuję, bo odpadłem od tekstu jak dupowaty alpinista od ściany. Nie da się czytać --- ilość błędów, styl zniechecaja momentalnie... Przykro mi, AMOKU...