- Opowiadanie: Sauron88 - Wołoskie lasy

Wołoskie lasy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wołoskie lasy

Padał rzęsisty deszcz. Kolumna powoli brnęła przez las wołoski. Na czele kilkudziesięciu konnych spahisów, za nimi kilkunastu janczarów, a dalej w tyle mozolnie człapał po rozmokniętym trakcie pojmany jasyr. Idąc boso kaleczyli o wystające korzenie i ostre kamienie ubłocone stopy. Chłopi, kobiety, dzieci poganiani byli co jakiś czas krzykami zamykających pochód azabów, lekkiej piechoty tureckiej.

Siemko, chłop pojmany z małej wsi nieopodal Kamieńca klął pod nosem na czym świat stoi na pohybel tych psubratów co się wyłonili jak szarańcza z lasu, kiedy robił w polu i wrzeszcząc jak czorty piekielne rzucili się do wsi. Daleko chłopina nie uciekł i zanim dostał drewnianą pałką w łeb widział jeszcze łunę pożarów unoszącą się nad zabudowaniami, a kiedy się ocknął związany był jak wieprzyk z innymi wieśniakami.

– Nie klnijże tak pane bo cię Turcy batami przećwiczą!

Siemko uniósł wzrok i ujrzał obok siebie małego człowieczka. Przemoczony chuderlak stąpał na koniu obok chłopa, szczerząc ku niemu przegnite zęby. Wyglądał niczym wielki szczur dosiadający rumaka, ba jak szczurzy książę, u którego stóp Siemko spodziewał się zobaczyć szczurzą gwardię, strzegącą swego pana.

Był to Jaśko, który mając lat dwanaście pojmany został przez Turków ze swej wsi rodzinnej pod Bracławiem. Potem trafił na targ do Belgradu. Jednak na tym targu ludzie nie nabywali cennych sukien, błyskotek czy zwierząt domowych lecz brańców z Królestwa Polskiego, Rusi i Węgier. Był to targ niewolników organizowany raz w miesiącu przez baszę belgradzkiego, Ibrahima.

Szybko Jaśko znalazł nabywcę. Grubas okazał się kupcem mołdawskim, który potrzebował chłopków, co by mu pilnowali towarów, którymi handlował w Jassach, stolicy hospodarstwa mołdawskiego. Pewnego dnia Jaśko „zaginął", ale na jego nieszczęście szybko się „znalazł". Tym razem wpadł w ręce kupca rodem ze Stambułu, który parał się handlem ludźmi. Rezolutny Jaśko dobrze znał pogranicze Lechistanu i hospodarstwa wołoskiego więc kupiec mianował go przewodnikiem wypraw, które parały się sprowadzaniem pięknych Laszek i Lachów na dwór oświeconego wezyra Sokollu Mehmeda Paszy. I tak oto się stało, iż Roku Pańskiego 1569 Jaśko prowadził swoją pierwszą wyprawę, która wracała z łajdactwa okolic twierdzy kamienieckiej.

– Jako, że mówisz po naszemu psubracie? – zapytał Siemko, nie kryjąc oburzenia.

– A bo jam jest jako wy Lach!

– Łżesz łotrze! – rozsierdził się Siemko – gadaj kto cię nauczył naszej mowy? Może jaka nieszczęśliwa Laszka co trafiła do twojego haremu?

– Oj chciałoby się haremu pełnego pięknych hurys, ale nie dla psa kiełbasa mój miły pane. Biedny Jaśko jest niewolnym jako i ty.

– Niewolnym co konia dosiada i janczarów prowadzi?

– Bo mnie mój pan przewodnikiem tegoż stada mianował – w głosie Jaśka zabrzmiało jakby zakłopotanie.

– Toś dobrze powiedział! Bo nas jak na ubój prowadzą psubraty! Tfu! – na trakcie wylądowała imponujących rozmiarów chłopska ślina, wgnieciona w błoto przez kopyta Jaśkowego rumaka.

– Od razu tam na ubój – uspokajał rozsierdzonego chłopa Jaśko – Turkowie nie zarzynają swej zdobyczy jak jakie bydło. Kto będzie miał mniej szczęścia trafi na galery. A krasne dziołszki

i chłopczyki do siedzib możniejszych panów. Kto wie, może jaka z waszych wiejskich bab zostanie jako Roksolana sułtanką?

– Akurat – zakpił Siemko – od świń do pałacowych haremów daleka droga!

– Los w Imperium Otomańskim przewrotnym jest, patrz choćby na mnie! A w tajemnicy ci powiem, że niektórym panom w imperium do świń niedaleko. Jeno nie powtarzaj tego com ci rzekł bo te łotry gotowe mnie obok ciebie przywiązać.

– A to bym rady był tak łaskawego sąsiada w niedoli mieć! – zakrzyknął Siemko.

– Cichaj bo cię bat dosięgnie.

Umilkli zaraz obaj bo jeden ze spahisów konia wstrzymał i się z nimi zrównał groźnie warcząc do Jaśka w tureckiej mowie, żeby gęby zamknęli. A jako wrażliwi będąc na swym punkcie w milczeniu spędzili kolejne godziny tej jakże uciążliwej podróży. Wieczór już zapadł i tylko księżyc w pełnej swej krasie oświetlał wędrowcom drogę, kiedy aga janczarów dał znak do postoju. Akurat wyjechali z lasu i znaleźli się na niewielkiej polance.

Jaśko uwiązawszy swego konia zbliżył się do ogniska, nieopodal którego zaległ Siemko.

– Widzisz ten zameczek na wzgórzu, u którego stóp żeśmy się na noc zatrzymali?

– Widzę, a bo co? Trudno nie widzieć, jak nad nami stoi wzgórzysko takie surowe i jeszcze księżyc okrągły nad nim, jakby go oświetlić swą mocą chciał.

– To Poienari. Zamczysko Vlada Tepesa, co go zwali Draculea, od Smoczego Zakonu założonego przez świętej pamięci Zygmunta Luksemburczyka, a do którego należał ojciec tegoż Wlada, co przysięgał wytępić mahometan.

– A skądże to wiedza taka zagościła łaskawie w twoim łbie mości pane? – zapytał ironicznie Siemko.

– Widzisz mój przyjacielu – zaczął Jaśko tonem nauczyciela, co rozpoczyna wykład skierowany do krnąbrnych podopiecznych – kupiec ten stambulski, co mu teraz służę, opowiadał mi jak to hospodar Wlad, żyjący przeszło sto lat dawniej od dnia dzisiejszego, Turkom szkody robił … wiesz jakiej natury?

– Skądże mam wiedzieć? Dyć tobie gadał, nie mi.

– Na pale wbijał – wyszeptał Jaśko, jakby bojąc się, że kto niepowołany usłyszy – ale powiesz zaraz nic to! Toć nie on pierwszy, nie ostatni taką karę sobie obmyślił. A ja ci powiem, że niedość, tysiącami pale strugał i z nich użytek robił, to jeszcze spijał krew nieszczęśników, co na drewnie zawiśli. Niesłychany okrutnik i nawet pohańcy Turkowie, co im nie obce tortury z obrzydzeniem

o tym mówią. Wiele szkody narobił Wlad ówczesnemu sułtanowi Mehmedowi, co go chrześcijanie Zdobywcą zwali. A słyszałem też, że jak sułtan wyprawił się, by hospodara do porządku doprowadzić i głowę mu utrącić, napotkał w ziemi wołoskiej las pali, miast drzew zielonych co ich w okolicy nie brakuje. Jeno pale w wypalonej ziemi kilometrami się ciągły. Ludzie gadają, że ich dwadzieścia tysięcy było. Nigdy tak sułtan się nie przeraził i wygłodzoną armię zawrócił ku stolicy. Szybko jednak hospodara ręka boska dosięgła i nic to mówić czy naszego Jezusa Chrystusa, czy ichszego Allacha. Wlada Turcy, czy też lennicy sułtańscy dorwali. Ponoć go włóczniami sześcioma przebili i jeszcze związanego zakopali głęboko w ziemi na jakowej wyspie, co nikt nie wie gdzie ona leży, tak na wypadek gdyby się od tej ludzkiej krwi obudził i zemsty szukał na swych oprawcach.

– Pleciesz co ci tam naopowiadali psubraty. Nie czas tu teraz przy ognisku, u stóp zamczyska takie historie opowiadać. Śpijże i daj odpocząć, bo gdyś ty konia dosiadał my szli cały dzień i nóg nie czujem.

I zasnął Siemko, a obok niego Jaśko umęczeni podróżą przez lasy wołoskie.

 

***

 

Mustafa leniwie przechadzał się skrajem polany. Rozpalone ogniska dawno już dogasły i zimno się zrobiło tureckiemu azabowi. Narzekał pod nosem wzywając imienia proroka Mahometa i pytając samego siebie, czy warte te podróże są takiego poświęcenia. Nie był sam. Kilka kroków od niego stąpał Selim, stary żołnierz greckiego pochodzenia, który dawno już przeszedł na islam i stał się wiernym sługą Wysokiej Porty. Nagle Mustafa usłyszał szelest w krzakach w głębi lasu. Spojrzał na Greka, ten zaś dał mu znak, że też słyszał odgłos. Machnął ręką Mustafie, że idzie z prawej, on zaś ma zajść źródło szelestów z lewej. Obaj wkroczyli w gęstwinę. Mimo, że ich oczy przyzwyczaiły się do mroku nie byli w stanie nic dostrzec, a szelesty ucichły. Nagle Selim usłyszał stłumiony krzyk dochodzący z lewej strony.

– Mustafa? – głos mu drżał. Wyciągnął zza pasa szablę, wytężając wzrok i wpatrując się w otchłań gęstego lasu.

Nagle pośród drzew ukazał się ciemny kształt, powoli zmierzający w stronę starego. Nie mógł to być towarzysz, gdyż Mustafa był niewysoki, zaś ciemna postać przewyższała Selima co najmniej o trzy głowy. Kiedy cień był na tyle blisko, że można było rozpoznać blade oblicze i błyszczące, białe kły Selim zdążył tylko wyszeptać regułkę:

– La illaaha illallaah – wielki jest Allach.

I skonał, brocząc krwią z rozszarpanego gardła.

Tymczasem Jaśko i Siemko, wszyscy brańscy i Turcy śpiący słodko w obozie, gdyby się tylko przebudzili, dostrzegliby ciemny kształt szybujący na tle świecącego księżyca, zmierzający w kierunku zamku Poienari.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na poczatek taka uwaga. Wiem, że pasza i basza oznacza to samo, ale warto stosować jedno słowo wskazujace urzędnika tureckiego, żeby nie było nieporozumień.
- Jako, że mówisz po naszemu psubracie? - zapytał Siemko, nie kryjąc oburzenia. - to zdanie brzmi ciut bezsensownie.
I taka ogolna uwaga dotyczaca stylizacji jezykowej - niezbyt jest przekonujaca w Twoim tekście.
Troche zdań do przeróbki, ale najmocniejszy zarzut dotyczy samej tresci. Tekst wyglada na mocno niedorobiony i strasznie niespójny. W zasadzie mamy dwie sceny, a druga z nich wyglada jakby była "z innej bajki".

(...) wyprawę, która wracała z łajdactwa okolic twierdzy kamienieckiej.
Czy można prosić o wytłumaczenie, jak mam rozumieć łajdactwo okolic twierdzy?

tzn. gwałcenie, rabowanie wszystkiego co się ruszało (i nie ruszało) w "okolicach twierdzy" łopatologicznie, a w skrócie "najazd"

Pomyślisz, albo nawet napiszesz, że jestem zrzęda i zacofaniec, nie chwytający sensu Twoich słów --- ale ja i tak napiszę, co miałem zamiar walnąć wprost za pierwszym razem: nie nadawaj słowom znaczeń, których nie mają, tylko najpierw sprawdź w słowniku. Łajdactwo okolic... > Zagon łupieżczy, który spustoszył / ograbił okolice twierdzy Kamienieckiej. < Poza tym: w twierdzach stacjonowały garnizony. Kto byłby na tyle głupi, żeby rabować i mordować pod ich bokiem? Celem były łupy i jasyr, nie stoczenie bitwy.
Powodzenia w zaprzyjaźnianiu się z polszczyzną.

A gdzie ja napisałem o jakiejkolwiek bitwie? A poza tym przeceniasz trochę zdolności obronne Korony Polskiej w XVI w. powodzenia w zaprzyjaźnianiu się z historią Polski:) pozdrawiam

Popełniłem mały błąd. Powinienem napisać: prowokowanie / ryzykowanie starcia z garnizonem. W końcu, jakie to wojsko było, takie było, ale ktoś z możnych, którego majątek został złupiony przez zagon, mógł zmusić dowództwo do ruszenia w pole.

Tak to już lepiej:) i nie patrzmy na to w sposób: okolica=kilka metrów od garnizonu/twierdzy:)

Koniecznie musisz mieć rację i ostatnie słowo? OK, masz rację i ostatnie słowo.

Nowa Fantastyka