
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Na plaży w okolicach Jorkan czterystu żołnierzy z garnizonu miasta stało naprzeciw przedniej straży sił Morthgarda, która dostała zadanie oczyścić teren z nieprzyjaciół. Pozostali słudzy czarnoksiężnika gramolili się leniwie na ląd dwa kilometry dalej. Trzystu piratów pod dowództwem jednego ze zbirów Naony – Bjorglunda oraz dwustu Czarnych Elfów po komendą Essoli, syna Goahtana. Całością sił dowodził zaufany sługa Morthgarda, Lord-Nekromanta imieniem Kese-dum, który miał także pieczę nad pięcioma setkami Theklów. Garnizon z Jorkan prezentował się na pierwszy rzut oka bardzo okazale. Srebrne zbroje lśniły
w blasku słońca, imponująco wyglądały długie piki, które dzierżyli żołnierze i tarcze z emblematami złotego łabędzia. Jednak ich stan ducha nie odzwierciedlał ich wyglądu. Nerwowo drżały im ręce, nogi były jakby
z kamienia. Z przerażeniem obserwowali wojsko, na którego czele stąpał wysoki lord odziany w czarną szatę. Odór jego gnijącego ciała przesycał nosy Cendlończyków, którzy dopiero dzień wcześniej otrzymali wiadomość, że ich sprzymierzeńcy z Grinlahu przybędą za dwa dni. Stracili wszelką nadzieję, zupełnie nie byli przygotowani na ten atak. Kese-dum zatrzymał się w odległości stu metrów od obrońców,
a za jego plecami straż przednia Morthgarda. Na lewym skrzydle Czarne Elfy, na prawym piraci, a w centrum Theklowie skrzeczący wściekle w stronę srebrnych rycerzy Cendlonu. Lord – Nekromanta, uniósł prawą rękę, a następnie opuścił ją gwałtownie dając znak do ataku. Pierwsi wysunęli się do przodu Theklowie, którzy biegli po piasku niczym psy bojowe, tuż obok wymachując różnorodną bronią podążali piraci. Nieco z tyłu pozostały elfy z klanu Czarnych Włóczni, które w zwartym szyku podążały ku wrogowi, unosząc wysoko swe zakrzywione szable w kierunku Cendlończyków. Srebrni rycerze zbili się jeszcze ciaśniej w kupę, kierując ku przeciwnikowi długie piki, wsparte na tarczach. Pierwsi dobiegli do nich Theklowie, którzy zwinnie skoczyli ku twarzom żołnierzy z Cendlonu, potem uderzyli z jeszcze większym impetem piraci i na koniec Czarni Elfowie, którzy bezlitośnie i precyzyjnie siekli garnizon Jorkan. Szyki Cendlończyków załamały się
w mgnieniu oka. Ponad połowa żołnierzy miała szczęście zginąć w walce. Pozostali wpadli w ręce sług Morthgarda…
Dungeryka i Irminę uderzył niesamowity chłód jaki panował w Górach Mindrajskich. Gdy otworzyli oczy ujrzeli dokoła potężne szczyty pokryte śniegiem. Stali na małej polanie otoczonej drzewami. Po lewej zobaczyli wejście do kopalni u podnóża jednego ze szczytów. Obok ujrzeli kilkunastu konnych,
a wśród nich Zerkana.
– Zerkanie! – krzyknął Dungeryk i pobiegł w kierunku przyjaciela.
– Witaj chłopcze! Witaj Irmino – skłonił się grzecznie dziewczynie, która podeszła przywitać się
z przyjacielem.
– Czy zostawiłeś żonę w Avargardzie? – spytała.
– Owszem, będzie tam bezpieczna jeśli nasz młody mag upora się z mieszkańcami kopalni – rzekł wskazując na Dungeryka.
– Na pewno.
– To jest kapitan Forderyk – wskazał wysokiego mężczyznę w płaszczu, który właśnie się zbliżył.
– Witajcie – odezwał się żołnierz – witaj admirale – skłonił się Riadogowi – to jest wejście do kopalni numer cztery. Prowadzi do pomieszczenia, gdzie łączą się wszystkie szyby. Myślimy, że tam mają swe legowiska Theklowie. To jedyna przestrzeń, gdzie mogą spać wszystkie razem. Śpią stadami.
– A czy mamy jakiś konkretny plan działania? – spytał Dungeryk.
– Przy wylotach pozostałych szybów czekają nasi gwardziści, by wysiec niedobitki Theklów, którym uda się uciec z zasadzki – odpowiedział Forderyk.
– Doskonale – rzekł Saldar – admirale mam nadzieję, że zostaniesz tutaj z dziesiątką żołnierzy by pilnować naszych tyłów?
– Ktoś musi – powiedział Riadog ze skwaszoną miną – a nie sądzę by kapitan Forderyk przepuścił taką okazję – spojrzał bykiem na kapitana.
– Naturalnie, że nie – szybko skwitował Forderyk – idziemy?
– Idziemy, idziemy – w głosie Saldara brzmiała irytacja – czemu ci żołnierze są zawsze tacy pobudzeni przed walką.
– Po prostu kochamy to, co robimy. Ja idę pierwszy, za mną Saldar i Dungeryk, a za nami pozostali i pan Zerkan.
– Irmino będziesz towarzyszyć admirałowi – rzekł Dungeryk do żony.
– Ależ będzie to dla mnie zaszczyt – w głosie dziewczyny zabrzmiała ironia.
Gdy weszli do kopalni uderzył ich chłód i wilgoć panujące wewnątrz.
– Uważajcie na głowy – powiedział Forderyk – jest tu dość nisko.
Na ścianach można było jeszcze dostrzec pozostałości po uchwytach na pochodnie. Kiedy przeszli kilka metrów weszli w zwężający się tunel. Momentami trzeba było podążać na czworaka, by się przecisnąć. Co jakiś czas Dungeryk dostrzegał świecące oczka małych mieszkańców podziemnych korytarzy, które w panice umykały przed wielkimi intruzami. Po kilkunastu minutach tej uciążliwej drogi ujrzeli jakby jaśniejsze plamy. To kończył się korytarz, którym podążali. Forderyk zatrzymał się, a za nim pozostali.
– Tu jest otwór do jaskini, w której śpią te szkarady – powiedział kapitan – teraz w waszych rękach leży sposób, w jaki ich wypłoszycie by wpadły pod miecze moich żołnierzy.
Saldar i Dungeryk ostrożnie przesunęli się do wylotu. Kiedy wyjrzeli zobaczyli kilkuset Theklów wiszących głowami w dół. Na dnie jamy widzieli stosy kości, oraz resztki kilofów i innych narzędzi.
– Straszny los spotkał tych górników – wyszeptał Dungeryk.
– A jeszcze straszliwszy spotka ich oprawców – syknął Saldar – proponuję użyć ognia.
Dungeryk ujrzał w lekkiej poświacie szyderczy grymas na twarzy Mędrca.
– Jestem za.
Obaj skupili wszystkie swe siły i naraz z ich dłoni buchnęły dwie kule ognia. Opadły bezszelestnie na dno jaskini oświetlając piętrzące się tam kości. Następnie zaczęły zwiększać swą objętość, aż osiągnęły rozmiar młyńskiego koła. Cała jaskinia była oświetlona blaskiem ognia. Teraz dopiero ukryci wewnątrz tunelu ludzie ujrzeli, jak wielu Theklów gnieździło się jeden przy drugim u sufitu rozległej jamy. Pod wpływem światła zaskoczone stwory zaczęły się budzić. Wtedy oczom wszystkich ukazał się wielki pokaz fajerwerków, dwie kule ognia wyrzuciły z siebie setki iskier i mniejszych kulek, które wściekle rzucały się po jaskini wprawiając w wielką panikę stwory. Setki zwęglonych ciał opadały na dno niczym czarne płatki śniegu. Inne szaleńczo skakały po ścianach próbując uniknąć ognistych kul skrzecząc przeraźliwie. Niektórym udało się umknąć do tuneli, inne próbowały wedrzeć się do korytarza, w którym znajdowali się Dungeryk i inni. Ci ginęli od razu od mieczy Forderyka i jego żołnierzy, innych Theklów miał spotkać ten sam los u wylotów pozostałych tuneli. Kiedy przy życiu pozostało zaledwie kilkanaście stworów, które poranione szaleńczo szukały schronienia wśród trupów swych współplemieńców na dnie jamy, Forderyk dał rozkaz do zejścia na dół. Gdy znaleźli się naprzeciw przerażonych Theklów, czekali tylko by Forderyk dał rozkaz do ataku. Gdy ten machnął ręką pierwszy rzucił się Zerkan, a za nim reszta żołnierzy. Wrzeszcząc na całe gardła podziemne stwory padały pod ciosami ludzi Forderyka. W końcu przy życiu pozostał tylko jeden Thekl, większy od innych, który zdążył powalić dwóch żołnierzy. W jego oczach nie było strachu, lecz nienawiść do tych, którzy za chwilę zakończą jego nędzny żywot. Przykucnął wśród trupów, rozkraczając swe krzywe nogi i wpatrując się w mężczyzn zgromadzonych naprzeciwko.
– Ludzka krew, dobra krew – jego głos przypominał bardziej bulgot niż mowę – krew popłynie strumieniami, a ja jej nie spróbuję. Nasz pan was wypatroszy – jego szkaradną twarz wykrzywił grymas bólu – pozabija was jak…– nie dokończył gdyż w jego gardle utkwiła strzała Forderyka.
– On nic nam już ciekawego nie powie – odezwał się kapitan wojsk Wolteryka – musimy pochować naszych braci by mogli znaleźć ukojenie w lepszym świecie – w jego głosie zabrzmiał smutek – wezwijcie resztę żołnierzy, zbierzcie kości i wynieście na powierzchnię.
Kiedy pochowali szczątki górników i usypali dwa wielkie kurhany, siedzieli przygnębieni, nie wiedząc co mają myśleć, mówić, robić. Nie dotarło jeszcze do nich, iż właśnie toczy się wojna i żadna ze stron, a tym bardziej strona zwolenników Morthgarda nie okaże litości przeciwnikowi.
Następny dzień spędzili w pobliskich lasach i dopiero drugiego dnia kapitan Forderyk zarządził powrót do stolicy Thoringordu. Tym razem Dungeryk i Saldar nie mogli przenieść się z towarzyszami za pomocą magii, gdyż ich moce potrzebowały regeneracji po tym, jaki los zgotowali Theklom, a poza tym i tak nie byliby
w stanie objąć zaklęciem tak dużej liczby osób. Ponadto mieli wiele czasu, zanim Wolteryk zgromadzi armię, z którą mieli ruszyć na spotkanie z Morthgardem. Spakowali swe tobołki i wraz z silnym oddziałem Forderyka ruszyli ku stolicy najkrótszą drogą, Górskim Traktem.
Fajne, podobało mi się. Tylko nie za bardzo widzę związek wstępu, do pierwszych gwiazdek, z reszta opowiadania. W sumie to tekst mógłby się równie dobrze zacząć po pierwszych gwiazdkacj i wiele by na tym nie stracił.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Bo to jest część większej całości, odsyłam do poprzedniego fragmentu "Górska stolica" to wiele wyjaśni pozdrawiam:)