
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pierwszy raz pojawili się w głowie Marcina, kiedy rozbił się ten samolot z prezydentem i resztą. Było to dosyć smutne wydarzenie, zaś Marcin jak tylko się dowiedział pomyślał:
– Ruscy.
Ruscy z pewnością maczali w tym palce.
Kiedy Marcin dowiedział się, że samolot był remontowany przez Ruskich, powiedział tylko:
– Byłem pewien, że to Ruscy.
Marcin był absolutnie pewien, że to Ruscy.
Ruscy czaili się na wschodzie, niczym potwór z dzieciństwa, kryjący się w ciemnościach pod łóżkiem.
Pewnego dnia Marcin zwierzył się swoim przyjaciołom:
– Ruscy są wszędzie. Ruscy mają swoje sposoby.
Wtedy przyjaciele przytaknęli i wrócili do swoich zajęć, które zajęły ich bez reszty.
Marcin nie zraził się tym, że przyjaciele nie wzięli go na serio. Marcin od dawna był przekonany, że jego przyjaciele pozostają pod wpływem Ruskich. Ba! Być może kilku z nich było Ruskimi w przebraniu. Tak więc Marcin był w sumie zadowolony, że przestali się z nim spotykać.
Życie płynęło Marcinowi dosyć szybko, jednak nie na tyle, żeby nie zdążył zwrócić uwagi na znaki mijane po drodze.
Zaś mijał ich sporo. Tak, inni nie dostrzegali ich, lecz Marcin zwracał uwagę na takie szczegóły.
Szczegółów pojawiało się coraz więcej. Zaś Marcin za każdym razem mruczał tylko do siebie:
– Ruscy.
W lodówce nie ma żółtego sera:
– Ruscy.
Autobus nie przyjechał:
– Ruscy.
Kajzerki podrożały:
– Ruscy.
Marcin znajdywał oparcie w Matce, jednak do czasu. Pewnego dnia podała mu na obiad ruskie pierogi.
Marcin wiedział, co to oznacza i nie odwiedził już więcej Matki.
Pewnego ciepłego wiosennego dnia, gdy Marcin czytał gazetę pełną wiadomości sfałszowanych przez Ruskich, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Zadzwonił dwa razy. Zupełnie jak listonosz. Ale Marcin wiedział, że to nie listonosz. To byli Ruscy.
Marcin wiedział, że prędzej czy później przyjdą po niego. Był przygotowany na taką ewentualność. Wyciągnął z szuflady gruby sznur. Przerzucił go przez żyrandol i przywiązał do kaloryfera. Podstawił stare drewniane krzesło i stanął na nim. Przełożył głowę przez pętle i odepchnął krzesło nogami.
Może i umyślnie robiłeś te powtórzenia, ale ci "Ruscy" mnie irytowali. Tekst nieźle oddaje ksenofobiczną naturę niektórych środowisk.
P.S Mocny musiał byc ten żyandol że utrzymał ciężar dorosłego człowieka. :)
Pozdrawiam
1. Dlaczego każde zdanie zaczynasz od nowej linijki?
2. O ile "Ruscy" przejdą, to "Marcina" mogłeś sobie darować, przecież i tak piszesz tylko o nim.
3. Dlaczego matka jest z dużej?
Uszłoby jako anegdotka przy piwie. Jako pełnowartościowy tekst - nie da rady. Nie dość, że stylistyka kuleje na obydwie nogi, to jeszcze zarżnąłeś fabułę zakończeniem. Nie chciało Ci się wymyslić czegoś ciekawszego?
www.portal.herbatkauheleny.pl
A mi się podobało. Zgadzam sięz Mortifexem - niektórym odbija na punkcie Rosjan. Co do zakończenia do skończylbym zdaniem 'to byli Ruscy'. Dałoby to wg mnie dość fajny efekt zabawnej pointy. Poza tym powtarzanie 'Ruscy' nie przeszkadzało mi gdyż właśnie to oddawało wspomnianą już naturę ksenofoba. Widać, że przyjąłeś postawę cichego obserwatora, który ciętym językiem komentuje zachowania naszego - polskiego społeczeństwa.
Moment z matką i pierogami bardzo mnie rozbawił. Jak na szort, bardzo fajne.
Więcej nie powiem, bo boję się Ruskich...:D
Hmm. Gdyby usunąć tego "Marcina" (bo Ruscy moim zdaniem przejdą, podkreślają obsesję bohatera) z co drugiego zdania to nie byłoby tak źle.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Macie rację, poprawię to.
Niestety już nie tutaj.