- Opowiadanie: Zige - Ucieczka

Ucieczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ucieczka

Jest to początek większej całości, która nigdy nie powstała.

 

 

1.

Gdyby miał jednym słowem scharakteryzować ten dzień, z pewnością byłby to wyraz „wspaniały". Nie dość, że zdołał przespać bite osiem godzin, to jeszcze lista wywieszona na korytarzu uniwerku wszem i wobec informowała, że jednak zdołał zaliczyć ostatni w tej sesji egzamin. To z kolei oznaczało trzy miesiące niczym nieskrępowanej radości z wakacji i pięknej pogody.

No dobra, wylegiwać się będzie jedynie przez dwa tygodnie urlopu, a słońce pogrzeje przez niewiele dłużej w ciągu całego lata, ale i tak nie zamierzał narzekać.

Z uśmiechem od ucha do ucha, Bartek niespiesznie maszerował chodnikiem. Czuł na plecach całkiem nieźle już grzejące słoneczko.

Do pracy musiał się stawić dopiero w poniedziałek. Cały weekend wolny. Była to tak rzadka sytuacja, że nie do końca wiedział, co z nią zrobić. Może zestaw filmów, kukurydza i kilka godzin seansu? Albo zebranie paru kumpli i jakiś dobry meczyk w telewizji? Coś na pewno się znajdzie.

Z myślą, że tego typu problemy mógłby mieć już zawsze, wkroczył w mroczny chłód przedwojennej kamienicy. Nie przeszkadzały mu wulgarne bazgroły pokrywające brudne ściany, ani nawet wszędobylski smród moczu. Nie przeklął w myślach administratora budynku, kiedy o mały włos nie przewrócił się na chybotliwym stopniu, o którym zawsze zapominał. Taki miał wspaniały humor.

I tylko doskonałym nastrojem i ogólnym rozluźnieniem mógł wytłumaczyć fakt nieskojarzenia woni, której delikatne nutki wyczuł w okolicy swoich drzwi. Owszem, wzbudziła ona jakieś, bardzo niejasne, wspomnienia, ale tkwiły one zbyt głęboko w podświadomości, aby mógł je natychmiast zidentyfikować.

Wkrótce miał tego pożałować.

Lekko zaaferowany, lecz wciąż spokojny, przekręcił klucz w zamku. Potem otworzył górny patent i przekroczył próg mieszkania.

Zapach uderzył ze znacznie większą mocą. Jednocześnie przypomniał sobie skąd go zna. W ciągu sekundy paraliżujący strach zawładnął całkowicie jego ciałem.

Niemal nadludzkim wysiłkiem odwrócił głowę w prawo. Zupełnie jakby nagle zaczęła ważyć tonę. W salonie, na wytartej pufie, siedział szpakowaty mężczyzna w średnim wieku. Przeglądał stary numer magazynu motoryzacyjnego. Trzymał go do góry nogami. Mężczyzna miał na sobie czerwone spodenki i wściekle różową koszulkę, co jednoznacznie kojarzyło się z pewną niemiecką paradą. Szare oczy wpatrywały się w chłopaka nieruchomo, jedynie wąskie usta wykrzywiły się w krzywym, złośliwym uśmiechu.

Tak musi wyglądać okrutne dziecko, któremu udało się podpalić mrówkę.

Dla Bartka czas nagle zwolnił. Widział wyraźnie wybrzuszenie nieco szarawej już firanki w miejscu, gdzie rano zostawił uchylone okno. Z niesamowitą dokładnością dostrzegł cieniutką warstwę kurzu pokrywającą wiekowy ekran telewizora. Słyszał przytłumione odgłosy ulicy, klakson jakiegoś samochodu, okrzyki grupki wyrostków sterczących w okolicznej bramie.

Jednocześnie zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, wciąż tkwił niczym słup soli we własnym przedpokoju, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, z dłonią zaciśniętą na klamce niedomkniętych drzwi. Po drugie, jego niespodziewany gość z całą pewnością nie przyszedł w pojedynkę.

Instynktownie zasłonił twarz przedramieniem, kiedy na skraju pola widzenia zamajaczył jakiś kształt. Tylko dzięki temu zdołał zachować twarz w nienaruszonym stanie. Cios był piekielnie mocny. Z impetem wyrżnął plecami o drzwi, z hukiem je zatrzaskując. Ręka momentalnie zdrętwiała. Nie miał jednak czasu na użalanie się nad sobą, bo zasypały go kolejne uderzenia. Ugiął nogi i zrobił unik, ale i tak ucho potężnie go zapiekło. Miotał się przyciśnięty do drzwi jak zwierzę w pułapce. Nawet nie próbował atakować, ciosy były zbyt szybkie, żeby choćby pomyśleć o opuszczeniu gardy. Nie widział atakującego; przed oczami miał jedynie jego, błyskawicznie się poruszające, ręce i nogi, zlewające się w niewyraźną plamę.

Coraz więcej uderzeń dosięgało celu. Zapomniał o bólu ucha, gdy potężny sierpowy przebił osłonę i wylądował na odsłoniętym policzku.

Zaraz będzie po mnie, przemknęło Bartkowi przez myśl. Jeszcze jedno, dwa takie pacnięcia i koniec pieśni. Gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji.

Nagle coś z impetem trzasnęło go z prawej strony. Jakby znalazł się na drodze rozpędzonego tura. Poleciał kawałek i wpadł, razem z drzwiami, do szafy. Na moment odebrało mu oddech. Widocznie gość w twarzowej koszulce postanowił przyłączyć się do zabawy.

Na szczęście po chwili zerwała się metalowa rurka, na której wisiały wieszaki z ubraniami. Kilka zimowych i wiosennych kurtek przykryło go szczelnie, choć na moment przerywając spuszczany mu łomot.

Nawet nie próbował krzyczeć o pomoc. W tej dzielnicy takie wrzaski stanowiły chleb powszedni, a jedyną reakcją ludzi na nie było zamknięcie drzwi od wewnątrz.

Kurtki, jedna po drugiej, zaczęły wyfruwać na zewnątrz. Widocznie napastnicy nie chcieli tłuc po próżnicy i próbowali wyciągnąć go ze środka.

Mieli znaczną przewagę pod względem szybkości, a kiedy na scenę wkroczył również ten drugi, szanse Bartka z mizernych zamieniły się w zerowe. Zrobił więc jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. Podkurczył nogi i, miotając się wśród zakurzonych ubrań, zdołał kucnąć. W chwili kiedy gruba, puchowa kurtka zniknęła, odsłaniając jego głowę na kolejne uderzenia, był już gotowy. Z rozpostartymi ramionami wyskoczył na zewnątrz.

Jeden z napastników stęknął cicho, kiedy rozpędzone sto kilogramów żywej wagi wpadło na niego i rzuciło na ścianę.

Drugi nie znalazł się w polu rażenia ale sekunda zawahania drogo go kosztowała. Bartek zamachnął się i z całej siły grzmotnął w sam środek zdziwionej twarzy. Coś chrupnęło, a po chwili mocno oszołomiony, brodaty mężczyzna wylądował, przy wtórze pękającego drewna, na zabytkowej toaletce stojącej pod ścianą.

Bartek wiedział, że ma tylko kilka sekund, a jedynym ratunkiem jest ucieczka. Drzwi blokował, dochodzący już do siebie, facet w różowym. Ta droga więc odpadała.

Potykając się wpadł do swojego pokoju.

Okno.

Doskoczył do niego dwoma susami. Kiedy mocował się z klamką, z tyłu usłyszał niewyraźne przekleństwo. Zaryzykował spojrzenie. Ten w różowej koszulce stał już na nogach i właśnie ruszał w jego kierunku. Brodacz ucierpiał trochę bardziej. Bartek, z nieukrywaną satysfakcją, dostrzegł bezkształtną masę tkanek i krwi w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdował się całkiem prosty nos. Mężczyzna zdołał przyjąć pozycję siedzącą i, wciąż zamroczony, próbował wstać. Ze stojącej krzywo toaletki wystawały resztki luster; kawałki szkła pokrywały podłogę wokół niej.

Czując podchodzącą do gardła gulę strachu, Bartek otworzył okno.

Jedynie kilka zainkasowanych wcześniej ciosów w głowę tłumaczyło to, co zamierzał zrobić.

– Pierwsze piętro – wymamrotał krwawiącymi wargami, wdrapując się na parapet. – Betka.

Od ziemi dzieliło go zdecydowanie zbyt dużo metrów. Pod sobą widział zaparkowane, mniej lub bardziej przepisowo, samochody. Ze zdziwieniem stwierdził, że na dole życie toczy się swoim rytmem, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Kilka samochodów z cichym szumem przemknęło ulicą. Mała dziewczynka zawzięcie pracowała nad unicestwieniem roztapiającego się loda. Gdyby nie dziwnie napuchnięta szczęka, jakby o dwa numery za duża, roześmiałby się na głos.

Nagle, ze stalową siłą, coś zacisnęło się na jego łydce.

– Mam cię – usłyszał za sobą głos przywodzący na myśl wijące się ciało węża. – Wracaj tu, skurwielu.

Niczym koń, Bartek rozpaczliwie kopał wolną nogą na oślep. Za którymś razem trafił i uścisk na łydce zelżał. Pociągnął mocno i zdołał się uwolnić.

Kosztem utraty równowagi.

Lot trwał zaskakująco krótko. W jednej chwili klęczał na parapecie, a sekundę później jego biodro i lewe ramię z impetem zetknęło się z dachem niebieskiego samochodu. Powietrze uleciało z płuc niczym z przekłutej dętki. Otworzył usta w niemym zdziwieniu, kiedy paraliżujący ból rozlał się po całym ciele. Łapczywie łapiąc oddech położył się na plecach. Nad sobą zobaczył gościa w różowej koszulce. Wychylał się z okna z wyszczerzonymi ze złości, niczym pies, zębami. Bartek przez chwilę bał się, że facet ruszy jego śladem i wyląduje mu na brzuchu, ale widocznie miał on więcej oleju w głowie. Zamiast skakać wycelował w niego otwartą dłonią.

Widząc to Bartek wykrzesał z siebie resztkę sił i przeturlał się w prawo. Sekundę potem usłyszał ciche jęknięcie giętego metalu. W dachu, który bez większego szwanku wytrzymał jego upadek z pierwszego piętra, widniało teraz kilkucentymetrowe wgłębienie.

Przetaczając się, Bartek źle ocenił wielkość dachu i, zupełnie nieprzygotowany, spadł na brudny chodnik. Tym razem oberwały kolana i łokcie, które zaprotestowały kolejną falą bólu. Każda komórka ciała wrzeszczała, żeby zamknął oczy i pogrążył się w rozkosznej otchłani omdlenia. Wiedział jednak zbyt dobrze, że w takim wypadku, więcej już by się nie obudził.

Drapiąc palcami twarde podłoże i opierając się o samochód, na którym wylądował, zdołał dźwignąć się na nogi.

Nagle coś załomotało od strony klatki schodowej. Hałas zakończył się krótkim okrzykiem bólu. Dopiero po chwili Bartek skojarzył chybotliwy schodek ze zbiegającym po schodach brodaczem. Uśmiechnął się pod nosem, choć wiedział, że czas nie jest teraz jego sprzymierzeńcem.

Z trudem uniósł głowę. Kilka metrów przed sobą zobaczył kobietę w średnim wieku. Wypielęgnowaną dłonią zasłaniała usta, wytrzeszczone ze strachu oczy wyglądały zabawnie za smukłymi okularami w cienkiej oprawce. W drugiej ręce trzymała elegancką torebkę, pasującą do kremowego kostiumu. Już chciał zapytać kobietę, czy może liczyć na szybką podwózkę, kiedy nagle oberwał po głowie małą, ale zadziwiająco masywną torebką. Usiadł ciężko na tyłku. Kobieta zamachnęła się kolejny raz. Pasek przeciął powietrze z cichym sykiem. Jakimś cudem zdołał w porę się odchylić.

– Co, do…? – Stęknął, inkasując kolejne uderzenie, tym razem w bark. Wtedy zobaczył oczy kobiety. Źrenice cofnęły się w głąb czaszki, odsłaniając same białka.

Spojrzał w górę. Jeden z napastników wciąż tkwił w oknie. Wyciągniętą w stronę kobiety dłonią wykonywał szybkie, gwałtowne ruchy.

Długa na kilka centymetrów szpilka minęła kolano Bartka o milimetry.

Mamrocząc pod nosem przeprosiny, kopnął ją tuż powyżej buta, odrobinę mocniej niż planował. Kobieta stęknęła głucho i upadła na plecy. Krzycząc rozpaczliwie, złapała się za kostkę, ale szybko cofnęła rękę. Nie przestając wrzeszczeć wpatrywała się bezsilnie w przekrzywioną pod dziwnym kątem stopę.

Przynajmniej doszła już do siebie.

Wstał i, przyciskając do piersi bezwładną lewą rękę, ruszył chwiejnie chodnikiem. W takim stanie z pewnością im nie ucieknie. Nie na piechotę.

Jak na zawołanie kilka samochodów z przodu zobaczył zaparkowaną „elkę", z otwartymi drzwiami pasażera. Nie namyślając się długo zanurkował do środka.

– Jedź! – Wrzasnął, próbując schować się pod deską rozdzielczą.

– Jezu. – Usłyszał w odpowiedzi. Za kierownicą siedziała młoda dziewczyna. Wpatrywała się w niego wybałuszonymi oczami, jednocześnie próbując chwycić za wewnętrzną klamkę swoich drzwi.

– Nie uciekaj! Po prostu jedź! – Bartek usłyszał w swoim głosie histeryczne nutki.

W końcu dziewczyna znalazła uchwyt. Pociągnęła z całej siły ale zanim zdołała uchylić drzwi choćby o centymetr, szyba przy jej głowie z głośnym trzaskiem pokryła się pajęczyną pęknięć. Lusterko boczne, kręcąc się jak oszalałe, wylądowało kilkanaście metrów przed maską auta.

– Jezu, strzelają do nas – wymamrotała biała jak ściana dziewczyna.

Bartek sięgnął prawą ręką do stacyjki i przekręcił kluczyk. Silnik zapalił ale zaraz wozem szarpnęło i zgasł. Przeklinając bezgłośnie, ponownie przekręcił kluczyk.

– Sprzęgło! – Wrzasnął mocując się ze stacyjką.

– Co?

– Wciśnij to pieprzone sprzęgło! – Krzyknął, opluwając wszystko i wszystkich wokoło, trzęsąc się ze złości i strachu.

Dziewczyna wdusiła pedał do podłogi. Bartek ze zdumieniem zobaczył, że był to pedał środkowy.

Jezu, że też musiał trafić na nowicjuszkę, a nie na kogoś chwilę przed egzaminem.

– Nie ten pedał, kobieto! Ten po lewej!

– Nie drzyj się na mnie! – Odwrzasnęła, dla odmiany, czerwieniejąc na twarzy. Jednak nadepnęła na sprzęgło.

Tym razem oberwała maska. Tępe uderzenie zlało się z hałasem odpalanego silnika. Dziewczyna ze zdumieniem wpatrywała się w pogiętą blachę przed sobą.

– Co…?

– Kieruj! – Bartek niezgrabnie, prawą ręką, próbował wbić wsteczny. Skrzynia zazgrzytała w proteście, ale zaskoczyła. Chłopak zanurkował pod kierownicę. W ciasnej pandzie wymagało to niemal akrobatycznych zdolności, lecz udało mu się wcisnąć między kolana dziewczyny a kolumnę kierownicy.

-Co ty wyprawiasz?!

– Puść sprzęgło! – Krzyknął, jednocześnie naciskając ręką na gaz. Już chciał powtórzyć, kiedy obuta w jasny sandałek stopa cofnęła się.

Samochód wyrwał do tyłu. Dziewczyna nie wyprostowała kół i samochód, z bolesnym dla ucha zgrzytem, obtarł się o zaparkowane obok auto. Jazda nie trwała długo. Mały fiacik z impetem władował się w tylne drzwi przejeżdżającej taksówki. Huknął gięty metal, zapiszczały opony mercedesa. Czoło Bartka odbiło się od kolumny kierownicy, tyłem głowy trzasnął o kolano dziewczyny. Drążek zmiany biegów potraktował jego żebra jak cymbałki do grania. Pociemniało mu w oczach ale zdołał nie zemdleć.

Jakimś cudem „Elka" nie zgasła.

Stali pod kątem na środku ulicy. Z tyłu, z uszkodzonego merca, gramolił się taryfiarz. Sądząc po wykrzykiwanych w ich stronę przekleństwach, nic mu się nie stało. Przed nimi, nieco po lewej, stał mężczyzna w różowej koszulce. Uniósł prawą dłoń.

Bartek złapał dziewczynę za ramię i pociągnął do siebie. Na szczęście, jako wzorowa kursantka, nie miała zapiętych pasów. Sekundę po tym boczna szyba eksplodowała. Odłamki wleciały do środka, kłując, niczym żądła, nieosłonięte ubraniem ciało. Dziewczyna nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Bartek przestraszył się, że stała jej się krzywda, ale szybko i boleśnie przekonał się, że jednak nie. Rozpostartymi palcami podrapała go po nosie i brodzie.

– Pojebało cię? – Wrzasnął, kiedy uderzyła po raz kolejny.

Złapał ją za przegub ale miał sprawną tylko jedną rękę. Wolną dłonią wciąż chlastała go po twarzy.

Widział tylko białka jej oczu.

Stosując sprawdzoną metodę, puścił dziewczynę i mocno ją spoliczkował. Zamrugała gwałtownie i spojrzała zdziwiona. Nad jej ramieniem Bartek dostrzegł biegnącego w ich kierunku napastnika. Koncentrując resztki sił zdołał wysłać słaby impuls. Drzwi mijanego przez mężczyznę samochodu otworzyły się gwałtownie, pozbawiając go równowagi.

To wszystko na co było stać Bartka. Nie mógł się z nimi równać pod względem umiejętności.

Zyskali jednak kilka sekund.

– Wciśnij, proszę, sprzęgło – powiedział jak najspokojniej potrafił. Dziewczyna wpatrywała się w niego nieco otępiałym wzrokiem, trzymając dłoń przy mocno zaczerwienionym policzku.

Wdusiła odpowiedni pedał.

Mężczyzna w różowej koszulce zdołał już wstać. Z niekłamaną satysfakcją Bartek zauważył, że facet już nie biegnie. Jego lewa noga wyraźnie ucierpiała i kuśtykał teraz niezgrabnie. W innych okolicznościach byłoby to nawet zabawne.

Po omacku, przy wtórze szumiącej w głowie krwi i zgrzycie zębatek w skrzyni, pchnął dźwignię do przodu.

– A teraz ruszaj – poprosił.

Z kilkoma szarpnięciami, ale jednak wystartowali. Silnik wył opętańczo, kiedy piłowali go na jedynce.

– Wrzuć dwójkę. Tylko błagam, nie pozwól, żeby zgasł.

– Wcale mi nie pomagasz – powiedziała drżącym głosem dziewczyna. Jej ręka dygotała jak w febrze, kiedy chwyciła za gałkę biegów. Bartek zmówił krótką modlitwę, zerkając jednocześnie do tyłu. Na środku jezdni, obok walniętej taksówki i biegającego wokół taryfiarza, stał facet w różowej koszulce i wściekle czerwonych spodenkach. Wpatrywał się prosto w niego.

I chyba się uśmiechał.

 

 

 

Niebiosa im sprzyjały i drugi bieg wskoczył niemal perfekcyjnie. Skręcili i pobojowisko zniknęło za rogiem. Nawet światła postanowiły zwiększyć ich szanse i paliły się same zielone. Daleko jednak było od odkorkowywania szampana.

Bartek zobaczył kilka cienkich, rozmazanych pasemek krwi na przedramieniu dziewczyny. Pewnie skaleczenia od rozbitej szyby. W tym momencie słowo „przepraszam" wydało mu się śmiesznie niewystarczające.

– Matko Święta, co to było? W co ty mnie wplątałeś? Musze stąd wysiąść…

– Poczekaj, tylko nie teraz, podjedź jeszcze…

– Zaraz zwymiotuję – przerwała mu. – Kręci mi się w głowie. Rany boskie, ile tu samochodów.

Jak na tak duże miasto, ruch na drodze praktycznie nie istniał.

– Posłuchaj, podwieź mnie kawałek dalej. Wystarczy…

– Co to, kurwa, było? – Wrzasnęła, aż podskoczył na siedzeniu. Wpatrywała się w niego rozbieganymi oczami. Prawdopodobnie była w szoku. On zresztą chyba też.

– Słuchaj, sam nie wiem o co chodzi – zełgał. – Nagle zaatakowało mnie kilku gości i …

– A może to była policja, a ty jesteś groźnym przestępcą? Ha, na pewno groźnym, do innych nie strzelają na ulicy. – Dziewczyna mówiła coraz szybciej.

– Daj mi wyjaśnić.

– Boże, pomogłam w ucieczce kryminaliście. Oskarżą mnie o współudział. I kto mi uwierzy, że to nie tak? Przecież ja nic nie wiem, siedziałam sobie w samochodzie, czekałam na instruktora, który wyskoczył do cukierni po pączki. Po głupie, cholerne, pieprzone pączki – Ostatnie słowo wyszeptała płaczliwie. Twarz skurczyła jej się w brzydkim grymasie.

Jeszcze chwila i się rozryczy, pomyślał Bartek.

Nie przekonali się czy faktycznie do tego by doszło.

Właśnie dojeżdżali do ronda. Poobijana panda wlokła się z przepisową prędkością, co dla wielu innych użytkowników drogi stanowiło niemal obelgę. Czarne audi w ostatniej chwili wepchało się na ich pas.

Dziewczyna zaczerpnęła głęboko powietrza, choć stłuczka im nie groziła. Audi nawet nie zwolniło i przy dużej prędkości zamierzało wjechać na puste rondo.

Nie dojechało jednak do niego, bo kilka metrów wczesniej zderzyło się z niewidzialną przeszkodą. Z głośnym hukiem stanęło w miejscu, przód auta wgniótł się jakby walnął w betonowy mur, choć przed sobą miał pustą ulicę. Tył samochodu uniósł sie na metr a potem z tępym łupnięciem wylądował z powrotem na jezdni. Odłamki, niczym chmara metalowego konfetti, rozprysła się po całej jezdni. Klakson ożył na chwilę by zaraz zamilknąć, niczym ostatni ryk konającego zwierzęcia.

Rozbite auto znieruchomiało pośród kawałków karoserii, szkła i uciekającej z chłodnicy pary. Silnik stanowił teraz bezkształtną masę żelastwa i kabli.

Sekundę po tym, jak audi otrzymało śmiertelny cios, Bartek szarpnął kierownicę. Uniknęli zderzenia o centymetry. Dziewczyna z całej siły nadepnęła na hamulec. Kiedy zrównali się z niemieckim wozem, Bartek zobaczył odpalone kurtyny; przez ułamek sekundy mignęła mu również sylwetka kierowcy. Jego głowa leżała na piersi, z białej poduszki powietrznej zdążyło już ulecieć powietrze.

Wiedział, że to panda powinna zostać rozbita. Jedynie niespodziewany manewr audi uchronił ich samochodzik przed zagładą, a je samo skazał na katastrofę.

Zatrzymali się z piskiem opon trzy metry dalej. Silnik zadygotał i zgasł. Dziewczyna krzyczała. Bartek wpatrywał się w kanarkową, starą corsę, zaparkowaną na środku ronda, dokładnie na przecięciu torów tramwajowych. Kierowcę zasłaniał przedni słupek, za to pasażera widział doskonale. Brodaty mężczyzna, którego znokautował w mieszkaniu, wychylał się z otwartego okna. Jego twarz nie nosiła żadnych znamion uderzenia. Nos był nienaruszony. W dłoniach, niczym kuszę, trzymał dwulitrową butelkę coca coli. Wykonał ruch ręką i wyleciał z niej dymiący, okrągły kształt wielkości śliwki. Wyglądało to jak kuglarska sztuczka.

Bartek nie widział butelki gazowanego napoju. Zamiast tego wpatrywał się w wycelowaną w nich broń, która na ziemi nigdy nie została wyprodukowana.

Mężczyzna wprowadził kolejny nabój do komory. Wycelował dokładniej. I nacisnął spust.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ogladzasz dużo amerykańskich filmów, co? :)

Czyta się szybko, bo jest akcja, ale ja za amerykańskim kinem nie przepadam... Co do stylu, większość zaimków możesz sobie odpuścić, są całkowicie niepotrzebne. Masz też trochę kwiatków, które by można doszlifować, ale ogólnie jest nieźle :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Całkiem sporo :)
Doceniam filmy (i książki) ambitne, skłaniające do refleksji, zmuszające do wysilenia kilku szarych komórek, ale jednocześnie potrafię zachwycić się efektami specjalnymi w "Transformersach".
Dzięki za przeczytanie i komentarz

Cieszę się, że nie napisałeś, że potrafisz się zachwycić głębią "Transformersów" :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Trudno zachwycać się czymś, co nie istnieje. Więcej głębi ma każdy jeden odcinek "Smerfów" :)

Niezłe. Cały czas coś się działo, trzymało w napięciu. Szkoda, że tekst jest niedokończony :(

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dalsza część istnieje, na razie tylko w mojej głowie. Specjalnie wrzuciłem taki kawałek, bo krótsze teksty ludzie chętniej czytają. Poza tym ciekaw jestem reakcji ludzi na tego typu opowiadanie, bo Suzuki M. miała rację - tekst przypomina raczej amerykański teledysk niż utwór literacki  przez duże "U".

Nowa Fantastyka