- Opowiadanie: ABeardsley-jahusz - Noc Dajagary, czyli opowieści z cyklu tysiąca i jednej zbrodni

Noc Dajagary, czyli opowieści z cyklu tysiąca i jednej zbrodni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Noc Dajagary, czyli opowieści z cyklu tysiąca i jednej zbrodni

Opowieść pierwsza

 

Christopher Barkley szedł spokojnie skrajem łąki. Czasem skręcał między drzewa i maszerował przez chwilę między wiotkimi pniami młodziutkich brzóz. Światło przebijało zza bladych, ledwie rozwiniętych listków jak lampa fotograficznego flesza. Krótko i gwałtownie. Jakby Słońce robiło się gorące z nerwów i zimne na zmianę. Niedaleko jakiś ptak zaczął nieśmiało chrypieć nieużywanym przez zimę głosem i równie nieśmiało przestał. Wiosna powoli i dość leniwie przeciągała się, usiłując odesłać swą poprzedniczkę do diabła, czy gdzie tam można odesłać resztki błotnistego śniegu. Chris zatrzymał się w wyjątkowo dużej plamie słonecznej i rozkoszował ciszą poranka. Na jego wyświechtanych kapciach usiadł motyl.

Motyl był Ziemski, ale kwadratowy liść pod spodem należał do flory Dajagary. Chris poczekał, aż motyl się usadowi, potem z nienawiścią przygwoździł liść do ziemi, aż puścił niebieskie soki. Cholerna planeta.

Głuche dudnienie sprawiło, że ziemia zadrżała. Z gałęzi opadła zimna rosa. Chris zawahał się, a doszedłszy do wniosku, że dudnienie nasila się w zatrważającym tempie, uznał za słuszne oddalić się w bezpieczne miejsce. I to szybko.

W ostatniej chwili dopadł grubego pnia bardzo omszałej sosny, po czym przykucnął w zagłębieniu między jej korzeniami. Ostrożnie przysiadł. Bał się, że sosna dźgnie go sterczącymi korzeniami. W zeszłym tygodniu sponiewierała mu tyłek, kiedy wskoczył do kryjówki bez zastanowienia.

Spodziewał się tego, co miało zaraz nastąpić – nie, on na to czekał, po to w końcu tu przyszedł. Co nie zmieniało faktu, że dudnienie zawsze go przerażało i chyba już do końca życia będzie przerażać, bo brzmiało, jak tłuczące się przed zawałem serce. Odbezpieczył broń. Był to stary Browning 08. cala. Sąsiad mówił, że to broń dobra na kaczki. Do polowań trzeba się przyłożyć, dodawał zawsze, więcej ołowiu w kuli, to większe bezpieczeństwo polującego. Kup coś bardziej odpowiedzialnego – nudził dalej. Chyba czołg – przerwał mu Chris, kiedy pewnego popołudnia robili razem grilla – gąsienicami można od razu zrobić mielone kotlety.

Tak, sąsiedzi. Niepowtarzalna zbieranina. Dureń ze skrzywieniem ołowiowym i starą babcią mieszkał w domu od strony południowej. Strona północna należała do starego Afrykana Jeffa, też zwolennika starej broni. Zachód bloku stał pusty, zarosły go krzaki Dajagarskiego Oromostu. Kłuły jak cholera, jak większość dajagarskich chwastów.

Blok Chrisa stał przy Gagarin Street, przylepiony do krawężnika niczym spalony rodzynek do formy z ciasta. Miał poopalane ściany, zresztą sporo budynków w okolicy tak właśnie wyglądało. To przez te dajagarskie salamandry ogniste. W okresie godowym paliły się dosłownie jak pochodnie, ich ślina zawierała elementy łatwopalne, a suszoną skórą można było zapalać dajagarskie cygara. Piekło, nie planeta. Chris nie mógł jednak narzekać, cieszył się, że w ogóle ma dom. Odkąd ludzie skolonizowali Dajagarę, nieustannie pojawiały się problemy mieszkaniowe. Kłopoty z materiałami, nieprzyjazne otoczenie i takie tam, oszustwa z prawem do pierwokupu ziemi. Ale bogatych było stać na wszystko. Chris należał do elity.

 

Dwa zimne celowniki spoczęły na poruszających się gałęziach. Dokładnie trzy sekundy później zza zakrętu leśnej ścieżki wpadło stado szarych, włochatych Słoni. Taką nadał im nazwę, żeby było jakoś tak bardziej ziemsko, swojsko. Naprawdę Słonie niewiele miały wspólnego z prawdziwymi słoniami. Chris wycelował. Wszystko na tej planecie nadawało się na odstrzał. Odgórna dyrektywa, której Chris bardzo chętnie się poddawał.

Gruchnął strzał i jedno ze zwierząt przekoziołkowało, nieruchomiejąc na metr od niego. Reszta stada pognała dalej, rozpryskując na boki błoto oraz miażdżąc wszystko, co stanęło mu na drodze. Zwierzęta były spanikowane, trudno im się zresztą dziwić, w końcu właśnie do nich strzelano. Zresztą – w ogóle były dość tępe, mogły się już nauczyć, że Chris bywa tu często o tej porze. Lubił rankiem wyrwać się w papuciach do lasu, z dala od chrapania żony. Nie za bardzo mu się poszczęściło, jeżeli idzie o konstrukcję jej przegrody nosowej. Tania matryca.

Trochę zapachu świeżego powietrza i ciepłej krwi zamiast porannej gimnastyki przed pracą w biurowcu kosmodromu zawsze dobrze mu robiło. Chris poczekał aż Słoń znieruchomieje i poszedł obejrzeć swą zdobycz.

Zabity zwierzak był jakiś dziwny. Tutejsze Słonie – Padropondy – z zasady były dziwne, ale ten był jeszcze dziwniejszy. Chris nigdy dotąd nie widział czegoś takiego. Na głowie zwierzak miał coś jakby wprasowany w skórę lśniący medal, teraz ewidentnie przestrzelony. „Projekt Domowe Klonowanie, kategoria zwierzęta” – Chris przeczytał drobny napis. Poczuł, jak przerażenie zalewa go lepką falą.

Trzeba mu uciąć ten pierdolony łeb i gdzieś zakopać – powiedział do siebie i aż zadrżał z wściekłości na myśl o kopaniu tak monstrualnej dziury.

Kopania nie było w planie. Pot od karku po linię gumy w majtkach też nie. Ale musiał.

Polowanie na tej planecie było zawsze uzasadnione, pożądane wręcz, w końcu to ludzie i ich ekosystem przejmowali kontrolę nad planetą, nie odwrotnie. Był jeden jedyny wyjątek – klony. Pakowanie się z buciorami na czyjeś poletko PDK śmierdziało na kilometr.

A tak podobny był do Dajagarskiego Padroponda. Psiakrew.

 

 

 

W niedzielny wieczór ktoś zadzwonił do drzwi. Już sam dźwięk dzwonka był nieprzyjemny. Chris pomyślał, że musi zmienić go na nowy. Doorbell Eternity – widział taki w supermarkecie na dziale „elektronika” tuż obok gumy do żucia i pieluch. Nigdy nie rozumiał logiki układania towarów w tym pieprzonym sklepie na rogu Drumont i Agira Street. Ale widocznie jakaś logika w tym była, skoro towary leżały tak a nie inaczej.

Przez otwarte drzwi do zagraconego przedpokoju wpadł zimny powiew powietrza i omiótł mu twarz. Która zresztą musiała wyrażać głupawe zdumienie, bo wielki gliniarz stojący w progu na jego widok uśmiechnął się rozbawiony. Jego zęby nie świadczyły o nim najlepiej. Miał na nich drobiny zmielonego mięsa. Sterczały drapieżnie i jakby czekały na więcej.

– Pan Barkley, jeśli się nie mylę? – zapytał i wcisnął swoje wielkie cielsko do wnętrza przedpokoju. – A nie mylę się, prawda?

– Nie, nie. Zgadza się. To, że Christopher Barkley, też się zgadza – odpowiedział Chris bez uśmiechu. Był po drinku i czuł się, do kurwy nędzy, u siebie. Gliniarz wyszczerzył zęby jeszcze szerzej, jakby chciał go przestraszyć. Groził mu wręcz swoim nierównym zgryzem.

– No, jestem tu nie bez powodu… – jego oczy błysnęły złowieszczo, a kabura z bronią okazała się otwarta, jakby myszkował tam przed chwilą, poszukując odpowiedzi na pytanie, jak sprawny jest jego przydziałowy rewolwer.

– A ja nieprzypadkowo otworzyłem drzwi – odparł Chris, marząc o tym, by równie nieprzypadkowo wystawić teraz za nie policjanta i je zatrzasnąć. Dobrze, że zakopał ten słoniowy łeb. Bo zakopał go dobrze, prawda?

Gliniarz patrzył na niego podejrzliwie.

– Czy do pana należy Browning kaliber.08 cala? Znaleźliśmy taką kulę w zabitym Mastodoncie…

– Przepraszam, w czym? – Chris postanowił udawać idiotę. Zwykle dobrze na tym wychodził. Może miał odpowiednią aparycję, która mu to ułatwiała… Nigdy jakoś się głębiej nad tym nie zastanawiał, grunt, że zawsze wypadał przekonująco.

– No… we włochatym słoniu. Tu niedaleko. W lesie.– policjant był nieco zamieszany brakiem wiedzy Christophera Barkleya. Zasadniczo ludzie wiedzieli, jakie zwierzęta zamieszkują planetę. Czy ten wyprasowany dupek - zastanawiał się poważnie policjant – z biurowca przy Pasie Startowym, (jak nazywano kosmodrom) – naprawdę nigdy nie widział Mastodonta, choćby w dziecinnym komplecie zoo z plastiku? Czy tylko ściemnia?.

– Znaleźliśmy w lesie ucięty łeb Mastodonta, był zakopany, ale psy go wywlekły. – wyjaśnił gliniarz. – Mastodont to nie to samo co Padropond, a Padropond to nie to samo co Słoń, a Słoń to nie to samo co Włochaty Słoń, czyli Mastodont, panie Barkley. Ale skoro pan twierdzi, że pan nie wie, o czym mówię, myślę, że, żeby formalności stało się zadość, wystarczy, jeśli pozwoli pan zastosować wobec siebie Szperacz Pamięci… – Chris bardzo poważnie się zaniepokoił. Policjant uśmiechnął się prawie przyjaźnie: – Mam gdzieś taki w kieszeni, razem z alkomatem. - jego wielka ręka zaczęła grzebać w przepastnej kieszeni munduru.

– Dobra, przyznaję – Chris stwierdził wreszcie niechętnie - mój Browning miał z tym coś wspólnego.

Policjant spoważniał, a w jego oczach błysnęła satysfakcja.

– Czyli przyznaje pan, że to pan zabił Mastodonta w lesie? – zapytał, upewniając się w razie, gdyby miał przedsięwziąć następne kroki.

Przerwali. Z głębi domu dobiegło wołanie. Nadbiegła pięcioletnie Diana, córka Chrisa. Ładnie było jej z warkoczykami. Właśnie przybiegła się nimi pochwalić i wielki gliniarz uniósł swoje wielkie brwi z uznaniem

– Panie Orthoofer? – policjant zawołał przeciągle w zimny półmrok. – Hej, Jeff? Jesteś tam?

Na progu pojawił się chudy jegomość w kapeluszu ,w którym Chris rozpoznał swojego sąsiada Afrykana. W dłoni chudzielec trzymał odbezpieczonego obrzyna. Widać było, że jest, delikatnie mówiąc, emocjonalnie niestabilny, tak jak ta jego beznadziejna broń.

Diana wpakowała swoją rączkę w dłoń Chrisa. Instynktownie wyczuła, o co chodzi. Bała się tak samo jak on. Bała się tego samego.

– Widzi pan, panie Barkley… – zaczął policjant, mrugając porozumiewawczo do Jeffa.

– Hmm?

– Sprawa jest dość skomplikowana. Bo to nie był zwykły Mastodont, to był Mastodont z prywatnej kolekcji zwierząt z epoki lodowcowej Jeffa. Wydał u dealera fortunę na matrycę. W sklepie biologicznym można kupić co najwyżej matrycę na pierdolonego motyla, ale Mastodont już kosztuje. O czym pan zapewne wie, skoro uznał pan za słuszne zatrzeć ślady po polowaniu. Nie musi pan dłużej udawać. Prawo stanowi… – wyjaśniał gliniarz, znów z tym samym przyklejonym uśmiechem. – Klona za klona. I po sprawie, jak się to mówi – nie czekał na odpowiedź, mówił dalej – Bardzo trudno, straszliwie trudno, zajebiście trudno wyprodukować matrycę, panie Barkley. Ludzie latami konstruują jedną matrycę klonującą, a potem dobudowują na niej żywy organizm. A pan tak sobie,o, zabił właśnie sklonowanego Mastodonta. Udoskonalanego latami, by mógł kiedyś posłużyć dobrym ludziom na kotlety, powiedzmy, w takiej kuchni lodowcowej. Albo w jakimkolwiek innym celu, nie obchodzi mnie to. Łatwo się go nie odtworzy, chyba, że jest pan w posiadaniu jakiejś matrycy, którą może nam pan dać. No, ma pan tu klona panie Barkley?! – dodał na zakończenie złośliwie. Nie musiał pytać, Chris sam wszystko doskonale wiedział. Z jakiegoś powodu przez kilka godzin kopał tę pieprzoną dziurę, w której usiłował ukryć łeb z przestrzeloną matrycą.

Jego spojrzenie dość nerwowo, chaotycznie, beznadziejnie biernie spoczęło na małej Dianie. Też miała medal pod skórą.

Od huku wystrzału zadźwięczały nawet szklanki w dalekim barku.

– Prawo jest prawem – mruknął policjant, wyjął specjalny nóż i zabrał się za wycinanie matrycy.

Chris nie miał pojęcia…że jest tyle krwi…w tak małym ciele.

 

Witajcie na Dajagarze, pomyślał smutno.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się bardzo. Naprawdę będzie 1001 części? :P
Bardziej niż na szukaniu błędów skupiłam się na rozpoznaniu autora, więc tylko te trzy drobnostki:
Kuły jak cholera - kłuły?
Ale musiał - kropka uciekła
Brownning - raczej jedno „n"
Zdradzicie, jak się podzieliliście pracą? Robicie razem każdą część, czy piszecie na zmianę? Tak czy inaczej, widzę tu styl charakterystyczny dla Audrey. I wyobraźnię jahusza:)
5

Selena - dzięki wielkie za pochwałę i piękną ocenę na dobry początek :D pisaliśmy razem, w sumie nawet nie wiem, jak naszą metodę twórczą opisać, bo to skomplikowane :D powiem tylko, że zabawa jest wspaniała :D o tak, najwięcej w tym wyobraźni jahusza, on jest mistrzem w takich klimatach :)

AubreyBeardsley

Jeśli Jeff jest mieszkańcem Afryki to powinno być "Afrykanin" nie "Afrykan", a tak poza tym nie ma sie do czego przyczepić, gratuluje pomysłu miło sie czyta, fajna narracja :)

Bardzo podoba mi się narracja tekstu i specyficzny klimat samej opowieści. Jeżeli części będzie rzeczywiście 1001 to chętnie przeczytam, chociażby po to, by dowiedzieć się, jak sobie poradziliście. ;D

Nowa Fantastyka