
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nie mogłem uwierzyć, że wziąłem tę robotę. Samotny ojciec gwałcił od pięciu lat swoją córkę. Napisz dobry reportaż i jesteś przyjęty, wycharczała jakaś gruba ciotka, odpalająca wciąż kolejnego szluga od poprzedniego. Niezły sobie zawód wybrałem, nie ma co. Jak bardzo nie nadaje się na dziennikarza wiedzą wszyscy, którzy choć raz mieli wątpliwą przyjemność rozmowy ze mną. Melancholijny, ponury charakter i trudności w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich sprawiały, że byłem ślepym kierowcą, bezrękim fryzjerem, albo kulawym sprinterem. Na studiach wszystko zapowiadało się lepiej: recenzje dla znanych magazynów, felietony o sztuce, muzyce, filmie, może redakcja tekstów w jakimś wydawnictwie… Podczas gdy moi rówieśnicy ciągnęli drugie kierunki, dorabiali jako telemarketerzy, robili staże gdzie się dało ja pisałem bzdety do Internetu, których nikt nie przeczytał. Szlifowałem warsztat, mając nadzieję, że pomoże mi dostać się do pracy marzeń. Podczas rozmów kwalifikacyjnych wyśmiewano moje CV, na którym w części doświadczenie zawodowe, nie było nic prócz linków.
– Panie Jurku – naczelni gazet zwykle robili krótką pauzę, żeby dodać sobie charyzmy. Poprawiali okulary z wyuczoną gracją i patrzyli wzrokiem pełnym ironii i politowania. – Z tym co pan tu wypisał może co najwyżej się pan dostać do redakcji serwisu mój pies pl. Jesteśmy poważną gazetą i nie zatrudniamy amatorów.
Głos Jabłczyc to maksimum na co było mnie stać z tym bagażem. Ostateczność, o której jeszcze kilka tygodni wcześniej nie chciałem nawet myśleć okazała się smutną i brutalną rzeczywistością. Gwałty, skandale obyczajowe w powiecie, festyny szkolne od tego dnia miały stać się moim chlebem powszednim. I to wszystko za tak śmieszne pieniądze, że nawet kasjerki w tanich sklepach spożywczych wyśmiałaby moje zarobki. Co począć, może przyjedzie telewizja, może zainteresują się większe gazety, może zauważą…
Nawet nie dostrzegłem kiedy pierwszy, wiosenny deszcz lunął z nieba. Stałem na peronie dworca kolejowego, wpatrując się w pustkę. Samotny, pozwalałem kroplą deszczu spływać po moich włosach, policzkach, płaszczu. Pociąg przejeżdżający przez wiochę, którą miałem odwiedzić spóźniał się już dwadzieścia minut. Ludzie ukryci pod aluminiowymi dachami zerkali na mnie niczym na pomyleńca. – No cóż, teraz już za późno na dołączenie do nich – pomyślałem, złoszcząc się na samego siebie. – Zawsze lepiej wyjść na ekscentryka niż idiotę. –
Pociąg w końcu nadjechał, z piskiem hamując masywnymi kołami. Wsiadłem, wybierając puste miejsce i czekałem, obserwując szarówkę za szybami. Nic się nie działo, krople deszczu leniwie spływały po szkle. Rdzawe obrazy za oknem mieszały się z mgłą dając smutny efekt przygnębienia. Było cholernie nudno, więc wyciągnąłem telefon i zacząłem grać w węża. Tracenie czasu opanowałem do perfekcji i gdyby mi za nie płacono byłbym już milionerem.
Na następnej stacji do przedziału weszło dwóch facetów. Niewysocy, na oko koło pięćdziesiątki. Siedli obok, wyciągając skromną flaszkę wódki i dwa kieliszki z nylonowej torby.
– No to, pierwszy bez zagrychy – oznajmił niższy, o ciemnej karnacji i rzadszych, siwych włosach. Kieliszki stuknęły i mężczyźni wlali w siebie ich zawartość, po czym kiwając głową, skrzywili się prawie z tym samym wyrazem twarzy.
– No panie Wieśku, jak to było z tym pociągiem tydzień temu? – Zagadnął po chwili ten sam chłop co poprzednio.
– Jechałem po zmianie i w połowie drogi pociąg się zatrzymał, ni stąd ni zowąd. – Wyższy z facetów miał charakterystycznie garbaty nos i kościstą, zniszczoną twarz oraz trochę gęstsze, lecz krótkie włosy. – Było późno i jak zgasły wszystkie światła nie widać było nic a nic. Panie, jechało wtedy może parę osób. Usłyszałem jakby kobiecy krzyk i wstałem od razu, żeby zobaczyć co się dzieje, ale jak tylko wyszłem z przedziału dostałem w łeb i obudziłem się dopiero na stacji u mnie we wsi. Przysięgam na Boga, że nie wypiłem wtedy ani kropelki… – Mężczyzna podczas opowieści energicznie gestykulował rękami, chcąc przekonać do swojej relacji rozmówcę, który słuchał uważnie i z ciekawością na twarzy.
– No to się napijmy – skwitował po chwili ciszy niższy z nich i uniósł kieliszek do góry, śmiejąc się do Wiesława.
– No i co o tym pan myśli?
– A co tu myśleć. Nie widziałem tego to nie będę gadał głupot. Różne rzeczy się dzieją. Na ten przykład, mój dziadziuś, świętej pamięci Antoni opowiadał mi jak to kiedyś chłopy się zbierali w karczmie u Żyda przed wojną, żeby pograć w karty. No i kiedyś, przychodzą w sobotę. Ten Żyd co to prowadził gospodę nie był religijny i szabatu nie przestrzegał, a kiełbasy żarł więcej niż kto inny we wsi. No i rozumiesz, chłopy piją wódkę, palą skręty z gazet i tytoniu, grają w karty. I przychodzi nagle jakiś człowiek, może jaki szlachcic, czy arystokrata. Ubrany w garnitur, cylinder, czarne mokasyny. Mówi, że chce grać. No i grają z nim, piją. On bogaty i dużo przegrywa. I jak już nastaje noc i wszyscy są już poważnie wypici, ten im mówi: No to teraz zagramy o coś większego. Jak przegram, to staniecie się bardzo bogaci, okryje was złotem i uczynię z was panów na włościach. I na dowód pokazał im sakwę z drogimi kamieniami, jak diamenty, rubiny, szmaragdy. Ale jak wygram, mówi dalej, to wszyscy szybko zginiecie, a wasza dusza po śmierci będzie należeć do mnie. Na szczęście chłopy jeszcze nie były tacy pijani i jeden z nich patrzy pod stół i widzi, że nieznajomy ma czarne jak sadza kopyta zamiast nóg i macha ogonem jak jałówka. – Dioboł!!! – krzyknął tylko i zaczął uciekać gdzieś w pola. Pozostali jak to zobaczyli to też wybiegli stamtąd, że się aż kurzyło. I co najciekawsze w tym wszystkim, jak któryś później poszedł zapytać Żyda, czy widział wczoraj jegomościa w cylindrze, to się wyparł, twierdząc, że nikt się tam nie dosiadał do stołu. To samo inni, co też byli wtedy w gospodzie. – Mężczyzna zakończył opowieść i rozlał do kieliszków wódki. Pociąg sunął przez las, skrzypiąc kołami drażniąco. Mężczyźni wypili znów i kontynuowali rozmowę, ale przestałem słuchać.
Jak zwykle zacząłem rozmyślać. To właśnie stanowiło mój problem. Zbyt wiele rozwodziłem się nad rzeczywistością, analizowałem każde swoje i innych zachowanie, nieustannie je oceniając i w większości negując. Teraz dochodziłem do wniosku, że w moim życiu nie zdarzyło się nigdy nic niezwykłego. Ja po prostu wegetowałem, czekając na lepsze dni, na coś co samo nagle odmieni moje życie. Wierzyłem fanatycznie w jutro, które nadejdzie niezależnie od tego co się stanie. Wiedziałem, że na nie zasługuje, że kiedyś mi wynagrodzi mojego pecha.
Z zamyślenia wyrwała mnie pani konduktor. Starsza, chuda kobieta w służbowym stroju patrzyła na mnie z politowaniem, gdy szukałem po kieszeniach biletu. W końcu znalazłem. Zapomniałem, że włożyłem go do portfela. Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do mężczyzn obok.
Na następnej stacji staliśmy dłużej. Już zaczynałem się obawiać, że coś się zepsuło. Deszcz nasilił się jeszcze bardziej i słychać było przyjemny szum za sprawą kropel uderzających o dach wagonu. Drzwi do przedziału otworzyły się, wpuszczając do środka świeży powiew.
– Czy mogę się dosiąść? – zapytała przemoknięta nieznajoma w beżowym kapeluszu i staroświeckim płaszczu do kolan.
– Oczywiście. – Wysiliłem się na uśmiech, chowając telefon ze wstydem.
Dziewczyna promieniowała uśmiechem i radością. Jej cienkie, czerwone usta same układały się w wesoły wyraz, odsłaniając białe, trochę nierówne lecz urocze zęby. Jej okrągła, blada i młodziutka twarz zadziwiająco kontrastowała z doświadczonymi, podkrążonymi i wielkimi oczami koloru nieba, które patrzyły na mnie bystro, badając od stóp do głów.
Po krótkiej chwili pociąg ruszył. Nieznajoma powiesiła swój mokry płaszcz i kapelusz na haczyku obok okna. Jej jasne, blond włosy pachniały rumiankiem, poczułem to gdy siadała obok. Ubrana była w dżinsową sukienkę na ramiączkach regulowanych jak szelki, małymi klamerkami. Pod spodem nosiła obcisłą, zieloną bluzkę z długimi rękawami i żółte pończochy w pomarańczowe pasy. Na nogach miała przemoczone buty, podobne do tych, które noszą baletnice, zwieńczone małymi kokardkami. Od razu je zdjęła wpychając zgrabnie pod siedzenie.
– Muszę się zdrzemnąć – ziewnęła i zamknęła oczy. Jej powieki pulsowały przez chwilę wraz z długimi, wymalowanymi czarnym tuszem rzęsami, ale po chwili uspokoiły się, a jej głowa powędrowała na moje ramię. Wtulona zasnęła od razu, delikatnie oddychając wąskim noskiem. Obserwowałem jej unoszącą się lekko przeponę wraz z niewielkimi piersiami. Sylwetka dziewczyny była drobna i przypominała dziecięcą, choć musiała mieć jakieś dwadzieścia lat. Może to anorektyczka, pomyślałem i zrobiło mi się jej żal. Gdy drzemała wyglądała uroczo. Odgarnąłem jej włosy za ucho, zawsze marzyłem, żeby to zrobić pięknej kobiecie. Nie zareagowała w ogóle, więc poczułem ulgę. W uszach nosiła błyszczące kolczyki, złożone z malutkich kółeczek, skupionych w grona jak porzeczki, które mieniły się różnymi barwami. Na szyi zaś miała drewniane, wymalowane na żółto korale, które ładnie komponowały się z kolorowymi rzemykami na jej prawej ręce.
Co do cholery, myślałem gdy pociąg zatrzymał się na następnej stacji. Dlaczego się do mnie przysiadła? Nie to, żebym nie był nią zachwycony, ale ostatni raz miałem dziewczynę w liceum przez dwa miesiące. Słuchała ciężkiego rocka i malowała się na czarno. Lubiłem ją, bo była trochę do mnie podobna: zamknięta w sobie, trochę romantyczna no i bardzo alternatywna z wyglądu i jeśli chodzi o poglądy, co podobało mi się w niej najbardziej. Rozstaliśmy się po naszym pierwszym razie, nie mogąc sobie później nawet spojrzeć w oczy, tak jakbyśmy zrobili coś bardzo złego. Nie dojrzeliśmy do tego i dalszy związek nie miał już sensu.
Kolejnych kilka minut zeszło mi na obserwowaniu krajobrazu. Pociąg przecinał opustoszałe pola uprawne skąpane w deszczu. W przedziale został już tylko jeden mężczyzna. Drzemał, pochrapując cicho. Butelka po półlitrowej wódce leżała opróżniona tuż obok niego, na plastikowym siedzeniu. Za chwile miałem wysiadać, ale nie mogłem tego zrobić. Coś nie pozwalało mi opuścić nieznajomej. Kto zostawia kobietę wtuloną w swoje ramię? Zapomniałem o wszystkim: reportażu, pracy, swojej sytuacji. Liczyła się tylko ona, drobna, zmarnowana i urocza.
Przejechałem stację, a później następną. Wreszcie się obudziła, a raczej zerwała się jakby z koszmaru. Pociąg przejeżdżał wtedy przez niedługi tunel.
– Ach – wyjęczała przestraszona. – Przepraszam. I dziękuje. – powiedziała piskliwym głosem, po czym pocałowała mnie w policzek i ubrała swoje buty, płaszcz i kapelusz. – Tu wysiadam.
– Poczekaj. – Spróbowałem ją zatrzymać. – Jak masz na imię? Kim jesteś.
Dziewczyna usiadła, tym razem naprzeciw mnie, patrząc mi w oczy z tą osobliwą bystrością.
– Słyszałeś kiedyś tę historię o kierowcy tria i dziewczynie, która go zatrzymała na drodze? – Pokiwałem tylko przecząco głową, żeby usłyszeć jej dźwięczny głos. – No to słuchaj. Pewien kierowca tira miał wieczorny kurs i jadąc autostradą zauważył dziewczynę stojącą na poboczu. Padał deszcz, a ta próbowała złapać okazję, więc zrobiło mu się żal i zatrzymał auto. Okazało się, że mieszka po drodze, więc mężczyzna podwiózł ją pod sam dom. Chcąc się odwdzięczyć, zaprosiła go do środka, zrobiła herbatę, a później zaproponowała, żeby został na noc. Uprawiali seks na górnym piętrze przez długi czas. Facet obudził się rano, ubrał i zszedł na dół, a tam zastaje innych ludzi, bardzo przestraszonych obcym w domu. Pyta ich o tę dziewczynę, mówi jak się nazywała, opisuje jej wygląd. Wreszcie kobieta, która tam mieszkała przypomina sobie, że tak wyglądała była właścicielka domu, która nie żyje już od piętnastu lat. Mężczyzna ubrał się, przeprosił i pojechał na wskazany cmentarz, znalazł jej grób i rozpoznał zdjęcie na nagrobku.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałem, przełykając ślinę.
– Muszę już iść, to moja stacja – wycedziła i wyskoczyła drzwiami przedziału. Pociąg się zatrzymał gwałtownie na nieprzyjemnej, obdartej i wymalowanej sprośnościami stacji, po czym ruszył po chwili.
***
Jestem skończonym idiotą, powtarzałem sobie w myślach. Jazda z tą dziewczyną nie dość, że kosztowała mnie bilet powrotny, to jeszcze mandat, za podróż na gapę przez kilka stacji. Nie wiedziałem jak za niego zapłacę, nie chciałem o tym myśleć, ale czułem się podle i przede wszystkim oszukany, nie wiem czy przez nią, PKP, czy los, który szydził ze mnie na każdym kroku.
Mimo wszystkich przeciwności, w końcu dojechałem. Od stacji ukrytej gdzieś w lesie wiodła jedyna polna dróżka ku dolinie, od której strony dochodziło echo szczekania psów. Z każdym krokiem widziałem coraz więcej bogatych domów i rozległych pól dookoła. W centrum wsi mieli spore skrzyżowanie, przy którym wznosił się sześcienny budynek szkoły, a niedaleko obok bar dla miejscowych. Nie przyszło mi do głowy nic innego jak spróbować właśnie tam. Nie należałem do tubylców, ale nie miałem pojęcia gdzie indziej można popytać.
W środku niewielkiego, prostego budynku poczułem od razu nieprzyjemny zapach wywietrzałego alkoholu, zmieszany z dymem papierosowym. W środku znajdowało się kilka miejsc do siedzenia, stół bilardowy i dwa automaty do gry, typu jednoręki bandyta. Białe ściany ozdabiała tania pornografia z panienkami. Plakatów było sporo, około dwudziestu więc ktoś musiał sumiennie prenumerować gazety z kiosku, który działał nieopodal. Za ladą stała młoda kobieta z nieprzyjaznym wyrazem twarzy. Gdy wchodziłem przełączyła kanał w małym telewizorze umieszczonym na górze barka. Wcześniejszy program dokumentalny został zmieniony na jedną z rodzimych telenowel, mających na celu uświadamiać nasze społeczeństwo. Nie byłem jedynym gościem. Po środku siedziało trzech przybrudzonych, stosunkowo młodych, na oko po trzydziestce, żulików. Pod ścianą zaś spoczywało dwóch starszych, pijanych jak szewc meneli.
– Trzy duże piwa – powiedziałem, stając przy ladzie. Kobieta zmierzyła mnie tym swoim nieufnym i pełnym pogardy wzrokiem, zabierając się do nalewania alkoholu do niedomytych kufli. Zapłaciłem i spróbowałem szczęścia u meneli. Cały czas byłem obserwowany. Młodsi bywalcy gapili się na mnie, jakby mieli do mnie jakiś interes. Nie podobały mi się te spojrzenia, ale resztka oleju w głowie nie pozwalała mi odwrócić się w ich stronę.
– Witam panowie – przywitałem się wesoło ze starszymi bywalcami, stawiając przed ich twarzami kufle. – Co słychać w tych stronach? – Nie odpowiedzieli, ignorując moje pytanie, choć byłem pewien, że je usłyszeli. Ich przekrwione oczy patrzyły niepewnym wzrokiem wodzącym między moją twarzą a kuflami zachęcającymi gęstą pianą i krystalicznym, orzeźwiającym kolorem. – To dla was. – Sprecyzowałem za chwilę, wskazując na przyniesiony trunek.
– Ano panie, nie za wesoło. – Podjął wreszcie brodaty, o zniszczonej twarzy, podobny lekko do schwytanego przez Amerykanów Saddama Husajna. Od człowieka czuć było nieprzyjemną woń, mieszankę starego potu i uryny. – Pod sklepem nie można się piwka napić i trza chodzić do baru.
– Policjanty ostatnio tu zaglądają często to i sprawdzają przy okazji czy pod sklepem się nie pije. – Włączył się drugi, nieco niższy, ogolony i w ogólności bardziej schludny.
– To ciekawe. – Z trudem przełknąłem pierwszy łyk piwa, starając się zapomnieć o czystości kufli. Wbrew moim obawą nie smakowało najgorzej. – Czego szukają tu gliny?
– Eh, panie – westchnął Saddam, zionąc mi wprost na twarz czosnkowym odorem. – Porobiło się we wsi, że hej.
– Co się porobiło. – Nie wytrzymałem, odkładając energicznie kufel.
– Kwiatkowski panie, oskarżony… Że niby tą małą Jagodę molestował. – Dodał wreszcie obdartus.
– Kurwa, porządnego człowieka o takie świństwo… tfu. – Czyścioch splunął demonstracyjnie na podłogę z pogardą wymalowaną na każdej zmarszczce twarzy. – Mało to ja u niego robiłem? Całą jesień w polu pomagałem przy zbiorach. Chłop porządny, dał wypić, zapłacił… Co się porobiło.
– Ale kto doniósł? – Drążyłem, bojąc się spojrzeć za siebie na młodych.
– Nie wiadomo. – Rozłożył ręce niższy z meneli, lecz zauważyłem jak patrzy pytająco na towarzysza. Zapadła niezręczna cisza, której nie zamierzałem przerywać, póki któryś nie zacznie mówić.
– Pewnie dyrektorka – szepnął z mocą brodacz. – Ta kurwa kazała Jagódce wygadywać te wszystkie oszczerstwa. To jest wiedźma panie…
– Wiedźma? – spytałem po chwili, która służyła mi do przetrawienia tej informacji.
– Wiedźma. – Potwierdził Saddam po czym wychylił jednym tchem cały kufel do dna.
– Ano, jakby to były inne czasy, to na stos panie, na stos. – niższy pokiwał głową i biorąc przykład z towarzysza wypił zawartość kufla.
Posiedziałem jeszcze chwilę z mężczyznami i wypytałem o tę kobietę. Dyrektorka podstawówki, mieszkała pod lasem, niedaleko stacji. Nazywała się Estera Jegrasz i miała koło sześćdziesięciu lat. Saddam twierdził, że była żydówką. Najpierw zalecała się do młodszego o dwadzieścia lat Kwiatkowskiego, wdowca z nieletnią córką, a kiedy otrzymała bolesną odmowę, postanowiła się zemścić. Wybuchła wielka afera, o której słyszało się w dalekich okolicach. Mała wszystko potwierdziła, psycholog, która ją badała nie miała najmniejszych wątpliwości, że dziewczynka mówi prawdę.
Musiałem postawić menelom jeszcze po jednym piwie przed wyjściem. Pozostali gdzieś się ulotnili, więc spokojniejszy wyszedłem przed bar, mając zamiar przyjrzeć się jeszcze gospodarstwu Kwiatkowskiego. Gdy dochodziłem do ulicy, usłyszałem za sobą nerwowe kroki. Młodzi, którzy siedzieli wcześniej w przybytku teraz szli w moją stronę z bynajmniej nie przyjacielskimi zamiarami. Rzuciłem się do ucieczki, zrywając się w jednej chwili, jednak nie wziąłem pod uwagę wysypanego drobnym żwirem podjazdu, na którym poślizgnąłem się i upadłem, tłukąc boleśnie swoje kolano.
Jedyne co później pamiętam to ból i dziwne uczucie pragnienia, a może zapach krwi. Kopali mnie, w brzuch, uderzali w twarz. Czerwień w moich oczach…
– Wiesz za co? – Gruby głos, czerwona twarz, ciągnie mnie za ucho. – Nie wpierdalaj się, dobrze ci radzę psie.
***
Obudziłem się w rowie przed podjazdem do baru. Pamiętam, że cały trząsłem się w konwulsjach. Ręce parzyły od zimna, a twarz pulsowała z bólu. Dochodził wieczór. Sięgnąłem do kieszeni. Skurwiele ukradły mi ostatnie grosze, które miałem w portfelu. Resztkami sił podniosłem się i wtedy nie wytrzymałem. Wymiociny wylały się ze mnie niczym lawa z tryskającego wulkanu, wylatując nawet nosem. Były zmieszane z krwią, podrażniły moje gardło ostrym kwasem żołądkowym.
Ruszyłem, z bólem kolana, brzucha i głowy, który ćmił nieprzyjemnie gdzieś pod czerepem. Kulejąc i robiąc co chwilę przystanki doszedłem wreszcie do stacji. Miałem wrażenie jakbym został sam na świecie. Szum wiatru drażnił moje uszy i powodował, że po plecach przechodziły mi ciarki. Nie mogłem myśleć, w mojej głowie majaczył jedynie ból tak okropny, że miałem ochotę umrzeć.
Gdzieś w oddali, za stacją, między drzewami coś dostrzegłem. Twarz, która skryta w zaroślach wpatrywała się we mnie z przestrachem. Jej poorane zmarszczkami czoło i świecące bielą, podkrążone oczy badały mnie całego, próbowały wślizgnąć się do mojej duszy, może opętać. Poczułem odrazę i złość, coś pierwotnego, jakiś zew, który kazał mi tam pójść i zabić potwora. Ale wtedy nadjechał pociąg, zasłaniając to co na mnie patrzyło. Obojętny wsiadłem do niego. Nie obchodził mnie mój brak biletu, miałem gdzieś, że wyglądam jak ostatni łachudra. Podszedłem do północnego okna wagonu i jeszcze raz przyjrzałem się lasowi. Stworzenie uciekło, może przestraszyło się pociągu.
Zasnąłem wyjątkowo szybko, nie przejmując się tym gdzie się obudzę. Widziałem piękne obrazy, spokojne morze, piaszczystą plażę i lekki, przyjemnie dmuchający w nozdrza wiatr. Później nadeszły wielkie, ośnieżone szczyty gór, na które patrzyłem z lotu ptaka, by później poszybować jeszcze wyżej i obserwować gwiazdy i galaktyki, planety i czarne dziury. W końcu dotarłem na sam koniec wszechświata, gdzie kończyło się wszystko co materialne i wszystko co niematerialne. Zaczynała się sfera duchowa, miejsce gdzie nie można albo stać, lub upadać, gdzie nie istniał czas ani słowo. Wszystko odczuwałem intuicyjnie i byłem szczęśliwy. Wydawało mi się, że dookoła jest biało, jednak teraz wiem, że ludzkie słowa nie mogą w żaden sposób wyrazić tej barwy. To po prostu istnieje, wszędzie, tylko w świecie materialnym tego nie widać. Przede mną przemieszczały się różne stworzenia, jakby tańcząc w wielkim, nieskończonym kole. Skrzydlate wilki, chodzące na dwóch łapach, centaury dostojnie drepczące w tej wspaniałej substancji, humanoidalne jaszczury. No i ludzie, wysocy, wysportowani i piękni. Wszyscy pozbawieni ubrań, z miłością na twarzach, przesuwali się w tańcu, między równie wspaniałymi stworzeniami. Później dostrzegłem jeszcze jedno koło postaci, dokładnie prostopadłe do tego pierwszego i wpisane w nie. Spróbowałem się zbliżyć, chciałem zajrzeć do samego środka, ale coś odepchnęło mnie z agresją, przez którą nagle poczułem się zaszczuty i odtrącony. Ogarnęła mnie rozpacz i zacząłem się dusić, nie mogąc złapać oddechu, nie mogąc krzyczeć. Uciekałem w czerń materii pełen przerażenia…
– To twoja stacja. – Obudził mnie spokojny głos dziewczyny o jasnych włosach, która zasnęła na moim ramieniu dzisiejszego poranka. Uśmiechała się do mnie, ukazując urocze, białe i lekko nierówne uzębienie. Pachniała uspakajająco rumiankiem i promieniowała miłością. – Nie możesz się poddać. Musisz dokończyć to co zacząłeś, to ważne dla mnie i dla nich. Oni są piękni, najwspanialsi.
– Kto? O co ci chodzi? Kim jesteś? – dopytywałem, ale nie odpowiadała. Patrzyła jedynie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi ślepiami, jakby chciała powiedzieć, że przecież wiem o czym mówi.
– Musisz wysiadać – oznajmiła gdy pociąg się zatrzymał. Nie wiedziałem co robić, chciałem przy niej zostać, posłuchać, zaznać jej bliskości. Potrzebowałem tego, ale strach i niedowierzanie w cały dzisiejszy dzień popchnął mnie ku wyjściu. Uciekłem jak ostatni tchórz. Drzwi do przedziału zamknęły się natychmiast za moimi plecami, zostawiając mnie na brudnym peronie.
Przez chwilę siedziałem na ławce pustego dworca. Noc zakrólowała całkowicie na nieboskłonie. Świeże, zimne powietrze wdzierało się do moich nozdrzy. Kompletnie zapomniałem o wszystkim co się dziś zdarzyło. Po porostu delektowałem się nocą. Po kwadransie wstałem i skierowałem się znajomą ścieżką na osiedle, gdzie wynajmowałem pokój. Droga była męcząca i miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale przestało mnie to już obchodzić. Jedyne czego chciałem to położyć się na łóżku i zasnąć.
***
Obudziłem się koło południa, przecierając parzące czerwienią oczy. Pragnienie, które czułem wygrywało z potężnym bólem głowy i poturbowanych żeber. Doczołgałem się do brudnej kuchni i usiadłem na chwiejącym się taborecie. Rozglądając się dookoła stwierdziłem, że nikogo nie ma w mieszkaniu. Tomek i Patrycja pracowali całe dnie i noce tylko po to, żeby przehulać wszystko w najbliższej wolnej chwili. Tego poranka wypiłem chyba dwa litry wody i zjadłem bochenek chleba ze starą kiełbasą. Następnie wziąłem przyjemną kąpiel, po której cała moja energia znów wróciła do wątłego ciała. Moja twarz wyglądała paskudnie. Gdy patrzyłem w lustro czułem obrzydzenie do ran i świeżych strupów na policzkach. Podbite oczy szydziły ze mnie przy każdym spojrzeniu, a spuchnięty nos upodabniał mnie do klauna. Miałem nadzieję, że do jutra moja aparycja się poprawi. Niemniej musiałem wyjść wtedy, żeby zameldować w redakcji co udało mi się ustalić.
Jedyne ciemne okulary, które udało mi się znaleźć w mieszkaniu należały do Patrycji, wielkie, wypukłe, z białymi oprawami, kupione na targu za dwie dychy. Wyglądałem jak Marlin Monroe, której wiatr zaraz podwieje kieckę. Nie łatwiej było z czystymi spodniami i jakąś koszulą. Moja leniwa natura nie pozwoliła mi zrobić prania od dwóch tygodni. W końcu gdy znalazłem coś nadającego się do użytku, wpakowałem resztę ciuchów do pralki, którą uruchomiłem po czym wyszedłem z mieszkania.
Pogoda wydawała się o wiele lepsza niż ta wczoraj. Postanowiłem zahaczyć o rynek, po drodze popatrzeć na wystawy sklepowe i ładne dziewczyny. Spacer poprawił mi humor, który od wielu dni miałem paskudny. Z resztą i tak nie zamierzałem wydawać pieniędzy na bilet autobusowy.
W redakcji jak zwykle przywitały mnie kąśliwe spojrzenia lokalnych notabli mających poczucie zagrożenia. Było ich troje, wszyscy starzy, przed sześćdziesiątką, dwie kobiety i facet. Gdy wszedłem wszyscy zaczęli stukać jednym palcem po klawiaturze przedpotopowych komputerów.
Naczelna zajmowała osobny pokój wykończony różową tapetą. Na jej biurku stał elegancki monitor LCD a obok wielka, wyłączona kserokopiarka.
– Jak to nie było gwałtu? ! – Oburzyła się starsza kobieta, krztusząc się dymem papierosowym. Jej tandetnie wymalowana twarz wyrażała głębokie oburzenie, a zielone ślepia prawie nie wyskoczyły z oczodołów. – Jaki spisek! Panie, kto tu zrozumie jaki spisek. Ludzie chcą gwałtu, dawno nie było gwałtu, a jakieś miłosne animozje to se ludzie mogą pooglądać w telewizorze. To za trudne jest do czytania. Napisz pan, że stary gwałcił dziewczynkę i więził w piwnicy. Posmaruj pan policjantowi z posterunku i niech potwierdzi, że mają takie przypuszczenie, a potem się sprostuje na ostatniej stronie małym drukiem. W powiecie aż huczy od tej afery, wystarczy popytać trochę i jest artykuł. Śpiesz się pan, bo tekst jest potrzebny na już! Nie chce słyszeć żadnych wymówek, niby taki wyuczony, a przy pierwszej lepszej okazji ubijają mu mordę.
Nie miałem ochoty dłużej rozmawiać z tą kobietą. Po prostu odwróciłem się i wyszedłem. Facet siedzący przed komputerem odprowadził mnie drwiącym uśmieszkiem, pełnym satysfakcji i zawiści. Byłem już pewny, że nienawidzę tego miejsca. To co robili ci chorzy ludzie nie miało nic wspólnego z zawodem dziennikarza. Jedyne na czym im zależało to utrzymanie swoich ciepłych posadek, pisząc pod publikę. Najgorsze ścierwo wśród dziennikarzy znalazło swój azyl, w którym pozostawało szanowane i lubiane. W lokalnej społeczności znaleźli poklask, którego nigdy nie zdobyliby pisząc dla uznanych dzienników. Skryci zwolennicy dawnego ustroju, chorzy na korupcję i zakotwiczeni wszystkimi kończynami na drabinie społecznej tylko dlatego, że znaleźli się ciut wyżej od zwykłego obywatela. Poczułem złość, jakiej od dawna nie potrafiłem z siebie wydobyć. Nagle okazało się, że tym wszystkim w co wierze i co kocham najbardziej na świecie inni wycierają sobie pysk i gardzą bardziej niż czymkolwiek.
Lokalny tabloid wykorzystywał dziennikarstwo jak ostatnią sukę, bez żadnego poszanowania, do zarobku i taniego poklasku. Nie tego nauczyły mnie studia i nie miałem zamiaru brać w tym udziału. Ucieczką gardziłem jednak jeszcze bardziej i jedyne co mogłem zrobić w tej sytuacji to doprowadzić sprawę do końca. Moim obowiązkiem było informowanie, choćby poprzez Internet.
Wróciłem do mieszkania bardzo szybko po czym rozwiesiłem pranie na balkonie. Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca i po kwadransie ruszyłem na dworzec. Nie mogłem czekać, musiałem rozwiązać tę sprawę. Po raz pierwszy czułem, że robię coś na czym mi zależy, do czego zostałem wyedukowany i co zostało mi przeznaczone.
Pociąg przyjechał po kilkunastu minutach czekania. Niebo odsłoniło zbliżające się ku horyzontowi słońce. Było mi ciepło i czułem spokój. W moim przedziale siedziało kilka osób, ale znalazłem puste miejsce. Zacząłem lubić ten szum kół jadącego pociągu, kojarzył mi się z nieznajomą, która się do mnie przysiadała. Miałem nadzieję, że znów ją zobaczę, poczuję zapach jej włosów, pokocham jej uśmiech.
Wsiadła jak wtedy, na tej samej stacji, w tym samym stroju, tylko jej twarz wydawała się inna. Wyglądała jakby od długiego czasu płakała. Jej usta mimowolnie układały się w życzliwy uśmiech, ale ich kąciki drżały wraz z bladymi policzkami i smutnymi, zmęczonymi oczyma.
– Co się stało? – zapytałem z czułością i współczuciem w głosie.
Dziewczyna nie odpowiedziała, po prostu przytuliła się do mojego ramienia, pochlipując co chwilę swoim małym nosem.
– Kocham cię – pisnęła po długiej pauzie, a ja objąłem ją czule, nie chcąc żeby ta chwila się kiedykolwiek skończyła.
Nie pozwoliła mi wysiąść na mojej stacji. – Chcę ci coś pokazać – powiedziała tylko, gdy spróbowałem wstać.
Wysiedliśmy nieopodal tunelu, którego ostatnim razem się przestraszyła. Dookoła był tylko las i mała ścieżka prowadząca w dół doliny. Poszliśmy w przeciwnym kierunku. Dziewczyna złapała mnie za rękę i poprowadziła z uśmiechem w głąb puszczy. Jej dłonie zachwycały delikatnością, a jej figura… była idealna. Sunęła niczym nimfa, przeskakując konary i mrowiska. Światło niknącego za horyzontem słońca wpadało w jej włosy i uwięzione w ich gąszczu migotało tysiącami barw.
W końcu zatrzymaliśmy się na polanie, gdzie trawa była miękka, a niebo bezchmurne. Usiedliśmy na ziemi i patrzyliśmy sobie w oczy.
– Jesteś aniołem – powiedziałem z zachwytem.
– Jestem. – Potwierdziła i zaczęła mnie całować. Po policzkach spływały jej łzy, lecz usta pragnęły miłości. Jej ciało odkrywało przede mną piękno, którego nigdy nie widziałem. Małe, naturalne, białe piersi, drobne ramiona, smukły brzuch. Jej ręce oplatały moje ciało niczym pnącze. Dotykała moich pleców, włosów, szyi. Była powolna, porcjując rozkosz i czerpiąc satysfakcję z każdego dotyku. Czułem, że jest przy mnie, zaufałem wszystkimi zmysłami jej cielesności. Zsunąłem z niej pończochy i białą jak śnieg bieliznę. Przytuliłem ją mocno i zacząłem kochać. Leżała na trawie naga z rozpuszczonymi włosami. Patrzyła z nostalgią w purpurowe niebo. Nagle przestałem ją obchodzić, po prostu pozwoliła mi dokończyć. Wtedy się nie zastanawiałem.
Gdy było po wszystkim, spojrzała na mnie. Boję się, że w jej wzroku dostrzegłem żal. Położyłem się obok, zdając sobie sprawę z piękna i ogromu nieba, które zbliżyło się na wyciągnięcie ręki. Chciałem dotknąć gwiazd, wskoczyć w tę ciemną przestrzeń.
Podniosłem się, znów szybowałem nad oddalającą się ziemią. Tonąłem w słońcach i przebijałem księżyce by dotrzeć tam gdzie poprzednio. Znów zobaczyłem raj, lecz tym razem z daleka, bo nie miałem do niego wstępu.
I ty też tam byłaś, naga, taka jaką cię pamiętam. Szłaś w przeciwnym kierunku i tylko raz odwróciłaś się by zachować mój obraz w pamięci. Wiem, że czekała cię kara, że piękne istoty trzymały w ręku kamienie. Gdy zaczęłaś znikać w nicości skoczyłem do wnętrza by ci pomóc, zatrzymać i zabrać z tego miejsca. Chciałem wypruć im flaki i zbroczyć krwią wszystko co wokół. Lecz ty się uśmiechałaś, ty tylko się uśmiechałaś, jak wtedy gdy pierwszy raz cię zobaczyłem. Zwątpiłem i dlatego zostałem odrzucony. Straciłem panowanie nad ciałem i zacząłem spadać w czarną czeluść. Nabrałem tak wielkiej prędkości, że niszczyłem wszystko co stanęło mi na drodze: gwiazdy, planety, asteroidy, tylko by na końcu zatracić świadomość.
Niepewnie otwarłem oczy, zaskoczony że to był tylko sen. Wszystko co fizyczne wróciło w mgnieniu oka. Zmarznięty nos i ramiona, ból w lewej ręce. To tylko kleszcz, pomyślałem jednym ruchem odrywając pasożyta. Byłem nagi pośród mokrych od rosy traw. Wokół panowała ciemność oświetlana przez gwiazdy i rogal księżyca. Trzęsąc się z zimna znalazłem wilgotne ciuchy i ubrałem je natychmiast.
Zacząłem szukać dziewczyny, uświadamiając sobie, że nie wiem nawet jak ma na imię. Poczułem się podle, rozumiejąc dlaczego mogła mieć do mnie żal. Nie próbowałem jej poznać, nie zadawałem pytań. Chciałem, żeby to co z nią przeżyję było niezwykłe, tylko tyle. Uciekła, pewnie się przestraszyła, przecież to jeszcze młode dziewczę. Ta cała sytuacja ją przerosła. Może miała problemy, uciekła z domu…
Nie mogłem po prostu wrócić do dawnego życia, nie po tym co się stało. Chodziłem od drzewa do drzewa, potykając się o ich korzenie. Krzyczałem, lecz odpowiadało tylko szczekanie psów. Ciemne liście drzew szumiały złowrogo, wydawało mi się że układają się w drwiące twarze. Moje serce biło coraz szybciej, ale postanowiłem, że będę jej szukał póki nie odnajdę.
Znalazłem.
Była cała fioletowa, jej ciało zaczynało się rozkładać. Smród stęchlizny przyciągnął mnie do jej grobu, rozkopanego przez lisy. Byłem pewien, że to ona, poznałem jej twarz i sukienkę. Natychmiast zacząłem uciekać pogrążony w panicznym strachu. Potykałem się o korzenie drzew, ale gdy upadałem, powstawałem natychmiast i biegłem, jakby gonił mnie diabeł. Znalazłem w sobie wtedy niewiarygodnie dużo siły, chciałem oddalić się jak najszybciej od tego miejsca. Po kilku chwilach moje nogi zaczęły się plątać, odczułem zmęczenie, które paraliżowało moje mięśnie. Miałem już przystanąć, kiedy znów upadłem i sturlałem się po stromym zboczu wprost na tory. Przez chwilę nic do mnie nie docierało. Potłukłem niezwykle boleśnie swoje lewe ramię. Cud, że nie stało się nic gorszego. Chwilową ulgę przerwał gwizd pociągu jadącego z dużą prędkością. Maszynista z przerażeniem na twarzy pociągnął hamulec, gdy tylko mnie spostrzegł. Z przerażenia przez chwilę nie mogłem się ruszyć, jak we śnie, gdy trzeba uciekać. To były dwie sekundy, które trwały wieczność, podczas których zobaczyłem twarze najbliższych i ją, zajmującą znaczny odsetek tego czasu. Resztkami sił poderwałem swoje ciało, podpierając się prawą ręką i odskoczyłem na bok. Później przeturlałem się nieco dalej i pociąg przejechał. Widziałem twarz maszynisty w rażącym żółtym światłem oknie. Człowiek przeżegnał się, patrząc na mnie, leżącego na ziemi. Przeczołgałem się nieco dalej i zasłabłem.
***
Rano się obudziłem, lecz dłuższy czas minął zanim w końcu się podniosłem. Przejechało kilka pociągów, zielony, niebieski, czerwony. Wszystkie wiozły pasażerów, którzy spoglądali na mnie z zaciekawieniem. Kilku nawet pomachało w moją stronę. Pokazałem im faka.
Mokry i zmarznięty wstałem w końcu. Burczało mi w brzuchu i czułem gorzki posmak w ustach. Nie chciało mi się iść, ale nie widziałem alternatywy. Mój pociąg przyjechał za niepełny kwadrans. Podróż spędziłem w ubikacji, próbując choć w niewielkim stopniu się odświeżyć. Wysłuchiwałem z przerażeniem kroków konduktora, tak jakbym nie miał czego się obawiać. Usiadłem na metalowej ubikacji i czekałem. Miałem coś do zrobienia i nabrałem pewności, że muszę dokończyć tę sprawę.
Gdy udało mi się dojechać, natychmiast poszedłem w stronę lasu. Wszędzie było tak cicho, jakby natura obserwowała każdy mój krok, wyczekując na wizytę, której plan od rana majaczył w mojej głowie.
Stary dworek znajdował się między gąszczem pokrzyw, dzikich drzew owocowych oraz wysokich lip. Obok stała zadbana szklarnia, w której roiło się od roślin. Wszedłem do środka, będąc ciekawy co też wiedźma tam trzyma. Oprócz kilku krzaków pomidorów i ogórków znalazłem też wiele nieznanych mi ziół oraz marihuanę, całe połacie. Za tyle towaru można było kupić niezłe auto. Gdy pot zaczął spływać mi po czole zdecydowałem się opuścić to miejsce. Wszechobecna duchota sprawiła, że zrobiło mi się słabo. Zanim jednak zdążyłem się odwrócić, wyczułem, że mnie znalazła.
– Czekałam na pana. – Przywitał mnie dźwięczny i przyjemny głos kobiety w średnim wieku. Od razu poczułem się spokojniej.
– Ale jak to, my się znamy? – Zapytałem spokojnie, powoli odwracając się w jej stronę. Od razu poczułem miętę. Kobieta zachwyciła mnie swoją smukłą figurą, ostrymi rysami twarzy, mięsistymi, czerwonymi jak jarzębina wargami i idealnie okrągłym biustem. Jej ciemne włosy splątane w warkocz opadały na prawe ramię. Patrzyła na moją twarz doświadczonym wzrokiem spod słomianego kapelusza. Nie mogłem przestać podziwiać jej kształtów, osłoniętych jedynie przez białą koszulę rozpuszczoną na bakier i zielone, krótkie spodenki niesamowicie obcisłe, podkreślające jej zgrabny tyłek.
– Jest pan dziennikarzem, prawda? – Kobieta uniosła kąciki warg, eksponując ostrość swojego nosa. – Słyszałam, że pisze pan reportaż o tej sprawie z Jagódką. To paskudne co ten bydlak jej zrobił.
– Tak właśnie po to przyszedłem – wycedziłem zachwycony gospodynią.
– Chodźmy więc, zapraszam pana na pierniczki, przed chwilą upiekłam. – Podeszła do mnie i złapała za dłoń prowadząc do domostwa. – Ach, zapomniałam. Mam na imię Estera.
Weszliśmy do długiego, ciemnego korytarza ozdobionego trofeami. Na ścianach wisiały poroża jeleni, wypchane łby dzików, a na drewnianej podłodze leżały krowie skóry. Gdy minęliśmy schody prowadzące na strych potknąłem się o wystającą klapę w podłodze.
– To zejście do piwnicy – wytłumaczyła kobieta. – Muszę wreszcie naprawić tę wystającą klapę.
Gospodyni otwarła drzwi do niewielkiej izby, w której pachniało ziołami i miodem. Usiedliśmy przy okrągłym, drewnianym stoliku, na miękkich, przedwojennych krzesłach. Patrzyłem jak herbata parzy się w czerwonym imbryku na blasze starego pieca kaflowego. Estera postawiła na stoliku tacę z pachnącymi lukrem piernikami, zachęcając uśmiechem do spróbowania. Poczęstowałem się słodkim specjałem. Smakował wyśmienicie i zaraz sięgnąłem po następny.
– Co więc udało się już panu ustalić – zapytała, rozpinając jeden guzik swojej koszuli. Jej dekolt zahipnotyzował mnie swoim erotyzmem.
– Ta dziewczyna… – wysapałem, przełykając piernik. – To nie gwałt… – Mówienie sprawiało mi coraz większą trudność. Poczułem się odurzony jakby narkotykiem. Jedyne o czym myślałem był seks z tą kobietą, która rozpinała swoją koszulę, odsłaniając kakaowe, okrągłe piersi. Podszedłem do niej, nie mogąc opanować rządzy, która we mnie wstąpiła. Ściągnąłem z niej obcisłe spodenki wraz z białymi majtkami i ułożyłem ją na stoliku, zrzucając tacę z piernikami. Objąłem jej plecy i wszedłem w jej gorące ciało, które pragnęło seksu bardziej niż czegokolwiek na świecie. Zrobiłem to szybko i niezbyt delikatnie. Estera jęczała gdy uderzałem udami o jej uda. Ciągnąłem jej warkocz i ssałem twarde sutki. W końcu było po wszystkim.
Usiadłem na krześle ze spuszczonymi do kostek spodniami. Kobieta wyszła, przez drzwi prowadzące do jakiegoś innego pomieszczenia. Po kilku minutach usłyszałem ostrzenie metalu. Wystraszony założyłem spodnie i wyszedłem na korytarz. Drzwi wyjściowe były zamknięte na klucz. Postanowiłem zobaczyć co jest w pozostałych pokojach. Jedyne drzwi, przez których próg dotąd nie przeszedłem znajdowały się naprzeciw wejścia do izby, w której mnie przyjęła. Powoli nacisnąłem żelazną klamkę.
Drżenie rąk, łzy w oczach, zwymiotowałem. Za mną kroki. Wokół wirują ciała, na hakach niczym tusze w chłodni. Wygolone głowy, wycięte genitalia. Kończyny walające się po podłodze. Moje serce, bije tak szybko. Mam zawał, boli mnie lewe ramię, czuję paraliż w ręce. Wchodzę, mijając korpusy. Okiennice są zamknięte. Widzę jej cień. Wiem, że trzyma siekierę w ręce. Stawia powolne kroki. Widzę jak czubek jej nosa wystaje zza futryny. Jest pełen białych brodawek.
W końcu się pojawia. Brzydka starucha, bez zębów, z paroma siwymi włosami. Cycki zwisają jej do brzucha pod białą koszulą.
– Byłeś niegrzeczny Jasiu – charczy ohydnie, plując dokoła. – Włamałeś się do cudzego ogrodu ty mały skurwysynu.
Zbieram w sobie siły i uderzam ramieniem w okiennice. Wiedźma biegnie w moją stronę, robiąc zamach siekierą. Uchylam się, a ona trafia w ścianę. Narzędzie wypada jej z dłoni. Chwytam je i zadaje cios, jednak gdy ostrze zbliża się do jej ciała, zamienia się razem z trzonkiem w piach. Odskakuję i uciekam w korytarz. Otwieram wnękę do piwnicy i schodzę w dół. Kurwa się śmieje, tak głośno, że nie mogę znieść tego hałasu.
Na dole zastaje twarze, wmurowane w ściany. I ręce, wyciągają do mnie poranione dłonie. Idę długim korytarzem. Oni krzyczą, tak bardzo cierpiąc, wielu po polsku, ale znaczna część z ostrym akcentem, po niemiecku. Widzę twarz Hitlera, Ribbentropa, Hessa, Himmlera i innych skurwysynów. Staram się ich nie dotknąć, nie patrzeć w ich czerwone oczy, nie współczuć. Kroczę po podłodze z żeber i kręgosłupów. Nade mną biją serca i pulsują żyły. A obok krzyczą dusze.
Wiem, że idzie za mną, że się ze mną bawi, że oni wszyscy jej ulegli. W oddali dostrzegam jasny punkt. Schody do nieba. Przyśpieszam kroku z naiwną nadzieją. No i się udaje, jakimś cudem docieram, zostawiam za sobą głosy. Schody prowadzą do sadu wiśniowego. Wychodzę z trudem. Jest mi duszno i słabo, ale nie mogę się poddać. Chcę żyć, tak bardzo nie chcę trafić do piwnicy, nie z nimi…
W oddali jedzie pociąg osobowy. Parzą na mnie twarze, takie podobnie do tych tam. Kręcę głową, staram się otrząsnąć i w końcu ruszam na stację. Za sobą słyszę szyderczy śmiech.
Czeka na mnie pociąg. Wsiadam do środka. Jedzie mało ludzi.
– Ten jest zajebisty. – Słyszę za moimi plecami gruby głos młodego mężczyzny, siedzącego z dwoma innymi. – Słuchajcie. Spotykają się dwaj maszyniści i jeden opowiada drugiemu: Stary, kurwa, ale wczoraj mieliśmy szczęście. Wracamy towarowym i widzimy, że przy torach leży cudowna laska, calutka naga, z wielkimi balonami. No to się zatrzymujemy i każdy ją rżnie po kolei, mówię ci bajka. No, mówi ten drugi, to nieźle, aż żałuje, że nie jechałem wtedy z wami. A do ust też brała, co? No stary, to był jedyny minus, że głowy nie znaleźliśmy.
Znowu wymiotuję do małego woreczka nylonowego z kosza na śmieci.
– Bilet. – Słyszę ten sam głos, który opowiadał dowcip.
– Nnnnnn nie mmmam – jęczę przerażony. Za wysokim, wygolonym mężczyzną, ustawiają się dwaj pozostali konduktorzy, równie paskudni. Zaczynają się śmiać. Jeden z nich łapie mnie za kark i ciska w plastikowe siedzenie. Słyszę jak łamie mi się ręka. Kopią mnie, plują mi w twarz. – Chuju. – Słyszę w kółko powtarzane słowo. A później: – Dawać scyzoryk, dopicujemy skurwysynowi buźkę.
***
Pan Wiesiek z bólem otworzył powieki na stacji w swojej wsi. W głowie szumiało mu po uderzeniu. Było już ciemno i zerwał się wiatr.
– Co do kurwy nędzy… – wysyczał zmieszany. – To PKP to faktycznie jedna wielka banda, nie ma co.
***
– Powiedziała, że jestem Hiobem, nie rozumiecie, Hiobem!!! – wydzierał się Kwiatkowski z rozpaczą, gdy dwóch rosłych policjantów wsadzało go do celi jako ósmego jej lokatora.
Opisy sa niewątpliwym atutem tego opowiadania. Dodają mu "pkpowskiego" pazur.:) Widać staranność autora. Tekst jest ciekawy i czyta się całkiem lekko. Nie mam też zastrzeżeń co do języka. Moim skromnym zdaniem, kawał dobrej roboty, która powinna zosatć wynagrodzona.
Pozdrawiam. :)
Mi natomiast nie udało się przeczytać... Od początku, od końca, od dowolnych, przypadkowych miejsc w środku --- i nic. Bywa. Rzecz gustu chyba.
Po pierwsze: zły zapis dialogów (zapraszam do "Porad" w Hyde Parku, tam jest opisane, jak zapisywać poprawnie)
Po drugie: opisujesz wszystko przez pryzmat postaci (zobaczyłem, usłyszałem, poczułem i tak dalej). To co prawda nie jest błędem, ale zgrzyta stylistycznie. Nie będzie ujmą dla narracji, jeśli zrobisz normalny opis, bez tego swoistego "mostowania" opisów przez bohatera.
Po trzecie: zmieniłeś czas z przeszłego na teraźniejszy. Nawet, jeśli to zamierzone i celowe (nie wiem, bo przeczytałem tylko trochę z początku i trochę z końca), to i tak nie lubię takich zabiegów. Takie moje małe malkontenctwo.
Całości nie przeczytałem, więc o fabule się nie wypowiem.
A tak BTW: pociagi piszczą przy hamowaniu na peronie nie kołami, ale szczękami hamulców.
Pozdrawiam :)
Bywa, każdy ma swój gust. Dzięki. ;) Ja na przykład przepadam za opisem z pierwszej osoby. ;P
@Piotr Damian
Przepadasz za opisem, czy za narracją? Do narracji pierwszoosobowej nic nie mam, nawet sam kiedyś jej użyłem w opowiadaniu. Chodzi o sam sposób opisywania rzeczywistości - pisanie wszędzie, że bohater zobaczył, poczuł i tak dalej (wiesz, o co mi chodzi, jak mniemam) sprawia, że opisy stają się niezwykle toporne. Miejscami użyłeś właśnie tych "normalnych" opisów i - to się sprawdza!
Mam jeszcze jedno zastrzeżenie - nie musisz opisywać wszystkiego, co robi bohater. Dla przykładu:
Obok stała zadbana szklarnia, w której roiło się od roślin. Wszedłem do środka, będąc ciekawy co też wiedźma tam trzyma. Oprócz kilku krzaków pomidorów i ogórków znalazłem też wiele nieznanych mi ziół oraz marihuanę, całe połacie.
Wytłuszczone jest całkowicie niepotrzebne. Zamiast tego możnaby napisać coś w stylu:
Obok stała zadbana szklarnia, w której roiło się od roślin. W środku, oprócz kilku krzaków pomidorów i ogórków, znalazłem też wiele nieznanych mi ziół oraz marihuanę. Całe połacie.
Oczywiście, nie chcę Ci nic narzucać. Zwracam na to uwagę, ponieważ dokładny sposób opisu czynności wykonywanych przez bohatera spotyka się z częstą krytyką redaktorów. Spowalnia tekst i trochę za bardzo go usztywnia.
Pozdrawiam