
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wątły blask nocnej lampki oświetlał ponętne ciało kobiety, leżącej na wąskiej koi. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było ciasne, wypełnione liczną elektroniką, kablami, rurami i akumulatorami. Ledwo starczało tam miejsca na ciasne łóżko i niewielki stoliczek. Temperatura powietrza przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza, a dwa słabiutkie wiatraki umieszczone w suficie szumiały cicho, wtłaczając gorące powietrze we wszystkie szpary i zakamarki.
Kropelki potu gromadziły się na szyi kobiety i wolniutko spływały w dół, w kierunku dużych, krągłych piersi, schowanych pod opiętą, gdzieniegdzie poplamioną smarem bluzeczką. Dziewczyna miała zamknięte oczy, ale nie spała. Czuwała. Odkąd układ monitorujący przyjął nadmiarowe napięcie, trzeba było ustalić warty.
W pewnym momencie poruszyła się niespokojnie, podniosła zgrabną dłoń i przetarła mokre czoło. Następnie wysunęła język i zwilżyła spierzchnięte wargi. Była spragniona. Bardzo spragniona, ale butelka stojąca na podłodze już dawno pozbyła się wody. Wiedziała, że na rufie, w lodówkach zasilanych przez chłodziwo reaktora znajduje się dwa tysiące litrów, czystej, chłodnej wody. Nie chciało się jej jednak wstać. Musiałaby przeciskać się przez ciemne, ciasne korytarze, pośród syków pary, odgłosów pomp i słuchać komputerowego, bezdusznego głosu Alberta. Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz.
I wtedy coś ją tknęło. Jakieś bliżej nieokreślone uczucie pojawiło się w jej sercu i zaczęło promieniować w stronę trzewi i jeszcze niżej… Otworzyła oczy, uniosła głowę i rozejrzała się niepewnie. Nagle jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, jakby właśnie wciągnęła działkę kokainy.
– Jordan!!! – krzyknęła ile sił w płucach. – Chodź tu szybko, musimy to zrobić. Już!! Teraz!!
– A nie możesz sama?! Łeb mi pęka, Liv – z pokoju obok dobiegł przytłumiony, lekko przepity męski głos
– Jordan, albo tu zaraz przyjdziesz i zrobimy to razem, albo dojdzie do samoczynnej eksplozji – nie dawała za wygraną.
– No dobra, dobra – zgodził się niechętnie Jordan. Liv usłyszała stukot ciężkich butów i po chwili w ciasnych drzwiach pojawił się wysoki, krępy mężczyzna. Był ubrany w czarny podkoszulek z odciętymi rękawami. W ustach trzymał papierosa, a jego twarz pokrywała kilkudniowa szczecina. Dziewczyna musiała przyznać, że był nawet przystojny. – Masz wszystkie zabawki?
– Tak, brakuje tylko sześciocalowego bolca – tego najdłuższego.
– Ostatni raz widziałem go w szafce obok wyrka.
– Hmm… – zadumała się dziewczyna. – Chyba go zepsułam. To był mój ulubiony, a wiesz, że czasem mnie ponosi.
– No to teraz będziesz dopychać własnym paluszkiem, skarbie.
– To twoja działka, Jordan. W końcu jesteś facetem.
– Nie musisz mi przypominać. Okey… robiłaś to już kiedyś?
– Tak… to znaczy nie… to znaczy… widziałam na filmie instruktażowym. – W głosie dziewczyny było czuć wyraźną niepewność.
– O jeżu… Czego oni was teraz uczą w tej akademii?
– Nie zalewaj, Jordan, tylko wyciągaj sprzęt i pokazuj – rzuciła lekko zirytowana Liv. – Boże, ale mi gorąco. Zaraz się ugotuję.
– Spokojnie, dziecinko. „Co nagle to po diable". Dobra, bierz to do łapki i wsadzaj tu.
– Tu?
– Nie… Ta dziura jest od czegoś innego.
– A od czego?
– Rany… Jakby ci to wytłumaczyć? Ta zabawa jest dla bardziej zaawansowanych adeptów.
– Ale ja już dużo umiem, Jordan.
– Do tego potrzeba dużo smarowania. Lepiej zróbmy to normalnie – zaśmiał się pobłażliwie Jordan. – Chodź. Pokażę ci. Popatrz: chwytasz tu, wsuwasz i przekręcasz…
– Ała!! Nie pchaj tak mocno.
– Przepraszam.
– Chyba coś pękło – przestraszyła się Liv.
– Spokojnie, dziecino. Tak ma być.
– I co teraz?
– No… przód-tył, przód-tył i jedziemy.
– A długo tak?
– Dopóki to białe nie wypłynie.
– Aha, czyli tam jest nadmiar?
– Tak. Robi się ciśnienie i trzeba dać upust.
– Oooo, podoba mi się ta technika. W szkole tego nie uczyli.
– No to nie przestawaj. Przód-tył… przód-tył.
– Przód-tył… przód-tył. Już łapię – ucieszyła się Liv.
– A teraz przyśpiesz, dziecino.
– Dobra, czuję, że zaraz wszystko wytryśnie.
– Jeszcze trochę. Jesteśmy tuż, tuż – popędzał Jordan.
– Czuję. Ale nabrzmiało.
– Ups… no i po wszystkim.
– Już? Tak szybko? – Liv była mocno zawiedziona. – A dopiero się rozkręcałam.
– A czego się spodziewałaś.? Fajerwerków?
– No… w akademii nas straszyli, że awarie napędu grawitacyjnego to dość poważna sprawa.
– E tam. Założyć klika opasek, spuścić nadmiar płynu chłodzącego, dokręcić parę śrubek i po wszystkim… A skoro tak szybko uporaliśmy się z awarią to może pójdziemy się kochać, co ty na to, Liv?
– No nie wiem. Regulamin zabrania to robić na służbie – wahała się dziewczyna
– Pieprzyć regulamin, kotku. Do bazy mamy jeszcze jakieś trzy miesiące lotu.
– Dobra, tylko sprawdź autopilota, Jordan. Ostatnio zdarza mu się schodzić z kursu.
Jordan podszedł do pulpitu na ścianie i postukał w kolorowe klawisze. Po chwili parka, przeszła do sterowni, zrzuciła sterty gazet, kubków i instrukcji leżących na niewielkim stoliku, stojącym w rogu pomieszczenia i zabrała się do dzieła. W kosmosie nie ma czasu na grę wstępną. Awarie, mikrometeoryty, ataki piratów, albo obcych. Lepiej od razu przejść do rzeczy, bo nie wiadomo czy dobije się do finału.
Gdy kończyli, niebieska gwiazda, którą w bezpiecznej odległości mijał Ero I wystrzeliła strumień plazmy długi na dwieście kilometrów. Samotny stateczek zapłonął na moment odbitym światłem i pomknął dalej w czarną, bezkresną pustkę.
Koniec
Fajnie napisane. Niezłym jezykiem i stylem. Sama jednak treść pozbawiona według mnie jakiejkolwiek idei. Czytając czekałem na jakiś znak, że oni muszą "to robić", żeby misja odbywała się prawidłowo, że silnik potrzebuje okreslonej liczby orgazmów na dobę, a tu zonk - robia to bo 'nie znaja dnia ani godziny'.
Nie wiem czy dobrze myślę, ale każdy człowiek może skonczyć żywot w dowolnym momencie (wypadki, wylewy, zawały). Czy powinien przy każdej zachciance z krzykiem szukać partnera albo zabawki? ;)
Mi się podobało pod każdym względem. Ciekawe, miło się czyta. Pomysł także niczego sobie:)
Pozdrawiam:)
Ibastro - jestem niemal pewien, że powinniśmy dążyć do tego, by przy każdej zachciance "to" robić. Chyba, że wolnośc już nie w modzie.
:D
Stary. ograny chwyt tu zastosowałeś. Opisanie nasuwających jednoznaczne skojarzenia czynności, które w finale okazują się czymś innym. Mnie jakoś specjalnie nie zaskoczyło ani nie wzbudziło emocji. Taki rozbudowany kawał do przeczytania i zapomnienia.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Po stary, miał być przecinek. Kurwa, zróbcież tu tą edycje komentarzy...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
A ja to traktuję jako żart. Naprawa silnika udanie imituję scenkę miłosną. Ciekawy pomysł
A ja się zgodzę z Fasolettim. Całośc może i ok, wlae właśnie taka o niczym.
Pomysł, ze skojarzeniami nie wydał mi sie specjalnie oryginalny.
OK, do konkursu.
Zgadzam się z przedmówcami. Tekst napisany zgrabnie, ale pod względem fabularnym nie powala oryginalnością.
Taki lekki żarcik właściwie o niczym. Ale fakt, napisany zgrabnie i z wdziękiem.