- Opowiadanie: clayman - Piekielny klient

Piekielny klient

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piekielny klient

Opowiadanie, które dodałem na konkurs błyskawiczny w hyde parku. Wiem, że pewnie tam powinno ono pozostać, ale sobie pomyślałem że więcej osób je tutaj przeczyta. Poprawiłem przy okazji kilka zdań, które brzmiały fatalnie. Pewnie wiele jeszcze takich zostało, za co przepraszam.

 

 

 

 

 

 

Piekielny klient

1

 

W oddali rozległo się pojedyncze wycie piekielnych ogarów. To znak, iż właśnie minęła pierwsza po południu. Nawet piekło potrzebowało czasu, by się nie pogubić.

Elehkr'noth poskubała się po idealnym podbródku. Żyła na tym świecie całą wieczność, ale nigdy nie widziała czegoś podobnego. Jestem zdecydowanie za stara na niespodzianki, pomyślała. Tego na pewno nie ma w regulaminie.

– Elu – odezwała się Marhtynk'hasar. Dopiero niedawno dostała awans na Młodszą Nałożnicę i w niemal każdej sprawie szukała wsparcia starszej koleżanki. – Co on robi? Dlaczego się nie rusza?

– Nie wiem, Martusiu – przyznała Elehkr'noth. Machnięciem ręki odgoniła niewielką chmurkę siarki. Pofrunęła ona pod sufit, tuż nad żyrandol w kształcie pentagramu. – Musimy jednak szybko coś wymyślić, inaczej wpadniemy w spore…Gabi, możesz w końcu przestać go kopać? – zwróciła się do trzeciego sukkuba. – Nie widzisz, że to nie pomaga?

Gabraea'ghoth cofnęła gotową do kolejnego kopnięcia, szczupłą nogę o pięknie zarysowanej łydce. Odwróciła się od nieruchomego mężczyzny i zeskoczyła z olbrzymiego łoża. Na widok jej podskakujących piersi każdy ksiądz wykreśliłby ze swojego słownika słowo celibat.

– Zwykle działało jak się…popsuł – spuściła głowę z zakłopotaniem.

– On się nie…popsuł – poprawiła ją Elehkr'noth. Jeszcze raz, dla pewności, spojrzała na nagiego mężczyznę na czerwonym jak krew łożu. Tak jak zawsze był przywiązany nogami do metalowych obręczy, a ręce miał wyciągnięte przed siebie i unieruchomione długimi, stalowymi łańcuchami. Kara tego konkretnego klienta polegała na dotykaniu idealnie jędrnych piersi trójki Sukkubów przez całą wieczność. Haczyk polegał na tym iż jego ręce były całkowicie pozbawione czucia, a wszystkie inne organy działały jak na niebieskich tabletkach. Tak wyglądała jedna z kar w piekle dla pomniejszych grzeszników. Ten konkretny klient był za życia pierwszym w historii internetowym trollem.

Wszystko wyglądało względnie normalnie, po za tym, że klient się nie ruszał, jego klatka piersiowa nie podnosiła się, a męska „chluba" była taka mała i żałośnie skurczona, że bardziej przypominała „ujmę". Nie znała się dobrze na ludziach, ale przez to lata demony słyszały to i owo.

– On nie żyje – powiedziała w końcu.

– Co?! – wykrzyczały jednocześnie Młodsze Nałożnice.

– No wiecie. Oni, to znaczy klienci, w taki sposób tu trafiają. Najpierw muszą umrzeć. Ten chyba też to zrobił…tylko, że drugi raz.

– No, ale jak to? – zdziwiła się Marhtynk'hasar. – Przecież oni trafiają tu na wieczność.

– Może jego wieczność już się skończyła? – Gabraea'ghoth pokręciła złotym lokiem. Ten gest zawsze towarzyszył jej przy głębszych rozmyślaniach.

Druga z Młodszych Nałożnic uniosła perfekcyjne brwi.

– Jak to się skończyła? Wieczność nie może się tak po prostu skończyć, Gabi. Dlatego właśnie nazywają ją pieprzoną wiecznością. Zresztą, ja jestem tutaj dłużej od niego – poskarżyła się. – Dlaczego jego wieczność miałaby trwać dłużej od mojej? On na pewno udaje. Zmuśmy go, by przestał.

– Może kopnę go jeszcze raz? Tym razem mocniej.

– Nie – zdecydowała Starsza Nałożnica. – To nic nie pomoże. Musimy się uspokoić i jakoś temu zaradzić. W każdej chwili może być nalot Kontroli Jakości.

Na dźwięk tej nazwy, oba Sukkuby mimowolnie zadrżały swoimi nagimi ciałami.

– Jakieś pomysły? – zapytała Elehkr'noth. Zawsze wolała wysłuchać wszystkich propozycji przed podjęciem decyzji. Każdy dobry przełożony słucha swoich pracowników, wyrecytowała w myślach.

– To może go kopnę? Ale tak naprawdę mocno.

Starsza Nałożnica westchnęła i zakręciła wielkimi oczami koloru letniego nieba.

– Mam pewną myśl – rzekła Marhtynk'hasar. Przygryzła wargę równiutkimi, białymi ząbkami. – Zaczekajmy do przerwy i zaczekajmy aż ekipa z sąsiedniej sali wyjdzie na papierosa. Wtedy podmienimy ich klienta z naszym. Problem z głowy.

To jest jakaś myśl, uznała Elehkr'noth. Po chwili pokiwała głową.

– Zgoda. Zróbmy to.

 

 

 

2

 

Marhtynk'hasar wyjrzała zza rogu. Gdy upewniła się, że jest czysto, gwałtownym ruchem ręki nakazała by za nią poszły. Szły gęsiego, rozglądając się nerwowo po korytarzu Sal Złudnej Rozkoszy. Marhtynk'hasar prowadziła ze względu na swój refleks i szybkość myślenia. Tuż za nią podążała Gabraea'ghoth. Klienta zarzuciła sobie na barki i niosła go jak worek ziemniaków. Kolumnę zamykała Elehkr'noth. Wzięła na siebie odpowiedzialność za tyły ich małej formacji.

– Szybko – szeptem popędziła koleżanki. – Przerwa trwa tylko dwadzieścia minut.

– Elu, daleko jeszcze? – spytała Gabraea'ghoth. – Jego biodra wbijają mi się w kark.

– Jeszcze jeden zakręt. Wytrzymasz.

Sale Złudnej Rozkoszy podzielone były na dwa skrzydła dla Sukkubów i Inkubów. Korytarz w żeńskiej części wydawał ciągnąć się w nieskończoność. Może dlatego, iż w istocie miał nieskończona długość. Ściany ozdobione były licznymi płaskorzeźbami. Przedstawiały one sceny rodem ze zjazdu miłośników pornografii.

Minutę później były już na miejscu. Tam nadzieja przerodziła się w rozczarowanie szybciej niż po losowaniu totolotka.

– Gabi, błagam cię. Przestań kopać te nieszczęsne drzwi i podnieś klienta.

Młodsza Nałożnica słodko zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi.

– Kto normalny zamyka drzwi do swojej komnaty? – powiedziała z jadem w głosie. – Gdzie się podziało zaufanie?

– Jesteśmy w piekle – przypomniała jej Marhtynk'hasar. – Jeśli chciałaś spędzić wieczność w atmosferze zaufania i miłości, trzeba było chodzić do spowiedzi.

– Za moich czasów były odpusty. Zbierałam nawet pieniądze na jeden. To nie moja wina, że średnio ludzie żyli po trzydzieści lat.

– Dziewczęta, przestańcie – Starsza Nałożnica nerwowo pokręciła palcem wokół różowej sutki. – Musimy szybko wymyślić coś nowego, bo inaczej…

– A co wy tu robicie, ladacznice? – Głęboki, basowy głos rozległ się nagle niczym huk gromu. Wszystkie trzy podskoczyły zaskoczone i odwróciły się, wpadając na siebie.

Za nimi stał Gurald-Niflghatrhatoy, znany im Czart-Strażnik. Wyglądał tak, jakby jego stwórca miał do dyspozycji tylko mięśnie i ścięgna. Był wysoki na dwa i pół metra, skórę miał czerwoną i oblepioną siarką oraz popiołem. Jego palce zakończone były haczykowatymi szponami, a zamiast stóp, opierał się na końskich kopytach. Za spodnie służyło mu gęste, ciemnoszare futro, które spokojnie zawstydziłoby nawet bernardyna. W ręku trzymał zwinięty kolczasty bicz.

– Jesteśmy na przerwie – odpowiedziała mu natychmiast Starsza Nałożnica. – Nie twoja sprawa co robimy w wolnym czasie. Idź być brzydkim gdzieś indziej.

Strażnik zmrużył podejrzliwie oczy. Po chwili przez jego twarz przeszła błyskawica zrozumienia.

– Dlaczego on tutaj leży? – Wskazał palcem nieruchomego klienta. – Powinien być w celi. Muszę to zaraportować. – Tuż przed nim zmaterializował się mały notatnik i ołówek.

Sukkuby wymieniły nerwowe spojrzenia. Marhtynk'hasar pokiwała głową. Uśmiechnęła się drapieżnie i podeszła do czarta, kręcąc gładkimi biodrami. Poskubała go palcem po wielkim torsie.

– Wiesz, nie musisz na nas skarżyć. – Jej głos był tak gorący, że dla dla ochłody człowiek byłby gotów skoczyć do wulkanu. Opuszczała powolutku palec. – Potrafię się odwdzięczyć przyjacielowi za drobną przysługę.

Gurald-Niflghatrhatoy nie wydawał się ani trochę poruszony. Wbił skupiony wzrok w sufit.

– Jak się pisze próba przekupstwa?

Zdecydowanym ruchem wyjęła mu z dłoni notatnik i wyrzuciła niedbale za plecy.

– Nie potrzebujesz tego. – Wysłała swoją delikatną dłoń na poszukiwanie igły w jego gęstym stogu siana. Wyprostowała się zaskoczona i cofnęła rękę. – Gdzie ty to masz?

– A jak myślisz, dlaczego nazywają to piekłem – westchnął strażnik. Nie zdążył nawet pomyśleć o notatniku, gdy poczuł nagły ból i mikrosekundę potem kolejny. Zajęty rozmową nie zauważył kiedy Gabraea'ghoth znalazła się za jego plecami i wyprowadziła dwa błyskawiczne kopnięcia prosto w ścięgna. Jego nogi złożyły się jak dwa scyzoryki. Upadł na kolana i odwrócił się z furią w jej stronę.

Zamachnął się biczem do miażdżącego ciosu. Nagle tuż nad uchem rozległ mu się ogłuszający brzdęk, a jego świat rozbłysł oślepiającym światłem, po czym natychmiast ogarnęła go ciemność. Zwalił się na ziemie z ciężkim łoskotem tuż obok klienta. Marhtynk'hasar stała nad nim biorąc głębokie hausty powietrza. W ręku trzymała olbrzymią patelnie.

Elehkr'noth pierwsza otrząsnęła się z zaskoczenia. Najgorszy dzień wszechczasów, pomyślała zgodnie z prawdą.

– Pryskajmy stąd. – zaproponowała. – Gabi, bierz klienta.

` – Ehe.

Ruszyły biegiem tam skąd przyszły. Elehkr'noth wciąż męczyła jedna myśl. W końcu nie wytrzymała.

– Dlaczego zmaterializowałaś sobie patelnie? – spytała Młodszą Nałożnice.

– Nie wiem. Jakoś samo mi przyszło do głowy. Mam nadzieje, że to nie było seksistowskie.

– Co teraz robimy, Elu? – Gabraea'ghoth przyspieszyła i zrównała się z pozostałą dwójką. Podczas biegu, głowa klienta uderzała o jej kształtne pośladki.

– Nie mam pojęcia.

 

 

 

3

 

Gdy opuszczały Sale Złudnej Rozkoszy, padał łagodny deszcz siarki i popiołu. Wszystkie trzy zmaterializowały sobie kolorowe parasolki. Tym razem Sukkuby miały na sobie brązowe szaty, które zakrywały je od stóp do głów. Gabraea'ghoth zapakowała klienta w wielki, płócienny worek i zarzuciła go na plecy. Piekielne Prawo Pracy zabraniało im zakryć choć centymetr ich ciał, lecz ta maskarada była konieczna. Nie mogły sobie pozwolić, by ktoś je rozpoznał poza miejscem pracy. Pomimo pogody, Skwer Pierworodnego Grzechu był zatłoczony jak metro w godzinach szczytu. Elehkr'noth wyciągnęła rękę do góry i złapała za skrzydło przelatującego impa.

– Aua, to boli – jęknął. Jedno z jego skrzydeł wciąż przecinało powietrze.

– Gdzie znajdę Azmodana? – warknęła Starsza Nałożnica.

Imp wzruszył ramionami i podrapał się po łysej głowie.

– Spróbowałbym w „666". Zwykle tam przesiaduje o tej porze.

– O nie – Gabraea'ghoth skrzywiła się ze złości. – Nie cierpię tej knajpy. Od heavy metalu boli mnie głowa.

Elehkr'noth puściła impa, nie przejmując się podziękowaniami.

– Trudno – uznała. – Musimy z nim porozmawiać. Tłumaczyłam wam dlaczego.

Młodsze Nałożnice pokornie pokiwały głowami i ruszyły za przełożoną.

Demon Azmodan, zwany przez przyjaciół Asmodeuszem, był najlepiej poinformowanym w sprawach śmiertelników w całym piekle. Jeśli ktoś będzie potrafił im pomóc, to na pewno on. Na dodatek od kilkuset lat był na emeryturze i nie bardzo obchodziły go już bieżące sprawy. Sukkuby mogły być niemal pewne, że Azmodan nie doniesie nikomu z władz o ich sporym problemie.

„666" mieściło się na skrzyżowaniu Alei Wiecznego Cierpienia z ulicą Jeźdźców Apokalipsy. Tuż obok wejścia postawiono wielką tablice pamiątkową ku czci ofiar z Sodomy i Gomory. W drzwiach knajpy stał rosły i nieco przygruby czart ubrany w garnitur i ciemne okulary. Stylu dodawała mu równo przycięta bródka.

– Hasło – rzucił w ich stronę. Sukkuby wymieniły zdziwione spojrzenia.

– Chcemy się spotkać z Asmodeuszem – Elehkr'noth miała nadzieje, że używając tego imienia demona, bramkarz weźmie ją za przyjaciółkę starego demona.

– To nie jest hasło na dziś. Nie ma dla was wstępu. – Dla zaakcentowania swojej wypowiedzi, bramkarz zrobił się nieco szerszy.

Marhtynk'hasar westchnęła głęboko. Zaraz potem wykrzywiła usta w obezwładniającym uśmiechu.

– Wiesz, potrafię odwdzięczyć się przyjacielowi za drobną przysługę.

***

Uderzenie patelni później były już w środku. Już na samym wejściu uderzyła w nie ściana dźwięku perkusyjnej solówki z „Painkillera". Głośniej było tylko na koncertach zespołu Manowar.

Elehkr'noth rozejrzała się po zatłoczonej knajpie. Klientela „666" była tak różnorodna jak to tylko możliwe. Przychodziły tu demony, sukkuby, inkuby, czarty, impy, politycy i matematycy, którzy wymyślili całki i przekonali resztę, że jest im to potrzebne. Wszyscy tłoczyli się przy barze lub przy licznych stołach bilardowych i piłkarzykach. Jedna część knajpy była niemal pusta. Poza jedną osobą, którą wszyscy inni postanowili solidarnie ignorować i zapewnić jej możliwie jak najwięcej przestrzeni. Nie trzeba do tego geniusza, pomyślała.

– Jest tam!!! – krzyknęła do koleżanek ile sił w płucach i wskazała palcem w pustą część sali.

– Co?!

– Azmodan!!! Siedzi tam!!!

– Co?!

Niech to diabli, zaklęła w myślach. Chwyciła Młodsze Nałożnice za nadgarstki i pociągnęła za sobą.

Azmodan był ubrany w szarą bluzę z pentagramem wyszytym na piersi i jasne jeansy. Zawsze lubił przybierać ludzką postać. Dzisiaj nałożył na siebie twarz Huna Atylli. Na stoliku rozłożoną miał Gazetę Wyborczą, którą czytał z wielkim skupieniem. Z każdą chwilą zdziwiony mars na jego czole pogłębiał się.

– Lordzie!!! – krzyknęła Elehkr'noth. – Możemy zająć ci chwilkę?

Azmodan podniósł wzrok znad lektury. Pstryknął palcami. Muzyka ucichła, a myśli w ich głowach znowu stały się słyszalne. Gestem ręki wskazał im by usiadły.

– Co czytasz? – zainteresowała się Gabraea'ghoth. Łokieć Elehkr'noth uderzył ją w żebra. – Lordzie – dodała, patrząc z wyrzutem na przełożoną.

– Wiadomości z Polski – odpowiedział nawet nie podnosząc na nie wzroku. – Musimy podnieść standardy. W przeciwnym razie przyjście tutaj wcale nie będzie dla Polaków piekłem. – Dopiero teraz podniósł głowę. – Czego chcecie?

Elehkr'noth wytłumaczyła pokrótce ich problem.

– Mówisz poważnie? – ożywił się Azmodan. – Wasz klient umarł w piekle? Macie go ze sobą?

Gabraea'ghoth pokazała mu zawartość worka. Stary demon nie mógł wyjść z podziwu.

– To niesamowite. Pierwszy raz coś takiego widzę. Precedens na skalę wszechczasów.

– Tak, tak – zniecierpliwiła się Marhtynk'hasar. – Ale co mamy z tym zrobić?

– Musicie zgłosić to Lucyferowi – powiedział Azmodan.

– Zwariowałeś?! – krzyknęła Elehkr'noth, zapominając o szacunku. – Przecież za to…– No właśnie, co? – pomyślała. Przecież nas nie zabiją, a już jesteśmy w piekle. Co nam mogą zrobić? – Będziemy mieli kłopoty? – zapytała nieśmiało.

– Nie rozumiecie. Nie dostaniecie żadnej kary. Za znalezienie takiej pomyłki w porządku wszechrzeczy, Pan Ciemności na pewno was nagrodzi. Ta, która odkryła zwłoki dostanie gigantyczny awans.

Sukkuby wymieniły spojrzenia. W ich oczach rozbłysły ogniki podniecenia.

– Gdzie znajdziemy Lucyfera?

Asmodeusz pokazał jeden ze swoich najwredniejszych uśmiechów.

– Dlaczego miałbym wam to powiedzieć? – odpowiedział pytaniem. Marhtynk'hasar przewróciła oczami.

– Wiesz, potrafię odwdzięczyć się przyjacielowi za drobną przysługę – rzuciła znudzonym tonem.

– Nawet nie myśl, że nabiorę się na ten numer z patelnią.

– Więc czego chcesz w zamian? – Elehkr'noth wyprostowała się na krześle, oczekując najgorszego.

– Gdy spotkacie się z Lucyferem, chcę byście przekazały mu pewien list.

 

 

 

4

 

Okazało się, że Lucyfer od dwóch tygodni przebywa w Bibliotece imienia Adolfa Hitlera. Była ona największą biblioteką we wszystkich płaszczyznach istnienia, gdyż jej księgozbiór stanowiły wszystkie książki, w których można doszukać się przesłania satanistycznego. Dodatkowo każdy jeden tytuł dostępny jest we wszystkich językach, które kiedykolwiek istniały lub będą istnieć. Biblioteka posiadała także bogaty zbiór płyt z piosenkami, które puszczone od tyłu namawiają do samobójstwa lub czczą szatana.

– Jak mamy znaleźć go w tym składzie makulatury? – spytała demona Elehkr'noth.

– Lucyfer cały czas wertuje apokalipsę, szukając kruczków, które pozwolą mu wygrać. Lubi przy tym słuchać Iron Maiden. Podążajcie ścieżką klasycznego heavy metalu.

– Znów ten przeklęty heavy metal – poskarżyła się Gabraea'ghoth. Kolejną godzinę mijały bliźniacze regały z Harrym Potterem, a utwory Iron Maiden robiły się coraz głośniejsze – Dlaczego zawsze to musi być ten gitarowy łomot?

– Znów zapominasz, że jesteśmy w piekle – Marhtynk'hasar zarzuciła sobie worek na drugie ramie. Odkąd to na nią spadł obowiązek noszenia klienta zrobiła się strasznie marudna.

Od wejścia do biblioteki zapadło między nimi wielkie napięcie. Każda doskonale pamiętała słowa Asmodeusza. „Ta, która odkryła zwłoki dostanie gigantyczny awans". Oczywiście wszystkie trzy uważały, że słowo „ta" dotyczyło właśnie nią.

– Jesteśmy na miejscu – stwierdziła Elehkr'noth. Stanęły przed wielkimi, brązowymi wrotami. Na środku wyryto olbrzymi pentagram. Tuż obok każdego ramienia diabelskiej gwiazdy widniał wizerunek jednego antychrysta. Tą bramę można by spokojnie powielić i postawić w Serves jako wzorzec piekielnej bramy.

Niestety nie były tutaj same. Bramy pilnowała istota, na widok, której ich krew zmieniła się w lód. Przynajmniej, gdyby miały krew. Niski, chudy człowieczek z kozimi rogami, ubrany w szary garnitur nie mógł być nikim innym niż pracownikiem Kontroli Jakości. Cofnęły się trwożnie w pierwszą lepszą alejkę.

– Co on tu robi? – spanikowała Marhtynk'hasar. – Dlaczego to on pilnuje bramy?

– Może to jego praca? – Gabraea'ghoth wzruszyła ramionami.

– To mi nie wygląda na kontrole jakości. To mi wygląda na zwykłe opieprzanie się, ot co.

– Mogę go kopnąć? – zaproponowała Gabraea'ghoth.

– Nie!!! – wykrzyknęły zgodnie.

– Cześć, dziewczyny – odezwał się wesoły głos w oddali. – Co słychać?

W ich stronę jechał olbrzymi wózek z wyładowanymi grubymi tomiszczami. Prowadził go mały różowiutki chowaniec, który z wyglądu wydawał się krzyżówką goblina, impa i gronostaja. Chowańce służyły w piekle jako pracownicy techniczny, czyli tak zwani ciecie. Ten konkretny był bardzo dobrze znany trójce Sukkubów.

– Bartek? Co ty tu robisz? – zdziwiła się Elehkr'noth. Prędzej spodziewała się spotkać w bibliotece archanioła.

– Wybieram kilka książek na swoją zmianę. A wy? – spytał podejrzliwie. – Nie powinnyście być teraz w pracy?

Gabraea'ghoth otworzyła już usta, by udzielić mu odpowiedzi, ale wyprzedziła ją Marhtynk'hasar.

– Nie twoja sprawa. Słuchaj, nie pomógłbyś nam dostać się do Lucyfera? – Szybko wyjaśniła mu problem z pracownikiem Kontroli Jakości.

– Pewnie, Martusiu – powiedział Bartek. – Już to załatwiam.

Porzucił wózek i pobiegł w stronę bramy. Złapał Kontrolera za rękaw, a gdy zwrócił już na siebie jego uwagę zaczął mu coś tłumaczyć, żywiołowo gestykulując. Kontroler Jakości wyprostował się jak tyczka i rzucił biegiem w ich stronę. Panicznie schowały się w głąb alejki, ale ten minął je nawet nie spojrzawszy na Sukkuby. Wejście do Lucyfera było wolne.

Bartek wrócił do nich, dumnie prężąc wklęsłą klatkę piersiową.

– Coś ty mu powiedział? – zainteresowała się Elehkr'noth.

– Powiedziałem mu, że trójka Sukkubów uciekła z miejsca pracy. Natychmiast poszedł ich szukać.

– Dzięki, Bartek. Jesteś prawdziwym przyjacielem – głos Sukkuba ociekał ironią jak kiełbasa tłuszczem.

– Nie ma sprawy. – Wziął swój wózek i wjechał w alejkę z Hinduskimi tłumaczeniami książek o Eragonie.

 

 

 

5

 

Wrota zamknęły się bezgłośnie za ich plecami. Przynajmniej tak wydawało się w tym całym hałasie. Gitarowa solówka do „Run to the hills" wrzynała im się bezlitośnie w czaszkę niczym tytanowy świder w plastelinę. Znalazły się w długim korytarzu. Architekt projektujący piekło musiał je uwielbiać. Na wprost przed sobą widziały bogato zdobione drzwi z klamką w kształcie głowy diabła. To właśnie stamtąd wydobywała się potwornie głośna muzyka. Po lewej minęły małe, ciemne pomieszczenie, które rozjaśniała pojedyncza, jasnoniebieska łuna światła. Zignorowały ten pokój tak samo jak większość rządów robiło to ze swoimi obietnicami wyborczymi. Bez zastanowienia podeszły do zdobionych drzwi. Elehkr'noth złapała za klamkę.

– Czekaj. – Marhtynk'hasar chwyciła ją za rękę. – Która z nas weźmie na siebie chwałę i nagrodę?

– Oczywiście, że ja – odparła Starsza Nałożnica. – Mam z nas najdłuższy staż. Możecie poczekać na swoją szanse.

– Pewnie – skrzywiła się Gabraea'ghoth. – Cała wieczność minie szybko jak pierwszy raz z chłopakiem. Nie ma mowy, to ja pracuje z nas najciężej i ten awans należy się mi.

– Co? Przecież ty byś tylko kopała tego nieszczęśnika. Sama mam czasem ochotę cię kopnąć – warknęła Marhtynk'hasar.

– No, tylko spróbuj.

– Dziewczyny, przestańcie. Nie jesteście przecież Inkubami – błagała Elehkr'noth.

– Zamknij się, babciu.

– Coś ty powiedziała, sekutnico? – Starsza nałożnica szarpnęła Marhtynk'hasar za szatę. Materiał rozerwał się z głośnym trzaskiem. Obie wywróciły się na podłogę. Sekundę później ze swoimi pazurami i zębami dołączyła do nich Gabraea'ghoth. Kawałki materiału i włosy fruwały po korytarzu w rytm heavy metalu. Trzy sukkuby zmieniły się w plątaninę kończyn, piersi i pośladków, choć na chwilę zamieniając piekło w raj dla jednoosobowej publiczności. Nawet nie zauważyły kiedy wpadły do ciemnego pomieszczenia. Stało tam pojedyncze biurko, a na nim komputer. Na obrotowym krześle siedział niski, włochaty człowieczek z potężnym skrzywieniem kręgosłupa. Na nosie miał olbrzymie okulary, a twarz szpecił mu niemodny zarost. Pokój śmierdział zepsutym jedzeniem, stopami i zmarnowanym życiem.

Pierwsza zauważyła go Marhtynk'hasar. Przerwała duszenie Elehkr'noth, nawet nie zauważając, że ta wciąż ciągnie ją za włosy. Po chwili wszystkie zaprzestały walki.

– Co się stało? – spytała Gabraea'ghoth swoją koleżankę.

– To on – wydyszała druga z Młodszych Nałożnic.

– Jaki on? Mów jaśniej, Marta.

– To nasz klient.

Gabraea'ghoth i Elehkr'noth wymieniły spojrzenia.

– O czym ty mówisz? – zdziwiły się.

– Spójrzcie na jego dłonie!

Małe dłonie o krótkich, serdelkowych palcach wydawały się na pierwszy rzut oka pospolite jak kałuża po deszczu. Jednak obie dobrze znały te dłonie. W końcu od niezliczonej ilości czasu lądowały one na ich piersiach.

Gabraea'ghoth wstała i zaczęła okładać pięściami włochatego stwora.

– Niech cię diabli!! Szukamy cię cały dzień, a ty siedzisz sobie tutaj i grasz na komputerze? Niech cię diabli, zabiję cię!!

– Zabierzcie ją – zapiszczał klient. – Błagam, zabierzcie ją.

Sukkuby odciągnęły od niego swoją koleżankę.

– Mów, co tu jest grane! – zażądała Elehkr'noth.

– Lucyfer mnie zatrudnił – wyjaśnił, ocierając czerwoną twarz. – Jestem teraz demonem, tak samo jak wy. Pan Ciemności w swojej nieskończonej mądrości uznał, że warto wykorzystać zasoby internetu do kuszenia ludzi. – Twarze Sukkubów wciąż wykrzywiały się w grymasie niezrozumienia. – Jestem Demonicznym Internetowym Trollem. Piszę prowokacje na forach internetowych i denerwuje śmiertelników. Gdy są wściekli, grzeszą, a to przybliża ich do piekła. Lucyfer powiedział, że jestem jego tajną bronią na apokalipsę – wyprostował się z dumą.

– Dlaczego nam nikt nie powiedział?

Demoniczny Internetowy Troll wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Mieli przywieźć waszego nowego klienta, godzinę po wyciągnięciu mojej duszy ze starego ciała.

Sukkuby po raz kolejny wymieniły spojrzenia. Tym razem w ich pięknych oczach rozbłysła panika, gorętsza od piekielnych ogni.

Rzuciły się biegiem z powrotem do Sal Złudnej Rozkoszy.

– Będziemy mieć problemy – wydyszała Gabraea'ghoth. – Ogromne problemy. Wielkie jak sama nieskończoność.

Elehkr'noth i Marhtynk'hasar posłały jej wściekłe spojrzenie.

– Och, zamknij się – powiedziały jednocześnie.

 

 

 

6

 

Lucyfer zamknął ogromną biblię i potarł palcami zmęczone oczy. To było nie do zniesienia. Wertował tą przeklętą książkę od setek lat i wciąż nie znalazł żadnej szansy na swoje zwycięstwo. Nie ważne jak interpretował apokalipsę, Dobro zwyciężało nad Złem. Niech to ja porwę wszystko, przeklął w myślach. Nie rozumiał, dlaczego wszystko miałoby się potoczyć tak jak opisano. Nie wiedział, czy przy apokalipsie powinien trzymać się scenariusza, czy działać tak jak będzie podpowiadał mu rozsądek. To wydawało się bez różnicy. Mają nad nami tą przewagę, że dowodzi nimi koleś, który jest wszechwiedzący, pomyślał. Jak mam go zaskoczyć?

Westchnął i wstał na nogi. Stawy zaprotestowały, trzaskając jak drewno w kominku. Czas na papierosa, powiedział sobie. Wyczarował sobie gigantycznego malboro i wyszedł na korytarz. Nawet sobie nie pozwalał palić w gabinecie.

W korytarzu zastał obraz po miniaturowej apokalipsie. Wszędzie w okół leżały kawałki jakichś szmat i blond loki. Co tu się, do mnie, stało? W oczy rzuciła mu się biała koperta. Schylił się i podniósł ją z ziemi. Była zaadresowana do niego. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek ktoś do niego napisał. Natychmiast rozerwał kopertę i rozłożył list.

W trakcie lektury szczęka opadła mu niemal na podłogę. Mechanicznym ruchem wyrzucił papierosa na ziemię i wrócił do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Usiadł z powrotem na swoim krześle. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

Kartka papieru opadła powoli na ziemie. Wiadomość napisana fachową kursywą brzmiała dokładnie tak:

Drogi Lucyferze. Piszę do ciebie, bo muszę to z siebie w końcu wyrzucić. Bałem się powiedzieć ci to osobiście i pewnie zaraz zrozumiesz dlaczego. Pamiętasz jak miałeś siedem lat i ktoś rozpowiedział wszystkim aniołom, że moczysz łóżko. To tak naprawdę byłem ja, a nie archanioł Michał. Wiem, że sprawy potoczyły się odrobinę za daleko i pewnie to w części moja wina, ale minęło już tyle lat. Mam nadzieje, że nie masz do mnie żalu.

Twój przyjaciel. Asmodeusz.

Ps. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo, mi przykro.

Koniec

Komentarze

Bardzo lubię twoje dialogi. Fajne opowiadanko i jeśli,( bo przeczytałem je od początku do końca) pozwolisz skuję mu facjatę piątką.;))))

Nowa Fantastyka