- Opowiadanie: Mish - Łowcy snów

Łowcy snów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowcy snów

Siedziba Wszechmagów w tej częsci Palakaru prezentowała się iście godnie. Jej gładkie, lustrzane ściany wznosiły się ku niebu, odbijając wieczorne światło słoneczne prosto w oczy przejeżdżających ludzi. W południe było to jeszcze bardziej irytujące, bo wtedy Wieża potrafiła świecić na tyle mocno, że przeszkadzało to ludziom spacerującym po ulicach pobliskiego Brzozowa. Z drugiej strony, Brzozowo było na tyle małym miastem, że warto było zaryzykować niezadowolenie kilku osób dla efektu, jaki dawały lustra.

Mimo to, akurat w tej chwili Darien był zdecydowanym przeciwnikiem tego typu ozdób, ponieważ przez nie już od jakichś dziesięciu minut, od kiedy wyjechał na drogę prowadzącą do wieży Wszechmagów, musiał co chwila osłaniać oczy przed irytującym światłem. Na szczęście był już na tyle blisko bramy wejściowej, że za klika minut będzie miał problem z głowy. Przyspieszył i faktycznie w dość krótkim czasie dotarł do wielkich drzwi wykonanych z tego samego materiału co reszta wieży. Ich obecność można było stwierdzić jedynie po tym, że w tym miejscu kończyła się droga i zaczynała kolejka petentów oczekujących na przyjęcie.

Darien uśmiechał się krzywo, kiedy mijał ludzi czekających na swoją kolej. Nie szedł jednak do głównej bramy, a zamiast tego odrobinę objechał budynek, zatrzymując się przy drugich drzwiach, już normalnych rozmiarów. Nie było przy nich żadnej klamki albo kołatki, tylko wąski poziomy otwór na wysokości twarzy. Darien podszedł bliżej, przeczesał dłonią swoje krótkie ciemnobrązowe włosy, a potem sięgnął do kieszeni tuż obok przypasanej szabli i wyciągnął wąski stalowy krążek, ozdobiony licznymi znakami. Wsunął go do otworu w drzwiach i cierpliwie czekał. Kilka sekund później drzwi uchyliły się lekko, wpuszczając go do środka.

Wnętrze wieży prezentowało się zdecydowanie gorzej niż to, co można było zobaczyć na zewnątrz. A na pewno znacznie mniej widowiskowo. Chociaż może na wyższych piętrach było lepiej. Darien nie wiedział, ponieważ miał prawo wstępu jedynie na parter, gdzie mógł ewentualnie szybko załatwić swoje sprawy i wyjść. Bo do tego mniej więcej służył parter. Znajdowały się tu liczne okienka, przy których pracowali wszechmagowie i wszechmaginie w tęczowych szatach, przyjmując petentów, zatrudniając pracowników, zbierając wieści i skupować towar od Łowców Snów, takich jak Darien.

Mężczyzna rozejrzał się szybko po wnętrzu, rzucając przelotnie okiem na obrazy ozdabiające pomieszczenie oraz pojedyncze meble dla gości. Potrzebował kilkunastu sekund żeby zorientować się, która właściwie kolejka stoi do „jego" okienka, a potem z westchnieniem zajął miejsce na jej końcu.

Na szczęście tego dnia kolejka dość szybko się zmniejszała, więc po dwudziestu minutach oglądania obrazów, które i tak doskonale znał, gapienia się na innych obecnych, przyglądania się kolorowym ścianom i myślenia o bzdurach nadeszła jego kolej. Usiadł na miękkim krześle naprzeciwko znajomej z widzenia jasnowłosej, bladej wszechmagini i musiał odczekać chwilę, zanim znajdzie wśród całego bałaganu na biurku odpowiednią teczkę.

– Jak się nazywasz? – spytała machinalnie, kiedy wreszcie znalazła odpowiednie papiery.

– Darien.

– Aha… I w jakiej sprawie przychodzisz? – spytała unosząc głowę znad papierów i poprawiając okulary, które przekrzywiły jej się przy pracy.

Darien sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej sześć sztuk czegoś, co wyglądało jak świecące, różnokolorowe szklane dyski wielkości kciuka. Położył je jeden obok drugiego.

– Ile za nie dacie? – spytał.

Wszechmagini kładła dłoń na wszystkich po kolei, za każdym razem na kilka sekund przymykając oczy.

– Za te dwa dam po sto orłów, bo wydają się naprawdę bujne i potężne – mówiąc to miała na myśli okoliczną srebrną walutę, nie ptaki – Ale pozostałe cztery… – skrzywiła się – gdzie ty szukałeś tych snów? W chłopskich chatach? Po pięćdziesiąt wróbli – tym razem mówiła o drobniejszych miedzianych monetach – Razem to będzie jeden smok dwa orły – smoki były najwyższą, złotą walutą w Palakarze.

– Daj spokój, dla każdego z tych snów ryzykowałem zdrowie, i na pewno są warte więcej niż ta marna jałmużna, którą mi proponujesz – machnął lekceważąco ręką – dwieście orłów za całość.

– Jakie sny, taka zapłata. Więcej nie dostaniesz.

– W takim wypadku zabiorę swoje sny i pojadę sprzedać je gdzieś indziej. Na przykład do faktorii Kręgu Purpurowych Czarowników, jedynie trzydzieści kilometrów stąd – celowo wybrał to stowarzyszenie magów, które z wzajemnością nie przepadało za Wszechmagami.

– Nie dostaniesz u nich więcej niż tutaj – skrzywiła się, jakby sama nazwa wrogiej gildii sprawiała jej przykrość.

– No pewnie że nie, ale może kiedy zacznę pracować dla nich, to zaproponują jakąś podwyżkę, jak będę już stałym współpracownikiem, takim jakim teraz jestem dla was.

-W takim razie powodzenia. Mają tylu łowców snów co my, i jeden naprawdę nie robi różnicy. Ale jeśli chcesz ryzykować, to do widzenia. Albo możesz mi jednak sprzedać te sny za sto dwa orły.

Darien udał przez chwilę że się zastanawia, po czym pokiwał głową i podał jej krążki, a w zamian otrzymał sakiewkę wypełnioną monetami. Musiał jeszcze pokwitować odbiór. Mimo obojętnej miny, czuł frustrację. Większość jego poprzedniej wypłaty poszła na pokrycie szkód związanych z karczemną rozróbą, w jakiej brał udział wraz ze swoim kumplem, wędrownym magiem – filozofem i poszukiwaczem legendarnego Zaginionego Królestwa, Farvinem. Oczywiście cała sprawa była pomyłką, ponieważ bójkę rozpętali jacyś szukający zaczepki miejscowi, którzy zaczęli dobierać się do ich sprzętu, jednak Darien i Farvin nie zdołali udowodnić tego przed naczelnikiem straży i musieli zapłacić odszkodowanie. Po tym incydencie Farvin postanowił rozejrzeć się za źródłem gotówki w okolicznych miasteczkach i przy okazji szukać tam dalszych wskazówek co do położenia Zaginionego Królestwa, a Darien pojechał do Wieży.

– Dziękuję i zapraszam ponownie. Z radością odkupimy od pana wszelkie potężne sny – powiedziała wszechmagini, ostrożnie chowając sny do odpowiedniej szuflady. Wszyscy czarodzieje pedantycznie podchodzili do snów, ponieważ to z nich czerpali swoją moc i algorytmy zaklęć. A że większości tej bandy nie wystarczała ich własna senna energia, więc wynajmowali Łowców Snów, aby ci zdobywali je dla nich.

Darien skinął jej głową na pożegnanie, wstał i wyszedł z wieży, zwalniając miejsce dla kolejnego petenta.

Na zewnątrz zaczynało się już ściemniać. Darien westchnął po raz kolejny i szybkim marszem ruszył do Brzozowa, gdzie zostawił swojego wierzchowca i miał spotkać się z Farvinem. Chłodny wiatr przypominał o tym, że zima zbliża się wielkimi krokami. Nie przeszkadzało to jednak Darienowi, zresztą jak na razie nie myślał o tym za bardzo.

Od wieży do miasta było może ze trzy kilometry, jednak powrót był łatwiejszy, bo z górki. Droga prowadząca do siedziby filii Wszechmagów prowadziła przez las, tak więc Darien zdecydował się użyć magii i zmienić swój wzrok na czas podróży tędy tak, aby widzieć w podczerwieni. Było to dość trudne, ponieważ nie mógł sobie przypomnieć żadnego snu, w którym widziałby w ten sposób, jednak ostatecznie zmieszał kilka innych sennych elementów i uzyskał pożądany efekt. Teraz, kiedy już widział w miarę dobrze, bezproblemowo dotarł na przedmieścia Brzozowa.

Pierwszym co zobaczył, były zaniedbane drewniane domy pokryte strzechą. Było już na tyle późno, że w okolicy prawie nikt się nie kręcił, chociaż dostrzegał pojedynczych ludzi, prawdopodobnie idących do domów. Sam pomaszerował dalej, szukając szyldu gospody „Pod murem", w której zostawił wierzchowca i sprzęt.

Im bardziej wchodził w głąb miasta, tym bardziej estetyczne widział budynki, choć nadal większość z nich była zbudowana z drewna. Darien skręcił tuż przy palisadzie w obrębie której znajdowały się najważniejsze budynki, i idąc tuż przy niej w końcu znalazł swój cel. Gospoda była drewniana, tak jak większość tutejszych zabudowań, jednak prezentowała się wyjątkowo ponuro jak na miejsce, w którym spotykają się znajomi aby śpiewać, radować się, pić do nieprzytomności, obmacywać dziewki i obudzić się w kałuży rzygów. Ze środka dobiegało słabe światło, a nad szeroko otwartymi, poskrzypującymi drzwiami wisiał kiepsko zrobiony szyld z wyblakłym rysunkiem. Darien skrzywił się mimowolnie i wszedł do środka.

Natychmiast zaatakowało go istne tsunami różnych zapachów. Kapusta kiszona, piwo, dym, stare rzygi, brudne ubrania – taka mieszanka potrafiła zwalić człowieka z nóg. Dlatego też Darien postanowił posłużyć się ponownie mocą, aby stworzyć wokół siebie strefę czystego powietrza. Rzeczywiście pomogło, i kiedy przestał już łzawić, mógł rozejrzeć się dokładniej po sali. Za zaniedbaną ladą dostrzegł chudego gospodarza tlącego fajkę. W całym pomieszczeniu było na oko z sześć stolików, ale tylko dwa były zajęte przez typów, którzy najwyraźniej byli już całkowicie niewrażliwi na panujące tu warunki. Albo nie mieli pieniędzy na nic lepszego, tak jak Darien.

Po chwili zobaczył Farvina. Dostrzegł go przy jednym ze stolików stojących bliżej źródła światła, jedzącego coś z glinianej miski i popijającego to wielkimi łykami z kufla . Wyglądał na około trzydzieści lat, czyli mniej więcej tyle, co Darien. Przyjrzał mu się dokładniej. Trochę pulchny, krótkie czarne włosy i broda, myląco naiwny wyraz twarzy pod zielonym melonikiem, oraz charakterystyczna jasnoniebieska tunika, która zdążyła już trochę wyblaknąć podczas podróży – tak, to na pewno był Farvin. Darien podszedł do stolika i usiadł, odpinając jednocześnie szablę od pasa i wieszając ją na oparciu krzesła.

– Smacznego – rzucił oschle do przyjaciela, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

Farvin podniósł głowę znad miski i uśmiechnął się, ścierając tłuszcz z brody.

– Dzięki. Jak tam u magów? – zapytał, pociągając solidny łyk trunku.

– Świetnie. Opyliłem im tą resztkę snów którą trzymałem na czarną godzinę, w zamian za ten oto symboliczny datek – mówiąc to, położył na stoliku sakiewkę otrzymaną od wszechmagini.

– Przypominam ci, że czarna godzina wybiła wtedy, kiedy w tamtej karczmie podpaliłeś stolik zamiast tego szczurowatego typa – przypomniał mu Farvin.

– To nie ja omal nie trafiłem wbiegającego strażnika krzesłem – odpowiedział sucho.

– Nic nie poradzę. Wyglądał jak portowy menel.

– Dobra, nieważne – Darien zaczął bębnić palcami w stół – A ty? Masz coś?

Farvin odpiął od pasa niewielką sakiewkę i położył ją obok tej, którą najpierw rzucił Darien.

– Udało mi się wygrać te pieniądze w szajsa z paroma przemiłymi mieszkańcami tego miasteczka – wzruszył ramionami – Nie jest tego dużo, ale na jakiś czas starczy.

– Taak, ciekawe czy wiedzą, że graliście oszukańczymi kartami?

– Hmm… Rzeczywiście, zapomniałem im o tym wspomnieć – zarechotał Farvin – Dowiedziałem się również paru ciekawych rzeczy w tutejszych karczmach.

– Stawki okolicznych dziwek mnie nie interesują – powiedział Darien, uśmiechając się krzywo.

– A szkoda, bo liczą sobie zaskakująco mało – ponownie wzruszył ramionami – Ale wiem oprócz tego, że dzień drogi stąd chłopi znaleźli jakieś nawiedzone ruiny, może wieżę maga.

Darien zmarszczył brwi. Jeśli mieliby trochę farta, mogliby znaleźć tam naprawdę drogie sny dawno zmarłych mieszkańców, które mógłby związać i sprzedać.

– I mówisz że gdzie są te ruiny?

– Typ z którym gadałem nie mówił zbyt dokładnie, ale to pewnie dlatego, że to była czwarta kolejka – powiedział swobodnie Farvin – Ale wydaje mi się, że…

– Zaraz… Pijak przekazał ci te „niezwykle cenną" informację? – spytał z irytacją w głosie Łowca Snów.

– Aj tam zaraz „pijak" – żachnął się Farvin – Kolega od kielicha. Poza tym, zaklinał się że to prawda, i wtedy nie był za bardzo pod wpływem.

– No bo nie mamy nic do roboty, tylko biegać i szukać po lasach wytworu wyobraźni twojego nawalonego kolegi – wypowiedź Dariena wręcz ociekała sarkazmem i zjadliwością.

– No to jakie inne ważne sprawy mamy na głowie? – powiedział w tym samym tonie Farvin, dopijając napój z kufla i bekając głośno.

Darien chciał odpowiedzieć z jeszcze większą złośliwością, ale kiedy się zastanowił, stwierdził że istotnie nie mają teraz nic do roboty. Teoretycznie mogliby snuć się bez sensu po okolicy, a on mógłby wdzierać się do umysłów śpiących ludzi i chwytać ich sny, jednak po pierwsze ani nie byłoby o moralne, ani zyskowne. Pokręcił więc jedynie głową.

– No właśnie. Dlatego sugeruję, żebyśmy sprawdzili ten trop. Kto wie, może to pozostałości po Zaginionym Królestwie? – zastanowił się na głos Farvin.

– Pewnie, tylko najpierw musimy jeszcze ustalić, który z nas wyjmie miecz ze skały i przejmie pół księżniczki i królestwo? – zakpił Darien.

– Zapewne ja. Z taką twarzą źle byś się prezentował na tronie.

– Ale teraz już na poważnie… – zaczął Darien, przybierając obojętny wyraz twarzy – Serio uważasz, że twój „kolega" nie wcisnął ci jakiejś ściemy?

– Jeśli już to raczej nieświadomie. Strasznie się mnie bał od trzeciej kolejki, kiedy magicznie zrobiłem sobie grzańca z piwa – na twarzy Farvina pojawił się kpiarski uśmiech. Ten typ nigdy nie umiał się pohamować, jeśli idzie o popisywanie się mocą. Większość magów, w tej liczbie również łowców snów, starała się ograniczać używanie swoich zdolności, ponieważ jeśli robiło się to zbyt często, mózg przestawał powoli oddzielać sen od jawy i czarodziej stawał się obślinionym debilem, który prędzej czy później wpadał podczas snu pod rozpędzony wóz. Jednak rozsądek nie cechował najwyraźniej wszystkich użytkowników magii.

– Dobra, jak wolisz – powiedział Darien – Jeśli wiesz, gdzie szukać tych ruin, równie dobrze możemy ruszyć na naszą wielką wyprawę po skarby jutro z rana – w ostatnie zdanie wplótł delikatną nutę sarkazmu, jednak Farvin nie przejął się tym specjalnie. Zdążył już chyba przyzwyczaić się do wiecznego złego humoru i czepialstwa Dariena.

– Wiedziałem, że wykażesz się zdrowym rozsądkiem – wyszczerzył się mag – Trzeba to oblać – dodał, a potem uniósł rękę i skinął na gospodarza – Hej, panie kierowniku! Przynieś nam pan dwa dzbany piwa!

– Nie szalej – mruknął Darien – jutro mamy ruszać w niebezpieczną podróż. Weźmy najwyżej po kubku.

Farvin machnął lekceważąco ręką w odpowiedzi, a po chwili gospodarz przyniósł im zamówione napoje. Mag wyciągnął z leżącej na stole sakiewki cztery orły i podał mu z wielkopańską miną, zupełnie niepasującą do kogoś, kto całą swoją fortunę mógł pomieścić w kieszeni.

Darien westchnął ciężko. Miał dziwne przeczucie, że jednak nie uda im się wyruszyć tak wcześnie, jak planował.

***

Kiedy Darien się obudził, zbliżało się już południe. Głowa pulsowała mu tępym bólem. Zauważył, że leży w łóżku w wynajętym wcześniej pokoju. Farvis chrapał głośno na swoim łóżku po drugiej stronie tego małego pomieszczenia, potęgując jeszcze ból głowy Dariena. Ostatecznie wypili jednak więcej niż te dwa dzbany. To już stawało się ich tradycją. Przed każdą wyprawą „świętowali", głównie z inicjatywy Farvisa, upijając się do nieprzytomności. Tym razem i tak nie było tragicznie, bo nie dość, że Darien nie obudził się pod ławą w sali dla gości, to nawet nikt w pobliżu nie zarzucał mu spalenia karczmy czy wszczęcia burdy.

Łowca snów zaklął pod nosem i spróbował przywołać magię, aby uleczyć ból głowy. Normalnie takie proste sztuczki przychodziły mu bez trudu, ale teraz musiał zacisnąć zęby i z całych sił się skoncentrować. Sprawy nie ułatwiał mu fakt, że po pijaku nie miał żadnych snów, z których mógłby zaczerpnąć dodatkową energię. Starał się więc „przypomnieć sobie" uczucie pełni zdrowia z jakichś starszych snów. Tępe łupanie w głowie nie pomagało, ale po około minucie odnalazł wreszcie odpowiednie wspomnienie, wyobraził sobie, że wszystko jest snem, i ukształtował go tak, że sprawnie usunął ból.

W tej samej chwili usłyszał głośny ni to jęk ni to warknięcie, jakie wydał z siebie przebudzony Farvin. Po chwili jednak zamilkł. Najwyraźniej mag również starał się usunąć symptomy kaca. Zajęło mu to trochę mniej czasu niż Darienowi, i po chwili również wstał.

– Dlaczego nikt do tej pory nie wynalazł wódki niepowodującej kaca? – wychrypiał Farvin.

– Nawet gdyby wynaleźli, i tak nie byłoby nas na nią stać – wzruszył ramionami Darien, przypasając szablę i przemywając swoją bladą twarz wodą z miski.

– Pewnie tak – mruknął tamten, również starając się jako tako ogarnąć – Ale to czarowanie zaraz po obudzeniu się potrafi być naprawdę wkurzające.

– Pij mniej, nie będziesz miał kłopotów – wzruszył ramionami Darien, wycierając się.

– Nie mogę. Piwo to mój niezawodny lek na nerki.

– Oraz wątrobę, oczywiście.

– Moja wątroba nie takie rzeczy widziała.

Darien nie odpowiedział, tylko podniósł swój plecak leżący koło łóżka i wyszedł. Zszedł do głównej sali, teraz jeszcze bardziej opustoszałej niż poprzedniego dnia, zamówił śniadanie u ponurego gospodarza, usiadł przy jednym z tych większych stolików i wyciągnął mapę geograficzną Palakaru z plecaka. Nie zdążył zabrać się nawet za jej studiowanie, kiedy z góry zszedł Farvin i usiadł po przeciwnej stronie stołu.

– Tu jesteśmy – powiedział Darien, wskazując na mapie Brzozowo – pokaż orientacyjnie, gdzie mogą znajdować się te ruiny.

– Może najpierw byśmy coś zjedli? Nie uśmiecha mi się podróż o pustym żołądku – odpowiedział tamten. Akurat wtedy pojawił się gospodarz, stawiając na stole obok mapy tacę z posiłkiem, na który składał się bochenek chleba, ser, pomidory oraz dzban wody. Przy okazji nie omieszkał rzucić im nieprzyjaznego spojrzenia. Darien bez słowa wręczył mu monetę ze swojej i tak zbyt lekkiej sakiewki.

Jeszcze zanim mężczyzna zdążył odejść, Farvin złapał bochenek i przełamał go na dwie części. Mniejszą odłożył spowrotem, a sam zaczął robić sobie kanapkę z serem.

– Pokaż te ruiny – zniecierpliwił się Darien, sięgając po warzywo.

– Przez te twoje nerwy nabawię się wrzodów żołądka – poskarżył się mag, jednak rzeczywiście skoncentrował się na mapie. Przez chwilę się zastanawiał, aż wreszcie postukał palcem w miejsce odrobinę na północ od Brzozowa.

– Z tego co wiem, skarb jest ukryty tutaj.

– Stosunkowo niedaleko – mruknął Darien, drapiąc się po brodzie.

– Przecież mówiłem wczoraj, że to tylko dzień drogi stąd – skrzywił się Farvin, popijając wodę z dzbana. Najwyraźniej wolałby coś znacznie mocniejszego.

– Możliwe. Nie słuchałem za bardzo.

– Twoja strata. Może gdybyś czasem mnie posłuchał, sam zyskałbyś trochę rozumu – wzruszył ramionami – Mimo wszystko, trzeba kupić trochę prowiantu na drogę. Nie wiadomo, ile czasu nam się zjedzie.

– Ty to zrób – mruknął Darien, wstając od stołu. Złapał swoją część chleba, jednym haustem opróżnił kubek z wodą i podszedł do drzwi – Ja idę zobaczyć co z końmi. Spotkamy się przed gospodą za jakiś kwadrans.

– Pewnie, zawsze ja muszę zajmować się brudną robotą – usłyszał jeszcze Darien, kiedy wychodził z budynku.

Tego dnia słońce mocno przygrzewało, zacierając wspomnienia zimnego wiatru wiejącego wczoraj. Darien spojrzał na bezchmurne niebo. Wspaniała pogoda na przejażdżkę, pomyślał, wchodząc do stajni zbudowanej obok gospody. Były tam aktualnie jedynie trzy konie, w tym jeden właściciela budynku. Darien sprawnie założył siodło i uprząż swojemu gniadoszowi oraz siwkowi Farvina, jednocześnie zdejmując zaklęcie ochronne, które umieścił na zwierzętach poprzedniego dnia. Miało ono sprawić, że potencjalni złodzieje zobaczą iluzję własnych koszmarów, i zniechęcić ich tym samym do kradzieży. Sztuczka najwyraźniej zadziałała, ponieważ wszystko było na swoim miejscu. Darien wyprowadził konie ze stajni trzymając je za lejce, i cierpliwie zaczekał z nimi pod drzwiami gospody.

Nie musiał czekać długo, bo po chwili wyszedł nimi Farvin, trzymając w dłoniach swój plecak, teraz najwyraźniej wypchany prowiantem. Bez słowa złapał lejce rzucone mu przez Dariena, i zwinnie wskoczył na siodło.

– To co, wyruszamy? – zapytał, wiercąc się przez chwilę.

Darien pokiwał głową, i obydwaj pogonili wierzchowce.

Aby wyjechać z miasteczka we właściwym kierunku, musieli przejechać główną drogą. Łowca snów zauważył, że mijani ludzie dziwnie im się przyglądają, jednak wcale się temu nie dziwił. Po pierwsze niewielu ludzi jeździło po ulicach Brzozowa, a po drugie, ich blade twarze i podkrążone oczy, będące wynikiem zeszło nocnej libacji musiały sprawiać nieprzyjemne wrażenie. Magia zdołała wyłączyć bóle związane z kacem, ale go nie usuwała.

Mimo to, jazda przez miasto przebiegła dość bezproblemowo, i już po chwili znajdowali się na leśnej drodze poza jego granicami. Darien ponownie wyjął mapę i wręczył ją bez słowa Farvinowi. Mag rozwinął ją i przez chwilę oglądał. Po kilku sekundach zorientował się że trzyma ją do góry nogami. Odwrócił mapę i ponownie się przyjrzał.

– Tędy – powiedział z niezachwianą pewnością w głosie, wskazując las.

Darien westchnął cicho, kiedy wjeżdżali pomiędzy drzewa. Miał złe przeczucia, nie wiedzieć czemu.

***

– Jesteś absolutnie pewien że wiesz, gdzie są te ruiny? – spytał dwa dni później Darien, spoglądając z irytacją na Farvina. Jechali już drugi dzień, czyli dłużej niż miała trwać całą podróż, a słońce chyliło się ku zachodowi. Jedynym, co do tej pory znaleźli, był brzozowy zagajnik oraz kilka wiewiórek, które zresztą uciekły na ich widok.

– Pewnie że tak! – powiedział Farvin, jednak z wyraźnie mniejszą pewnością w głosie niż poprzedniego dnia. To jeszcze bardziej utwierdziło Dariena w przekonaniu, że jego przyjaciel po prostu pomylił drogę.

– To dokąd teraz, geniuszu? – zapytał maga głosem, który wręcz ociekał sarkazmem.

– Niech pomyślę… – Farvin rozejrzał się dookoła, jednak rosnące tu drzewa najwyraźniej nie stanowiły dla niego żądnej podpowiedzi – A, tak. Mój niezawodny instynkt poszukiwacza przygód mówi mi, że ruiny wypełnione snami i złotem znajdują się dokładnie… – zaciął się na moment, ale po chwili wskazał w kierunku przewróconego drzewa i największych chaszczy – … tam.

Darien skrzywił się słysząc te słowa. Farvin deklarował coś takiego już trzeci raz dzisiaj, a jak na razie nie zbliżyli się ani trochę do czegoś, co mogłoby przypominać magiczne ruiny. O ile one w ogóle istniały gdzieś poza chorą imaginacją zapijaczonego znajomka Farvina.

Mag jednak skierował konia we wskazanym kierunku. Darien zauważył, że jego przyjaciel dyskretnie położył dłoń na kolbie kuszy wiszącej przy łęku siodła. Poprzedniego wieczora usłyszeli w oddali mrożące krew w żyłach wycie, i najwyraźniej obawiał się, że mogą natknąć się na jego autora.

Farvin jednak znowu się mylił, bo w okolicy pniaka nie było nic ciekawego, chyba żeby uznać węża wylegującego się na kamieniu za interesującego. Darien już chciał mu to wypomnieć, kiedy nagle dobiegły ich głosy zza pagórka.

-… rozbić i zabezpieczyć obóz. Rozpalić ogniska i rozstawić namioty dla mnie i wielebnej Shevy – mówił ktoś dudniącym głosem. W odpowiedzi dobiegły pomrukiwania i odgłos kroków.

– Słyszysz Darienie? Ktoś tam jest! Mówiłem, że w końcu coś znajdziemy! – powiedział z przejęciem Farvin. Jak na gust łowcy, zdecydowanie za głośno.

– Kto tam jest?! – usłyszeli ten sam głos co poprzednio, towarzyszył mu jednak syk miecza wyciąganego z pochwy – Pokaż się, nieznajomy!

Darien zaklął w myślach. Zdecydowanie to nie jest dobry dzień, tylko pytanie czy bardziej dla nich, czy dla ludzi za pagórkiem.

– Co robimy? – spytał cicho Farvin. Darien zauważył, że mag ściska już kuszę w dłoniach.

– Pokazujemy się – wymamrotał w odpowiedzi, kładąc dłoń na rękojeści szabli i kierując wierzchowca tak, aby nieznajomi mogli go zobaczyć.

Kiedy wyjechał zza skrywającego ich pagórka, dostrzegł wzywających ich ludzi. Było ich w sumie pięć osób plus dwa konie na niewielkiej polance. Trójka ludzi o jasnej karnacji wskazującej na palakarskie pochodzenie nie wyróżniała się specjalnie w pikowanych dubletach z korbaczami i toporami u boków. Co innego pozostałe dwie osoby. Wysoki, blady jegomość o jasnych włosach sięgających ramion i sumiastych wąsiskach stał na środku polany. Ubrany był w lekką koszulkę kolczą, a w dłoni trzymał ciężki miecz. Darien wyczuwał wręcz promieniejącą od niego aurę godności i pewności siebie. Zgadywał, że to ten typ dowodził całą grupą. Mógł być wędrownym rycerzem lub innym zubożałym szlachcicem, co zdawał się potwierdzać symbol błękitnej róży wpisanej w koło, który nosił wyszyty na czerwonym płaszczu. Człowiek spoglądał badawczo na Dariena.

Ostatnią osobą jaką łowca snów zobaczył na polanie, była niska ognistoruda kobieta o oczach z pomarańczowymi tęczówkami, ubrana w szatę koloru nocnego nieba z wyszytym na niej złotym symbolem zamkniętego oka. Dzięki temu Darien rozpoznał w niej kapłankę Przebudzonego, jednego z najpopularniejszych bogów w okolicznych królestwach. Skrzywił się. Religia Przebudzonego bardzo niechętnie odnosiła się do magów i łowców snów, ponieważ jej wyznawcy uważali, że wykorzystywanie wizji zsyłanych przez boga do zmieniania świata to aberracja. Zresztą cały ten kult był przeżarty hipokryzją, bo jego najwyżsi kapłani zabierali sny wyznawców i używali ich do swojej magii, jednocześnie wmawiając im, że ich moc pochodzi od Przebudzonego. Tak więc obecność kapłanki oznaczała kłopoty.

– Witam! – za plecami Dariena rozległ się głos Farvina, który najwyraźniej postanowił dołączyć do przyjaciela – To naprawdę cudowne uczucie spotkać w tej dziczy innego człowieka po tylu dniach wędrówki. A nawet kilkoro ludzi. Prawda, przyjacielu? – dodał, zwracając się do łowcy. Ten skinął w milczeniu głową, bardziej niż zjednywaniem sobie nieznajomych zajęty obserwowaniem, czy nie wykonują jakichś niebezpiecznych ruchów.

– Witam szanownych panów – odezwał się ostrożnie wąsacz, chowając jednocześnie miecz do pochwy – Co was sprowadza w tą nieprzyjazną okolicę? – dodał, przyglądając się im badawczo.

– Szukamy grzybów – mruknął Darien, zsiadając. Farvin rzucił mu groźne spojrzenie, podobnie jak wąsaty wojownik. Kapłanka i pachołkowie nie zwracali chyba za bardzo uwagi na rozmowę zajęci rozbijaniem obozu, choć rzucali na nich ukradkowe spojrzenia, gotowi w razie czego interweniować.

– Kolega oczywiście żartował – uśmiechnął się Farvin, zsiadając z wierzchowca, ściągając z głowy melonik i kłaniając się uprzejmie – Tak naprawdę poszukujemy tu pewnego nietypowego miejsca, wielce interesującego z historycznego punktu widzenia.

– Doprawdy? – zapytał z nutą zdziwienia wojownik, podkręcając wąsa – My idziemy do wieży zmarłego maga, którego duch nawiedza moje włości. Chcemy odesłać go na wieczny odpoczynek. Przy okazji, zwę się sir Jon Bukowicz, pan na Bukowicach.

– Jestem Żarwis, historyk. A mój małomówny towarzysz to Krzemir, najemny wojownik. Wynająłem go dla ochrony przed bandytami i szubrawcami – zełgał gładko Farvin, zapewne dlatego, że dostrzegł święte symbole kapłanki i zgadł, że pan Bukowicz mógłby się nie ucieszyć, gdyby przypadkiem znał ich prawdziwe imiona. A to nie było wcale takie nieprawdopodobne, zwłaszcza po tym, co ostatnio wyczyniali na okolicznych ziemiach. Pewnie wpłynęło już na nich wystarczająco dużo skarg, w tym kilka dotyczących czarów, od mieszkańców, aby istniało ryzyko rozpoznania. I nawet chyba byli poszukiwani w Bukowicach. Niesłusznie oczywiście.

– Ehe – powiedział elokwentnie Darien, sprawnie wcielając się w rolę cichego rębajły.

– Podróżuję po tych ziemiach , z królewskiego nadania należących do mego rodu od wielu dziesiątek lat, w towarzystwie świątobliwej pani Shevy z zakonu Świętego Przebudzonego, oraz z tymi oto nierobami, którzy mieli zająć się rozbijaniem namiotów, a nie podsłuchiwać – ostatnie ostre słowa skierował już bezpośrednio do obijających się pachołków. Ci błyskawicznie zabrali się do roboty.

– Niech Przebudzony da wam szczęśliwe sny, przyjaciele – przywitała się z nimi kapłanka, kładąc przy tym dłonie na symbolu oka.

– I niech twoje sny prowadzą cię drogą prawdy – odpowiedział bardziej obeznany w tego typu powitaniach Farvin.

– Proszę przyjaciele, zasiądźcie z nami do skromnego posiłku i opowiedzcie nam swoją historię – rzekł uprzejmie sir Jon, gestem przywołując ich do obozu, który pachołkowie zdążyli już rozłożyć niemal w całości. Jeden z nich właśnie rozpalał ognisko.

– Będziemy zaszczyceni, mogąc spożyć posiłek w tak znakomitym towarzystwie – odrzekł mag, jednak oczy mu błysnęły, kiedy była mowa o jedzeniu. Ich skromne zapasy zakupione w Brzozowie ani nie były dobre, ani obfite, więc obydwaj mieli ochotę na coś innego niż suszone mięso i chleb popijane wodą.

Wszystko szło całkiem sprawnie. Darien z Farvinem uwiązali konie na polance i przygotowali sobie własne posłania, podczas gdy pachołkowie rycerza rozłożyli dwa całkiem spore namioty, a jeden z nich wziął się za robienie kolacji. Wielebna Sheva wykorzystała ten czas na klęczenie z zamkniętymi oczami, a sir Bukowicz przysiadł na jakimś pieńku i wpatrywał się w ognisko, od czasu do czasu szturchając je długim patykiem. Zdążyło się już całkowicie ściemnić, kiedy wszyscy zasiedli do wspólnego posiłku. Ma się rozumieć, że służba jadła z dala od pana, który siedział wraz z kapłanką i gośćmi w świetle ognia. Darien pewnie siedziałby teraz razem z parobkami, gdyby nie wyraźne życzenie Farvina, by towarzyszył „elicie". W milczeniu pożerali pieczoną dziczyznę, popijając ją dość dobrym piwem, które wprawdzie zalatywało nieco drożdżami, ale i tak było miłą odmianą od nie-do-końca krystalicznie czystej wody. Po kilkunastu minutach, kiedy zjedli, co było do zjedzenia i wypili, co było do wypicia, rycerz skinął na pachołków, aby zajęli się uprzątnięciem tego wszystkiego.

– Doprawdy, wdzięczni jesteśmy za ten wspaniały posiłek, cny rycerzu – przerwał ciszę Farvin. Prawdopodobnie z radością zapaliłby teraz fajkę, jak to miał w zwyczaju, jednak zgodnie z ostatnio panującymi trendami, palenie w towarzystwie było niegrzeczne. Jednak nawet jeśli drażniło to maga, nie dał nic po sobie poznać.

– Naprawdę, miło spotkać na szlaku kogoś, z kim można po przyjacielsku wychylić kielicha – odparł sir Jon – No, to teraz, kiedy najedliśmy się już i napiliśmy, może opowiesz nam o tym miejscu którego szukasz? Być może zmierzamy w tym samym kierunku, a w kompanii przecież dużo przyjemniej podróżować.

Farvin pogładził się po brodzie, a potem zaczął opowieść.

– Otóż, parę dni temu miałem przyjemność przebywać w miasteczku o wdzięcznej nazwie Brzozowo – mówił spokojnym, hipnotycznym tonem, jakim zwykle posługiwali się przy swoich opowieściach bajarze. Darien wyczuwał jednak wpleciony w jego słowa drobny sen, nadający im moc. Jeśli kapłanka zdoła je wykryć, to mają przerąbane. Przeklął w myślach głupotę przyjaciela, jednak nic nie mógł teraz zrobić – Napotkałem tam mojego starego przyjaciela…

Kiedy Farvin opowiadał, Darien dostrzegł, że wielebna Sheva przygląda się przenikliwie gadatliwemu magowi. Łowca wykorzystał odrobinę energii ukradzionej z jakiegoś mało istotnego snu, zamknął oczy i spojrzał na świat zmienionym wzrokiem. Kontury rozmyły się lekko, a wszystko stało się niesamowicie kolorowe. Darien widział senne odbicie rzeczywistości, spaczone miejsce, do którego trafiali śniący. Patrząc w ten sposób na świat, mógł również widzieć wszelkie magiczne oddziaływania, które nie zostały ukryte przed wzrokiem postronnych. Oczywiście wystawiał się przez to na senny atak, ale w razie czego umiał się bronić.

Niemal natychmiast dostrzegł, że kapłanka nieświadomie używa snu, próbując rozpoznać kłamstwo w słowach Farvina. Na razie nie zdążyła jeszcze nic wykryć, bowiem z grubsza opowieść była prawdziwa, jednak kiedy mag zacznie bezpośrednio kłamać, będą udupieni. Darien nie mógł na to pozwolić, więc szybko oplótł odbicie przyjaciela mocą, która miała oszukać rezultaty badania. Miał nadzieję, że to wystarczy.

– … również uczonego. Badał okoliczne ruiny i historyczne miejsca, dopóki w jednym z takich miejsc nie stracił nogi w walce z koszmarami. Zrozpaczony opowiedział mi o interesującym miejscu, gdzie miał nadzieję znaleźć cenne zabytki. Tak więc podróżuję tam razem z moim ochroniarzem. Wydaje mi się, że może to być ta wieża, o której pan wspomniał na początku naszej znajomości – zakończył Farvin, a Darien otworzył oczy, tym samym znów patrząc normalnie na wszystko dookoła. Najwyraźniej jego drobna sztuczka mająca zmylić kapłankę zadziałała, bo wielebna Sheva jedynie delikatnie skinęła głową w kierunku sir Jona. Był to tak nieznaczny gest że ktoś, kto nie wiedziałby na co zwracać uwagę nie dostrzegłby go. Jednak zarówno Bukowicz jak i Darien zdołali go wychwycić.

– Doprawdy, interesująca historia, przyjacielu Żarwisie – rzekł rycerz, uśmiechając się pod wąsem. Wyglądał na zadowolonego z własnej przebiegłości.

– Miło że tak uważasz, szanowny przyjacielu – odparł Farvin.

– Nie powiedziałeś jednak, gdzie dokładnie jest cel waszej podróży – powiedziała cicho Sheva.

– Bo sam tego nie wiem, szanowna pani – wzruszył ramionami mag – Znam kierunek jedynie orientacyjnie, na tyle, ile wywnioskowałem z opowieści mego przyjaciela.

– W takim razie żywię nadzieję, iż raczysz ruszyć z nami w dalszą podróż – rzekł rycerz.

– Z najwyższą przyjemnością – zapewnił Farvin.

– W takim razie postanowione – stwierdził sir Bukowicz, wstając – Odmówmy jeszcze wieczorną modlitwę do Przebudzonego, by raczył mieć nas w opiece i wspomógł nasze starania.

Nikt nie zaprotestował, bo i czemu mieliby? Wszyscy powstali, a kapłanka szybko zaintonowała pieśń wieczorną ku czci Przebudzonego. Cała reszta szybko dołączyła do śpiewu. Sir Jon, dobrze znający słowa i melodię radził sobie całkiem nieźle, podobnie obeznany z tego typu obrzędami Farvin. Darienowi szło znacznie gorzej, często gubił pojedyncze słowa albo nawet całe frazy. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważył.

Śpiewali tak przez kilka minut, a kiedy skończyli, rycerz wyznaczył dwóch parobków do trzymania warty, i wszyscy rozeszli się do swoich posłań. Darien położył szablę w zasięgu ręki na wypadek zasadzki. Tuż przed snem wyrecytował jeszcze w myślach krótką litanię Łowców Snów, która miała dawać większe prawdopodobieństwo na potężniejszy sen. Wprawdzie wątpił, aby to rzeczywiście działało, jednak jego nauczyciel kazał mu nauczyć się jej na pamięć i codziennie powtarzać, więc weszło mu to w nałóg. Zasnął dosłownie kilka sekund po tym, jak wypowiedział w myślach ostatnie słowo.

***

Wirował w powietrzu, czując jego pęd owiewający mu twarz. Wokół Dariena przepływały powoli białe chmury, a słońce owijało go swoimi ciepłymi promieniami. Zapikował gwałtownie w dół, zbliżając się błyskawicznie do ukwieconej łąki, po czym znów poderwał się w górę, ciesząc się lotem. Czuł moc we wszystkim, co go otaczało. Napawał się i pochłaniał ją łapczywie, jakby była wodą cudem znalezioną na pustyni. Dostrzegał rzekę płynącą daleko pod jego stopami. Wcześniej jej tam nie było, jednak Darien wiedział że snem rządzą inne prawa niż rzeczywistością. Lepsze. Gdyby mógł, zostałby tu na zawsze, jednak wiedział, że ma tylko kilka godzin, zanim to wszystko rozpłynie się w nicość. Mimo tego, że wirował tak i biegał już dość długo, jego siły wydawały się być niewyczerpane, wręcz zwiększać się. To również było stałym elementem snu.

Nagle krajobraz zmienił się całkowicie. Teraz stał w budynku, który wyglądał na coś w rodzaju katedry przed czymś, co przypominało ołtarz jakiegoś nieznanego kultu. Budynek był po brzegi wypełniony śmiejącymi się i wiwatującymi ludźmi. Na podwyższeniu stał chudy człowiek w długiej szacie mieniącej się tysiącami kolorów. Jego wygolona głowa wydawała się być nieproporcjonalnie duża w stosunku do reszty ciała, a na bladej twarzy człowieka gościł uśmiech.

Darien rzucił okiem w prawo, i dostrzegł oszałamiająco piękną ciemnowłosą kobietę, od czasu do czasu spoglądającą na niego wielkimi, kasztanowymi oczami. Na jej ustach gościł lekki uśmiech, jakby starała się go powstrzymać, ale nie mogła. Dostrzegł, że ubrana jest w skrzącą się od drogich kamieni białą suknię. Wyciągnęła do niego swoją drobną dłoń, a on ją ujął. Wtedy zauważył, że on również ma na sobie elegancką szamerowaną srebrem granatową koszulę oraz długą pelerynę tego samego koloru. Nagle na twarz opadło mu pasemko niemal idealnie białych włosów. Jego własnych włosów. Tak jak setki – nie, tysiące – razy wcześniej poczuł, że coś jest z tym snem nie tak. Wyczuwał moc kłębiącą się wokół niego, jednak nie mógł po nią sięgnąć. Zaczął wpadać w panikę. Chciał dokładniej się rozejrzeć, ale ciało zdawało się go nie słuchać. Bezwolnie podszedł bliżej ołtarza, wciąż trzymając nieznajomą za rękę.

Nagle rozległ się głośny huk, a sufit nad kapłanem eksplodował w błysku jaskrawego światła. Darien rzucił się do tyłu…

I w tej samej chwili otworzył oczy. Leżał spocony na swoim posłaniu niedaleko ogniska. Kilka kroków w prawo głośno pochrapywał Farvin, a przy ogniu siedział z opuszczoną głową jeden z pachołków.

Darien zaklął pod nosem. Mimo, iż śniło mu się to regularnie, za każdym razem tak samo, nigdy nie zdołał się przyzwyczaić. Wiedział, że coś jest z tym snem nie tak. Nie mógł go kontrolować ani czerpać z niego energii, a przecież był wyszkolonym Łowcą Snów. Czuł, że powinien poprosić kogoś o radę, ale bał się, że mogą to wziąć za dowód jego niekompetencji albo nawet gorzej – za oznakę tego, że zbyt długie używanie magii wreszcie zamienia go w wariata.

Spojrzał na niebo. Miał jeszcze trochę czasu, zanim będzie musiał wstać. Ponownie zamknął oczy i odpłynął w sen.

***

– A, oto i cel naszej wędrówki – powiedział następnego wieczora sir Jon Bukowicz, spoglądając na widniejący przed nimi pagórek i stojącą na nim około trzypiętrową wieżę. Otaczał ją niezbyt gęsty las sosnowy, jednak ziemia dookoła wydawała się starannie oczyszczona z wszelkich niewielkich roślin i krzewów.

– Nie wygląda na siedzibę groźnego maga – rzucił Farvin, spoglądając na nią krytycznie. Zbudowana ze zwyczajnego szarego kamienia i pokryta zieloną dachówką wieża rzeczywiście nie sprawiała groźnego wrażenia.

– Nie daj się zwieść pozorom, przyjacielu – odparł z pewnością w głosie rycerz – Jej właściciel to był prawdziwy kawał sukinsyna. Jak już mówiłem, jego duch do tej pory nawiedza moje włości.

– Dlaczego akurat je? – dopytywał się z ciekawością w głosie mag.

– Ponieważ to ja wymierzyłem mu sprawiedliwość – wzruszył ramionami szlachcic – Kilka lat temu kręcił się po Bukowicach, kiedy wyszło na jaw, że jest winien kilku zbrodni, nie pamiętam nawet jakich. No to go powiesiliśmy.

– A skąd pomysł, że aby pozbyć się jego ducha, trzeba znaleźć miejsce, które zamieszkiwał za życia?

– Wyczytałem o tym w „Podróżach wielebnego Gilberta" – przyznał obojętnie sir Jon, mając na myśli księgę podróżniczą spisaną przez jednego z kapłanów Przebudzonego. Darien podejrzewał, że co najmniej połowa zawartych tam informacji i opisów przygód to kłamstwo, ponieważ wielebny Gilbert w rzeczywistości był podobno pijakiem i dziwkarzem. No, ale jak widać niektórzy wierzyli w to, co tam nawypisywał.

– Iście, ta książka jest doskonałym źródłem wiedzy – rzucił sarkastycznie Darien. Wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku i poczuł, że chyba przegiął.

– Żarwisie, czy twój ochroniarz nie pozwala sobie na zbyt wiele? – powiedział grobowym tonem sir Jon.

– Racz mu wybaczyć, przyjacielu – wzruszył przepraszająco ramionami Farvin – To prawda że ma cięty język i brak mu ogłady, jednak drugiego takiego speca od szabli ze świecą szukać. Oczywiście mam na myśli ludzi spośród plebsu, ponieważ Krzemir nie może się w walce równać z prawdziwym rycerzem – dodał szybko widząc minę Bukowicza, i skłonił głowę z uznaniem. Twarz szlachcica ponownie przybrała obojętny wyraz.

– Niech więc na przyszłość uważa, jeśli nie chce, żebym skrócił go o głowę – powiedział jeszcze, najwyraźniej doceniając komplement.

– Pokój, panowie – wtrąciła się cichym głosem wielebna Sheva – Zachowajcie swój gniew na nieprzyjaciół, jacy mogą na nas czekać w wieży.

Zapadła cisza. Umilkli nawet pachołkowie, którzy wcześniej rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami.

– Wy tam, rozbić no obóz – milczenie przerwał sir Jon, zwracając się władczo do swoich ludzi – Zanim wejdziemy do środka musimy zostawić konie i zapasy w bezpiecznym miejscu – wyjaśnił już spokojniej pozostałym. Tak więc wszyscy zsiedli z wierzchowców i zajęli się swoimi sprawami. Tak jak poprzednio, Darien z Farvinem rozkładali swoje posłania i przygotowywali broń, sir Jon wyjął z worka wiszącego przy końskim boku tarczę i zaczął ostrzyć miecz. Jedyną nieuzbrojoną osobą która miała wejść do opuszczonego domu maga była wielebna Sheva, która teraz klęczała i modliła się. Farvin powoli podszedł do niej, a kiedy nie zwróciła na to uwagi, głośno chrząknął. Dopiero wtedy kapłanka wstała i spojrzała na niego pytająco.

– Pomyślałem że zapytam, jak się czujesz, pani – rzekł uprzejmie, zdejmując swój nieodłączny melonik.

– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała równie cicho jak zawsze, lekko opuszczając głowę – A czemu miałoby być inaczej?

– Jesteś kobietą, pani – powiedział Farvin – Nie nosisz miecza…

– Ty również nie nosisz miecza, panie – przerwała mu spokojnie. Mag na moment zamilkł wybity z tropu. Faktycznie, nie miał żadnego widocznego oręża poza kuszą przy łęku siodła, ponieważ wierzył, że w razie czego zdoła obronić się snami.

– Tak, ale ja mam wieloletnie doświadczenie, a poza tym wierzę w mojego ochroniarza – rzekł po chwili, rzucając okiem na siedzącego kawałek dalej Dariena, który był zajęty sprawdzaniem, czy szabla gładko wychodzi z pochwy.

– Pokładam wiarę w Przebudzonym i mojej gromadzonej latami wiedzy.

– Latami? – Farvin udał zdziwienie – Czyżbyś uczyła się od samego narodzenia, pani? Nie wyglądasz przecież na więcej niż dwadzieścia lat.

– Miło że tak mówisz, panie – uśmiechnęła się miło – Dawno nie spotkałam kogoś tak elokwentnego i umiejącego prawić komplementy.

– A ja dawno nie widziałem tak pięknej kobiety w Palakarze – skłonił się – Poza tym, mówmy sobie po imieniu. Jestem Żarwis.

– Sheva – odparła.

– Jestem szczęśliwy z zawartej znajomości.

– Ja również, Żarwisie – znów się uśmiechnęła – A jeśli chodzi o mnie, to naprawdę nie musisz się martwić. Poradzę sobie z nieprzyjaciółmi. Poza tym, nie jestem tak bezbronna, jak ci się wydaje.

– Mimo to byłbym zaszczycony mogąc bronić twoich pleców podczas ewentualnej walki, Shevo – pomyślał przez sekundę że mogło to zabrzmieć trochę głupio, ale mimo to nie przestawał uprzejmie się uśmiechać.

Kobieta skinęła głową.

– Rób co uważasz za słuszne. Nie mogę ci tego zabronić.

– W takim razie uzgodnione. Do zobaczenia niedługo – odpowiedział Farvin, a potem odwrócił się i wrócił do Dariena. Ten już najwyraźniej od jakiegoś czasu nie ostrzył szabli. Może podsłuchiwał za pomocą snów?

– No co? – spytał Farvin po chwili milczenia. Darien przyglądał mu się z dezaprobatą.

– Przypominam ci, że to kapłanka Przebudzonego – powiedział Darien. Siedzieli na tyle daleko od pozostałych, że ryzyko podsłuchania niemal nie istniało.

– I co z tego? – zapytał mag, uśmiechając się bezczelnie.

– Poza tym, że jej religia zabrania używania magii, a my okłamujemy ją nawet w sprawie własnych imion to nic – rzucił sarkastycznie Darien.

– O co ci chodzi? – zmarszczył brwi Farvin – Co to, twoja siostra? A może sam masz na nią ochotę?

– Narażasz nas na zdemaskowanie przez to, że na widok ładnej dziewczyny nie możesz wytrzymać aby nie sprawdzić, czy przypadkiem nie da rady się z nią przespać – rzekł gniewnie Darien.

– Zazdrościsz mi po prostu powodzenia u kobiet – odparł mag, patrząc na niego krzywo – Sądzę, że…

– Zmieniasz temat – powiedział gniewnie łowca, ale mag kontynuował niezrażony.

-… że w każdej napotkanej kobiecie widzisz Ilvis, a to, że zostawiła cię dla innego sprawia, że stajesz się drażliwy na tym punkcie…

– Zamknij się! – wrzasnął Darien, zrywając się na równe nogi. Nagle zauważył, że zwrócił tym uwagę całego obozu. Nie obchodziło go to. Miał ochotę walnąć Farvina w mordę za to, że wmieszał w to wszystko Ilvis.

– Hejże, co się dzieje?! Odłóż to żelazo, psie! – krzyknął do niego Bukowicz.

– Jeżeli przez coś takiego rozumiesz „unikanie zdemaskowania", to ja jednak wolę moje metody – wymamrotał bardzo cicho mag, tak, że tylko Darien go słyszał. Potem odszedł ułagodzić sprawę z sir Jonem.

Łowca siedział samotnie na pieńku i myślał. Totalnie zapomniał o trzymanej w ręce szabli. Zamiast tego wspominał Ilvis. Poznali się kiedy miał dwadzieścia pięć lat, czyli prawie sześć lat temu. Ona miała wtedy dwadzieścia cztery. Spotkał ją podczas jednej z wizyt w wieży Wszechmagów w Tardos, kiedy był tam sprzedać zdobyte sny. Była wtedy jedną z adeptek na ostatnim roku i natychmiast oczarowała go swoją inteligencją, szczerością i dowcipem. Spotkał ją w sumie przypadkiem. Czekał wtedy na swoją kolej do okienka, a ona kręciła się akurat w pobliżu w szarej szacie adeptki magii, która idealnie pasowała do jej włosów mających ten sam kolor i błękitnych oczu. Tak się jakoś złożyło, że porozmawiali wtedy trochę i postanowili spotkać się znowu, kiedy ona dostanie przepustkę z akademii. Spotkali się jeszcze kilka razy zaczęli ze sobą chodzić. Jednak jego nietypowy zawód, jej intensywne studia i kilka sprzeczek sprawiły, że zaczęło się między nimi komplikować. W końcu któregoś dnia oświadczyła że z nimi koniec, że poznała jakiegoś Wszechmaga i chce z nim być. Potem odeszła. Tak po prostu. Od tamtego czasu się nie widzieli, ale nadal mu jej brakowało.

Darien wziął głęboki wdech i spróbował się rozluźnić. Zastanawiał się nad tym, co powiedział Farvin. Może rzeczywiście zazdrościł magowi elokwencji albo widział w nim czasem dupka, który odbił mu Ilvis? Sam nie wiedział. I chyba wolał nie wiedzieć, bo gdyby okazało się że Farvin jednak ma rację, Darien czułby się jeszcze podlej niż teraz.

Z roztargnieniem zauważył, że pozostali chyba są już gotowi, aby wejść do wieży. Nie zamierzał czekać aż zaczną go nawoływać. Był w tak paskudnym nastroju, że gdyby Farvin albo ten nadęty rycerz znowu potraktowali go z góry, to chyba by wybuchł.

W milczeniu ruszyli w kierunku budowli. Zachodzące słońce ogrzewało ich w drodze na górę. Nikt się nie odzywał, ale Darien czuł na sobie wzrok zirytowanego Farvina i pytające spojrzenie Shevy. Starał się ignorować ich, skupiając się na czekającym ich zadaniu.

We czwórkę stanęli przed kamiennymi drzwiami. Zdołali je zobaczyć tylko dlatego, że były obrysowane jakąś błękitną farbą, niewykluczone że wyciągniętą ze snu. Darien z konsternacją zauważył, że nie ma tu żadnych klamek ani nawet okien, przez które mogliby wejść. Obeszli wieżę dwukrotnie szukając innego wejścia, jednak żadnego nie znaleźli.

– I co teraz? – spytał sir Jon, przyglądając się obrysowi drzwi.

– Skoro mag jakoś tu wchodził, to my też możemy – powiedział Farvin, również szukając jakichś charakterystycznych znaków, dziurki od klucza, czegokolwiek.

– Musimy polegać na Przebudzonym – wtrąciła się Sheva. Podeszła do drzwi i położyła na nich dłonie, przymykając oczy. Darien zauważył, że w miejscach, gdzie jej palce dotknęły kamienia, rozeszły się kręgi, jakby to była woda.

Farvin wahał się przez kilka sekund i zrobił to samo co kapłanka. Darien zamknął oczy i spojrzał na wszystko wzrokiem śniącego. Cała wieża pokryta była kolorami, jednak dominowały tam czerń i czerwień. Dostrzegł, że gest Farvina ma nie tyle znaczenie symboliczne, jak w przypadku Shevy, co praktyczne, bowiem mag wysyłał w kierunku drzwi własne sny. Przez chwilę nic się nie działo, jednak Darien cierpliwie czekał. Po pierwsze naprawdę wierzył że Farvinowi może się udać, po drugie zaś sam nie miał lepszego pomysłu.

I faktycznie coś się stało. Powierzchnia „drzwi" zafalowała, i ukazała się na niej twarz wykonana z tego samego materiału co ściany. Ta dziwaczna maska była całkowicie pozbawiona owłosienia oraz rysów. Wprawdzie nie to na to liczyli, ale przynajmniej coś zaczęło się dziać. Kapłanka rzuciła się przestraszona w tył. Farvin zdołał zachować zimną krew i spokojnie zrobił krok wstecz.

– Jesteście gośćmi Mistrza Bartora? – spytała twarz dudniącym, nieprzyjemnym głosem, który brzmiał tak, jakby dochodził z wnętrza kamienia. Kto wie, może zresztą tak było?

– Tak – skłamał Farvin zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać.

– W takim razie wsuńcie tu wasze zaproszenia – rozkazała Twarz, a w drzwiach pojawił się wąski poziomy otwór.

– No, to gdzie są nasze zaproszenia, Żarwisie? – spytał pozornie poważnie Darien.

– Ekhm… zaproszenia… tak, zaraz znajdę – Farvin zaczął przeszukiwać kieszenie. Sir Jon patrzył zdumiony na całą tą sytuację, z kolei z twarzy Shevy nie dało się nic wyczytać – Chyba zgubiłem moje zaproszenie. Otwórz drzwi, Mistrz Bartor mnie zna.

– Przykro mi przybysze. Nie ma zaproszenia, drzwi pozostaną zamknięte – odparła Twarz.

– Co możemy w takim razie zrobić, aby zobaczyć się z Mistrzem Bartorem? – zapytał Farvin.

– Panie Żarwisie, zamierza pan pertraktować z tymi… z tymi… drzwiami? – wykrztusił z siebie sir Jon, wymawiając ostatnie słowo tak, jakby było ciężką obrazą.

– To może być jedyny sposób na dostanie się do środka, panie Jonie, choć i mnie to oburza – rzekł w odpowiedzi Farvin.

– Mistrz Bartor zgodzi się udzielić wam audiencji jeśli udowodnicie, że jesteście godni jego uwagi – powiedziała wreszcie Twarz.

– To znaczy co? Mamy zabić smoka, albo coś w tym rodzaju? – wtrącił się Darien, zirytowany, ale i odrobinę rozbawiony tym przedstawieniem.

-Jeśli odpowiecie na moje zagadki, wpuszczę was do środka – wyjaśniła Twarz.

– Zagadki? – warknął sir Jon.

– Zgadza się, zagadki – na twarzy… Twarzy… po raz pierwszy zagościło coś na wzór wesołości – Co innego może waszym zdaniem robić duch uwięziony od wielu lat w drzwiach, jak nie grać w zagadki?

– W sumie… – stwierdził w zadumie Farvin.

– Krótko: Odpowiecie na moje pytania, wchodzicie do środka. Nie odpowiecie, nie wejdziecie nigdy. To co, zgadzacie się na moje zasady? – zapytała Twarz.

– Zgadzamy się? – spytał Farvin, rzucając okiem na sir Jona. Ten skinął głową.

– Doskonale! – ucieszyła się Twarz – Tyle czasu na to czekałem. No to niech gra się zacznie! Na początek coś łatwego:

Pojawiam się nocą, za dnia uciekam

Aby dostarczyć ci rozrywki wiele czasu czekam

Może mieć mnie każdy, biedny czy bogaty

Jestem zarówno w zamkach, odwiedzam też chaty

Jednak mało kto docenia dar ten

Co się tak naprawdę nazywa…

– Sen – wypalił Darien. Pozostali spojrzeli na niego. Farvin obojętnie, sir Jon z irytacją a Sheva uprzejmie.

– Bardzo dobrze! – zawołała Twarz, spowrotem zwracając na siebie uwagę – Ale to było banalnie proste. Teraz będzie coś trudniejszego:

Samotnie bronię majątku ludzi

Czasem ktoś chcąc mnie pokonać bardzo się natrudzi

Blokuję do pokoju drogę

Lecz jeśli twe zamiary są godne, pomogę

Czym jestem?

– Ile mamy czasu na zastanowienie się? – spytał Farvin.

– Ile tylko chcecie. Mnie się nigdzie nie spieszy – odparła z nutką sarkastycznej wesołości Twarz.

– Co „samotnie broni majątku ludzi" i „blokuje drogę do pokoju" jednocześnie? – zastanawiał się głośno sir Jon – To musi być coś zarówno szlachetnego, kierującego się altruizmem, jak i podłego, radującego się wojną.

– Magia? – zaproponował Farvin i natychmiast dodał – To nie jest moja ostateczna odpowiedź!

– Ale kto „chcąc ją pokonać bardzo się natrudzi"? – zaoponowała Sheva. Na chwilę zapadło milczenie.

– Nie spieszcie się. Możemy tu rozmawiać całą wieczność – powiedziała wesoło Twarz.

Nagle Sheva się roześmiała. Jak na komendę spojrzeli na kapłankę po raz pierwszy słysząc jej śmiech.

– Odpowiedź to „drzwi" – wyjaśniła kobieta – Zagadkę trzeba rozumieć dosłownie. Zamknięte drzwi blokują dostęp do cudzego majątku, „pokój" to w tym wypadku pomieszczenie, jeśli chcesz chronić swoje dobra drzwi w tym pomogą, a złodziej wiele się natrudzi aby je otworzyć – zakończyła z uśmiechem.

– Eh, ta kobieca intuicja – westchnęła ostentacyjnie Twarz – Dobra, do trzech razy sztuka. Oto ostatnia zagadka:

Mimo że nie klatka, uwięzić cię może

Miecz ani zaklęcie przeciw niej nie pomoże

Może być wiezieniem geniusza lub żalem pustelnika

Im dalej uciekasz, tym mniej cię unika

A jest to…

– Shevo, masz jeszcze jakieś pomysły? – spytał Farvin, spoglądając na kapłankę.

– Niestety nie. Tamten wpadł mi do głowy tylko dlatego, że nasz „przyjaciel" – rzuciła w tym momencie okiem na Twarz – odezwał się we właściwym momencie. Może pan Krzemir coś wymyśli? – spojrzała z uśmiechem na łowcę. Ten w odpowiedzi również spróbował się uśmiechnąć, jednak zamiast tego jego usta wykrzywił dziwny tik. Przeklął w myślach swoją niezdarność w kontaktach z kobietami.

– Kojarzy ktoś jakiegoś geniusza który spędził część życia w jakimś areszcie? – spytał Jon, tym razem dla odmiany biorąc całość bardzo dosłownie.

– Jedyne co pamiętam z takich rzeczy to fakt, że mag Lothil, wynalazca formuły wódki, był regularnie zamykany za pijaństwa i rozróby na dworze ówczesnego króla Kalarii. Ale sądzę, że nie o to tu chodzi – wtrącił Farvin.

Ilvis zawsze była dobra w rozwiązywaniu takich łamigłówek, pomyślał gorzko Darien. Ona uwielbiała wymyślać i rozwiązywać zagadki, w obu tych kwestiach znacznie przewyższając łowcę. Czasami myślał, że dużo lepiej żyłoby mu się, gdyby zdołał zapomnieć o Ilvis, jednak nigdy mu się to nie udało. Zresztą w duchu chciał ją pamiętać. Tęsknił za nią.

I nagle przyszło mu do głowy rozwiązanie zagadki.

– To tęsknota.

– Zgadza się – przyznała Twarz – Odpowiedzieliście na wszystkie moje pytania.

– No więc… – zaczął zachęcająco Farvin.

– Dziękuję? – zadrwiła Twarz – Nie no, naprawdę było miło. Wpadnijcie jeszcze kiedyś.

– Miałeś nas wpuścić! – warknął Jon, splatając ręce na piersi.

– Zmieniłem zdanie.

– Ty sukinsynu! – rycerz poczerwieniał na twarzy. Pozostali lepiej nad sobą panowali, jednak również byli zirytowani.

– Żartowałem. Wchodźcie – Twarz wyszczerzyła zęby, a drzwi otwarły się szeroko.

Konsternacja jaka wymalowała się na twarzach całej czwórki była najlepszym podsumowaniem tej sytuacji. Ze środka powiało jednak chłodnym powietrzem, i szybko odzyskali rezon. Darien dobył na wszelki wypadek szabli, sir Jon chwycił miecz w jedną, a tarczę w drugą dłoń. Farvin naładował kuszę. Sheva nie miała przy sobie żadnej broni.

– Pójdę pierwszy – powiedział z pewnością w głosie Darien – Jeśli nie ma tam pułapki, zawołam was. Jeśli są, również zawołam.

– W pełni popieram – wyszczerzył się Farvin. Pozostała dwójka nie zgłaszała sprzeciwu, więc Darien powoli wszedł do środka. Potrzebował kilku sekund aby przyzwyczaić oczy do ciemności panującej w środku.

Od wewnątrz budynek wydawał się większy niż z zewnątrz. Pomieszczenie do którego wszedł, miało kształt idealnego koła. Po drugiej stronie dostrzegł schody, poza tym nie było tu żadnych mebli. Jednak kiedy rozejrzał się dokładniej, zobaczył ludzi ubranych w zwyczajne chłopskie stroje, leżących pod ścianą. Nie widać było na nich żadnych ran więc dopiero po chwili zorientował się, że wszyscy są martwi. Darien zamknął oczy i spojrzał na wszystko przez sen. Dostrzegł, że zwłoki tych ludzi zostały zakonserwowane przy pomocy snów, i w rzeczywistości mogą tu leżeć już od kilku miesięcy.

– Panie Krzemirze, jest pan tam? – usłyszał Shevę od strony drzwi.

– Jestem! – odkrzyknął – Wchodźcie. Poza kilkoma trupami nic tu nie ma.

Drzwi znów się uchyliły i do pomieszczenia weszła pozostała trójka. Mimo jego słów Farvin i Jon trzymali broń w pogotowiu.

– Co jak co, ale ten cały Mistrz Bartus umie urządzić sobie mieszkanie – zażartował Farvin, kiedy zobaczył trupy leżące w pokoju.

– Mistrz Bartor – poprawił go Darien.

-Jeden pies.

– O Przebudzony, to się rusza! – krzyknęła nagle Sheva, wskazując na zwłoki.

Jak na komendę wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, trupy zaczynały podnosić się z ziemi. W tej samej chwili Darien usłyszał trzaśnięcie zamykanych drzwi.

– Mam co do tego złe przeczucia – powiedział, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści szabli.

Tymczasem wszystkie zwłoki zdążyły już powstać. Darien naliczył ich ponad dziesięć. Zaczęły niezdarnie iść w ich stronę, ciężko przebierając nogami.

Sir Jon wydał z siebie ryk i zaszarżował, najwyraźniej nie zamierzając czekać na rozwój wypadków. Sprawnie wbił miecz w brzuch jednego z przeciwników. Buchnęła krew, która już dawno powinna wyschnąć, jednak stwór zdawał się tego nie zauważać. Odpowiedział atakiem kośćmi wystającymi z jego dłoni. Uderzenie było dość niezdarne i Jon odbił je tarczą.

Darien rozpoznawał takie stwory. To były koszmary senne, które jakiś mag przywołał i uwięził w martwych ciałach, aby mu służyły. Niewielu ludzi stosowało ten rodzaj magii, a poza tym był on zakazany w większości organizacji zrzeszających użytkowników snów. Zresztą przywoływanie koszmarów często kończyło się śmiercią przywołującego, więc mało kto ryzykował zabawę w ten sposób. Jednak jak widać zdarzały się wyjątki.

Darien ruszył z szablą na nieprzyjaciół. Jednocześnie obok jego ramienia przefrunął bełt i z trzaskiem wbił się w czaszkę jednego z koszmarów. Ten jednak najwyraźniej nic sobie nie robił z kilku centymetrów bełtu w mózgu, niestrudzenie prąc dalej.

Darien ciął nisko pierwszego z koszmarów, trafiając w udo i niemal odrąbując nogę. Stwór odpowiedział uderzeniem przed którym łowca zdążył uskoczyć. Zauważył, że mniej więcej połowa koszmarów jest uzbrojona w lepszą lub gorszą broń. Jeden z takich właśnie potworów, zbrojny w krótki miecz, dołączył do ataku na Dariena. Szabla przecięła powietrze i wgryzła się w martwy obojczyk przeciwnika, rozrąbując ciało aż do żeber. Pozornie śmiertelna rana nie spowolniła w ogóle przeciwnika, który ciął własnym mieczem. Darien spróbował wyszarpnąć ostrze szabli z nieprzyjaciela, jednak ono najwyraźniej ugrzęzło w ranie. W akcie desperacji uderzył więc koszmara w niechroniony łokieć gołą pięścią, podbijając rękę trzymającą broń. W powietrzu ponownie syknął bełt przebijając na wylot głowę jednego z potworów. Darien słyszał wokół szczęk broni, odgłosy stali tnącej ciało, przekleństwa sir Jona, modlitwę Shevy i wściekłe okrzyki Farvina. Nie miał jednak czasu na zbytnie rozglądanie się, ponieważ do ataku na niego przyłączył się trzeci koszmar. Darien wyszarpnął wreszcie broń z rany. Unikał i ciął jak szalony, ale jego desperackie ataki nie robiły wrażenia na i tak martwych już nieprzyjaciołach. On sam zdążył już zarobić kilka drobnych ran i wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie, to wszyscy tu zginą. Normalnie użyłby snów ignorując nawet kapłankę i rycerza, ale jak na złość nie przychodził mu do głowy żaden pomocny.

– Darien! Chodź tu, szybko! – usłyszał wołanie Farvina, który w gorączce bitwy zapomniał, że w obecności pozostałej dwójki powinien nazywać go Krzemirem.

Darien zaklął i rzucił okiem w tamtym kierunku. Kątem oka zobaczył sir Jona mężnie odpierającego ataki dwójki nieśmiertelnych wojowników. Pozostali, około pięciu, zaciekle szarżowali na Farvina, który nie przejmując się konsekwencjami ciskał w nich wyładowaniami energii. Wypalały one dziury w ciałach koszmarów, jednak nie sprawiały im większych problemów niż ciosy miecza.

Darien zauważył, że dwójka przeciwników odrywa się od nacierania na maga i rusza w stronę bezbronnej kapłanki. Zaklął głośno. Nie mógł w tej chwili pomóc ani jej, ani przyjacielowi, ponieważ sam walczył o życie.

Zawirował, tnąc szablą twarze koszmarów i robiąc jednemu z nich szybką trepanację czaszki połączoną z amatorską lobotomią. Mimo to, te stwory żyły! Jak można zabić coś, co nie potrzebuje większości organów do egzystowania? Jedyną zaletą ich stanu było to, że koszmary były zbyt głupie, by koordynować swoje działania i zbyt niezręczne, aby dobrze fechtować.

Nagle komnatę zalało światło, sączące się skądś za plecami Dariena. Zawirował i minął przeciwników tak, aby móc spojrzeć w tamtą stronę. Ujrzał naprawdę zadziwiającą rzecz.

Sheva płonęła. Jej dłonie aż do ramion pokryte były żywym ogniem, który jednak wcale jej nie parzył, a jedynie strawił rękawy szaty kapłanki Przebudzonego. Oczy kobiety w całości przybrały jasnopomarańczowy kolor, przez co wyglądała naprawdę dziwnie i strasznie.

Na atakującym ją koszmarze nie zrobiło to jednak wrażenia, i mimo wszystko zamachnął się siekierą. Uderzenie nie sięgnęło jednak celu. Z dłoni Shevy wyskoczył nagle płomień, który ogarnął w całości nieprzyjaciela. Uniosła drugą dłoń, z której również wypływał ogień. Teraz już całe jej ciało pokryte było płomieniami palącymi ciemnogranatową szatę. Kapłanka wrzasnęła wściekle, a wokół niej buchnęły słupy ognia.

– Darien! Tarcza! – usłyszał wołanie Farvina, który zdążył już przywołać tarczę snów dla siebie i sir Jona, który teraz skupił się raczej na odpieraniu ataków pozostałych koszmarów.

Darienowi nie trzeba było powtarzać. Łowca skoncentrował się na sennym obrazie falującej wody, uczuciu bezpieczeństwa i izolacji od świata. Kiedy otworzył oczy, wokół niego lśniła błękitna bariera nie dopuszczająca płomieni w pobliże.

Stworzył ją w samą porę, ponieważ wściekła Sheva zalała płomieniami już niemal całą komnatę. Wprawdzie koszmary były odporne na ból i mogły funkcjonować z licznymi ranami, ale magia Shevy błyskawicznie obracała ich ciała w proch, ostatecznie ich likwidując. W powietrzu zaczął unosić się smród palonego mięsa. Był to naprawdę wspaniały widok, tym bardziej, że Darien był bezpiecznie ukryty za potężną barierą.

Nagle ogień zgasł. W jednej chwili. Zniknął zarówno z podłogi, jak i z ciała Shevy. Tliły się już wyłącznie resztki koszmarów oraz ostatnie fragmenty tego, co kiedyś było szatą zakonu Przebudzonego. Kobieta gwałtownie się zachwiała i upadła na ziemię.

– Co to do cholery było? – wymamrotał sir Jon, spoglądając na zmianę a to na spopielone koszmary, a to na Shevę.

– Najwyraźniej nasza przyjaciółka jest monosomniatorką – powiedział Farvin, przyglądając się nieprzytomnej kobiecie.

– Inaczej czarodziejką jednego snu – wyjaśnił Darien, widząc niezrozumienie na twarzy sir Jona – Oznacza to, ni mniej ni więcej, że może wykorzystywać do swojej magii tylko jeden senny aspekt. Zgaduję, że w jej przypadku chodzi o ogień – dodał, spoglądając na to, co zostało z koszmarów.

– Monosomniatorowie są niezbyt wszechstronni w doborze zaklęć, ale ciężko dorównać im w ich dziedzinie – dopowiedział Farvin.

– Wy też jesteście czarownikami – przypomniał sobie nagle rycerz, patrząc na nich z nową nieufnością.

Farvin westchnął teatralnie.

– I tak oto wydał się nasz sekret, Krzemirze – zwrócił się do Dariena – Mogę jednak zapewnić, że nie ukrywaliśmy naszego talentu ze złych zamiarów. Po prostu nie chcieliśmy zrazić do siebie tak znamienitych osób jak wy – powiedział już do sir Jona.

– Mimo to…

– Doskonała robota! – usłyszeli nagle chrapliwy, mocno sepleniący głos od strony schodów. Cała trójka jak na komendę spojrzała na jego źródło.

Po schodach schodził człowiek w eleganckiej, purpurowej szacie. Nie, nie człowiek. Koszmar, poprawił się w myślach Darien kiedy zauważył, że na łysej głowie przypominającej czaszkę obciągniętą skórą widnieją puste oczodoły. Koszmar niezgrabnie zszedł ze schodów i wygładził szatę. Darien zauważył, że lewa dłoń tej dziwacznej postaci została całkowicie odarta z mięśni i skóry, ale jakimś cudem nadal się poruszała.

– Mistrz Bartor, jak mniemam – odezwał się pogodnie Farvin.

– A już myślałem, że weźmiecie mnie za kolejnego z moich sług – na martwej twarzy zagościł bezzębny uśmiech – Doprawdy, naprawdę miło spotkać czasem inteligentną osobę. I do tego kolegę po fachu.

– Cała przyjemność po mojej stronie – zapewnił Farvin, kłaniając się lekko. Sir Jon stał jak zamurowany, wpatrując się z nienawiścią w Bartora. Z kolei Darien wykorzystał fakt, że martwy mag nie zwraca na niego uwagi, i powoli zaczął przesuwać się w jego stronę, próbując go okrążyć.

– A, sir Jon Bukowicz. Dawno się nie widzieliśmy – rzekł gospodarz.

– Sądziłem że sczezłeś już w otchłani, czarowniku – warknął szlachcic, unosząc wyżej podniszczoną już tarczę.

– Nie doceniasz mocy koszmarów sennych, człowieczku – odparł Bartor – Dzięki nim wielcy ludzie mogą nawet pokonać śmierć. Nie spodziewam się jednak, że ktoś taki jak ty to zrozumie.

– Za to ty, magu – ciągnął umarły, spoglądając na Farvina stojącego obok Jona – Jestem gotów zawrzeć z tobą układ.

– A, to ciekawe. Chętnie posłucham – powiedział mag, splatając ręce na piersi.

– Okażę ci miłosierdzie i nauczę wykorzystywać moc koszmarów, jeśli dołączysz do mnie.

– Rozumiem, że wtedy ja też będę musiał wyglądać tak… nieświeżo?

Bartor zaśmiał się chrapliwie.

– Przyjmujesz moją ofertę?

– Daj mi się chwilkę zastanowić. Rozumiesz, to jakby życiowa decyzja – zażartował Farvin.

-Musisz ją podjąć natychmiast – najwyraźniej po śmierci Mistrz Bartor bezpowrotnie utracił poczucie humoru – Nie mamy wiele cza… – nagle urwał, a pozostali usłyszeli mlaśnięcie towarzyszące ostrzu wbijającemu się w ciało. Nagle zobaczyli czubek szabli, przebijający się przez pierś czarnoksiężnika w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce. Zraniony roześmiał się jedynie.

– Umm… Zaczekaj, spróbuję jeszcze raz – powiedział Darien, starając się wyszarpnąć broń z rany.

Bartor najwyraźniej postanowił nie dawać łowcy drugiej szansy. Czerwona plazma otoczyła ciało umarłego, gwałtownie wypychając z niego szablę, którą Darien wciąż próbował wyciągnąć. Broń wystrzeliła z ogromną prędkością, a próbujący ją utrzymać łowca uderzył plecami o ścianę. Mimo to, nie rozluźnił chwytu na rękojeści.

– Żałosne – stwierdził z rozbawieniem w głosie Bartor – Naprawdę sądziłeś, że można zabić kogoś takiego jak ja tym… czymś?

Sir Jon wykorzystał monolog czarnoksiężnika i zaszarżował, osłaniając się tarczą. Jednak Bartor nie był najwyraźniej tak zajęty swoją przemową, jak się im zdawało. Niezdarnie uniósł kościstą dłoń, ciskając w rycerza kulą czerwonej galarety. Ten sparował czar tarczą, jednak siła uderzenia mocno nim zachwiała. W tej samej chwili galareta uformowała się w wielkiego czerwonego skorpiona, który teraz siedział na tarczy Jona i próbował zakłuć go swoim ogonem zakończonym kolcem wielkości sztyletu. Bukowicz ryknął i odrzucił tarczę, a skorpion spokojnie z niej zszedł i ruszył ponownie w jego kierunku, przebierając sześcioma czerwonymi odnóżami.

Darien wykorzystał ten czas by poderwać się z podłogi, i mimo łupiącego bólu w głowie chwiejnie ruszył w kierunku nieprzyjaciela i ciął. Szabla odcięła gładko prawe przedramię, które upadło na ziemię i zaczęło samoistnie czołgać się w kierunku właściciela. Ten ostatni, najwyraźniej niezadowolony z utraty połowy ręki, wypuścił plazmatyczny pocisk w Dariena. Jego magia została jednak rozproszona przez tarczę, którą postawił wokół przyjaciela Farvin. Łowca ciął ponownie, ale nie zdołał zdekapitować Barotra, ponieważ ten uchylił się minimalnie. W tej samej chwili usłyszeli przerażone wycie sir Jona i spojrzeli na niego akurat w chwili, kiedy magiczny skorpion wybijał mu kolejną dziurę w głowie przy pomocy swojego ogona. Jon zawył ostatni raz, a kiedy umarł, potwór przywołany przez czarownika zamienił się spowrotem w czerwoną kałużę, która zlewała się teraz z szybko rosnącą plamą krwi i wyciekającego mózgu.

Farvin uniósł dłoń i cisnął w Bartora wyładowaniem energetycznym, które rozbiło się o plazmę pokrywającą skórę umarłego. Daren znów zamachnął się szablą, lecz został odepchnięty pod ścianę przez potężne uderzenie koszmarem. Ręka którą wcześniej odrąbał, teraz wspinała się sprawnie po szacie właściciela, po czym zajęła swoje miejsce i połączyła się z resztą ciała przy pomocy lepkiej czerwieni.

Bartor uniósł obie ręce i uderzył we wstrząśniętego Dariena strumieniem purpurowej magii, która zatrzymała się na naprędce postawionej barierze. Czarnoksiężnik atakował jednak niewzruszony, systematycznie niszcząc osłony łowcy.

Tą niewesołą sytuację przerwała wielka trzeszcząca kula energii, którą Farvin cisnął w Bartora. Plazma otaczająca tego ostatniego osłabiła działanie snu, jednak i tak przewrócił się na ziemię od uderzenia. Siła odrzutu była na tyle duża, że na podłogę wywalił się też Farvin. Darien doskoczył do leżącego Bartora i z całych sił wbił mu szablę w pierś, przebijając się przez ochronną warstwę czerwieni. Wyszarpnął ostrze i ciął ponownie, zagłębiając je w czaszce i niemal na pewno przecinając mózg. Po raz pierwszy Bartor wydawał się rzeczywiście zraniony. Zamachał niezdarnie rękami, a cała plazma z jego ciała skupiła się na jego dłoniach i w postaci kuli uderzyła Dariena w pierś. Nędzna pozostałość bariery którą wcześniej wyczarował Farvin sprawiła, że magia Bartora nie przepaliła łowcy na wylot, ale nie ochroniła go już przed potężnym rąbnięciem. Chrupnęły łamane żebra i Darien po raz kolejny przefrunął przez pomieszczenie, by zakończyć lot na ścianie i złamać sobie jeszcze kilka żeber. Miał nadzieję, że połamane kości nie przebiją mu płuc ani serca. Próbował wstać, jednak oślepił go ból i jedyne co mógł w tej sytuacji zrobić, to leżeć nieruchomo.

Tak więc na polu walki pozostali jedynie mocno podenerwowany Farvin oraz pozbawiony tarcz Bartor. Ten pierwszy wykorzystać sytuację, ciskając w przeciwnika kolejną kulą energii. Czarnoksiężnik wiedział, że nie zdąży stworzyć bariery, więc zamiast tego chwycił czerwonymi mackami leżące na podłodze ciało martwego sir Jona i cisnął nim w kulę, powodując jej przedwczesny wybuch. Krwawe strzępy tego, co zostało ze zwłok rycerza opryskały wszystkich w pomieszczeniu.

-Nieźle – mruknął głośno Farvin. Jednocześnie przymknął oczy i uniósł dłonie, wokół których formowała się kolejna kula.

Bartor zakończył swój czar jako pierwszy. Jego palce wydłużyły się w czerwone macki, które śmignęły jak bicz w kierunku Farvina. Kilka chwyciło maga za nogi, inne za ręce a jedna w pasie. Oplątany utracił koncentrację niezbędną do przywołania snu i kula energii zniknęła.

– Wygląda na to, że przegrałeś – wychrypiał Bartor, wzmacniając ucisk macek na Farvinie. Mag jedynie zacharczał.

Darien ledwie widział tą scenę. Przed oczami latały mu czerwone plamy, nie mógł się na niczym skupić. Nagle poczuł, że ktoś trąca go w ramię. Raz. Potem znowu. Wreszcie spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył, że obok niego leży Sheva, która najwyraźniej zdążyła już odzyskać przytomność i doczołgać się tutaj, kiedy dwaj magowie byli zajęci wypruwaniem sobie flaków. Zauważył, że monosomniatorka ma wory pod przekrwionymi oczami. Z jej kapłańskiej szaty zostały tylko strzępy, i to na tyle skromne, że normalnie Darien odwróciłby wzrok z grzeczności. Teraz jednak był na tyle wyczerpany i obolały, że było mu to obojętne. Sheva zresztą wyglądała, jakby czuła się nie lepiej od Dariena.

– Słuchaj… musimy wykorzystać… tą chwilę, żeby… uderzyć wspólnie i… uratować twojego przyjaciela, zanim… zanim ten mag go zabije – wymamrotała cicho. Jakby dla podkreślania dramatyzmu jej wypowiedzi, Farvin głośno zawył, miażdżony mackami magii. Bartor prawdopodobnie nie zabił go od razu tylko dlatego, że zużył bardzo wiele snów na ten pojedynek.

– Świetny pomysł… tylko że… jakby nie do końca mogę… mogę się ruszać – wychrypiał Darien w odpowiedzi.

Farvin zawył jeszcze głośniej. Wokół jego spętanych rąk pojawiały się i znikały drobne iskierki. Najwyraźniej próbował przywołać sen, aby się uratować.

– Nie mamy… innego wyjścia – odparła kapłanka. Darien wiedział, że ona ma rację, ale mimo to czuł, że to zadanie ponad jego siły. Chociaż z drugiej strony to była jedyna szansa na ratunek. Musieli spróbować.

– Dobra – wymamrotał i położył jej ostrożnie rękę na ramieniu. Spojrzała na niego pytająco – Musimy stworzyć… senne połączenie. Zamknij oczy i… i postaraj się mnie wyczuć.

Z trudem skinęła głową i zrobiła co kazał. On również zamknął oczy i spojrzał na wszystko przez sen. Sekundę zajęło mu znalezienie jej w sennym świecie, ponieważ wciąż trzymał ją za ramię i wykorzystał to połączenie jako korytarz łączący ich ze sobą. Sheva również go dostrzegła, choć nie miała takiego doświadczenia w posługiwaniu się snami jak on.

Mimo, iż nie mogli się w ten sposób porozumiewać telepatycznie, Darien umiał wysłać bardzo ogólną empatyczną wiadomość. Kobieta wyczuła, że ma zebrać swoje sny i uderzyć z całą mocą.

Darien zaczął robić to samo. Pamiętał jeden sen, w którym płonął i pamiętał towarzyszące mu wtedy emocje. Skupił się na bólu, gniewie i strachu, wyobraził sobie strumień płynnego ognia i wezwał moc. On i Sheva niemal jednocześnie wyciągnęli dłonie i uderzyli odsłoniętego Bartora strumieniami płomieni. Mag spojrzał na nich zdziwiony i rozproszył się, wypuszczając jednocześnie Farvina, który upadł z jękiem na podłogę. Twarz Bartora wyrażała zdziwienie, poczucie zdrady i strach, kiedy oblała go prawdziwa fala ognia. Nie miał tarczy, która mogłaby go chronić przed tą wielką pożogą, więc kiedy płomienie go ogarnęły zawył głośno. W ciągu sekundy czarnoksiężnik zamienił się w żywą ,a w zasadzie niemartwą, pochodnię. Po kilku następnych pozostał po nim jedynie popiół.

– A niech was – wydyszał Farvin, podnosząc się z podłogi – W samą porę. Naprawdę, powinniście pisać sztuki dla teatrów.

Sheva wymamrotała coś w odpowiedzi, ale Darien nie słyszał co. Świat rozmył mu się przed oczami, kiedy stracił przytomność.

***

Darien obudził się, czując jednocześnie przeszywający ból w boku. Dotknął bolącego miejsca i wyczuł gruby bandaż.

– Obudziłeś się wreszcie – usłyszał głos Farvina – Dopóki obydwoje spaliście, wszystko było na mojej głowie.

– Byłem nieprzytomny – przypomniał mu Darien, podnosząc się powoli z posłania.

– Zawsze te wymówki, żeby uniknąć obowiązków!

Dopiero teraz Darien zdołał dokładniej rozejrzeć się dookoła. Leżał na swoim posłaniu niedaleko ogniska. Kawałek dalej zobaczył wciąż chyba nieprzytomną Shevę, przebraną w jakieś zapasowe ubrania. Przy ognisku siedział na pieńku Farvin, zajęty pieczeniem kiełbasek na kiju. Mag wyglądał na wyczerpanego, miał podkrążone oczy i był zgarbiony.

Darien zorientował się, że są poza wieżą, niewykluczone że tam, gdzie początkowo rozbili swój obóz. Spojrzał w usiane gwiazdami niebo i ocenił, że jest mniej więcej północ. Dobiegło go rżenie konia, a kiedy obejrzał się w tamtą stronę, dostrzegł ich wierzchowce uwiązane do drzewa. Pachołków świętej pamięci sir Jona Bukowicza nie było w pobliżu.

– Co się stało? Gdzie my w ogóle jesteśmy? – mimo to zapytał Darien, woląc się upewnić.

– W obozie – wzruszył ramionami Farvin. Skrzywił się przy tym. Najwyraźniej Bartor zdążył go trochę obić – Tam, skąd wyruszyliśmy na tą wyprawę.

– A co z ludźmi Bukowicza? I jak się czuje kapłanka?

– Kiedy was tu przyniosłem z wieży, żadnych ludzi tu nie było. Tak samo jak większości drogich przedmiotów. A co do Shevy… – zawahał się – myślę, że wyzdrowieje. Opatrzyłem was jak mogłem, ale medyk ze mnie żaden.

Nagle Darienowi zaświtała pewna myśl. Gwałtownie poderwał się z ziemi. A raczej spróbował to zrobić. Ból stał się wtedy wyjątkowo silny i opadł spowrotem na trawę.

– Wieża, Farvin! Musimy iść związać sny Bartora, zanim się rozproszą!

– Już ich tam nie ma, Darien – pokręcił głową mag – Leżycie tak od trzech dni.

Darien milczał przez chwilę, całkowicie zamurowany. Tak długo był nieprzytomny?

– Masz świadomość, ile były warte te sny? Dostalibyśmy za nie fortunę!

– Tak czy inaczej, wszystkie przepadły – odpowiedział Farvin – Powinniśmy się cieszyć, że nadal żyjecie.

– Trzeba było brać sny a mnie zostawić – rzucił Darien – Poradziłbym sobie, a tak przesraliśmy fortunę.

– Tak, właśnie widziałem, jak sobie radziłeś przez ostatnie trzy dni – odparł gniewnie Farvin – Poza tym, ratowałem Shevę. Ty nawinąłeś się przypadkiem – dodał już z krzywym uśmiechem.

– To świetnie, nie muszę stawiać ci kolejki za ratunek – odparł w podobnym tonie Darien.

Farvin zaśmiał się jedynie.

Nagle dobiegł ich jęk od strony Shevy. Kobieta uniosła się na ramiona i otworzyła oczy.

– Co się stało? Gdzie my w ogóle jesteśmy? – zapytała, spoglądając a to na Farvina, a to na Dariena.

– Nie mogłaś obudzić się pięć minut temu? – spytał wesoło Farvin – Darien przed chwilą zadał takie same pytania.

– Darien? To jak wy się w ogóle tak naprawdę nazywacie? Bo rozumiem, że Żarwis to też fałszywe imię? – spytała z cierpiętniczym uśmiechem.

– Masz rację, pani – Farvin skłonił się – Tak naprawdę nazywam się Farvin, a ten upierdliwy dupek to Darien.

– Nie chcieliśmy podać ci swoich prawdziwych imion, ponieważ jestem dość znanym łowcą snów, a ten idiota to mag – dodał Darien.

– Jednak nie sądziliśmy, że ty również jesteś maginią, Shevo. To wiele zmienia – zakończył Farvin.

Kobieta westchnęła ciężko.

– Od urodzenia regularnie śni mi się, że płonę lub tonę w płynnym ogniu– powiedziała – moja magia to klątwa.

– Dlatego wstąpiłaś do kościoła Przebudzonego? Chcesz się pozbyć snów? – spytał Farvin z nutą zdziwienia.

Sheva pokiwała w milczeniu głową.

– Magia to nic strasznego. Jeśli chcesz nauczę cię, jak opanować swoje sny – obiecał mag.

– Nie sądzę, aby Przebudzonemu to się spodobało – mruknęła, przeczesując dłonią włosy.

– A czy podoba mu się, że musisz co noc się męczyć? – spytał Farvin.

– Może wystawia mnie na próbę – zasugerowała niepewnie Sheva.

– Co to za bóg, który torturuje swoich wyznawców? – przekonywał mag – Zresztą, nie muszę cię uczyć korzystania z daru, jeśli tego nie chcesz. Po prostu pokażę ci, jak powstrzymać sny.

Wahała się przez chwilę.

– Byłabym wdzięczna – powiedziała cicho.

– W takim razie uzgodnione – uśmiechnął się Farvin – Pojutrze wyruszamy w dalszą drogę, wtedy też zaczniemy nasze lekcje.

– Uciekaj, Shevo! Uciekaj póki możesz! – rzucił żartobliwie Darien.

– Bardzo śmieszne – skrzywił się mag.

– A żebyś wiedział – odparował łowca – Właśnie, coś mi przyszło do głowy. Z tego co wiem, u monosomniatorów często przeważają emocje związane ze snem, który kontrolują. Wiem również, że ci „ogniści" są zwykle impulsywni i porywczy – rzeczywiście, czytał kiedyś pracę dotyczącą mono– i disomnitorów, gdzie autor wyodrębnił ponad sto podstawowych typów snów i przypisał każdemu z nich cechy charakteru.

– I co w związku z tym? – spytała Sheva, patrząc na niego.

– No… ty wydajesz się przeciwieństwem tych cech – powiedział ostrożnie Darien.

Kobieta zaśmiała się głośno.

– Kiedy zacznę z wami podróżować przekonacie się, że pozory mylą – mówiąc to uśmiechała się szelmowsko.

– Właśnie. Nie jadę z wami – powiedział poważny nagle Darien – Mam parę spraw do załatwienia.

– Co to za sprawy? – zaciekawiła się Sheva.

– Prywatne – stwierdził wymijająco. W oczach Farvina błysnęło zrozumienie.

– Jedź – powiedział mag – Jak już załatwisz wszystkie sprawy ze swoją znajomą, postaraj się pojawić na dniu zimowego przesilenia w stolicy. Postaramy się tam być z Shevą.

-Przypominam, że ja tu jestem – rzuciła kobieta.

– Ależ nie zapomnieliśmy o tobie – uśmiechnął się Farvin.

– Więc moglibyście mieć na tyle przyzwoitości żeby nie rozmawiać tak, jakbym była nieobecna?

– Lepiej się przyzwyczajaj, jeśli chcesz podróżować z tym tu – zażartował Darien.

– Skoro masz już dość sił, by mi wyzłośliwiać, równie dobrze możesz przygotować kolację – mag rzucił mu żelazną patelnię leżącą na trawie. Próbował ją złapać jednak był na tyle osłabiony, że uderzyła go w kolano.

– No świetnie. Mam wrażenie, że w wieży było jednak bezpieczniej – marudził Darien, jednak wziął się za przygotowywanie posiłku.

***

Ostatecznie zdecydowali się odjechać dzień później niż planowali. Wszyscy, nawet Farvin, który odniósł najmniejsze obrażenia, byli zbyt osłabieni, by pewnie kierować wierzchowcami. W końcu zmieniła się pogoda, zaczął padać deszcz i wspólnie uznali, że już chyba najwyższa pora się zwijać. Padało cały dzień, niemal przez całą drogę do Brzozowa, tak więc na miejscu byli już przemoczeni. Przynajmniej droga powrotna minęła im sprawniej niż w tamtą stronę. Spędzili w miasteczku jeszcze jeden dzień, w tej samej karczmie, w której mieszkali poprzednio. Wreszcie jednak musieli się pożegnać.

– Na pewno nie chcesz jechać z nami? – spytał Farvin. Cała trójka stała w pobliżu koni, spakowana i gotowa do drogi.

– Wiesz, że nie.

– Mówię ci, nic z tego nie będzie. Jak zawsze zresztą.

– A ja mówię ci, że i tak pojadę, więc nie dręcz mnie.

– Powodzenia, Darienie – wtrąciła się Sheva i pocałowała go w policzek na pożegnanie.

– Wzajemnie – powiedział odrobinę zmieszany.

– Również życzę ci powodzenia, ale bez cmokania – powiedział Farvin z ironicznym uśmiechem.

– I dobrze. Jesteś zbyt paskudny, żebym dopuścił cię bliżej niż na dwa metry – odparł w podobnym tonie Darien.

– Pamiętaj, masz ponad dwa miesiące na załatwienie swoich spraw.

-Pewnie – rzekł Darien – Trzymajcie się. Gdybyś nie mogła z nim wytrzymać możesz wpaść do mnie w odwiedziny.

– Nadal nie wiem, gdzie jedziesz – przypomniała mu Sheva.

– Faktycznie – stwierdził po chwili namysłu Darien – Czyli jednak będziesz musiała z nim wytrzymać.

Na chwilę zapadło milczenie. Wreszcie pożegnali się jeszcze raz, tym razem na poważnie, wsiedli na konie i pojechali w różnych kierunkach – Darien drogą na zachód, Farvin z Shevą na południe.

Mimo dość wylewnego pożegnania wszyscy wiedzieli, że wkrótce znów się spotkają.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dłuugie ale przyjemnie się czytało. Z tym, że jest to opowiadanie o niczym :) ukazujące kawałek ciekawego świata.

Brzmi jak zapis z niezłej sesji RPG i akcja zawiązana jest mniej więcej w typowy dla takich sytuacji sposób. Proste zadanie wplecione w dość naiwny sposób. Mile zaskoczyło mnie jednak, że ostatecznie w wieży nie było ani potężnej mocy która zagraża światu ani nieprzebranych bogactw. Dzięki temu całość zyskała na wiarygodności.

Spodobały mi się postacie choć zakończenie było dla mnie nijakie. Zero konfliktów pomiędzy kapłanką a bohaterami - ot śmiejemy się, poklepujemy po plecach i odjeżdżamy ku zachodzącemu słońcu.

Technicznie przez większość tekstu było poprawnie ale bez rewelacji. Mam przez to na myśli, że tekst nie męczył (za co jestem wdzięczny przy tej jego objętości). Niestety wyłapałem sporo fragmentów, które były raczej zbyt swobodne i źle wpisywały się w całość - np:

- przerąbane, udupieni, przegiął

- nie da rady się z nią przespać

- ze sobą chodzić

Poza tym bardzo dziwne wydało mi się sformułowanie "dawać większe prawdopodobieństwo" - raczej pasowałoby "zwiększyć prawdopodobieństwo" albo jeszcze lepiej "zwiększyć szanse".

Nie będę doczytywał drugi raz w celu wyłapania większej ilości wpadek. Pewnie inni komentujący coś dorzucą, a najlepiej sam przeczytaj i zastanów się.

Z chęcią przeczytam inne Twoje opowiadania - podobają mi się światy jakie kreujesz (tzn ten jeden się spodobał - liczę, że reszta też jest ok ;) a to chyba najważniejsze. Nie przestawaj jednak pracować nad warsztatem.

Dzięki za komentarz. :)
Przy okazji:
Z tym, że jest to opowiadanie o niczym :) ukazujące kawałek ciekawego świata.
Brzmi jak zapis z niezłej sesji RPG i akcja zawiązana jest mniej więcej w typowy dla takich sytuacji sposób.
To pewnie takie przyzwyczajenie związane z tym, że rzeczywiście mistrzuję w jednej sesji.  ;]

Spodobały mi się postacie choć zakończenie było dla mnie nijakie. Zero konfliktów pomiędzy kapłanką a bohaterami - ot śmiejemy się, poklepujemy po plecach i odjeżdżamy ku zachodzącemu słońcu.
Cóż, to opowiadanie to miał być swoisty wstępniak. Planowałem kontynuować wątki w nim rozpoczęte, ale nie wiem czy warto.

Jeszcze raz dzięki za komentarz. Postaram się uwzględnić go przy kolejnych opowiadaniach.

Nowa Fantastyka