- Opowiadanie: April - Wróżda

Wróżda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wróżda

Tej nocy, kiedy przybył do miasta Dimm, niebo się oberwało.

 

Gdzieś w górze kłębiły się czarne, ciężkie od deszczu chmury. Czasem wąwóz, który był jedyną drogą do miasta, rozświetlała blyskawica, która przecinała powietrze wysoko, jakby w innym świecie. Wiatr też hulał gdzieś indziej, niekiedy strącając kamienie na dół kotliny. Za to grzmoty… Grzmoty były wibrujące, głośne, przerażające. Od tych huków drżała ziemia, drżały drzewa i krzewy jak gdyby zaraz miały zostać wyrwane z ziemi z korzeniami.

 

Shar Argarna nie wiedział, czy te grzmoty to faktycznie odgłosy burzy, czy może to fale bólu, rozbijające się o kruchą barierę resztek jego odporności.

 

Mimo tego, że miał niedużo lat, czuł się jak starzec. Niewiele przed sobą widział, niewiele stałego podłoża czuł pod stopami. Pomimo tego, że podpierał się na kiju, każdy krok był trudny, nie do zrobienia, każdy ruch był czystym bólem. A jednak szedł naprzód, bo nie miał innego wyjścia. Chyba, że jako wyjście można potraktować śmierć.

 

W końcu poprzez strugi deszczu dostrzegł nikłe światło. Powoli ruszył w jego kierunku. Wiedział, że teraz powinien się skupić, bo inaczej go nie wpuszczą za mury. A wtedy by nie przeżył. Tyle, że tak ciężko było pomyśleć o czymkolwiek innym niż o mantrze, którą jak zaklęcie powtarzał bez przerwy przez ostatnie dni: „podeprzyj się kijem, zrób krok, podeprzyj się kijem, zrób krok…"…

 

– Kim jesteś i czego tu szukasz?– usłyszał szorstki głos, jakby z oddali. Z ledwością przebił wzrokiem półmrok ii przekonał się, że mężczyzna, który zadał pytanie, stał nie dalej niż kilka stóp od niego, pod daszkiem budynku. Pierwszy posterunek straży, pomyślał Shar.

 

Zrobił kilka kroków w stronę mężczyzny i znalazł się pod wiatą. W pierwszej chwili nawet nie zdał sobie sprawy, że już na niego nie pada.

 

– Kim jesteś i czego tu szukasz?– powtórzył głośniej mężczyzna. Argarna przełknął ślinę i próbował odpowiedzieć, ale jego język był spuchnięty, jakby zbyt ciężki.

 

– Nie będę powtarzał trzeci raz– rzucił strażnik i zanim Shar się zorientował, już miał przyłożony do gardła koniec miecza.

 

– Jestem wędrowcem– wydusił w końcu. Przeraził się na dźwięk swojego głosu, cichego i tak zachrypniętego, że poszczególne słowa brzmiały jakby używał jakiejś obcej mowy.– Napadli na mnie po drodze. Potrzeba mi cyrulika, nie mogę czekać do rana na otwarcie bramy… – dopowiedział jeszcze, starając się staranniej wypowiadać zdania.

 

– Pokaż tę ranę– warknął strażnik, nawet nie ruszywszy miecza. Shar powoli, bez gwałtownych ruchów odsłonił przesiąknięty krwią bok.

 

Nagle mężczyzna klepnął go mocno w ranę, a Shara zalała czerwona fala bólu. Stracił dech i upadł, nie panując nad nogami. Wszystko na chwilę zniknęło. Ból był zbyt obezwładniający, nie do zniesienia… Walcząc z nim zrobił ostrożny wdech. Zachowaj przytomność, zachowaj przytomność…

 

Zajaśniała błyskawica. Po wąwozie poniósł się grzmot, odgłos rozdzierającego się na kawałki nieba.

 

– Kurwa mać!- krzyknął nagle strażnik i pognał do drzwi posterunku, pozostawiając Shara klęczącego w błotnistej ziemi wąwozu. Fala bólu minęła, powrócił on już na swój wysoki, ale znajomy poziom. Argarna trochę oprzytomniał.

Co się dzieje, do cholery, pomyślał. Co ten strażnik…

 

I nagle usłyszał to za sobą. Niskie, wściekłe syczenie.

 

Przyszły jego tropem.

 

Klęczał do nich tyłem, nie widział gdzie stoją. Ale czuł piżmowy zapach ich mokrej sierści, słyszał jak ich łapy cicho zapadały się w grząskiej ziemi. Przyszły cztery. Zbliżały się coraz bardziej, chcąc go okrążyć. Co robić?

Kurwa mać! Był ranny, wyczerpany, wygłodzony. Był tak blisko miasta, a one go dopadły. Właśnie teraz! Tak blisko do bezpiecznego miejsca… Shar nagle zdał sobie sprawę z tego, że bez względu na to co przeszedł, co zrobił żeby tu dotrzeć i tak miał umrzeć. Chyba, że zdobędzie się na walkę. Gdzie ten strażnik? Jasna cholera! Dobra, kociaki… Po ciele Shara przeszedł ostrzegawczy dreszcz, a gdzieś w jego wnętrzu do głosu doszła żądza krwi. Teraz skupiał się na swoim strachu i wściekłości, które pomogły mu ignorować ból.

 

Gwałtownie wyszarpnął miecz z pochwy miecz i przetoczył się niezdarnie do tyłu. Akurat aby odbić cios wściekłej górskiej pantery.

 

Kot zawył, gdy miecz drasnął umięśnioną łapę. Przez sekundę Sharowi wydawało się, że się wycofa… Ale ten skoczył jeszcze raz. Argarna uchylił się i ciął. Wiedział, że trafił. Nie dlatego, że zobaczył, ale dlatego, że poczuł w powietrzu metaliczny zapach tętniczej krwi. Zwierzęcy głód w środku zaskowyczał do wtóru rannej panterze, która chyłkiem wycofywała się. Grzmot przetoczył się nad polem walki, obwieszczając triumf. Taaaak!

 

Tyle, że na Shara napierały kolejne trzy pantery. Odwinął się pierwszej, uskoczył przed drugą… Wirował w deszczu, w wyczerpującym tańcu uników. Raz udało mu się którąś drasnąć. Krew rozpłynęła się w wodzie, ale chwilowa radość ze zwycięstwa przeistaczała się w rozpacz. Argarna czuł, że opatrunek na ranie zaczął przesiąkać, a adrenalina nie była w stanie pokonać bólu. Rozkojarzony za wolno uskoczył i pantera zatopiła zęby w jego ramieniu. Zamroczyło go, ale zdołał wyszarpnąć rękę i ciąć. Pantery atakowały, odskakiwały i obchodziły go dookoła. Bawiły się z nim w kotka i myszkę, zgodnie ze swoja naturą. Chciały go zmęczyć.

 

I gdy już myślał, że go zabiją, ktoś zaatakował jednego kota.

 

Strażnicy, pomyślał zaszokowany. Nie liczył już na nich. Nawet na siebie już nie liczył . Ale teraz, widząc pięciu mężczyzn w kolczugach i bronią w ręku, zebrał w sobie resztki sił.

 

Zaskoczone koty powoli zaczęły się wycofywać. Nie były zwierzętami stadnymi, nie umiały walczyć z grupą, chociaż jak widać czasem łączyły się, żeby wspólnie zapolować na wyjątkowo smakowitą i samotną zdobycz. Kiedy ostatnia z panter uciekła, sycząc przeraźliwie, ktoś do niego podszedł.

 

– Żyjesz?– zapytał znajomy, szorstki głos. Strażnik. Shar opuścił miecz. Lewy bok i ramię pulsowały tępym bólem. Reszta ran… Nawet ich nie czuł. Chciało mu się śmiać. Tak, zaśmiałby się nad idiotyzmem tej sytuacji, gdy pod samymi murami miasta zaatakowały go dzikie, wściekłe pantery, a on ranny i umierający stanął z nimi do walki. A potem, gdyby już się naśmiał, położyłby się w tej mokrej ziemi i już nie wstał.

 

– Tak– wychrypiał, ledwo się opamiętując. Chciał zrobić krok w przód…

 

A potem poczuł, że drugi raz w przeciągu kilku minut opada na kolana i przewraca się w rozmiękłą ziemię. Kolejny grzmot zawibrował, a Shar stracił przytomność.

 

***

 

Leżał na czymś dziwnym. Na czymś miękkim, pachnącym i delikatnym w dotyku. Piżmowy zapach panter był tylko wspomnieniem. Było mu dobrze i na razie nie chciał się zastanawiać, gdzie jest. Ani co się zdarzyło. Po prostu leżał z zamkniętymi oczami i rozkoszował się wygodą, której nie zaznał od tak wielu tygodni.

 

Nagle poczuł ból. Ramię zapiekło go, jak gdyby ktoś je rozrywał. Jęknął.

 

– Cicho…– usłyszał zachrypnięty głos nad sobą. Argarna zmusił się do otworzenia oczu…

 

Z początku nic nie widział. Światło świeczki stojącej przy jego głowie oślepiło go. Gdy w końcu skupił wzrok zobaczył twarz. Starą, składającą się chyba wyłącznie z bruzd i zmarszczek twarz, która mogła równie dobrze należeć do mężczyzny jak i do kobiety. Jedynie oczy, zielone albo szare, nie widział dobrze, zdawały się być młode. Patrzyły na niego poważnie i spokojnie.

 

– Teraz zaboli… Alma musi zmienić opatrunek…– uslyszał Shar, by za chwilę po raz kolejny poczuć nieznośny ból. Znów stracił przytomność, osuwając się w miękką nicość.

 

Kiedy ocknął się następnym razem, nikogo przy nim nie było. Światło wlewało się przez okno. A on sam czuł się o wiele lepiej, przynajmniej tak mu się zdawało.

 

W pierwszej chwili chciał się podnieść, ale osłabione ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mógł nawet unieść się do pozycji siedzącej. Pozostało mu tylko kląć i rozglądać się po małym pokoiku, w którym leżał. Stało w nim tylko łóżko, stolik i niezbyt zachęcająco wyglądające krzesło. Nigdzie nie widział swoich rzeczy, nie miał też pojęcia która jest godzina.

 

Gdzie był? Co się z nim stało? Kto się nim opiekował i dlaczego? Pytania kłębiły się w głowie Shara, podczas gdy on mógł się jedynie wylegiwać w miękkiej pościeli. Delikatnie obmacał swoje rany, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Ta na boku, należycie opatrzona chyba powoli się goiła. Ta na ramieniu, podarowana przez panterę bolała przy najmniejszym muśnięciu. Jątrzy się? Kurwa! Tego mu tylko brakowało. Śmiertelnego zakażenia. Czas płynął leniwie, a on był coraz bardziej zdezorientowany i wściekły. Kiedy ktoś wreszcie znowu do niego przyjdzie?

 

***

 

– To ja byłem tym strażnikiem spod bramy.

 

Shar zacisnął usta. Przed sobą miał mężczyznę w średnim wieku, o poważnej twarzy i twardym spojrzeniu. Mężczyznę, który sądząc po wyglądzie wiedział jak się obchodzić w bronią, który wiele w życiu przeżył i wiele widział. Który pieprznął go w ranę i pozwolił mu tyle czasu walczyć samemu z czterema rozwścieczonymi panterami. Mężczyznę, który w końcu uratował mu z innymi strażnikami życie.

 

Argarna milczał.

 

– Jestem Har Zadun– powiedział strażnik i umilkł. Widać było, że rozmowa z Sharem nie była dla niego łatwa.– Za dużo czasu zajęło mi zebranie ludzi. Wcześniej trochę wypili… Ale to dobre chłopy. Wyszliśmy do tych kotów.

 

Shar kiwnął głową. To prawda, wyszli. Tylko trochę późno.

 

– Tylko ja widziałem wcześniej górska panterę… Raz, jedyny raz i o mało wtedy nie zaciągnęła mnie do grobu. Reszta chłopa, co byli ze mną tej nocy… Więcej strachu w nich brało się z bajad starych babek niż z tchórzostwa. Wyjść nie chcieli… Gadali coś o klątwach, duchach… Ludzie tutaj przesądni są… – tłumaczył, patrząc się na rannego ponuro.

 

A on milczał. Bo co miał powiedzieć? Że część legend o górskich kotach była prawdziwa? Że strażnicy mogli się bać?

 

– Myślałem, że cie zabiją, ale trzymałeś się. Lepiej niż niejeden wojownik. Gdy w końcu je przegoniliśmy, pomyślałem… że zabiorę cię do cyrulika. Odniosłeś rany w walce z tymi kotami, a i wcześniej miałeś rozszarpany bok… A ja wcale nie polepszyłem sytuacji. Taka jest jednak kolej rzeczy, trzeba sprawdzać czy rana nie jest udawana. Mało to złodziei i bandytów tak nas podpuszczało…?– strażnik mówił cicho, wolno. Shar miał wrażenie, że dla Zaduna każde słowo tych niezręcznych wyjaśnień i przeprosin było jak policzek.

 

Cała ta sytuacja była też i dla niego coraz bardziej upokarzająca. Z jednej strony był zły na tego człowieka, za jego zbyt wolną reakcję, za ten cios w ranę… Z drugiej strony nie mógł nie docenić faktu, ze żył. Żył i wylegiwał się w miękkiej pościeli, dostawał jedzenie i był leczony, opatrywany, doglądany…

 

– Harze Zadunie– powiedział, uprzedzając kolejne niezręczne słowa strażnika– myślę, że nie jesteś mi nic winien. Obaj żyjemy, a ja jestem w końcu u cyrulika. Oddam ci pieniądze za te kilka dni, kiedy byłem nieprzytomny i zapomnimy o tej sprawie– Shar wyciągnął rękę. Zadun uścisnął ją mocno i w końcu lekko uśmiechnął się.

 

– A więc jesteśmy kwita, Sharze Argarna. Trzeba by było to opić, ale Alma…

 

– … prędzej by kazała wychłostać!- wpadła mu w słowo staruszka, która właśnie weszła do pokoju. Poruszała się cicho jak kocica. Nie pukała, nie zastanawiała się, czy im przeszkadza. Argarna z jej poprzednich wizyt zdążył się zorientować, że zielarka nie szanowała niczego, poza sobą.– Wynocha Almie teraz, Zadun! Musi zmienić opatrunek!- warknęła na strażnika, a ten wyszedł, skinąwszy głową na pożegnanie.

 

Shar czuł się już lepiej. Dwa dni temu ocknął się po raz pierwszy i od tej pory coraz więcej czasu był przytomny. Zdążył poznać Almę, kobietę chyba starszą niż podwaliny świata, ale nadal krzepką. Jej dziwna maniera mówienia o sobie jak o kimś trzecim była na poły śmieszna na poły irytująca. Do tego staruszka przy każdej wizycie próbowała go o wszystko wypytywać, Wścibskość tej kobiety, bez względu na to jak dobrze znała się na leczeniu jego nietypowych ran, była zbyt duża, by ją polubił. Szczerze mówiąc, zaczynał jej nie cierpieć.

Argarna przygotował się na kolejną falę pytań.

 

– Jak się dzisiaj czuje?– zachrypiała Alma, przyglądając się mu uważnie. Jej stare ręce zaczęły powoli odwijać bandaże z rany na ramieniu. Shar drgnął z bólu.

 

– Dobrze.

 

– To nie wygląda ładnie…. Ale Alma ma na to sposób– mruczała do siebie starowina. Rana faktycznie nie wyglądała dobrze; pazury pumy rozorały mu rękę i zakaziły czymś. Bolało jak cholera, ale Shar nie wydał nawet najmniejszego jęku. Miał nadzieje, że jego milczenie zniechęci kobietę, która teraz nakładała na jego skórę jakieś mazidło.

 

– Ty powie Almie… Czemu jeszcze żyje?– zapytała po chwili. Próbowała coś wyczytać z jego twarzy, ale najwyraźniej nie było to takie łatwe.– Alma ci coś opowie. Alma ani razu nie widziała takich dziwnych blizn na ciele, a Shar Argarna ma ich dużo. Dużo blizn, niewiele lat. Alma nigdy nie widziała, żeby rany się tak szybko goiły. Zakażenie się goi, rozszarpany bok goi. A nie powinien. A Agrarna nie powinien żyć.

 

Shar milczał jak zaklęty.

 

– Powie Almie– powiedziała z naciskiem, specjalnie napierając paluchem na ranę. Chłopak skrzywił się i złapał za starą rękę. Z łatwością odepchnął kobietę. Ta lekko zatoczyła się w tył a potem spojrzała na niego wściekła.

 

– Almie nie powie, Alma sama się dowie– wysyczała i wyszła trzaskając drzwiami.

 

Argarna wiedział, że nadszedł odpowiedni moment, aby opuścić szpitalik, choćby nie wiadomo jak był przytulny i z jakimi wygodami. Staruszka była ciekawska, jeszcze by narobiła kłopotów. A ostatnią rzeczą, jakiej mu teraz było trzeba, to jakiekolwiek kłopoty.

 

***

 

Trzy dni później, nocą, w tajemnicy, opuścił szpitalik.

Miał sprawę do załatwienia.

 

***

 

Chałupa, do której szedł była mała i zaniedbana, stała na skraju najgorszej dzielnicy Dimm. Przytulona była do jakiegoś starego magazynu i brudnej kamienicy. Wokół śmierdziało, ulica była jednym wielkim rynsztokiem. W oddali słychać było pijackie krzyki, gdzieś szczekał pies. Ale przy chacie Fina Fardarena nie było nikogo.

 

Shar obszedł ją dookoła, zaglądając w ciemne okna. Wydawało by się, że chałupa jest pusta, ale Argarna widział przed godziną, jak stary i pijany mężczyzna wtaczał się do środka. Pewnie teraz spał… Gdyby tak było, wszystko poszłoby o wiele łatwiej.

 

I tak dziwne było, jak szybko udało mu się dowiedzieć gdzie mieszka Fin Fardaren. Myślał, że zajmie mu to przynajmniej kilka dni; w końcu miał jedynie nazwisko człowieka, którego szukał. Tymczasem wystarczyło popytać. Ktoś w karczmie powiedział mu, ze tak, chyba kojarzy jakiegoś Fardarena, który kiedyś był kowalem. Krótkie rozpytanie w jednej z kuźni trochę go rozczarowało; nikt nie znał tam nikogo o tym nazwisku. Argarna zaczął więc krążyć, szczególnie w kierunku gorszych dzielnic miasta. Jakoś nie wyobrażał sobie, by ojciec Anna był bogaczem. W końcu jakaś podstarzała prostytutka, zagadnięta na rogu ulicy wskazała mu kierunek do domu Fardarena, moczymordy i żebraka. Oczywiście nie zrobiła tego za darmo.

 

Teraz Argarnie pozostawało jedynie wejść do środka, upewnić się, że rozmawia z właściwą osobą i zrobić swoje. Przez chwilę bawił się ze sobą myślą, że być może jego ofiara oczekuje wizyty.

 

Po cichu odsunął okiennice. Pijak nie zawracał sobie najwyraźniej głowy jakimiś zabezpieczeniami, być może wiedział, jak niewiele warte jest jego życie i to co ma w swojej chałupce. Najciszej jak umiał wskoczył do środka.

 

Niewiele widział. Jego wzrok był jak zawsze o wiele gorszy niż wzrok zwykłego człowieka. Zrobił głęboki wdech. Mieszanina zapachów; potu, nieprzetrawionej wódki i gówna była nie do zniesienia. Shar zaczął nasłuchiwać. Zza przepierzenia dochodził miarowy odgłos oddychania. Jednego człowieka.

 

Powolutku, macając rękami przed sobą, zaczął kierować się do źródła odgłosów. Wzrok się nieco przyzwyczaił i teraz widział już niewyraźnie sylwetkę leżącą na wznak. Fardaren najwyraźniej spał.

 

Nieco rozluźniony Shar podszedł do łóżka, w wtedy mężczyzna rzucił się na niego. W pierwszej chwili chłopak był zbyt zaskoczony by zareagować. Fandaren uderzył go raz pięścią w brzuch i rzucił się do drzwi.

 

Argarna otrząsnął się i popchnął go do przodu, mężczyzna zachwiał się, ale nie upadł. Chłopak skoczył na niego, przewracając chybotliwy stół. Przez chwilę szamotali się. Fardaren mimo swojego wieku najwyraźniej wciąż wiedział jak walczy się o życie. W końcu Sharowi udało się uderzyć go tak mocno, że padł na podłogę. Chciał chyba krzyknąć, ale z jego ust wydobył się jedynie charkot.

 

Shar walnął go obuchem noża w głowę, gdy Fardaren podnosił ręce, albo do uderzenia, albo do poddania się. Mężczyzna opadł bezwładnie na podłogę, a Argarna odetchnął.

 

Rozejrzał się po pomieszczeniu, wciąż zdyszany po walce. Nie tak miało to wyglądać. Fardaren miał spać. Gdyby tylko nie był taki wycieńczony od tych cholernych ran… Ta głupia walka nie miałaby miejsca.

 

Argarna wiedział, że musi się sprężać. Odgłosy walki mogły wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Skrzesał krzesiwem ogień, podpalił świeczkę, która przewróciła się razem ze stołem. Zaryglował drzwi. Teraz pozostało mu tylko skrępowanie mężczyzny. Starzec był wysoki, ale chudy, więc szybko sobie z tym poradził. Dobrze, że wziął linę, bo w domu mężczyzny nie było nic równie wytrzymałego… Zakneblował mu też usta.

 

A potem uderzył go mocno w twarz.

 

Mężczyzna coś mruknął i w pierwszej chwili nie podniósł głowy. Shar uderzył drugi raz. Fardaren chrząknął przez knebel i otworzył oczy, rozejrzał się zdezorientowany. Po chwili najwyraźniej zdał sobie sprawę ze szmaty w ustach, ze sznura na nadgarstkach i na kostkach. Przerażony wzrok spoczął na Argarnie. Fardaren zaczął się szamotać, jak ryba wyrzucona na brzeg.

 

– Przestań, bo cię zabiję– powiedział chłodno Shar, wyciągając nóż, a mężczyzna niechętnie przestał się rzucać. Jeśli Argarna go zabije, to nie użyje noża, ale ostrze zawsze lepiej działało na wyobraźnię niż gołe pięści.

 

– Zadam ci kilka pytań, a ty odpowiesz na nie zgodnie z prawdą. Kiwaj głową. Od tego, czy powiesz prawdę, zależy twoje życie.

 

Mężczyzna pokiwał twierdząco głową. Jego wzrok wodził to po Sharze, to po śmierdzącym pokoju.

 

– Nawet nie myśl o ucieczce. Jeśli się ruszysz, to nie będzie żadnych pytań, od razu cię zabiję– powiedział Argarna, bezbłędnie odczytując intencje związanego.

Fardaren znieruchomiał. Być może w walce wręcz miał szanse, jednak teraz był dokładnie związany i zakneblowany, a Shar miał nóż i najwyraźniej czegoś od niego chciał.

 

Nagle pod drzwiami rozległo się wołanie.

 

– Fin! Fin ty stary durniu!

 

Shar znieruchomiał, a w oczach Fandarena zabłysła nadzieja.

 

– Fin Fandaren! Kmiocie ty!

 

Cholera! Banalny plan jak zawsze nie wypalił, wszystko się komplikowało. Nieproszony gość zaczął walić w drzwi.

Shar myślał gorączkowo. Kim był ten nawołujący człowiek? Jakiś pijany, to pewne, ale przez to wcale nie stawał się mniej niebezpieczny. Wróg Fina? Przyjaciel? Nie miało to znaczenia. Ważne było czy przyszedł sam… I czy to czego chciał było na tyle ważne, by tu wejść.

 

Wynoś się, pomyślał Argarna, ale w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że tak się nie stanie. Ten cholerny dureń, kimkolwiek był, będzie tu stał i się wydzierał, aż ściągnie całą dzielnicę.

 

Było więc tylko jedno wyjście.

 

– Wiem, że tam jesteś! Nigdy nie zamykasz drzwi, stary capie! Co się…

 

W tym momencie Argarna odryglował drzwi, a otyły mężczyzna, który dobijał się do nich jeszcze przed chwilą wpadł jak do środka i runął na podłogę. Shar szybko zatrzasnął drzwi, dziękując w duchu losowi za to, że przybysz był sam.

 

Teraz Argarna nie zamierzał popełnić błędu. Nie dał swojemu przeciwnikowi nawet chwili na zorientowanie się w sytuacji. Gdy podrzynał mężczyźnie gardło, ten wciąż miał na twarzy głupawy, pijany uśmiech.

 

Ciało położył na podłodze, nie zaprzątając sobie głowy przekładaniem go. Miał wystarczająco dużo miejsca na to, co chciał zrobić.

 

Fardaren patrzył się z przerażeniem na Shara. Z jego wzroku znikła przebiegłość, pojawiło się zupełne niezrozumienie i strach.

 

-Pierwsze pytanie będzie proste– wyrzucił z siebie Argarna, całkowicie teraz spokojny.– Czy naprawdę nazywasz się Fin Fandaren?

 

Mężczyzna nie poruszył się, zbyt zaskoczony. Shar walnął go pięścią w brzuch. Wiedział gdzie trafić, żeby przepity organizm odpowiedział falą straszliwego bólu. Przez dłuższą chwilę mężczyzna łapał oddech, a gdy w końcu podniósł wzrok, w jego oczach obok przerażenia rozgościła się nienawiść.

 

– Jesteś Fin Fardaren?– warknął Shar, ledwo powstrzymując się od kolejnego ciosu. Mężczyzna z trudem pokiwał głową.

 

– Czy znasz Linę Olszan?

 

Starzec przez chwilę patrzył na niego, jakby nie zrozumiał pytania. Był dobrym aktorem, jednak Shar poczuł, że zapach potu stał się nagle bardziej intensywny. Fardaren w końcu pokiwał przecząco głową.

 

Argarna uderzył go w brzuch. Gdy mężczyzna zwijał się z bólu, Shar zaczął mówić.

 

– Przypomnę ci. Na południu od Dimm jest wioska, niezbyt duża, niczym się niewyróżniająca. Bróda? Bródinka? Jak ona się nazywała? Powinieneś pamiętać, Fardaren. Mieszkałeś tam przecież. Mieszkała tam też Lina… Rude włosy. Dobre kształty. Wszyscy mówili, że będzie kiedyś dobrą wiejską żoną. Co ty o niej myślałeś? Pamiętasz Linę? Zgwałciłeś ją. Pamiętasz, że urodziła ci dzieciaka? Zabrałeś go od niej, żeby jeszcze bardziej ją okaleczyć i opuściłeś wioskę… Przypominasz sobie teraz?

 

Mężczyzna spiął się. W końcu, prawie niezauważalnie pokiwał twierdząco głową. W jego oczach błysnęło zrozumienie. Pewnie pomyślał, że Shar szuka pomsty za Linę. No cóż, niespodzianka, za chwilę się przekona, że to byłoby zbyt proste rozwiązanie.

 

– Dziecko, które się urodziło przybrało twoje nazwisko. Anno Fardaran. Bardzo poetycko, swoją drogą. Oddałeś je przy pierwszej lepszej okazji, nie należałeś w końcu do osób, które lubią dzieci. Ale kiedy chłopak zrobił się starszy odszukał cię. Nawet przez chwilę razem kradliście, prawda?

 

Shar zaczął krążyć po izbie. Napięcie nie pozwalało mu pozostać nieruchomym. Musiał skumulować jakoś energię, nawet jeżeli oznaczało to żałosne chodzenie w kółko. Opowiadana nie pierwszy i miał nadzieję, że nie ostatni raz historia była tym, czego potrzebował. Musiał uświadomić Fardarenowi, czemu wszystko potoczyło się tak, jak potoczyło.

 

– Podobno na początku chciał cie zabić, ale w końcu tego nie zrobił. Ulitował się? A może po prostu więź ojca zbrodniarza i nieodrodnego syna była zbyt mocna…? Ucieszyłeś się na widok syna? – zapytał Argarna i wlepił wzrok w starca. Ten zaprzeczył. W jego oczach w końcu pojawił się strach. Wcześniej dobrze go ukrywał. – Wiesz, gdzie on jest?

 

Teraz zaprzeczenie było bardziej energiczne.

 

Shar uderzył mężczyznę kilka razy, ale ten wciąż żwawo zaprzeczał. W końcu musiał przyznać, że Fardaren faktycznie nie wie, gdzie jest jego syn.

 

– Wiesz kim jestem, Finie Fardarenie?– zapytał Shar, lekko ochłonąwszy, i zaczął zdejmować z siebie koszulę. Nierozerwane na strzępy ubranie przyda mu się, gdy będzie opuszczał to miejsce. Starzec popatrzył na niego ze zdumieniem. Najwyraźniej wciąż nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje.

 

– Nazywam się Shar Argarna. Nie jestem stąd, w gruncie rzeczy jestem z bardzo daleka– powiedział cicho Shar-Niewielu ludzi wie, gdzie był mój dom. Niewielu ludzi wierzyło, że taka osada istnieje. Ale… Kiedyś dotarł do niej twój syn, Anno.– Argarna zdejmował po kolei wszystkie części ubrania. Napięcie wywołane bliskością zwierzyny, którą tak długo tropił, zaczęło domagać się jakiegoś ujścia. Shar z trudem się powstrzymywał przed wybuchem, musiał jeszcze dokończyć swoją opowieść. Opowieść była być może najważniejsza.

 

– Finie Fardarenie, nie była to zwykła osada czy wieś. Moje plemię skrywało wiele tajemnic. A jego członkowie byli połączeni więzami silniejszymi, niż więzy krwi. Każdy każdemu był bliższy od brata, matki, ukochanej. Byliśmy jednością. Jak stado.

 

Fardaren zaczął się trząść. Ostatnie słowo wyraźnie wzbudziło w nim dreszcz przerażenia. Czyżby wiedział, co odkrył jego syn w mrocznych wzgórzach na północy? A może zwyczajnie domyślał się?

 

Nie zawsze legendy i plotki są bajdami, w które nie warto wierzyć. Shar mówił dalej.

 

– Anno znalazł się u nas całkowicie przypadkiem. Znalazła go moja kuzynka, kiedy leżał nieprzytomny w lesie. Zbłądzony wędrowiec. Zawsze była naiwna, więc się nim zajęła. Zaopiekowała. Przyprowadziła do stada. Z początku wszystko było dobrze. Anno wracał powoli do zdrowia, wdzięczny za ocalenie życia. Opowiadał, że zgubił drogę w czasie podróży. Być może była to prawda. Wiedzieliśmy, że nie jest on porządnym człowiekiem, ale już od dawna nie było w naszej… rodzinie, nikogo z zewnątrz. Postanowiliśmy go wykorzystać, aby zacząć się kontaktować ze światem zewnętrznym. Jak wszyscy, potrzebowaliśmy różnych rzeczy. Soli. Skór. Broni. Dawaliśmy sobie sami radę przez długi czas, ale nadarzała się okazja, by pójść naprzód. Anno zgodził się pośredniczyć w handlu. Nie do końca wiedział zdawał sobie sprawę, gdzie dokładnie jest nasza osada, ale i tak wiedział o niej więcej, niż ktokolwiek spoza rodziny. Był dobrym kupcem, tak jak dobrym był złodziejem. Te dwie profesje są do siebie dość podobne, prawda Fardarenie? I w końcu zaufaliśmy twojemu synowi…

 

Shar w końcu rozebrał się do naga. Teraz! Napięcie, do tej pory nie do zniesienia, zaczęło opadać, gdy pozwolił na rozpoczęcie zmiany. Starał się ją kontrolować. Czasem trwało tylko sekundę lub dwie, ale teraz Argarna chciał to zrobić powoli. Chciał poczuć w sobie siłę i naturę zwierzęcia, w każdej części ciała po kolei, żeby móc zrobić to, co za chwilę miało się stać.

 

– Anno Fardaren w końcu poznał sekret mojego plemienia. Przypadkiem. Zobaczył, jak ktoś zmienia postać. Jak myślisz, Fin, zachował to dla siebie?– Shar mówił dalej, a jego głos stawał się coraz niższy i bardziej warczący. Jego żyły nabrzmiały, ścięgna i mięśnie się spięły. Skóra porastała gwałtownie futrem.

 

– Anno był nie tylko złodzieje, był też mordercą. Zdradził nas. Mimo, że my daliśmy mu jedynie dobro. Przyprowadził do nas ludzi, mnóstwo ludzi. Wszyscy chcieli zapolować na wilkołaki! To była pełnia, a wtedy nasze plemię z trudem może zachowywać człowieczą postać. Niektórzy z plemienia w ogóle tego nie potrafili. Fardaren z ludźmi zabił wszystkich, nieprzygotowanych, w zasadzce. Przeżyłem tylko ja, bo nie było mnie wtedy w wiosce.

 

Shar czuł, że jego twarz się zmienia. Wydłużała się do pyska. W ustach zęby przeobrażały się w kły. Za chwile nie będzie mógł mówić.

 

– Zrozum. Finie Fardarenie. Przeżyłem nie po to, by żyć. Tylko by się zemścić. Czym jest życie, gdy nie ma się watahy? Wilk bez stada nie jest wilkiem. Wataha jest wszystkim.

 

Fardaren oddychał ciężko, przerażony. Wreszcie do niego dotarło. Plotki, które słyszał złożyły się w całość, bajki nabrały prawdziwych kształtów. Patrzył na Shara drżąc, kuląc się. Argarna widział to w jego oczach, widział że ten człowiek nie chciał umierać. Jego życie mogło być złe, biedne, czarne jak najczarniejsza noc, ale było życiem. Litości, litości! Jego oczy krzyczały, jego ugięty kark błagał. Ale Shar pokręcił przecząco głową.

 

-Nadal nie rozumiesz Finie. Odbiorę życie każdemu, kto mógłby liczyć się dla Anna Fardarena. Każdemu, kto jest z nim połączony więzami krwi. Każdemu, kto z nim jadł i pił. Nie żyje Lina. Nie żyje twój inny syn, o którym być może nawet nie wiedziałeś. Nie nikt żyje praktycznie nikt z tych, którzy zaatakowali wtedy mój dom. Zemsta dosięga wciąż nowych ludzi, a na końcu dosięgnie i Anna. Zabije cię, aby jego dopadł strach. Musisz to zrozumieć. Strach jest częścią mojej zemsty, wiesz? A gdy w końcu znajdę go, przerażonego i pewnego swojego końca, pomszczę swoje stado.

 

Shar zaczął się trząść i zupełnie przestał kontrolować swoją przemianę. W ułamku chwili w miejscu, gdzie przed chwilą był, pojawił się ogromny wilk. Patrzył on przez chwilę na człowieka przed sobą, na skulonego i przerażonego do granic możliwości Fardarena, który w tym momencie się poszczał. Zapach moczu jeszcze bardziej wyczulił zwierzęce instynkty. Wilk rzucił się Finowi Fardarenowi do gardła. Shar poczuł w pysku krew, gorzki metaliczny posmak sprawił, że jego wnętrzności zawyły. Powstrzymał się jednak od połykania strzępów rozrywanego ciała. Był wilkiem. Ale był też człowiekiem.

 

Jego ogromne ciało było naładowane energią, pomimo tego, że jako człowiek nie był jeszcze pełni sprawny. Uczucie wolności, swobody, połączenia z naturą jak zawsze oszołomiło go. Jednocześnie gdzieś w środku serca pojawiał się nieznośny ból. Pustka po stracie stada zawsze była bardziej odczuwalna, gdy był w postaci wilczura. Zwierzęta były prawdziwsze. Szczersze. Argarna miał ochotę wyć z tęsknoty. Jego na poły ludzki, na poły wilczy umysł z jednej strony chciał poddać się instynktom, z drugiej nie mógł tak po prostu zostawić tego, co zaczął. Shar metodycznie rozrywał więc ciało, które kiedyś było Fardarenem.

 

Oby cie to przeraziło, Anno. Niedługo bowiem przyjdę także po ciebie. Rozerwę cię na kawałeczki i będę się napawał twoim strachem, moją zemstą.

 

Bo widzisz, wilk jest niczym bez swojego stada.

 

………………………….

 

prośby: czy to opowiadanie jest bardzo przewidywalne? czy trzyma w napięciu? jak się podoba zakończenie? czy motyw wilkołactwa nie rozczarowuje?

 

z góry przepraszam za błędy int i ort:)

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"- Teraz zaboli... Alma musi zmienić opatrunek...- zachrypiała twarz" - twarz zachrypiała?
Należy też robić odstępy po myślnikach w dialogach.

Pozdrawiam

No, cóż. Zauważyłem znacznie więcej błędów niż Redil. Opowiadanie jest takie sobie. Przede wszystkim mnóstwo powtórzeń, poza tym kilka literówek. Stworzyłeś  kilka dziwnych porównań, metafor np:
- Cicho...- usłyszał zachrypnięty głos nad sobą. Ramie zaszalało. - pomijając literówkę w pierwszym wyrazie, zupełnie nie rozumiem "szaleństwa ramienia".
Co do treści. Osobiście jestem trochę konserwatywny, więc dla mnie przemiana w wilkołaka dokonuje się podczas pełni księżyca, a przemieniony nie ma żadnej kontroli nad żądzą zabijania, jak i konsumpcji upolowanej ofiary. Twój wilkołak jest inny, ale masz do tego prawo - w końcu to fantastyka, a nie utrawalanie podań ludowych.

Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję za komentarze, postaram sie usunąć część niefortunnych materfor, powtorzeń i literówek:)

Moje ostatnie opowiadanie było skrytykowane za przewidywalność i ciężką stylizacje, więc w tym starałam się skupić na eliminecji tych dwóch aspektów, przez to najwyraźniej zaniedbałam inne;/ 

Czyta się lepiej od "Kociąt", więc można śmiało mówić o postępie.
Wilkołaki to nie dla mnie temat --- chyba, że trafia się coś interesującego z racji niskiego stopnia powtarzalności, albo wręcz nowego --- więc od ocen się powstrzymuję.
Proponowałbym popracować nad motywem grupy (szczepu? plemienia?), z której pochodzi bohater. To mogłoby, zdaje mi się, być ciekawsze od klasycznej zemsty.

Nuda. Kompletne wypranie oryginalności. Całkowita granica - minimum tak formy, jak treści. Aż odnosi się wrażenie, zę jeszcze trochę, i cały tekst zniknie.

Na szczęście nie kazdemu musi się podobać... zajrzałam do Twojego tekstu i wiem, że za sobą nie trafimy, bo zwyczajnie mamy różne podejścia i gusta. 
Następnym razem jednak prosiłabym o jakiś kostruktywny komentarz, bo ten zbyt wiele moim zdaniem nie mówi, poza elokwentnym "ale g*wno" ... 

Nowa Fantastyka