- Opowiadanie: Dzierzymoc - Skaza

Skaza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Skaza

SKAZA

 

 

 

„ Zostało tylko nas dwóch. Wczoraj oglądałem swoimi oczyma pobojowisko. Na szarych zwaliskach trupów osiadły chmary kruków wyskrzekując swe okropne treny nad poległymi. Mimo wszystko, jestem zdecydowany dalej podążać tropem tego łotra. Przez niego Azred odszedł już od nas. Gdy go dopadnę, w końcu odpokutuje za swoje grzechy, wyrwę ten chwast razem z korzeniami. W tej chwili jedyne co czuję to rosnąca irytacja spowodowana faktem, iż ten bękart wciąż pozostaje na wolności…."

 

– Znowu przeglądasz tę dziwną książeczkę? – dziewczęcy głos wyrwał go z lektury.

 

Lennard błyskawicznie zatrzasnął pamiętnik, skacząc przy tym na równe nogi i godząc spojrzeniem w intruza.

 

– Ach, to ty – powiedział uspakajając się – nie podchodź tak do mnie znienacka, gdy jestem zajęty. Wiesz, że tego nie lubię

 

– Chciałam ci tylko powiedzieć, że zaraz kończymy poranny postój i ruszamy w dalszą drogę – odpowiedziała, uśmiechając się lekko swoimi pełnymi? ustami – ostatnio bardzo się denerwujesz. Przecież wiesz, że i tak tylko ty tu umiesz czytać, dostojny panie paladynie.

 

-Wybacz, poniosło mnie. Już gotuję się do drogi. – powiedział pojednawczo.

 

-Wydajesz mi się nieco zaniepokojony – powiedziała patrząc wyzywająco w jego oczy– coś cię trapi?

 

-Cóż, mój pobyt tutaj i to czym się zajmuję jest nie do końca zgodne z wolą Zakonu– powiedział poważniejąc– obawiam się, że już zaczęli mnie szukać, a to oznacza, że mam mało czasu. „Według zapisków z pamiętnika mistrza Rafella jestem już blisko celu. Nie znajdą mnie do tego czasu." Zdawał sobie sprawę, że zajmowanie się nurtującą go sprawa, to rozgrzebywanie patykiem tlącego się żaru, wystarczy lekki powiew, by znowu buchnął płomieniem.

 

Mamrocząc coś pod nosem, kobieta oddaliła się w stronę pasących się nieopodal koni. Młody paladyn mimowolnie powiódł za nią wzrokiem. Adela, córka przywódcy wioski była „hożą dziewoją", jak mawiali o niej młodzieńcy z wioski. Średniego wzrostu, posiadała zgrabną figurę i pomimo szesnastu lat osiągnęła już dojrzałe kobiece kształty, a krągłości wyznaczające jej kontry potrafiły usidlić wzrok nawet pobożnego męża. Jej delikatną twarz okalały kręcące się rude włosy, a o jej niebieskich oczach we wsi ułożono już niejedną przyśpiewkę, tak samo jak o perlistym śmiechu. „ Zupełnie niepodobna do swoich rodziców" – zadumał się Lennard, przywołując krótką reministencję – „ Więcej, zupełnie niepodobna do Adeli, którą spotkałem zaledwie przed rokiem, rudej, piegowatej dziewczyny o aparycji odstraszającej każdego młodzieńca. Pomyśleć tylko, że jej ojciec martwił się wtedy, że nikt jej nie weźmie"

Uśmiechnąwszy się do własnych myśli, ruszył przez środek obozowiska. Wąsaty wieśniak właśnie zaprzęgał konie do wozu ( chabety byłoby stosowniejszym określeniem), drugi zaś ładował na niego jakieś toboły, przy którym to zajęciu ochoczo pomagała mu ślicznotka. Wyrwany z lektury młodzieniec, odziany w elegancką tunikę z tkanymi ręcznie kwiecistymi wzorami, mocno kontrastował z ubogo ubranymi towarzyszami podróży. Spod tuniki wystawały rękawy kolczugi sięgające mu do ramion, zaś przedramiona chroniły wykonane ze skóry karawasze, inkrustowane srebrnymi splotami nici. Przytroczona do pasa pochwa skrywała w sobie zakończony efektownym jelcem miecz, przystosowany do władania jedną ręką, z wystarczająco jednak długą rękojeścią. by pochwycić ją dwiema rękoma. Broń oraz energiczny i prężny krok zdradzały wprawność bojową, zaś pewne i baczne spojrzenia rzucane zielonkawymi oczyma świadczyły o czujności i pewności siebie. Skierował kroki ku swemu rumakowi, pasącemu się na uboczu, odrzucając w tył burzące się kasztanowe włosy, opadające na oczy i uszy.„ Dobrze, żeśmy na nich trafili, Tornado" – powiedział do konia, głaszcząc go po kruczoczarnej grzywie – „brakowało nam nieco ludzkiego towarzystwa. Od ponad dwóch tygodni, gdy rozstaliśmy się z tymi sympatycznymi niziołkami, nie miałem do kogo gęby otworzyć".

 

– Ruszamy! – oznajmiła Adela, po czym mała karawana powoli ruszyła szlakiem przed siebie.

 

*************************

 

 

 

 

 

-Piękny kamień – rzekł Lennard, wskazując na niewielkich rozmiarów diamencik tworząc prosty naszyjnik zwieszający się z szyi Adeli.

 

-Ach, ten? Mój ojciec kupił go od wędrownego kupca na moje szesnaste urodziny. Nabył go bardzo tanio, ponieważ ma małą skazę. – powiedziała, obejmując go swymi delikatnymi palcami i wstydliwie chowając w zamkniętej dłoni.

 

-Niemniej jednak kunsztownie oszlifowany, mieniłby się niczym prawdziwy brylant – uśmiechając się zauważył paladyn.

 

-Naprawdę ci się podoba? – spytała zdziwiona.

 

-Oczywiście! Trzeba by tylko znaleźć umiejętnego złotnika, który odpowiednio się tym zajmie. Słyszałem, że mistrz Sebastian z Nydss z każdego kamienia potrafi wyczarować prawdziwe cudo. „Ja po prostu wydobywam z nich to, czego zwykły człek nie dostrzeże. Piękna się nie zdobywa, je trzeba z czegoś wydobyć" – to, jak mawia sam jego maksyma i sekret jego sztuki.

 

Dziewczyna zwiesiła głowę i nie odezwała się. Przez chwilę jechali tak w milczeniu, a niezręczną ciszę przerywał jedynie tupot koński kopyt. Młodzieniec powrócił myślami do zaprzątających go ostatnio spraw i począł jeszcze raz analizować zapiski z dziennika, z którymi zaznajomił się tegoż poranka. Narastała w nim obawa związana ze świadomością krystalizującego się w jego głowie rozstrzygnięcia sprawy, które nie w pełni akceptował.

 

Chcąc rozładować nieprzyjemne myśli, Lennard posnuł wzrokiem po widnokręgu. Pas brukowanego traktu wrzynał się w las przedzielając go na dwie połowy. Starsze, liściaste drzewa nachylały się nad drogą, jakby chcąc dosięgnąć swych oddzielonych pobratymców. Poskręcane i ugięte dłońmi czasu, powoli chyliły się ku końcowi swej egzystencji. Niektórym wspaniałym bukom i topolom pospadały ich pyszne liściaste korony, pozostawiając nagie gałęzie które poczęły bezcelowo wić się we wszystkich kierunkach, po omacku szukając słońca. Ta cześć lasu bezpowrotnie docierała na ostatnie stronice swej historii. Historii Lasu Księżycowego Zwierciadła, Vid Saurr Vant.

 

Naraz koń Lennarda parsknął kilkakrotnie, poddany nakazowi instynktu, który wyczuł zagrożenie.

 

– Tornado jest podenerwowany. Strzyże uszami, wyraźnie coś zwietrzył – powiedział poważnym głosem paladyn, marszcząc czoło – poczekajcie tutaj – zwrócił się do towarzyszy podróży – a ja wybadam teren.

 

Wysunąwszy nogi ze strzemion, z kocią gracją zeskoczył z siodła, następnie ująwszy w ręce wodze, ruszył przed siebie. Gdzieś głęboko w jego świadomości zapalił się ostrzegawczy ognik, pobudzając ospałe zmysły do działania. Coś było tu nie tak – wbrew złudnym zapewnieniom zmysłów, oraz na przekór uspakajającym kalkulacjom rozumu, realność poczucia zagrożenia natężała się. Lennard przeczesał wzrokiem teren, lecz nawet jego wyostrzona percepcja nie wyłapała nic podejrzanego. Spokojnej nocy nie zakłócał nawet najlżejszy szmer wiatru w listowiu.

 

Nagle uświadomił to sobie z całą jasnością. Cisza. Zupełna, głucha , grobowa cisza. Złowróżbna zwiastunka burzy, ów niemy herold głoszący złe wieści. Naraz niespodziewany szmer krzewów rozdarł kurtynę bezgłosu. Paladyn błyskawicznie odwrócił się w kierunku, z którego nadbiegły złowione przez jego ucho dźwięki. Uwolniona z pochwy klinga odbiła w sobie zimny blask księżyca, jaśniejąc w mroku niby kieł szczerzony przez gotowego do obrony wilka. Z krzaków oderwał się ciemny kształt, długim susem lądując na środku drogi. Stanął na podkurczonych nogach, odziany w obdarte łachmany. Fizjonomią przypominający człowieka, jednak obrzydliwe, ropiejące i rozkładające się ciało korygowało pierwsze mylne wrażenie. Potworna twarz pozbawiona warg, z obrzydliwie wyeksponowanymi dziąsłami oraz dziurami w miejscu nosa do końca likwidowały podobieństwo do istoty ludzkiej. Długie, patyczkowate ręce zwieńczone były ostrymi szponami sterczącymi z pięciopalczastych dłoni.

 

Stwór mocniej ugiął kolana, po czym wyprężając się skoczył zwinnie niczym ryś w stronę Lennarda. „Za wolno" – pomyślał paladyn cofając lewą nogę z gracją tancerza wykonując półobrót, chlastając przy tym mijającą go w locie bestię w kark. Upiorny skowyt ranionego przeszył gwałtownie nocne powietrze, wyrywając las ze spokojnych objęć snu. Chmury rozstąpiły się odsłaniając księżyc, który zalał dróżkę trupiobladym światłem. Wraz z gwiazdami na amfiteatrze nieboskłonu zdawał się być widzem obserwującym z bezpiecznej odległości rozgrywający się właśnie spektakl. Na ścieżkę wyskoczyli kolejni „aktorzy" biorący udział w makabrycznym przedstawieniu. Rozległo się krótkie charkniecie, dające bestiom sygnał do ataku. Lennard wraz z upiorami zatańczył na drodze w dynamicznym tańcu, wzbijając stopami tumany kurzu i pyłu. Choć monstra poruszały się ze zręcznością dzikich kotów, młodzieniec zwinnie unikał wszystkich ataków z jakąś nieludzką zręcznością, kręcąc się i wirując niczym najprzedniejszy tancerz. Taniec ze śmiercią, dozwalający tylko na jeden błąd. Nagle zatrzymał się, wbił stopy w ziemię stając w szerokim rozkroku po czym odrzuciłc dłonie do tyłu. Powietrze lekko zadrżało, gdy nagle w kierunku jednej z poczwar pomknął hucząc i skrząc się strumień błękitnawego ognia. Dosięgwszy celu, rozprysł się na wszystkie strony, by następnie opłynąć dookoła poczwary, niczym drapieżnik zaciskający szczęki na swej ofierze. W jednej chwili monstrum przeobraziło się w żywą pochodnię, która skwiercząc w błyskawicznym tempie pochłaniała swoją ofiarę. Ogień zdawał się przeżerać do samej istoty jej bytu i niszczyć ją, a zniszczenie ciała zdawało się być niejako efektem ubocznym tego zjawiska. W kilka krótkich chwil ogień zgasł, nie pozostawiając po sobie nawet kupki zwęglonych kości. Stworzenia niepewnie obejrzały się po sobie, widząc, iż oto przyszło im zmierzyć się z przeciwnikiem w swej zajadłości przerastającym je same. Wydawszy krótki skowyt, jedno z nich skamląc rzuciło się w stronę lasu, salwując się ucieczką. Już osiągało jego krawędź, gdy oto, niczym pąk wybijający spod śniegu, wykwitł przed nim błękitny płomień. Jego ciało poczęło się nie tyle spalać, co jakby samo przeobrażało się w płomień, jak gdyby było z niego złożone, by następnie wraz z nim rozpłynąć się w mroźnym nocnym powietrzu. Widząc agonię swego pobratymca, ostatni z oponentów paladyna spróbował gwałtownym atakiem skończyć walkę, rzucając się do zwarcia z młodzianem. Lennard ugiął kolana, wbijając swoje spojrzenie w pałające szaleństwem czerwone oczy stwora. Nie czuł już żadnej trwogi, wyczuwał, że jest teraz panem sytuacji i wielokrotnie przerasta przeciwnika swymi umiejętnościami. Natarł na niego i błyskawicznym sztychem przebił brzuch bestii zagłębiając miecz po sam jelc, wyciągnął go, po czym zakręcił nadgarstkiem chlastając krótkim cięciem bestię w aortę. Krwawiąc, stwór runął klepiąc głucho o ubitą ziemię. Opadający kurz zaciągnął kotarę na scenie walki, obwieszczając koniec ostatniego aktu.

 

Las ucichł, zaś całun ciszy otulił go łagodnie niczym matka dziecko zbudzone w środku nocy nagłym koszmarem. Po chwili powrócił na łono snu, a zaległa wszechobecna cisza ocuciła Lennarda, wyprowadzając go z bitewnego szału. Dotyk mroźnego powietrza ostudził gorące ciało. Napływające do płuc wraz z każdym krótkim, przerywanym oddechem chłodne powietrze powoli uspakajało go. „ Zwyciężyłem, szybko i bez odniesienia żadnej rany" pomyślał ukontentowany. Zaraz jednak zmarkotniał. Nie dawał mu spokoju humanoidalny wygląd tych stworzeń, zanadto przypominający ludzką sylwetkę. Na darmo wertował stronice swojej pamięci, szukając choć jednej wzmianki o wspomnianych stworach. Najwyraźniej nie było to coś powszechnie znanego, więcej – być może jakaś nowa plugawa rasa potworów zaczęła niedawno stąpać po ziemi, bądź teraz wypełzła ze swego ukrycia.

 

-Panie rycerzu, panie rycerzu! – doleciał go rozpaczliwy krzyk. Przemagając własne zmęczenie, poderwał się na nogi gotów zmierzyć się z nowym niebezpieczeństwem.

 

– Co się dzieje?! – zapytał pozostając w bojowej pozycji, nie opuszczając ani na chwilę swej gardy.

 

-Panie, Adela, ona….. ona umiera! – wydusił z siebie nieszczęśliwym głosem wieśniak.

 

-Na Najwyższego, co jej się stało!? – krzyknął paladyn, gwałtownie łapiąc go za fraki – no mówże!

 

-Nie-e-e-e, nie wiem!- wyjąkał przerażony chłop – panienka nagle, kiedyście walczyli, krzyknęła i padła zemdlona. Z początku myślałżem, iże to ze strachu, alem potem obaczył, że panienka nie oddycha. Błagam! – splótł dłonie i nieomal zalewając się łzami krzyknął – ratujcie naszą panienkę!

 

Młodzieniec puścił wieśniaka i pędem ruszył ku wozowi. Jakieś przeraźliwe poczucie winy zaczęło kołatać do jego świadomości. W końcu dopadł wozu i susem wylądował na nim. Delikatnie ujął Adelę za nadgarstek, próbując wyczuć puls. Nagle poczuł delikatne mrowienie pod jednym z palców. A więc żyła! Ułożył ją w bezpiecznej pozycji, bacząc jednocześnie, czy puls się utrzymuje. Poczynał widzieć coraz mniej wyraźniej, czuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie.

 

– Prędko, zabierajmy się stąd! – krzyknął resztką sił, obracając się ku wieśniakowi siedzącemu na koźle -może ich tu wrócić więcej! Ból w czaszce zdawał się ją rozrywać. Chcąc go opanować, Lennard położył się na wozie i spróbował głęboko oddychać. Po chwili poczuł, jak poczyna łagodnie odpływać, a sen zaciąga zasłonę mroku na jego oczach.

 

 

 

**************************

 

 

 

To miejsce zawsze wydawało się jej niesamowite. Kilkadziesiąt jardów od traktu, w las głęboko wgryzała się półkolista polana, wypiętrzona ku niebu niewielkim wzgórkiem. Spomiędzy traw wyrastało kilkadziesiąt pobielanych grobów, zasianych życiem, wyrosłych bezimiennymi mogiłam, nagryzionymi już zębem czasu. Na niektórych sytuowały się kunsztowne rzeźby, przedstawiające elfich władców oraz bogów, stojących na straży spokojnego snu poległych. . Z mroków wyłaniały się ruiny potężnej niegdyś budowli, która ze wzgórza trzymała pieczę nad całą okolicą. Muana Minna, Wieża Pamięci, jak mówił Lennard. Ponoć niegdyś elfowie wznieśli ją tu, ku pamięci swoich braci poległych w bitwie z Lyddą. Paladyn twierdził, iż ze szczytu wieży w słoneczny dzień bystry wzrok elfiego obserwatora dostrzegał światła na Lidal Gatta, strażnicy nad Przełęczą Orłów w Górach Księżycowych, prowadzącą do ostatnich elfich portów w tej części świata, zbudowanych jeszcze za czasów Wojen Starszych. Ponoć wieża rozpadła się gdy pewien elfi architekt chciał naprawić błędy konstrukcyjne, sprawiające, że była ona nieco skrzywiona. Jakkolwiek te historie byłyby zmyślone, Adela uwielbiała słuchać starych, przesiąkniętych romantyzmem podań o elfach, ich miastach oraz wielkim bólu i tęsknocie za utraconymi ziemiami. Cieszyła się, że rozbili tu swoje nocne obozowisko. Pomimo bliskości mogił, nie odczuwała żadnego zaniepokojenia, paradoksalnie miejsce to w naturalny sposób sprowadzało na nią poczucie bezpieczeństwa. Ustąpiły trapiące ją od czasu napaści na szlaku dręczące wizje, a narastający ból głowy zniknął jak za czarodziejskim zaklęciem.

 

Ogień wesoło buzował w ognisku, a jej towarzysze kończyli przygotowania do noclegu. „ Powinnam pójść po Lennarda, nie zjadł jeszcze kolacji. No a ponadto, nie powinien się sam tułać gdzieś po nocy" – skonstatowała Adela. Niespiesznie, drobnymi kroczkami ruszyła w stronę ruin wieży. Morza traw i ziół łagodnie falowały muskane lekko przez jej suknię, świerszcze inaugurowały swój wieczorny koncert. Dziewczyna uśmiechnęła się, rozkoszując się przepiękną, letnią nocą, jej niesamowitym spokojem przykrytym woalem tajemniczości. Podniosła głowę odrzucając w tył swe ognistorude włosy, by móc cieszyć się widokiem cudownego nieboskłonu. Niespodziewanie jej ucho złowiło cichy szept dochodzący od strony wzniesienia. Kierowany głosem wzrok dostrzegł klęcząca sylwetkę przyjaciela. „ Cóż on tam robi– zdziwiła się – ci z Zakonu zawsze byli nieco dziwni, ale żeby gadać z samym sobą?" Niepewnie przybliżyła się do klęczącego, gdy poczuła że jakieś przedziwne ciepło przenika jej członki i poczyna krążyć w żyłach, sprowadzając na nią poczucie niesamowitego spokoju i bezpieczeństwa. W nozdrza uderzył ją zapach kwiatów, a powietrze zdawało się lekko falować. „Co to może być? – chciała spytać swego przyjaciela, ale kiedy na niego spojrzała, doznała dziwnego uczucia jakby był zupełnie nieobecny, odseparowany jakaś przeszkodą, której jej prosty umysł nie potrafił określić. Wydawało jej się, jakby z kimś rozmawiał, ale choć słyszała wypowiadane słowa, nie potrafiła pojąć ich sensu.

 

Lennard poczuł czyjąś obecność. Odwrócił głowę i jak przez mgłę zobaczył białą sylwetkę jarzącą się pośród morza fantastycznych kształtów i przestrzeni. „ To musi być Adela," pomyślał, odwracając wzrok ku stojącej przed nim postaci.

 

-Twoi towarzysze najwyraźniej zaczynają się o Ciebie niepokoić, Lennardzie – odezwał się głęboki głos, którego brzmienie przeszywało uszy niczym huk spiżowego dzwonu.

 

-To dobrzy, troskliwi ludzie, najwspanialszy – powiedział paladyn, chyląc głowę przed postacią odzianą w białą szatę ze złotymi haftami na której zawieszona była stuła inkrustowana najpiękniejszymi drogocennymi kamieniami. Tkany złotymi nićmi kaptur przysłaniał twarz, spod którego wypływały dwa długie kosmyki falujących włosów złocistej barwy. Z pleców postaci wyrastały dumnie rozpostarte olbrzymie skrzydła, pokryte śnieżnobiałymi piórami. Bił od niej niesamowity majestat, pod wpływem którego u człowieka kolana same się zginały. W odróżnieniu od Adeli będącej teraz dla Lennarda jedynie jasną rozmazaną sylwetką, postać była bardzo wyraźna. Niezwykła istota odezwała się ponownie:

 

-Nie mogę ingerować bezpośrednio w sprawy tego świata, mój synu. Wiedz jednakże, iż nadal będę cię wspierał i trwał u twego boku. Twój los jest stopem dążeń i marzeń, trzymanych w ogniu przeznaczenia, lecz ty sam przekuwasz je w ostateczny kształt. Sam musisz odpowiedzieć na swoje pytania.

 

„ A więc jestem między młotem a kowadłem" – skonstatował ironicznie Lennard, głośno jednak odpowiedział – Dzięki ci za twą pomoc, Opiekunie.

 

To powiedziawszy pokornie schylił głowę. Przedziwny otaczający go pejzaż począł się rozmywać, rozpraszać, niczym mgła rozdmuchiwana podmuchami silnego wiatru. W końcu zniknął zupełnie, a paladyn powoli podniósł się z klęczek, biorąc w płuca potężny łyk nocnego powietrza, przywracający go do rzeczywistości. Rytuał Sanktuarium dobiegł końca.

 

-Co ty takiego tutaj robiłeś?– dobiegło go pytanie zza pleców. Paladyn odwrócił się i schylając głowę spojrzał na swą rozmówczynię.

 

-Och, po prostu musiałem się chwilę zrelaksować – odparł patrząc w niedowierzające i na wpół niewidzące oczy swej towarzyszki.

 

-Naprawdę? – spytała kpiąco Adela, która już doszła do siebie po dziwnym przeżyciu– wy paladyni zawsze macie za naszymi ludzkimi plecami jakieś dziwne sprawy. Wyglądałeś, jakbyś do ducha gadał.

 

-Cóż, może coś w tym jest… – uśmiechnął się lekko młodzieniec, po czym raźnym krokiem zaczął schodzić ze wzgórza.

 

To mówiąc spojrzał przez ramię na pagórek, jakby wciąż wierzył, że znajdzie tam odpowiedzi na swoje pytania. Adela zaś ponownie doznała owego dziwnego uczucia, że oto istnieje kapitalna część życia jej przyjaciela, której nie jest i nigdy nie będzie w stanie zgłębić.

 

 

 

* * *

 

 

 

Zatapiający się w horyzoncie pomarańczowy półokrąg słońca zalał rubinowym światłem małą osadę, wraz z wjeżdżającym do niej małym oddziałem konnych. Domy kryły się pośród drzew, znajdując bezpieczne schronienie pod ich olbrzymimi koronami. Niektóre z nich postawione były na drewnianych platformach, tworząc dwupoziomową strukturę połączoną siatką ramp i drabin. Wzniesione z nieheblowanych, surowych desek, pokryte strzechą, acz solidne i praktyczne domki były odzwierciedleniem ducha ich właścicieli. Lennard szybko domyślił się, iż położone nad poziomem ziemi spore budynki służą zapewne jako magazyny i spichlerze, chroniąc w ten sposób przechowywane w nich dobra przed wieloma zagrożeniami. Przed niektórymi domostwami na rusztowaniach rozpościerały się rozpięte zwierzęce skóry, dumnie obwieszczając kunszt łowiecki właściciela. Po lewej dawał się dostrzec niewielki tartak, z którego dobiegał odgłos żęcia piłą oraz ludzkiego postękiwania. Zaprzątnięci swoimi sprawami ludzie zdawali się nie zwracać uwagi na nowoprzybyłego. Osada przywiodła mu na myśl tętniące życiem serce kniei, nieustannie wprawiające wszystko w ruch. Na wprost siebie ujrzał większy parterowy budynek, z porożem jelenia umieszczonym nad wejściem. Sądząc po usytuowaniu w centrum wioski, musiało być to mieszkanie przywódcy osady.

 

„Oto cel mojej podróży – pomyślał Lennard – „jakże wysokie myto musiałem zapłacić, aby móc tu w końcu dotrzeć".

 

Nadszedł czas na ryzykowne posunięcie. Jeśli teraz zdemaskuje swego wroga, na pewno wywiąże się walka. Walka, w której rannych może zostać wielu mieszkańców. Mocniej zacisnął palce na pamiętniku, tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. Ten człowiek był zbrodniarzem. Jeśli w ogóle był to jeszcze człowiek. Zabicie go będzie nie tylko aktem pomszczenia współbrata z zakonu – będzie wyzwoleniem tych wszystkich biedaków spod jarzma tego utajonego tyrana. Uspokoiwszy swe myśli, ruszył drogą. „Sam kształtujesz swoje przeznaczenie. No więc czas w końcu je naprostować!".

 

************************

 

Gałązki cicho trzaskały pod stopami żwawo stąpającego przewodnika oraz kroczącego za nim młodzieńca. Szybkim marszem ruszyli wydeptana dróżką, która wiodła do małego, porośniętego trawą wzniesienia na obrzeżu osady . Ich oczom ukazała się grota, z której powiało chłodnym powietrzem. Ponure miejsce zakłócało pogodny obraz wsi, a w sercu Lennarda umocniło złe przeczucia. Dodatkowo przywitanie z ojcem Adeli nie wprawiło go w dobry nastrój. Nigdy nie czuł szczególnej estymy do tego pijaczyny, jednak widząc go dziś zalanego w trupa, leżącego bezwładnie w barłogu po środku swej izby, stracił dla niego resztki respektu.

 

-To tu – powiedział przewodnik, pokazując paladynowi otwór pieczary ziejący w wapiennej ścianie pagórka. – pójdę z tobą, bo w tej cholernej plątaninie można się łatwo zgubić!

 

„ Mam nadzieję, że zakonni uzdrowiciele uratują Adelę – zastanawiał się w drodze Lennard. Kazał ją odwieść do najbliższego klasztoru w Nydss, w którym to znajdował się szpitalik, słynący ze znakomitych lekarzy. Gorąco wierzył w ich zdolności. Miejscowym wolał chwilowo nie mówić o powadze jej stanu. „Nie chcę przedwcześnie pogrzebać żywego człowieka. Jednak jej choroba mnie niepokoi. Nie było to zwykłe osłabnięcie, ani zawał czy wylew. Choć jej ciału nic nie jest, ciągle miewa po nocach straszliwe koszmary i budzi się wyczerpana. Wydaje się, jakby życie powoli z niej uchodziło. Przyczyna wydaje mi się tkwić w jakiś plugawych siłach. Kto wie, może to nawet sprawka jednego z Nieczystych? Jednak gdyby on tu faktycznie przebywał, ludzie z osady zorientowaliby się już dawno, tymczasem wszystko wydaje się tu toczyć normalnym rytmem. Jednak……" wszystkie tropy prowadzą mnie ku temu miejscu – stwory, dziwna choroba Adeli, pamiętnik– powoli ustawiał sobie w głowie wszystkie drogowskazy, niechybnie wytyczające drogę ku celowi. Lennard mocno zacisnął w dłoni należący do Adeli diamencik. Przykazała mu, aby zwrócił go ojcu jeśli miałaby już nie wrócić, jako pamiątkę po sobie. Dopiero teraz zauważył, iż kamień swoim kształtem przywodził na myśl duża łzę, jakby urojoną przez jakiegoś giganta z wielkiego smutku. „ A Stwórca patrząc na upadek Praojców, uronił siedem łez i padły one pośród równin, tworząc Siedem Jezior Leyssa." – nasunął mu się na myśl werset ze świętych pism.

 

Oświetlając sobie drogę pochodnią, zagłębili się w mroczny korytarz, wsparty gdzie niegdzie dla bezpieczeństwa drewnianymi stelami .Przez jakiś czas kręcili się wąskimi korytarzami, aż w końcu przewodnik zatrzymał się.

 

-Oto i jesteśmy na miejscu – powiedział podnosząc wyżej pochodnię, tak iż bijące z niej światło liznęło strop.

 

Migotliwy blask pochodni wyłonił z ciemności olbrzymią krasową pieczarę. Pośrodku czerniło się lustro podziemnego jeziora, marszczone kroplami spadającymi ze stalaktytów, zaś nad nim w sklepieniu widniał otwór komina. Wpadający przez niego strumień bladotrupiego światła przecinał ostrą klingą ciemności zalegające jaskinię, i zatapiał swe ostrze w tafli jeziora. Cała jaskinia spowita była jąkowymś nimbem niesamowitości. Na krańcu pieczary, paladyn dostrzegł prowizoryczne meble, na których zalegały setki najróżniejszych przedmiotów. Dostrzegł też prycze, na których leżały jakieś postacie. Pomiędzy nimi stała wyprostowana, potężna sylwetka, której kontury rysowały spływające z niej szaty.

 

– Witam w moim szpitaliku, jaśnie paladynie. – powiedziała postać.

 

– Witam, znachorze Ismausie – odparł przywitany – od dłuższego czasu nieustannie was poszukuję.

 

– Czego sobie ode mnie życzy tak zaszczytny gość? Czuję się nobilitowany waszymi odwiedzinami – powiedział, składając ręce z nieszczerym uśmiechem znachor.

 

-Sprowadziła mnie tu ważna sprawa. Mianowicie chciałem zapytać, czy wiesz coś o śmierci nijakiego Rafella?– powiedział z poważnym wyrazem twarzy paladyn.

 

-Nigdy nie słyszałem o osobie o takim imieniu– powiedział rozkładając bezradnie ręce w teatralnym geście – czemuż miałbym o niej wiedzieć?

 

-To proste – odparł paladyn – to za tobą gonił przez ostatnie pół roku swego życia, Ismausie, sługo Myrta! – dokończył wbijając w niego oskarżycielskie spojrzenie.

 

Twarz znachora w jednej chwili stężniała, mięśnie twarzy naprężyły się, a spojrzenie stało się zimne i lodowate.

 

– Czy tak musi się skończyć nasza konwersacja? Nie mógłbyś wyrażać się bardziej dyplomatycznie?

 

-Skuteczność zaczyna się tam, gdzie kończy wyrafinowanie – skwitował dobywając miecza – a teraz odpowiedz, jakim cudem ty wciąż żyjesz?

 

– Och, a więc widzisz to? Czy to nie jedna z tych waszych paladyńskich zdolności? Więc jesteś już po Drugim Scrutinium i to w tak młodym wieku? O ile się nie mylę, twój wzrok pozwala ci pozostając w świecie zewnętrznym patrzeć w sferę ducha, czyż nie? Taka jednoczesna percepcja na dwóch płaszczyznach z pewnością przydaje się wam podczas walk z tymi waszymi upiorami, widmami i demonami.

 

-Odpowiesz mi teraz na kilka pytań, Ismaus – puszczając uwagę mimo uszu kontynuował Lennard, – po pierwsze, jakim cudem wciąż żyjesz, będąc trupem? Skąd wziąłeś tę powłokę? I dlaczego wciągnąłeś w swe niecne sprawki bogu ducha winnych wieśniaków?

 

-Powłokę? – odparł Ismaus a na jego twarz wypełzł plugawy uśmieszek – nie mówisz chyba o mym wspaniałym ciele– kontynuował gładząc swe gładkie ramię– Czyż nie jest perfekcyjne? Nie ma żadnej skazy, jest aksamitne gładkie, co więcej – ma immunitet na starzenie się!

 

-Czemu to zrobiłeś? I co mają do tego ludzie z wioski?

 

-Ach, oni. To nieświadomi ochotnicy mojego wielkiego dzieła stworzenia. Skoro demiurgos dał nam słabe i wątłe ciała, byłem zobligowany ulepszyć jego dzieło! Rok temu całe me ciało było pokryte wrzodami i czyrakami. Kiedy pojechałem pomagać ofiarom zarazy w Renwes, po tygodniu z przerażeniem spostrzegłem, że zaraziłem się od nich Czerwona Śmiercią. W ciągu tygodnia choroba zniszczyła organizm tak bardzo, że ledwie mogłem się poruszać. Opuchnięty język nieomal mnie nie udusił. Wtedy to, kiedy począłem przeklinać dzień mojej decyzji o wyjeździe do Renwis, doznałem iluminacji. Oto objawiła mi się moc i wiedza, jakiej jeszcze nie znałem. Moc, która pomogła mi ocalić duszę i wiedza, która pomogła mi zdobyć to wspaniałe ciało. Kiedy dowiedziałem się, że i w tej wiosce są chorzy, postanowiłem pospieszyć im z pomocą, by służyć im moją wiedza. Wkrótce uda mi się stworzyć człowieka, który nie będzie już posiadał pierworodnej skazy, mianowicie słabego ciała. Lecząc tych ludzi, mogłem podzielić się z nimi moim nowym darem…

 

-A te potwory wałęsające się po lasach?! Czy to cena twojego postępu!? – krzyknął wściekle Lennard.

 

-Nie jestem temu winien. Oni i tak umierali. Ich organizmy okazały się zbyt słabe, zbyt mizerne. Natura ludzka jest zbyt ułomna by ją wyprostować. Predestynacją człowieka jest mizerność. Choć udało mi się tu osiągnąć sukces -nagle uśmiechnął się parszywie do paladyna– wiesz, o czym mówię, prawda?

 

-Pomogłeś jej z dobrego serca!? Czego chciałeś w zamian?! – z furią krzyknął chłopak.

 

-Cóż, chciałem jedynie móc skosztować owocu mojej pracy – powiedział niewzruszonym tonem patrząc się mu prosto w oczy – szkoda, że już umiera. Taka piękna, taka młoda! Stworzenie tej alabastrowej skóry było niezwykle gratyfikującym przedsięwzięciem. Miałbym z niej jeszcze……

 

W tej chwili ze świstem przemknął kołując koło jego głowy sztylet, natrafiając po drodze na ucho. Ismaus ryknął przeraźliwie, po czym chwycił się dłonią za resztki zwisającego mięsa, z których sikała krew.

 

-Ty psie! – ryknął, porzucając swój dotychczasowy, wyważony ton – Wiesz z kim zadarłeś!? Patrz!

 

Świat nagle rozpłynął się, ustępując miejsca niesamowitej przestrzeni zalanej błękitnym światłem, z którego gdzieniegdzie wyodrębniały się niezwykłe kształty. Zwykły świat znalazł się za jakaś nibydeszczowa kurtyną, a ludzie stali się jarzącymi białym światłem sylwetkami. Oto wkroczyli w domenę starszą od samego świata. Sfera ducha. Zaświaty. Rzeczywistość, do której dostęp mieli jedynie wybrańcy pozostający pod opieką Wysłanników. Bądź Przeklętych. Oto dwie postacie stanęły naprzeciw siebie w miejscu będącym odwiecznym polem bitwy dwóch prastarych potęg. W górze ponad nimi dawały się widzieć setki świetlanych oraz mrocznych postaci, które niczym ptaki zebrane w klucz zgrupowały się po dwóch stronach nieba. Twory przypominające kształtem chmury zakotłowały się, po chwili zaczęły walić z nich z wielką siłą gromy. Oto rozpoczynała się walka dusz, walka, w której siła i zręczność fizyczna ustępowały przymiotom ducha, w którą zaangażowane było całe jestestwo. Wszystko to, co dzieje się w świecie, jest jedynie symptomami tego, co dzieje się w sferze duchowej, gdzie początek bierze cała ludzka świadomość. Teraz nastąpiła kontaminacja tych dwóch światów, wywołana przez dwóch śmiałków zdolnych zajrzeć za zasłonę rzeczywistości. Za paladynem pojawiła się postać w białej szacie, której na widok oponenta czoło przeorała głęboka zmarszczka.

 

Przed Lennardem stała, wyższa od niego o głowę, postać spowita w cień, w której zdawał się dostrzegać ludzką sylwetkę. Na karku wyrastały jej dwie pary błoniastych skrzydeł, zaś palce kończyły się przeraźliwie długimi, ostrymi niczym brzytwa szponami, z których każdy miał długość jednego łokcia.

 

-A więc tak wyglądasz naprawdę, parszywcze! – powiedział celując w niego ostrzem miecza – Dość paskudnie, przyda ci się zrobić mały retusz!

 

Bez ostrzeżenia przeszedł do natarcia. Błyskawicznym zrywem ruszył przed siebie, wznosząc miecz do straszliwego ciosu. W ostatniej chwili demon gwałtownym unikiem umknął zabójczemu cięciu, po czym wyprowadził kontratak pazurzastą łapą. Paladyn zwinnie odskoczył w tył, po czym wycelował mieczem przed siebie, szepcząc jakieś słowa. Niebieskawa plama nagle zafalowała, po czym wytrysnęły z niej cztery uformowane na kształt kolumn słupy, i z rykiem pomknęły w bestię. Ta ryknęła przeraźliwie, a z jej powłoki począł sączyć się cień.

 

„ Co się dzieje?" – myślał przerażony wieśniak skulony za wielkim stalagmitem w koncie jaskini-„ Czemu woda z jeziora zachowuje się jak żywa, i czemu uderzyła w znachora?"

 

Bestia postawiła jedną ze swoich nóg w błękitnawej plamie, a cień który z niej spływał począł łączyć się z nią, zmieniając jej kolor na krwistoczerwony.

 

„ Co to? Woda… ona…. to jest krew!!"– pomyślał przerażony chłop. -„ Jak to się stało? Znachor ledwie jej dotknął a nie jest przecie ranny"

 

„ Oto Nieczysty kala wodę, symbol wszelkiego życia, tak jak kala on samo życie swym istnieniem" – przypomniał sobie fragment pamiętnika paladyn – „ a więc to naprawdę sługa Przeklętych!"

 

Nagle demon wyciągnął przed siebie dłonie, a pomiędzy nimi zaczęła formować się z przelewającej się czerwonej masy kula pulsująca piekielnym ogniem. „ Cóż za głupiec, chyba tego tu nie użyje?" – pomyślał Lennard, przerachowując się niestety w swych kalkulacjach. Ze świstem pomknęła w stronę młodzieńca, który automatycznym ruchem wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, szepcząc inkantację. Skrzydlata postać za nim uniosła swe ręce ku górze, po czym kula z impetem uderzyła w Lennarda, który zniknął w epicentrum eksplozji. Paladyn poczuł, jak jego wyprostowana dłoń rozszczepiająca piekielne płomienie słabnie, nogi zaś powoli się pod nim uginają." Nie, nie w takim momencie!"– myślał zrozpaczony czując, jak całe ciało poczyna mu drętwieć– „ nie teraz, gdy jestem tak bliski zabicia tej bestii!!!"

 

Celując w stojącą pod ścianą sylwetkę, wściekle rzucił przed siebie swój miecz, który młynkując ze świstem rozciął powietrze. Nie natrafiwszy na przeciwnika, z głuchym brzękiem odbił się od sali jaskini. „ Spudłowałem! No to już po mnie!". Osłabiony nadmiernym wysiłkiem, padł na kolana łowiąc kątem oka jakiś ludzi wbiegających do groty, oraz osuwające się ze stropu odłamki skalne. Ostatnim obrazem, jaki pamiętał, była zgarbiona sylwetka znachora, pochylająca się nad biurkiem, rozpaczliwie usiłująca chronić znajdujące się tam książki przed walącymi się kamulcami. Naraz rozległ się wielki huk, światło przygasło, a wraz ze znikającym łomotem zniknęła pochylona postać, cicho i spokojnie, odchodząc poza zasięg ludzkich zmysłów. Wszystko zakryła czerń.

 

* * *

 

Lennard z trudem otworzył oczy. Zobaczył niewyraźne, ginące w mroku kształty. Spróbował podnieść głowę, lecz potworny ból w tyle czaszki przyszpilił go z powrotem do ziemi. Spróbował poruszyć kończynami, które zdawały się piec go żywym ogniem, lecz z ledwością uniósł dłoń. „ Chyba nie jest załamana"– pomyślał. Następnie niezgrabnie poruczył nogami. Przyszło mu to z wielkim trudem, lecz przynajmniej miał świadomość, że nie ma urazu kręgosłupa. Zobaczył nad sobą jakąś ciemną sylwetkę. Po chwili rozpoznał w niej jednego z wieśniaków towarzyszących mu i Adeli.

 

– Co..co się ze mną stało?– zapytał z trudem.

 

-Ledwoście uszli z życiem, panie – odparł poważnie chłop – trzymałem ja was i kurowałem w mym domie położonym opodal wioski.

 

-Bardzo wam dziękuję– uśmiechnął się z trudem paladyn– nie zapomnę wam tego. Po chwili twarz mu spoważniała – Co stało się z znachorem? – Nie wiem – odparł wieśniak raptownie napinając mięśnie twarzy – w każdym razie przybyli tu po niego twoi pobratymcy.

 

– Zakon? Tutaj? Ile czasu leżałem nieprzytomny?– zasypał go lawiną pytań pobudzony młodzieniec.

 

-Jakieś dwa. Wieczorem, wtedy, gdy walczyliście z znachorem, przybyli tu rycerze zakonu wam na odsiecz. Skrupulatnie przeszukali jaskinie, przy okazji dobijając wszystkich konających tam chorych – rzucił nienawistne spojrzenie w stronę młodzieńca.

 

– Co? Nie miałem pojęcia, że tu za mną jadą. Ja…..– szukał wytłumaczenia Lennard. „Mistrz Szaweł! Jednak mnie tropił! Ale jakim cudem nie zauważyłem go, choć jechał za mną z całym oddziałem zbrojnych?"

 

-Panie, nie ostawiłbym chorego samego, więc się wami zaopiekowałem, tak jak mnie ojczym i matula nauczyli. Ale teraz, skoroście ozdrowieli, wynoście mi się z mego domu!

 

Paladyn popatrzył przez chwilę na niego otwartymi ze zdumienia oczyma, ale ujrzał szalejące w nich ogniki wściekłości. Najszybciej, jak umiał w obecnym stanie, wstał i zaczął szykować się do drogi. Po chwili był już na podwórzu i przytraczał siodło do swego rumaka.

 

-Dziękuję– powiedział do wieśniaka dosiadając konia – i żegnajcie.

 

-Jedzcie, i niech wam droga prostą będzie, ale nie powracajcie tu więcej– ciężkim tonem odparł mu wieśniak.

 

Lennard lekko uderzył konia piętami i ruszył kłusem, po chwili przeszedł w galop. Przez głowę przelatywały mu setki myśli, gdy poczuł, że cos go uwiera. Dopiero teraz zauważył, że gdy spał wieśniak wsunął mu pod tunikę pamiętnik oraz diamencik należący do Adeli. Zawahał się przez moment, poczym chwycił kłujący go rogiem w serce pamiętnik i cisnął na leśne runo, następnie wziął diamencik i zawiesił sobie na szyi. „ Komu w drogę, temu czas. Tylko gdzie ona mnie zawiedzie"– pomyślał ponuro i ruszył z głośnym tupotem kopyt.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie dałem  rady całości. W sumie nie dałem rady nawet połowie, ale mniejsza z tym. Co mnie odrzuciło - "poetyckość" opisów. Nie lubię takiej formy. Znaczy - lubię, ale w dość ograniczonym zakresie. Raz na jakiś czas - OK. Byle nie za dużo. Tu jest za dużo. 
Podczas opisu walki - ciągle ten "taniec". Powtórzenie na powtórzeniu i powtórzeniem pogania. Nie wiem, czy tak jest przez cały tekst, ale walka pod tym względem jest istną torturą. Ponadto niesamowicie odciągasz uwagę czytelnika od akcji, kiedy po cięciu opisujesz, że od ryku bestii obudził się las, rozeszły chmury i tak dalej. Wpadasz w sidła przyjętej konwencji, a to niedobrze. 
Skoro już przy tych chmurach - najpierw miecz zajaśniał w świetle księżyca, a później chmury rozstąpiły się, ukazując księżyc? Hm?
Nie wiem, skąd ta moda na "karawasz", ale takie słowo nie istnieje. To coś na przedramieniu to karwasz, nie karawasz (bodaj nawet ktoś mnie "poprawiał" pod jednym z moich tekstów na "karawasz"...) Niedowiarkom proponuję sprawdzić w SJP.
Z innych bardzo rzucających się w oczy błędów:
by pochwycić ją dwiema rękoma - może "dwoma rękami"? 
zdradzały wprawność bojową - wprawę.
a krągłości wyznaczające jej kontry - kontury? Rozumiem, że dziewczyna jest postacią komiksową? Może to nawet jest poprawne, ale dla mnie źle brzmi.
przywołując krótką reministencję - reminiscencję.
ponieważ ma małą skazę - pewnie tego nie wiesz, ale znacząca większość diamentów i brylantów (jak również wszystkich szlachetnych odmian korundu) sprzedawanych w zakładach jubilerskich i na targach kamieni ma mniejsze lub większe skazy. I wcale nie oznacza to, że można je mieć za niską cenę. 
kunsztownie oszlifowany, mieniłby się niczym prawdziwy brylant - może dlatego, że byłby prawdziwym brylantem?
A, no i niemal tradycyjnie dla debiutantów - źle zapisujesz dialogi. Poradnik Mortycjana powinien być odpowiednim lekarstwem na tę przypadłość. Miejscami też mieszasz dialogi z przemyśleniami bohatera, co wprowadza chaos i dezorientację.

To tak z samego początku. Jeśli się z czymś nie zgadzasz, to po prostu uznaj, że nie mam racji. Gdybyś jednak chciał się odcinać pod którymś z moich opowiadań (ostatnio dość modna forma odpowiedzi na moje złośliwości), to proszę robić to  pod najnowszymi (na liście w moim profilu są u samego dołu, u góry są stare). 

Abstrahując od powyższych - jakiś potencjał widać. Polecam trening, będzie przednio. Jeśli, oczywiście, wcześniej się nie zniechęcisz. I, znów tradycyjnie - dużo czytać (klasyków!), bo tego nigdy za wiele.

Pozdrawiam 

Nowa Fantastyka