
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
OSTATNIA TRANSMISJA
dargoth
Wieża World Media Center była imponującym pomnikiem ludzkich możliwości. Górowała nad wielką metropolią jak gigantyczny owad oczekujący w bezruchu na swoją ofiarę . Wrażenie drapieżności było zamierzonym efektem pracy zespołu najzdolniejszych architektów ostatnich dekad. Jeśli mimo ich wysiłków jakiemuś postronnemu obserwatorowi wieża nie kojarzyła się z drapieżnością, to nikt nie miał wątpliwości, że człowiek, którego biuro zajmowało całe najwyższe jej piętro, był wielkim żarłaczem białym w oceanie ludzkich istnień.
Lester Van Dirk – jeden z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na Ziemi, siedział rozparty w wygodnym fotelu za wielkim mahoniowym biurkiem i oddawał się rozmyślaniom. Palił cygaro i sączył z pękatego kryształu stary koniak. Wszystko w najlepszym gatunku. Patrzył na trójwymiarowy, holograficzny obraz przed biurkiem. Projektor wyświetlał długi rząd dużych cyfr, z których te najbliższe prawej strony rozmywały się w szarej mgiełce. Wielka liczba, którą tworzyły, rosła w zastraszającym tempie.
Lester przed ludźmi nigdy nie okazywał żadnych uczuć, ale teraz, siedząc samotnie w zacienionym biurze, pozwolił sobie na zauważalny uśmiech. W ciągu zaledwie kilku dni powiększył rodową fortunę o jedną czwartą, a to dopiero były pieniądze z głosowania. Miał pewność, że za transmisję, pomimo kosmicznej ceny jaką zażąda, zarobi przynajmniej drugie tyle, a najbliższy przekaz przejdzie do historii telewizji z rekordem oglądalności. Rozbawiło go sformułowanie którego użył w myślach. Cała cholerna planeta przejdzie do historii za niewiele ponad miesiąc. Ognista kula z długim ogonem wykasuje na zawsze wszystkie rekordy, jakie człowiek kiedykolwiek ustanowił.
Jeszcze niedawno wydawało się, że kometa nie jest zagrożeniem dla Ziemi. Od kilku lat było wiadomo, że jest na kursie kolizyjnym i mieli dużo czasu na przygotowanie rozwiązań. Prezydent Federacji Zjednoczonych Państw wielokrotnie uspokajał społeczeństwo powtarzając w licznych orędziach, że wszystko jest pod kontrolą, że dysponują środkami do zażegnania kryzysu. Jednak gdy kometa pojawiła się w zasięgu ziemskiej technologii, straszna prawda ujrzała światło dzienne – środki nie były wystarczające. Jak zwykle, ktoś coś źle wyliczył, nie doszacował, zapomniał o jakiejś istotnej składowej. "Plan b" też okazał się fiaskiem, a kiedy sięgnęli po "plan c" wyszło na jaw, że pieniądze nań przeznaczone zostały zdefraudowane i ostatnia nadzieja ludzkości była pieprzoną atrapą. Wszystkie te kompromitujące i fatalne w skutkach porażki utwierdzały tylko Lestera w przekonaniu, że gatunek ludzki jest słaby i nie zasługuje na przetrwanie.
Van Dirk, spoglądając przez przezroczystą ścianę w dół na wielkie skąpane w ferii barwnych świateł miasto, nie mógł się oprzeć biblijnym skojarzeniom. Już od dawna Ziemia była jedną wielką Sodomą, która prosiła się o karę. I oto nadchodził biblijny ognisty deszcz, by wymierzyć ludzkiej rasie sprawiedliwość. Tym razem jednak, nikt od boga nie dostanie drugiej szansy, nie będzie żadnych uciekinierów. Populistyczne rządy dawno zapomniały o projektach eksploracji kosmosu. Cholerni głupcy przekierowali wszystkie środki na wspieranie wyuzdanej konsumpcji, obywateli nastawionych na czerpanie pełnymi garściami z atrakcji, jakich dostarczał rozbudowany do monstrualnych rozmiarów przemysł rozrywkowy. Mogli w ten sposób trwać u władzy kadencja po kadencji, ciesząc się niesłabnącym poparciem. Nie żywił do nich o to żadnych pretensji, bo sam wielokrotnie lobbował za takimi rozwiązaniami. Nie zmieniało to jednak faktu, że miał jak najgorszą opinię o politykach.
Van Dirk zastanawiał się, jak dużą rolę w tym wszystkim odegrał on sam. Czy był wężem, który wciskał ludziom zakazane owoce i do tego rozpościerał przed nimi wizję fałszywego raju? Nawet jeśli to nie było precyzyjne porównanie, to wiedział, że prawie trafił w sedno. Medialne imperium od dekad realizowało jego strategię, promując i wtłaczając w młode umysły wzorce postępowania, które doprowadziły w efekcie do wyjałowienia duchowego całych społeczeństw. Sprzyjało to osiąganiu coraz większych zysków, a to od zawsze było dla niego priorytetem. Nigdy dotąd nie miał żadnych dylematów moralnych i teraz też nie pojawiły się najmniejsze wyrzuty sumienia. Ludzie w całej swej masie byli słabi i głupi, a wyjątki takie jak Lester Van Dirk nie zmieniały ogólnej oceny tej skreślonej przez boga rasy. To właśnie ich słabości pozwalały silnym jednostkom kształtować przez wieki ten świat jak bryłę plastycznej masy. Każde z minionych stuleci pokazało, że wystarczą niewielkie bodźce, by z szarego tłumu stworzyć armie gotowe mordować, palić i niszczyć wszystko, co stanęło na drodze fałszywych idei ich przywódców. Lester nie chciał, by ludzie zabijali. Chciał tylko ich pieniędzy. Pracowali po to, by oddać mu lwią część swoich dochodów, a on im zapewniał to, czego najbardziej potrzebowali – tanią, płytką rozrywkę. Dziś, ludzie z potrzebą poznawania nowego, szukania odpowiedzi na trudne pytania, byli jak maleńkie, samotne wysepki na bezkresnym oceanie biorców prymitywnych uciech i tandetnych przyjemności. Dawniej, kiedy konkurencja była jeszcze silna. Liczył się każdy klient, więc trzeba było wypełniać wiele nisz bardziej ambitnymi projektami, ale i to się zmieniło.
Prawdziwy przełom nastąpił, kiedy naukowcy wynaleźli maszynę czasu. Mimo gigantycznych funduszy, które pochłonęła budowa maszyny, wynalazek nie zaspokoił oczekiwań większości. Okazało się bowiem, że cofając się w przeszłość nie można zmienić teraźniejszości. Mnóstwo nadziei związanych z nowym odkryciem legło w gruzach. Najbardziej rozczarowani byli wojskowi, którzy widzieli w maszynie czasu broń doskonałą. Wynalazek miał też wiele innych ograniczeń. Lester nawet nie zagłębiał się w to, jakie fizyczne, czy mechaniczne prawa decydowały o tym, że maszynę można było wykorzystać jedynie raz na trzydzieści dni, a czas jakim dysponowali podróżnicy w przeszłość, nie przekraczał stu pięćdziesięciu godzin. Sprawy techniczne nigdy go nie interesowały. Był strategiem pokazującym kierunki i określającym ogólną wizję. Szczegóły wykonania zostawiał swoim pracownikom.
To co dla innych okazało się fiaskiem, dla wielkiego wizjonera, za którego uważał się Van Dirk, stanowiło wielką okazję. Wydatek poniesiony na skonstruowanie własnej maszyny czasu doprowadził budowane od pokoleń imperium na skraj bankructwa. Jednak już po trzech pierwszych transmisjach koszty jej budowy się zwróciły, a po kolejnych dwudziestu mógł przejąć największych konkurentów. Pomysł Lestera na zawsze odmienił oblicze mediów i w ciągu kilku lat doprowadził go na sam szczyt.
Schemat był prosty. Najpierw historycy typowali ciekawe wydarzenia z przeszłości, a spece od reklamy dbali o odpowiednią promocję każdego z projektów. Widzowie wybierali jeden z nich, głosując własnymi pieniędzmi. Za każdy oddany głos musieli słono zapłacić. Wyniki poznawali dopiero po zakończeniu głosowania, by zbyt wcześnie nie rezygnowali z walki o swoją transmisję. Później na konto Van Dirka płynęły jeszcze większe pieniądze, bo każda godzina przekazu miała swoją cenę. W dniu rozpoczęcia transmisji wprowadzano do maszyny pożądane parametry i gdy dziura w czasoprzestrzeni się otwierała, wlatywały w nią cztery większe kamery panoramiczne, przekazujące całościowy obraz z dużej wysokości oraz rój czterdziestu mikro-kamer do rejestrowania scen z najbliższej odległości. Każda miała osobnego operatora-pilota, który nią sterował i wyszukiwał najciekawsze momenty. Ten, którego transmisja była najczęściej przywoływana na pierwszy plan w projektorach widzów, mógł liczyć na wysoką premię.
Najpierw ludzie wybierali największe i najbardziej krwawe bitwy wszech czasów. Wszelkie inne wielkie wydarzenia związane ze sportem, kulturą, nauką, religią ledwo zarabiały na oprawę promocyjną. Szybko więc z nich zrezygnowano i telewidzowie zaczęli licytować się między starciami wojsk w różnych epokach. Bitwy były bardzo widowiskowe, ale wkrótce się okazało, że nie zaspokajają wszystkich potrzeb współczesnego widza. Lester wówczas wprowadził na rynek nowy produkt. Historycy musieli się bardziej wysilić, ale efekt finansowy przekroczył najśmielsze oczekiwania. Zagłady miast stały się nowym przebojem. Sceny gwałtów i bezsensownej przemocy dokonywanej na cywilnej ludności przez bezwzględnych agresorów, były najczęściej odtwarzanymi fragmentami transmisji. Doszło do tego, że ludzie spędzali przed projektorami całe godziny, a przemysłowcy narzekali, że w tygodniu transmisji lawinowo zwiększała się absencja personelu, powodując straty na dużą skalę. Jakiś znany ekonomista nawet wyliczył, że transmisje spowalniają rozwój światowej gospodarki o około jeden procent rocznie.
Lester był najbardziej zadowolony z tego, że jego decyzje miały tak wielki wpływ na świat. Rozpierała go dumna, że przyćmił wszystkie osiągnięcia swoich przodków. I nie chodziło mu jedynie o wielkość majątku, ale również o władzę jaką posiadł. Ten jeden procent, którego żaden inny człowiek na świecie nie mógłby sobie przypisać, był dowodem jego geniuszu i nie miało dla niego znaczenia, że nie była to wartość dodana.
Teraz nadchodził koniec wszystkiego, jednak Lester nie żałował. Był spokojny, kiedy trzy tygodnie temu oglądał na żywo spektakularną klęskę "planu b", na transmisję której jego koncern miał wyłączność i na której zarobił krocie. Nie wzbudziła w nim większych emocji wiadomość o tym, że ostatnia nadzieja nazwana "planem c" jest fikcją. Miał już siedemdziesiąt siedem lat, i przeżył życie jak chciał. Czuł się spełniony, a jego myśli krążyły wokół ostatniego pomysłu, którym zamierzał postawić wielką kropkę nad "i" swojego życia i kariery. Liczba, którą miał przed oczami dowodziła, że jego geniusz wyprzedzał epokę, a ostatni pomysł spychał w cień wszystkie poprzednie. No może poza decyzją o zainwestowaniu w maszynę czasu.
Spodziewał się, że transmisja, która rozpocznie się za tydzień, przyciągnie przed projektory przynajmniej jedną trzecią populacji. Będzie ona znacznie się różnić od wszystkich poprzednich, bo ludzie obejrzą śmierć jedynie trzech mężczyzn. Ale tym razem, to nie śmierć ich tak interesowała. To na co czekają zobaczą dopiero trzy dni później. Głupcy myśleli, że zasłużą na zbawienie w ostatnich dniach swojego życia. Ale najpierw musieli się przekonać, czy warto zrezygnować z uciech na rzecz modlitwy i żalu za grzechy. Cholerni Głupcy.
On sam nie miał złudzeń. Nawet nie próbował wychodzić ze swej roli, którą całe pokolenia Van Dirków zaprogramowały w jego genach. Nie szukał boga, nie szukał zapomnienia w narkotykach, alkoholu czy hedonistycznych przyjemnościach. Siedział w swym biurze i wpatrywał się w czarne cyfry, które przynosiły mu tyle samozadowolenia.
Przywołał na pierwszy plan widok z kamery satelity. Niebieska planeta i ognista kula z długim warkoczem, na tle czarnej nieskończoności. Lester wyciągnął przed siebie otwarte dłonie. Co za piękne ujecie – pomyślał, patrząc na Ziemię przez kwadrat między złożonymi palcami, udającymi oko kamery i uśmiechając się pod nosem.
– Ze śmiercią jej do twarzy – wypowiedziane na głos słowa przerwały panującą w biurze od dłuższego czasu ciszę.
Fajny tekst. Podobała mi się wizja społeczeństwa, nawet w obliczu pewnej zagłady myslącego tylko o nabijaniu swojej kieszeni.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dobry tekst. Bardzo krytyczny, ale bez nachalstwa.
Gdzies tam mignął mi brak przecinków w kilku miejscach, ale to nie zmienia oceny.
Dzięki za pierwsze pozytywne opinie. Mam pytanie do czytelników. Czy nie za trudno jest się domyślić czego będzie dotyczyć ostatnia transmisja? Obawiam się, że mogłem to trochę zanadto zakamuflować i odnoszę wrażenie, że jaśniejsze wskazówki by nie zaszkodziły. (np. mógłbym dodać, że chodzi o śmierć trzech mężczyzn na krzyżu)
Moim zdaniem niech to pozostanie niedopowiedziane. Sprecyzujesz --- zawęzisz możliwości interpretacji.
W zasadzie to właściwa interpretacja jest tylko jedna. Ostatnia transmisja ma pokazać ludziom śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Właśnie na tym polega geniusz Van Dirka, że sprzedaje skazanej na śmierć ludzkości, dowód na istnienie Boga i życia po śmierci, każąc sobie za to słono zapłacić. Spotkałem się jednak z kompletnym niezrozumieniem u jednej z czytelniczek, która zastanawiała się dlaczego ludzie w przededniu apokalipsy zamiast pić, ćpać i pieprzyć, płacą za oglądanie czarnych cyfr z konta Van Dirka. Bez zrozumienia puenty całe opowiadanie może wydawać się bez sensu. Nie chciałem wykładać kawy na ławę, ale teraz obawiam się, że przesadziłem w drugą stronę i tekst spodoba się tylko tym bardziej spostrzegawczym.
Bardzo dobrze napisyne i ciekawe opowiadanie. Fajny komentarz odnoszący się do ludzkości. Nic nie zmieniaj w tekście, w sensie dopowiadania czegpokolwiek, a jedynie powstawiaj przecinki i może kilka zdań przydałoby się wygładzić. Pozdr.