
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
1.
Razmiraz Ramahid szedł powoli wzdłuż Alei Zaginionych Kosmonautów gdzie przyglądał się ociekającym przepychem wystawom sklepowym, zupełnie jakby był zauroczonym City Centrum turystą, a nie szpiegiem Wojskowej Agencji Penetracji Kosmosu. Wiedział, że każdy jego ruch śledzony jest przez satelitę UUA i będzie musiał użyć maksimum swego sprytu i nabytych podczas lat szkoleń umiejętności by zgubić „wścibskie oko".
Sklep z garniturami kosztującymi za sztukę tyle, ile sięgały jego roczne pobory zbył pogardliwym spojrzeniem. Nie mógł pogodzić się z myślą o tym, że podczas gdy pracownicy Agencji co dzień narażają życie, by chronić planetę przed destrukcją , ludzie gardzący takimi jak on szastają pieniędzmi na drogie stroje wyrzucając je po jednym założeniu. Podobnych nierówności można by mnożyć. Na szczęście, dla Ramiraza ponad wszystko liczył się honor, rzecz najcenniejsza i nieprzeliczalna na pieniądze.
Minął salon z biżuterią i obuwniczy. Przez szybę widział jak piękne sprzedawczynie o figurach modelek przemykają w tę i z powrotem w kusych spódniczkach uśmiechając się od ucha do ucha, by po chwili wciskać skórzane trzewiki na nogi opasłych klientek. Chciałby kiedyś zabrać Ashiandrę w takie miejsce i zafundować jej szpilki z norsuka. Może kiedyś świat się zmieni? Może i jemu zaświeci słońce?
Jest sygnał. UUA ma cię w zasięgu i obserwuje. Uważaj.
Płynący z implanta słuchowego komunikat pochodził od operatora w centrali. Dla dobra operacji Ramiraz nie wiedział gdzie zlokalizowano sztab. Był to niezbędny i powszechnie stosowany środek bezpieczeństwa.
– Zrozumiałem – szepnął pod nosem.
Słońce zalewało Aleję Zaginionych Kosmonautów falą palącego żaru. Ramiraz miał na sobie skafander fotohromatyczny, oraz czepek, a i tak przypiekały go ramiona i szyja. Pocił się niczym świniak na festynie wilczego bractwa. Musiał wytrzymać jeszcze co najmniej sześć minut, później wisząca dwadzieścia tysięcy kilometrów nad Ziemią UUA przesunie się i skieruje penetrację na inny obszar.
Przygotuj się do animalizacji.
Już? Ramiraz nie znosił animalizacji, zawsze zbierało mu się na wymioty po przepłaszczowaniu. Miał też zawroty głowy. W drużynie porucznika Waleeo było zaledwie kilku agentów którzy to potrafili. Sam porucznik, jako jedyny legitymował się certyfikatem animalizacji drugiego stopnia. Niewielu mogło się z nim mierzyć. Z tego powodu to grupie Dogbuster powierzano najtrudniejsze misje. Byli elitą Agencji.
Minuty mijały. Ramiraz dyskretnie zerknął na zegarek. Za chwilę miało nastać południe. Puls przyspieszał. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt uderzeń, podobnie skokowo wzrastało ciśnienie krwi. Musiał się skupić, w końcu trenował to tyle razy. Setki sesji i medytacji. Szesnaście miesięcy w klasztorze Si Hu, był przygotowany.
Obiekt, gdzie jest obiekt?
Dwadzieścia metrów, potem skręć w prawo
Ramiraz wykonał polecenie. Najdyskretniej jak umiał zboczył z Alei przepychu i zepsucia w wąską uliczkę, gdzie oprócz kilku niezbyt urodziwych domów stały dziesiątki kontenerów na śmieci przygotowane do odbioru odpadów z zaplecza sklepów i knajp.
Pięć metrów
Agent rozglądnął się, ale nie dostrzegł śladu obiektu. Miał nadzieję, że satelita nie skupia uwagi akurat na nim, skoro po centrum kręcą się tysiące ludzi różnego pokroju, mogących stanowić zagrożenie dla Ilicza Sancheza. Gdyby mógł odczekałby tych kilka minut aż UUA się przesunie, ale nad fizjologią swojego organizmu nie miał do końca kontroli. Nie panował całościowo nad procesem animalizacji, raz działo się to szybciej, raz wolniej. Teraz przyspieszało. Agencja o tym wiedziała, odczytywała zdalnie jego parametry. Czuł, że jeśli za chwilę nie napotka obiektu wszystko szlag trafi.
Metr
Ze śmietnika wylazł szczur. Owłosione bydle wielkości małego kota z kawałem jakiegoś ociekającego śluzem mięsa w pysku. Na widok Ramiraza stanął jak wryty, najeżył sierść i zaczął bulgotać.
– Szczur ?! – reakcja była zdecydowanie zbyt głośna. Mógł zwracać uwagę. Ale na Boga, szczur? To już nie ma innych zwierząt?
To decyzja analityków sztabu. Wykonać !!!
Ramiraz zaczerpnął głęboko powietrza, a następnie zaczął wypuszczać je powoli. Jego wzrok spoczął na zwierzaku, unieruchomił go. Szczur rozdziawił pysk, z którego wypadł złowiony przed chwilą kąsek i jeszcze coś małego, co pospiesznie czmychnęło jak najdalej od oprawcy. Biały, oślizgły ogon zaczął wykonywać przedziwne powietrzne ewolucje. Zataczał koła, serpentyny. Błogostan stanowił wstępną fazę animalizacji. Agent zbliżał się powoli. Stymulatory zainstalowane w materiale czepka uaktywniły się pobudzając układ nerwowy. W tym momencie gryzoń przewrócił się na plecy i machając w powietrzu łapkami wydawał z siebie dziwaczne piski. Ramiraz nachylił się. Skupiając pełnię uwagi czuł jak wzbiera w nim potęga siły natury. Nie wiedział kiedy moc eksplodowała. Nigdy nie był w stanie odgadnąć tej chwili. Oczy szczura wyszły z orbit. Teraz nie tylko machał łapami jakby chciał odpłynąć w powietrzu i piszczał, ale również trząsł się cały. Ramiraza dopadły obrazy. Wizje brudnych, śmierdzących zakamarków miasta, ludzi rzucających kamieniami, ucieczek przed ujadającymi psami i krwawych potyczek wśród śmieci i odpadów. Czuł w ustach metaliczny smak krwi i nieopisany smród zgnilizny. Widział świat obrócony do góry nogami. Ktoś wpatrywał się w niego. Ogromna twarz mężczyzny o znajomych rysach z durnowatym uśmiechem na ustach wisiała nad nim niczym kometa Arkano nad planetą Solo. Zajęło chwilę nim zdał sobie sprawę, iż wpatruje się w samego siebie. Poczuł nudności. Do cholery, leżał na plecach. Przewrócił się i jak to zawsze bywało po przepłaszczowaniu zwrócił całą zawartość żołądka, Starał się jak mógł, by nie myśleć co też spożywał ostatnio właściciel tej powłoki. Przed ruszeniem w akcję musiał jeszcze odseparować ID szczura w mentalnej klatce, by nie dochodziło do niepotrzebnych sprzężeń. Gdy to uczynił oczekiwał na komunikat.
Od teraz kontaktujemy się przez mentala. Godzina trzydzieści trzy.
Przepłaszczowanie to dla Agencji zawsze trudna operacja. Po pierwsze trzeba możliwie szybko zabezpieczyć „pierwotną powłokę", by nie zwracała niepotrzebnej uwagi. Facet schylający się z głupawą miną nad śmietnikiem mógłby wyglądać podejrzanie. Od czasu transmisji do szczura, z pierwotnego ciała Ramiraza biła inteligencja równa wytworom ogródka warzywnego. Za kilkanaście sekund powinien pojawić się fałszywy wóz policyjny, do którego zostanie zapakowany jako napruty pijaczyna.
Komunikacja przez mentala tez nie należała do najłatwiejszych. W tym przypadku elektronikę zastępował agent z zapleczem parapsychicznym, z którym Ramiraz trenował wcześniej nawiązywanie zdalnego kontaktu umysłowego. Obaj przez całą misję musieli wykazać się wyjątkowym skupieniem. No i rzecz najważniejsza, czas. Godzina trzydzieści trzy. Tyle miał na wykonanie zadania. Później powrót do pierwotnej powłoki będzie niemożliwy. Z powodów, nad którymi laboratoria Agencji głowiły się bezskutecznie od lat, przepłaszczowanie po określonym czasie doprowadza do obumierania tkanki zewnętrznej mózgu, a to z kolei wyklucza przepłaszczowanie zwrotne. Nie miał najmniejszego zamiaru pozostawać w ciele szczura dłużej, niż to było potrzebne.
Sztab cię wzywa. Idź po mapie. Godzina trzydzieści dwie.
Przed oczami pojawiła się trójwymiarowa projekcja mapy terenu. Mrugający kursor wskazywał drogę. Ramiraz ruszył, ale opanowanie szybkiego marszu na krótkich łapkach wymagało wprawy. Pokręcił się trochę dookoła, używając pazurów spróbował wspiąć się po kontenerze, co wyszło mu dopiero za czwartym razem i oddał kilka skoków. Te ostatnie przypłacił bolesnym zbiciem nosa i splataniem wąsów w jakiejś klejącej mazi. Na dłuższy trening nie miał czasu. Ruszył zgodnie ze wskazaniami mapy.
Gdy minął składowisko kontenerów jego oczom ukazała się zabetonowana przestrzeń parkingu. Masywne, odporne na promieniowanie ultrafioletowe wozy zajmowały każdy wolny kawałek miejsca. To dawało Ramirazowi szansę na pozostanie niezauważonym. Mapa prowadziła prosto. Agent omijał slalomem śmierdzące spaloną gumą opony, aż dotarł do głównej szosy. Tu zaczynały się schody. Miał wkroczyć na otwartą przestrzeń, gdzie narażony byłby nie tylko na parzące promienie słońca, ale również na reakcję przemykających pod markizami ludzi i koła mknących pojazdów. Nie miał wyjścia. Już miał startować, gdy…
Stop. Zmiana trasy. Kanał.
Kursor pokazał mu nową drogę. Cofnął się kilka metrów, aż dostrzegł właz studzienki kanalizacyjnej. Bez wahania przecisnął się pomiędzy szczebelkami i runął w dół. Wpadł z impetem w rwący potok nieczystości.
Boże, co za smród !!!
Płyń z nurtem
Jasne, że z nurtem. Gdzie indziej miałbym popłynąć.
Woda prowadziła go pod głównymi arteriami Sun City, tak przynajmniej wynikało z mapy. Za kilkanaście metrów powinna być odnoga. Nie mógł jej przegapić, bowiem powrót byłby niemożliwy. Wytężył wszystkie zmysły.
Nagle poczuł głód. Niepohamowaną rządzę jedzenia. Musiał jeść, pożreć cokolwiek. Najlepiej coś surowego, krwistego, żywego….
Odnoga !!!
Resztami przytomności wysunął przednie łapy najdalej jak potrafił i wbijając je w chropowatą strukturę ścian kanału tylnymi odnóżami dał radę dopchać się na tyle, by przytrzymać cielsko i skierować je w stronę mniej rwącego potoku ścieków.
Dwa metry. Godzina dwadzieścia pięć
Dostrzegł światło. Wygramolił się na kamienną półkę. Snop padał z kolejnego włazu studzienki.
Co to było? Wyraźnie ID szczura próbowało przejąć nad nim kontrolę. Ale jak to możliwe, zamknął je przecież w mentalnej klatce?
Piętnaście metrów.
Nie było czasu na rozmyślania. Wspiął się po obrzeżach metalowej drabinki i ponownie dostrzegł niebo i poczuł świeże powietrze. Mapa nakazywała mu szybki marsz wzdłuż brunatnego muru. Znajdował się kilkadziesiąt metrów poza centrum. Tu już nie było tak pięknie i bogato. Obdrapane budynki z rozpływającym się w słońcu grafitti stanowiły bramę dzielnicy slumsów.
Po jaką cholerę go tu ściągali?
Właściwie był już na miejscu. Mapa pokazywała, że sztab powinien znajdować się w zasięgu wzroku. Rozejrzał się. Same gruzowiska, pordzewiałe porzucone samochody i psy kopulujące w bramie.
Pięć metrów
Może mapa się myliła?
Sierżancie, czekamy na was.
To nie głos mentala, tylko porucznika Waleeo. Ramiraz podczłapał. Nie chciał zbliżać się do psów. Co prawda były zajęte, ale widząc szczura mogły zapomnieć o konieczności przedłużania gatunku i rzucić się na niego. Gdzieś tu musiał być sztab.
Sierżancie do diabła, macie zbyt wiele czasu?!!
Ramiraz był przekonany, że się myli. Nawet Waleeo nie wpadłby na taki pomysł.
– Porucznik?
Jeden z psów, ten z tyłu odwrócił się i szczeknął na niego ponaglająco. Ramiraz zastanawiał się kto z Agencji został wybrany do misji z przodu. Cieszył się, że to nie był on. Właściwie wolał nawet postać szczura. Porucznik Waleeo znany był z wymyślnych scen kamuflażu, napisał nawet na ten temat książkę instruktażową, ale niekiedy zdawał się przesadzać. Ociekający śliną buldog porzucił wymagającą czynność maskującą i podszedł do niego.
Ramiraz masz mało czasu, liczymy na ciebie. Za chwilę przetransferujemy ci szczegóły misji i miejsce gdzie ukrywa się Ilicz Sanchez. Od teraz jesteś zdany na siebie. Jeśli nie wrócisz tu za godzinę i piętnaście minut zwijamy się. Zrozumiałeś?
Agent potwierdził ruchem głowy. Waleeo oczami buldoga wprowadził go w trans mentalny, a następnie zaszczepił wizję informacyjną. Ramiraz wchłonął ją i nieco otumaniony prychnął, po czym oznajmił gotowość. Zastanawiał się, czy nie poinformować dowództwa o przebijającym się ID szczura, ale ostatecznie zrezygnował. Nie mógł teraz rozwalać całej akcji.
Powodzenia sierżancie
Ramiraz podziękował i ruszył przed siebie. Minął rozbite pojazdy i liczne kopce zaolejonych szmat, po czym ruszył ile sił w szczurzych łapach do dzielnicy Zmrok Światów, gdzie najprawdopodobniej swą tajną kryjówkę miał Ilicz Sanchez, najpotężniejszy terrorysta w Galaktyce.
2.
Na początek, popraw błęd- literówki i to w imieniu głownego bohatera. W przeważającej większości używasz formy " Ramiraz", ale zdarza sie i Razmiraz i Ramirez. Popraw póki masz szanśe edycji. Pomysł ciekawy, ale tekst mnie osobiście nie zachęcił jakoś. Taki nie wiem czy to dobre słowo... rozmemłany. Ale to tylko moje zdanie.
Pozdrawiam