- Opowiadanie: Sauron88 - Górska stolica (fragment większego dzieła)

Górska stolica (fragment większego dzieła)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Górska stolica (fragment większego dzieła)

W Kemarl Derval od dwóch dni padał deszcz. Nad mrocznym zamkiem stojącym na skalistym wybrzeżu unosiły się ciemne, złowieszcze chmury. Przed główną bramą niczym mrówki uwijali się Theklowie, którzy wyposażali w broń siepaczy królowej Naony.

Wewnątrz zamku, w ciemnej sali, nad mapami Longonezji, leżącymi na drewnianym stole stała królowa piratów. Ruda, zaniedbana wojowniczka już od dawna nie przypominała kobiety. Ubrana w skórzane spodnie i kamizelkę, szczerzyła zęby, które jeszcze posiadała. Na szyi miała wytatuowanego czarnego smoka. Uważnie obserwowała mapy, co jakiś czas zerkając na starca siedzącego przed nią na kamiennym tronie. Nad nim połyskiwał pośród mroku czerwony klejnot – kamień z Segidu, źródło nekromanckiej magii. Wielkości ludzkiej głowy, utkwiony był w ścianie, gdyż stanowił jedność z całym Kemarl Derval.

Rozniesiemy ich na strzępy – powiedziała ochrypłym głosem Naona– unikniemy starcia z flotą Cendlonu i Grinlahu i wylądujemy w Jorkan – wskazała na mapie wybrzeże na granicy nadmorskich państw – A będąc już na lądzie… – znów wyszczerzyła się okropnie w stronę starca.

Nie możemy pozwolić sobie na straty w pierwszym etapie wojny – przemówił zmęczonym głosem siedzący na tronie starzec. Głowę miał opuszczoną, długa broda opadała na rozłożyste, czarne szaty. Oczy były niemal niewidoczne, ukryte pośród krzaczastych brwi – broń jaką wykuli Theklowie dla twych piratów jest przesycona magią i wytopiona ze stali Kemarl Derval. Mam nadzieję, że twoi ludzie będą potrafili się nią posłużyć.

Moi ludzie od zawsze żyli z bronią w ręku. Z takim rynsztunkiem rozniosą armie Longonezji na trzy wiatry.

Nie lekceważ potęgi wroga – skarcił ją ojcowskim głosem starzec.

W porównaniu z naszą siłą te książątka nic nie znaczą. Moi piraci, twoi Theklowie i Czarne Elfy tej…

Nie obrażaj sojusznika w czasach, gdy jest o niego tak trudno – tym razem głos był groźniejszy.

Wiesz przecież, że ten sojusznik jest bardzo niepewny. Radziłabym ci pozbyć się tej … elficy i mianować ich królem Goahtana, on jest przynajmniej pewnym sprzymierzeńcem i – zawachałą się – należy do ich rasy.

Starzec wstał ze swego siedziska. Gdy się wyprostował wcale nie wyglądał jak zmęczony życiem człowiek. Podniósł wzrok na Naonę, która cofnęła się niepewnie. Jego oczy, czerwone niczym ogień wpatrywały się w królową piratów.

Nigdy nie mów Morthgardowi co ma robić! – Morthgard powoli stąpał po stopniach ku stołowi.

Przepraszam panie – zaskrzeczała Naona pochylając głowę – zawsze wierna mocy Kemarl Derval, tobie i twym braciom z krypty.

Moi bracia, na razie są martwi, śpią, lecz przebudzą się gdy będę potrzebował ich pomocy. Na razie wystarczy mi pomoc twoja, Theklów i Pani Wschodniej Puszczy.

Nagle wrota prowadzące do sali otworzyły się ze zgrzytem. Do środka wpadł zgarbiony Thekl i spotkał się z morderczym wzrokiem Morthgarda i królowej piratów. Zatrzymał się niepewnie i upadł na kolana dygocząc.

Wybaczcie, że przeszkadzam – głos mu drżał - lecz przysyła mnie wódz Burlogh.

Jakie wieści? – zapytał spokojnym głosem mag.

Burlogh kazał mi natychmiast cię powiadomić władco Kemarl Derval. Czarne Elfy opuściły na statkach wyspę. Popłynęły na zachód – niepewnie spojrzał w kierunku Morthgarda – zabiły ponad stu moich braci, którzy byli w porcie Ihtizab.

A więc wybrała – zasyczał cicho Morthgard.

 

***

Gdy Dungeryk otworzył oczy, zorientował się, że stoi na wąskiej, kamiennej ścieżce. Rozejrzał się dokoła i zobaczył, że ścieżka znajduje się wysoko w górach. Z lewej strony rozpościerała się przepaść, na dnie której rozciągał się gęsty las. Po prawej miał wysoką, kamienną ścianę, zbyt płaską by się po niej wspinać. Ścieżka była kręta, lecz nie wznosiła się wyżej. Kilka metrów dalej znikała za zakrętem. Przeszedł parę kroków i dostrzegł swych towarzyszy. Stali wpatrując się na zachód. Dróżka skręcała w tamtym kierunku. Teraz i on dostrzegł obiekt ich zainteresowania. Ścieżka biegła na zachód wzdłuż szczytów gór ku stolicy Thoringordu. Na ogromnej górskiej półce o średnicy kilku kilometrów wznosił się Avargard. Miasto dumnie wznosiło się nad całym krajobrazem, otoczone wysokim murem, w którym tkwiła jedna tylko wielka brama – Brama Zewnętrzna. Do stolicy wiodła tylko ta ścieżka na której stał Dungeryk z towarzyszami oraz podziemny tunel we wnętrzu góry, który miał swój początek u jej podnóża. Dostępu do niego chroniła Brama Wewnętrzna, znajdowała się ona obok Wysokiej Wieży. I teraz dopiero Dungeryk skierował swój wzrok na monumentalną budowlę, która przylegała do górskiej ściany. Wznosiła się ponad cały tamtejszy świat. Najwyższa wieża Longonezji.

Nie wyobrażam sobie stanąć na jej szczycie i spojrzeć głęboko wgłąb doliny – rzekła Irmina wciąż wpatrując się na zachód.

Tam Wolteryk przyjmuje gości – rzekł z uśmiechem Saldar.

 

***

Przy Bramie Zewnętrznej stali dwaj gwardziści odziani w czarne zbroje i płaszcze, w dłoniach trzymali długie halabardy. Ich twarze były surowe, jakby wyciosane przez wiejący na wysokości wiatr. Na głowach gwardzistów tkwiły czapki z czarnego futra ze srebrnym symbolem orła na przedzie. Gdy przybysze wkroczyli do miasta uderzył w nich tłum mieszkańców, kupców, rzemieślników. Miasto zdawało się być jednym wielkim bazarem. Bardzo zaskoczył ich fakt, iż tak wysoko w górach mogło znajdować się miasto tak tętniące życiem. Powoli posuwali się naprzód, ku przestrzeni przeznaczonej dla najwyższego króla Wolteryka i jego dworu. Gdy minęli ciasne uliczki i targowiska dotarli do niewysokiego, kamiennego płotu, który oddzielał pałac Wolteryka od reszty miasta. Gdy go przekroczyli weszli na szeroką ścieżkę, która prowadziła pomiędzy drzewami ku siedzibie Wolteryka. Był to duży, drewniany budynek z wyrzeźbionym potężnym orłem nad wejściem, który rozkładał swe skrzydła do lotu. Przed wejściem stali tacy sami strażnicy, jak przy Bramie Zewnętrznej. Nie pytając o nic pchnęli potężne, drewniane drzwi. Oczom przybyszów ukazało się ciemne wnętrze pałacu, skąpo oświetlone pochodniami i promieniami słońca wpadającymi przez wąskie okna. Przeszli niedługi korytarz i dotarli do szerokich drzwi. Widniały na nich różne wzory i taki sam orzeł jak nad wejściem do pałacu. Nie spotkali żadnego strażnika, lecz zza ich pleców wyłonił się niski mężczyzna, odziany w zwiewne, skromne szaty.

Proszę młodą damę i pana na górę– zwrócił się ku Zerkanowi i Irminie- elf i magowie dołączą do was później. Jego majestat, król Wolteryk chce rozmawiać tylko z nimi – uprzejmie skłonił się Mathrilenowi, Saldarowi i Dungerykowi.

Złapał Irminę i Zerkana za ręce i pociągnął ku schodom. Zaskoczeni zdążyli tylko spojrzeć przez ramiona na pozostałychi przyjaciół i zniknęli za schodami. Trójka zostawiona na dole słyszała tylko cichnący tupot ich stóp.

Nie pozwólmy dostojnemu królowi czekać – rzekł Saldar i mocno zastukał kołatką. Drzwi rozwarły się na oścież, ukazując wnętrze sali. Naprzeciw nich, na złoconym tronie siedział potężny, tęgi mężczyzna. Miał brodę sięgającą do piersi i długie, siwawe włosy splecione w warkocz za plecami. Wzdłuż brązowego dywanu prowadzącego do podium, na którym znajdował się tron stało dwudziestu gwardzistów, po dziesięciu z każdej strony. Saldar pewnym krokiem ruszył naprzód, a za nim podążył Mathrilen i niepewnym krokiem Dungeryk. Młodzieniec czuł, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Nie wiedział czego oczekuje od niego ten potężny człowiek o surowej twarzy, pan tak wspaniałego miasta i jakże rozległego państwa.

Witajcie moi drodzy – przemówił głośno Wolteryk, w jego głosie brzmiało zdecydowanie i siła – jakże miło was gościć.

Król podszedł do gości. Nadstawił pierścień, który nosił na prawej dłoni ku Saldarowi. Mędrzec ucałował klejnot kłaniając się. Następnie Wolteryk zbliżył się do Dungeryka, który powtórzył czynność Saldara. Gdy władca Thoringordu stanął naprzeciw Mathrilena nie nadstawił mu dłoni do pocałunku, lecz skłonił się lekko, na co elf odpowiedział gestem przyłożenia dłoni do czoła, ust i serca, pochylając głowę.

Dworska etykieta – szepnął Saldar do ucha Dungeryka.

Gdy Wolteryk przywitał gości wrócił na swój tron. Klasnął w dłonie i przed władcą stanęły trzy krzesła przyniesione przez służących, którzy odziani byli w skórzane, obcisłe spodnie i takież same kamizelki. Na plecach mieli wyhaftowane symbole orła gotującego się do lotu, podobnego do znajdującego się na drzwiach pałacu. Dungeryk domyślił się, że kult orła jako herbu jest w tym mieście bardzo silny. Gdy cała trójka zajęła miejsca na krzesłach Wolteryk pochylił się ku nim i rzekł:

Rad jestem, że mogę rozmawiać z wami jako pierwszy. Chciałbym później zobaczyć twe umiejętności – zwrócił się do Dungeryka – ale najpierw musimy porozmawiać o sprawach bieżących – znów zaparł się o oparcie tronu– chciałbym przedstawić wam szczegóły planowanych działań na morzu, lecz sądzę, że lepiej ode mnie zrobi to admirał Riadog – król znów zaklaskał w dłonie i z bocznych drzwi wysunęła się posępna postać odziana na czarno. Mężczyzna nosił długie wąsy, opadające poniżej brody, bez dodatkowego zarostu. Po bliznach, jakie nosił na twarzy, Dungeryk wnioskował, iż mężczyzna brał udział w nie jednej bitwie. Admirał stanął obok Wolteryka i przemówił grubym głosem bez zbędnych ceremonii:

Sprawy wyglądają następująco: Królestwo Grinlahu i Cendlonu wystawią razem flotę liczącą około pięciuset okrętów. Do tego dojdą z pewnością nasze okręty, około pięćdziesięciu i Kandaku, myślę, że najmniej sześćdziesiąt. Flota więc Longonezji liczyć będzie nieco ponad sześćset okrętów wojennych. Nie wliczam w to statków transportowych i kupieckich, które także mogą zostać wykorzystane w celach militarnych.

Gdy mężczyzna skończył referowanie odprężył się nieco i przybrał mniej oficjalny wyraz twarzy.

Dziękuję ci Riadogu – odezwał się Wolteryk – co do działań na lądzie jeszcze nie ustaliliśmy szczegółów z resztą naszych sojuszników dlatego wolałbym się wstrzymać od spekulacji. Kazałem wam zreferować to, co będzie się działo na morzu, gdyż uważam, że macie prawo znać te fakty, jako ważny element tej wojny, że się tak wyrażę. Poza tym książę Mathrilen powinien wiedzieć na co nas stać, powstrzymując statki piratów, biorąc pod uwagę fakt, iż do wybrzeży Cendlonu przybiły statki z elfami na pokładzie. Sądzę, że Morthgard ruszy w pościg za niewierną królową Xere.

Mathrilen zdrętwiał i przez chwilę tępo wpatrywał się w podłogę.

Czy królowa także przybiła do brzegu? – zapytał nie odrywając wzroku od podłogi.

Tak, jest cała i zdrowa, jednak według relacji moich ambasadorów twój naród jest niekompletny.

Niebu niech będą dzięki – odetchnął elf, podniósł wzrok na władcę i rzekł ściszonym głosem – Goahtan ze swoim szczepem był wierny Morthgardowi. Jestem pewien, że pozostał przy boku maga. Nasz naród czeka bratobójcza walka – dodał jakby nieobecny.

Bardzo mi przykro przyjacielu – rzekł Saldar.

 

***

Następnego dnia, Dungeryk udał się wraz z Zerkanem na spacer po mieście. Opuścili część miasta należącą do Wolteryka i wkroczyli w wąskie uliczki. Dzisiejszego wieczora mieli poznać żonę króla – Remnildę i jego córkę – Bertheldę, dlatego postanowili kupić damom jakieś drobne upominki, co zresztą podpowiedział im Saldar. Chcieli wziąć Irminę, lecz ta postanowiła, że dzień spędzi z Bertheldą, która podobno potrafi pięknie haftować i obiecała, że nauczy dziewczynę paru wzorów. Tak więc zdani na siebie, mając w kieszeniach zaledwie dwanaście brązowych hardali – waluty Thoringordu, ruszyli na spotkanie setek sklepików, z których każdy przyciągał swymi barwnymi wystawami, zapachami i urokami. Według rady Saldara udali się na ulicę bazarową – najdłuższą w mieście, której nie można podobno opuścić z pustymi rękoma … i pełną kieszenią.

Najpierw weszli do sklepu z wonnościami. Już od progu uderzyła ich chmura mieszających się oparów, co powodowało u Zerkana łzawienie oczu. Nie zastanawiając się długo, po tym jak ujrzeli tamtejsze ceny postanowili szukać dalej. Następnym sklepem, który odwiedzili był sklep z szatami. Różnobarwne stroje z wielu zakątków świata zrobiły na nich duże wrażenie. Pęknie haftowane płaszcze i jedwabne materiały z odległego Ragestanu, barwne nakrycia głowy z Cendlonu i Grinlahu. Dungeryk przywołał wspomnienia podobnych sklepów, które zwiedzili w Izmirze.

Kiedy nabyli pięknie złocone naszyjniki, pochodzące z Grinlahu, które mieli zamiar podarować królowej Remnildzie i jej córce, opuścili ulicę bazarową, skierowali się z powrotem do pałacu. Krocząc wąską alejką ujrzeli w cieniu jednej z bocznych uliczek dwie postaci. Odziane były w czarne płaszcze, kaptury zasłaniały ich twarze. Zerkan obserwując ich uważnie spuścił dłoń na rękojeść miecza, który podarował mu Mathrilen. Nagle jeden z mężczyzn zagrodził im drogę. Zerkan już sięgał po miecz, jednak ręka mu znieruchomiała, a miecz powędrował do dłoni napastnika. Podobnie Dungeryk miał już unieść ręce by unieszkodliwić mężczyznę, lecz drugi, który pozostał w zaułku gestem dłoni sprawił, iż młody mag został sparaliżowany. Następnie zakapturzone postaci sprawiły, że dwaj przyjaciele unieśli się niczym kłody drewna i po chwili stali w tym samym zaułku z którego przed chwilą wyłonili się napastnicy.

Nie ma sensu byście się nam opierali – rzekł jeden z napastników, jego głos bardziej przypominał syczenie węża niż ludzką mowę – postaramy się byście dotarli do Morthgarda w całości – teraz jego syk przerodził się w charczący śmiech. Dungeryk nie wierzył własnym oczom, ale wydawało mu się, że spod kaptura wyłania się i chowa długi, oślizły język.

Kiedy wężowe istoty ruszyły wzdłuż uliczki, Dungeryk Zerkan mimo woli szli za nimi. Nie mogli mówić, ani poruszać rękoma, a ich nogi same niosły ich w ślad za porywaczami. Mogli tak przejść całe miasto i nikt nie zorientowałby się, że zostali pojmani. Mogło tak być gdyby nie dzwony, które nagle rozbrzmiały donośnie w całym mieście. Porywacze przyspieszyli kroku, rozglądając się nerwowo. Tłumy ludzi, którzy do tej pory poruszali się po uliczkach nagle wpadły w popłoch. Zaczęli uciekać, wbiegać i wybiegać z budynków, nerwowo nawoływać dzieci, żony, mężów. Co się tu u licha dzieje? pomyślał Dungeryk. Nagle bardzo tęga kobieta, wzywająca głośno swego synka, wpadła z całym impetem na zakapturzone istoty, powalając je na ziemię. Dungeryk i Zerkan poczuli jak odzyskują kontrolę nad ciałami i nie czekając długo ruszyli do ucieczki. Zerkan po drodze zdążył wyrwać z dłoni porywacza swój miecz, spoglądając na jego twarz, którą na chwilę odkrył opadnięty kaptur. To co ukazało się pod nim było dla kowala przerażające. Istota miała twarz pokrytą łuskami, w której tkwiły czerwone oczy, dwie małe dziurki pełniące rolę nosa i wąskie usta, z których nerwowo wysuwał się i chował długi język. Stwór widząc, że Zerkan patrzy na niego znów zakrył się kapturem i miał się podnieść, gdy znów został pchnięty przez biegnący tłum ludzi. Dungeryk widząc, że przyjaciel stoi jak wryty porwał go za ramię i obaj dali się ponieść uciekającym ludziom. Gdy zbliżyli się do pałacu Wolteryka ujrzeli ogromną ilość gwardzistów krzątających się przed bramą.

Jesteśmy gośćmi króla! – wołał biegnący Dungeryk.

Kiedy chcieli przekroczyć bramę, drogę zagrodził im rosły żołnierz.

- Jesteśmy gośmi króla! Nazywam się Dungeryk, a to mój przyjaciel Zerkan. Przybyliśmy z Kandaku… – nie dokończył, gdyż żołnierz stojący na ich drodze usunął się szybko, biegnąc ku krzykom, które nagle wybuchły po ich prawej stronie.

Nie zwracając uwagi na zamieszanie panujące dokoła wbiegli na ścieżkę prowadzącą do pałacu Wolteryka. Gdy byli już blisko, drzwi budynku otworzyły się, a z wnętrza wybiegł ku nim Saldar, Mathrilen i dwóch gwardzistów.

Dobrze, że już jesteście! – krzyczał Mędrzec – potrzebujemy także waszej pomocy!

Co się tu dzieje na wszystkie żywioły? – pytał zaskoczony Dungeryk wchodząc do pałacu.

Avargard został zaatakowany przez Theklów – mówił nerwowo Saldar, prowadząc ich do sali w której poprzedniego dnia gościł ich Wolteryk – wydrążyli korytarze w górze i przedarli się do miasta.

Dungeryk uznał, że to nieodpowiednia chwila by mówić o stworach, które próbowały uprowadzić ich przed chwilą. Weszli do komnaty, pchając ciężkie drzwi do wewnątrz. Nie ujrzeli jednak króla siedzącego na tronie, odzianego w piękne skóry, lecz wielkiego wojownika, odzianego w lśniącą zbroję z wielkim mieczem przytroczonym do pasa. Wolteryk pochylał się nad stołem wraz z trzema mężczyznami także odzianymi w zbroje. Widząc wchodzących, władca Thoringordu gestem dłoni zaprosił ich, by podeszli do stołu.

 

Koniec

Komentarze

Zaintrygowało mnie to "dzieło" w tytule, jednak już początek podziałał jak prysznic. Główną przyczyną jest fakt, że wiele zdań nadaje się (według mnie, rzecz jasna) do przeróbki. Dla przykladu taka: "Ruda, zaniedbana wojowniczka" kojarzy mi się z faktem, że nie ma chłopa ;) Albo: "szczerzyła zęby, które jeszcze posiadała" nic nie mówi o stanie uzębienia, którego braki zapewne chciał Autor przedstawić.
Sporo błędów interpunkcyjnych, trochę powtórzeń, które mogą razić.
Widać, że włożono w tekst pewien wysiłek, ale wydaje mi się, że trzeba jeszcze dwa razy tyle pracy, by opowiadanie (no i całe dzieło) doszlifować. Mozna wczuć się w pewien klimat, dlatego pracuj nad tekstem Sauron88 i wstawiaj kolejne fragmenty. Pozdr.

Po co ta kursywa w dialogach? To tylko przeszkadza.

Do dla tych, którzy nie wiedzą, co w tekście robią te takie kreseczki. A gdy się pismo pochyli, od razu widzą, że trzeba wytężyć uwagę, bo coś jest inaczej napisane.
A bez podśmiewania się: Autor potraktował wypowiedzenia postaci jak cytaty, o których coś tam słyszał... --- ale nie do końca.

Nowa Fantastyka