
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sazok zdecydowanie nie był typowym wojownikiem. Raczej cherlawy, średniego wzrostu, do tego ledwo z małym zarostem( co zuchwalsi plotkowali, że goli się więcej niż raz na miesiąc, ale mało kto pokładał wiarę w takie bzdury). Oczywiście typowy wojownik zazwyczaj nosi przy sobie sprzęt pomocny przy wszelkiej rodzaju dyskusji tzw. "ciężkie argumenty". Były to młoty kowalskie, dwuręczne miecze lub topory. No i nie zapominajmy o czymś co ochroniło by nas od argumentów naszego dyskutanta. Powszechne w użyciu są pełne zbroje płytowe, lub cokolwiek co jest twardsze niż zakuty łeb woja( chociaż znani są i tacy, którzy ciosy blokują brodą).
Sazok wyglądał odrobinę inaczej. Zamiast zbroi płytowej miał na sobie lekki pancerz ze skóry, na próżno doszukiwać się u niego jakiegoś miecza czy tym bardziej topora. Sazok wychodził ze słusznego założenia, że skoro biega niezbyt żwawo, lepiej nie obiążać się zbędnym balastem, a przecież ucieczka to jeden z bardziej praktykowanych manewrów taktycznych( choć Sazok wolał to nazywać "przegrupowaniem sił"). Oczywiście wojownik bez broni to jak elf bez spiczastych uszów, takoż i nasz bohater miał jakieś wyposażenie. Przy pasku miał rusznic– małą broń palną, którą posługiwał się z niemałą wprawą( co prawda trafienie czegoś oddalonego o więcej niż 10 metrów było zadaniem niemożliwym, ale broń idealnie nadawała się do rozbijania skorup twardych orzechów). W chwili obecnej rusznic odgrywał rolę raczej ozdobnika( choć orzechy nadal rozłupywał), gdyż ostatnie naboje Sazok zgubił podczas przegrupowania sił przed bandą goblinów, gdzieś na południowych pustkowiach.
Przy pasku dumnie pobłyskiwały przedstawicielki trochę innego typu broni. Gwiazdki, używane przez wojowników stawiających bardziej na zręczność niż na siłę, bywają naprawdę zabójcze. Co prawda Sazok jak już było powiedziane nie jest zbyt silny, ale co do zręczności… Jest jeszcze gorzej. Jest bardziej silny niż zręczny, a siłą nie ustąpywał mu żaden z goblinów próbujących dorwać Sazoka gdy ten się przegrupowywał. Już jakiś czas temu nasz dzielny wojownik myślał o sprzedaży tej egzotycznej broni, ale jakoś od ostatniego incydentu wolał ich nie dotykać. Zresztą związana jest z tym śmieszna historia z brodą krasnoluda w roli głównej, ale może o tym kiedy indziej…
Oczywiście każdy człowiek oprócz zad ma także walety… ekhem… to znaczy oprócz wad ma także zalety. Zdecydowanie Sazok umiał postąpywać z ludźmi. Nie był zbytnio urodziwy, ale jego twarz była dziwnie… miła( co nie jest wyczynem porównując ją do innych awanturników). Także Sazok był miły, umiał tak pokierować rozmową, by rozmówca powiedział więcej niż zamierzał. Nawet kidy zachowywał się wrednie, a nie miło ludzie patrzyli na to jak na wybryk małego chłopca.
No i co jak co, ale Sazok to nie prymityw jak większość w jego profesji. Inteligentny( nie jakoś nadzwyczajnie, ale tzw. "górne stany średnie"), z umiejętnością czytania i pisania nadawał by się raczej na maga. W tym miejscu można wspomnieć o tym, że Sazok a i owszem uczył się w szkole magów, ale został wyrzucony za ukrywane upodobania heteroseksualne. Wśród magów jest to obraza, równa temu gdy jakiś krasnolud ogolił by sobie brodę, lub elf zaczął normalnie mówić.
Miasto to ulubiony teren działań Sazoka. Nie jest tak niebezpiecznie jak na zewnątrz, a i zjeść można normalnie. Co prawda dostać w łeb można i w biały dzień na głównej ulicy, ale złodzieje rzadko kiedy odgryzają ręce, zazwyczaj zadowalają się sakiewką.
Tak czy owak zbliżał się dla Sazoka wielki dzień. Dosłownie, gdyż dzień dopiero zaczynał nastawać, a słońce powoli, ale nieubłaganie wykręcała ręce księżycowi, sprowadzając go do parteru. Kilka godzin temu nasz bohater uzyskał niezwykle ciekawą wiadomość, wraz z mapą, która potwierdzała te informację. Otóż mapa dotyczyła miejskich kanałów, gdzie poniekąd ukrywali się kieszonkowcy. Kieszonkowcy raczej nie byli ulubionym typem ludzi Sazoka, ale za to gdy teraz o tym pomyślał uśmiechał się błogo… No bo co kieszonkowcy trzymają w bazie? Nie mówiąc o tym, że takie złodziejaszki zazwyczaj nie grzeszą posturą, dzięki czemu nie powinni sprawiać kłopotów nawet takiemu nietypowemu wojownikowi.
Teraz Sazok rozważał dwa możliwe warianty postępowania. Zgłosić to straży miejskiej i zainkasować kilka miedziaków, albo samemu wybrać się i ukarać osobiście tychże przestępców. Co prawda najlepiej by było gdyby nikogo nie zastał w domu, a jedynie górę złota mówiącą do niego "moi obecni właściciele mnie nie dopieszczają. Weź mnie, będziemy razem tak szczęśliwi, ja i ty".
"Czas zabrać się do akcji" pomyślał Sazok i wyszedł z mrocznego zaułka rzucając na bok skręta( beztytoniowy, z witaminami zatwierdzony przez główny urząd ds. wyrobów tytoniopodobnych). Po przejściu kilkunastu kroków doszedł do swego celu, właz prowadzący do kanałów wydawał się jednakże dość ciężki. Sazok splunął siarczyście( często to ćwiczył, od czasu konkursu w spluwaniu w dal) i zawziął się do roboty. Właz jednakże ani drgnał. Ludzie przechadzający obok– a było ich sporo– mijali Sazoka z obojętnością, większość z nich nie dziwił widok mężczyzny próbującego wyzwiskami i chaotycznymi ruchami otworzyć cokolwiek, gdyż było to małe piwo w porównaniu do tego co działo się po zmroku.
Sazok zdenerwowany wyciągnął rusznic i chciał strzelić, w ostatniej chwili orientując się, że podczas ostatniego przegrupowania się zgubił wszystkie naboje i wolałby po nie już nie wracać. Jednakże po chwili wojownik ujrzał coś na pokrywie, zatarty a do tego pewno stary, napis
"Zaspawane w 753 z rozkazu króla to stary piernik!".
Dzięki wrodzonej inteligencji Sazok zorientował się, że ostatnie kilka wyrazów to robota jakiegoś młodziana. Tych gości Sazok szczególnie nie lubił. Zostaw konia przed karczmą, a rano zastaniesz go pełnego napisów, z czego większość to pochwała jakiegoś klubu grającego w niezwykle popularną w kraju grę "piłka nożna". Sazok nigdy nie rozumiał fascynacji tą dyscypliną. Co może być ciekawego w bandzie spoconych kolesi biegających za głową gościa, który nie zapłacił w terminie podatków( urzędnicy to zdecydowanie jedne z najstraszliwszych bestii). O wiele bardziej pouczające są walki kobiet w błocie. Byle nie krasnoludzkich.
Tak czy owak nie było się czym przejmować. Właz był zaspawany, ale w końcu znajdzie się jakiś niezaspawany, znając szczęście Sazoka będzie to ostatni w mieście. Tym razem jednak fortuna mu sprzyjała. Kolejny właz napotkał ledwo kilkanaście metrów dalej, dodatkowo niezaspawany, co troszkę zdziwiło Sazoka.
W kanałach śmierdziało. No cóż taka jest natura kanałów, że zazwyczaj śmierdzi. Nie mówiąc o szczurach i wielkich aligatorach, które wyrastają z małych zółwiów spuszczanych w toalecie.
Mapa wydawała się nie kłamać. Każdy mężczyzna rodzi się z naturalną umiejętnością odczytywania mapy, a Sazoka co prawda trochę naciągając, ale można by zaliczyć do kategorii mężczyzn.
Oczywiście w kanałach można napotkać wiele niebezpieczeństw. Choćby niech będzie to przedstawiciel gatunku szczurów olbrzymich, który właśnie stoi przed naszym dzielnym herosem. Rozpoczął się pojedynek.
Najpierw pojedynek na nerwy. Sazok wpatrywał się w szczura, szczur w Sazoka. Człowiek zaczął się pocić na twarzy, szczur zapewne także by się pocił na twarzy, gdyby takową posiadał. W końcu wszystko się rostrzygnęło. Szczur niewytrzymał i odwrócił wzrok. Wojownik wykorzystał tę chwilę sięgając po jedną z gwiazdek, niestety pokaleczył się w ręce i przez przypadek skacząc z bólu wskoczył do rzeki składającej się głównie a a) śmieci, b) gorszych rzeczy. Sazok wygrał pojedynek, ale nigdy się o tym nie dowiedział, gdyż był zajęty krzykiem gdy szczur padał przez nagły, acz straszliwy atak serca.
Po jakimś czasie Sazokowi udało się wyjść z smródki. Wyglądał… hmm… niezbyt ciekawie. Bardziej niż odchody ogra niż pełnoprawny przestawiciel ludzkiego gatunku, ale śmierdział jeszcze gorzej. Przypominało to perfumy krasnoludów, tyle że w sumie nie było aż tak intensywne. Na szczęście mapa nie zamokła.
Sazok po chwilowej dezorientacji zorientował się gdzie jest i podążył w stronę skarbu. "Mój sssskarbie…", tak myśl o złocie dodawała skrzydeł. Wtem usłyszał jakieś głosy… Dochodziły z głebi, a więc Sazok ukrył się za załomem, tak by pozostać niezauważonym chociaż na chwilę, by zauważyć co i jak… No tak…
" Czemu do cholery myślałem, że to kieszonkowcy?". W tym momencie przyda się małe wyjaśnienie dla czytelników( tak wszystkich trzech). Pozyskanie informacji w tym przypadku było dość nietypowe. Nie była to rozmowa przy kuflu piwa… W nocy w karczmie "Wesoły Dzik" Sazok był świadkiem pewnego niezwykłego zdarzenia. Jacyś niezbyt miło wyglądacy jegomoście napadli na paladyna( który umilał sobie noc kozim mlekiem), robiąc mu niemałe kuku. Większość gości Wesołego Dzika nie zwróciła na to uwagi, ale Sazok miał też niezwykła zdolność dostrzegania różnych interesujących wydarzeń. Zauważył że bandyci nic nie zabrali z ciała paladyna! Hej, przecież paladyni zazwyczaj mają jakieś artefakty czy cuś, zazwyczaj warte kilka sztuk złota. Sazok próbował powstrzymać nerwy. Gdyby podbiegł do ciała paladyna i zaczął je plądrować– ooo to by zwróciło uwagę gawiedzi. Zaraz zostałby stratowany przez tłum głodnych kasy szui i sępów. Sazok sępem nie był i nie jest, ale po co ma się zmarnować coś, skoro on może to coś dobrze spożytkować? Powoli wstał z krzesełka i niby od niechcenia podszedł w kierunku paladyna, ani razu na niego nie patrząc.
"Chłopcze", Ci paladyni zawsze spoglądają na innych z wyższością "Chłopcze, musisz mi pomóc". Po chwili Sazok dostał mapę i informację by udać się do króla, gdyż w kanałach ukrywają się przestępcy. Co prawda niczego więcej Sazok się nie dowiedział, gdyż paladynowi się po chwili zmarło( co potwierdziło Sazoka, że zamiast polegać na sile i bogach, lepiej po prostu MYŚLEĆ. Gdyby paladyn oddał bandytom mapę, Ci zapewne by go oszczędzili, a ten miałby czas na kontrofensywę. Cóż, niektórzy po prostu nie zdają sobie sprawy ze znaczenia przegupowania sił).
"Głupi, głupi, dlaczego myślałem że to kieszonkowcy? Jakimi kieszkonkowcami zajmował by się paladyn?" "Dlatego pomyślałeś o kieszonkowcach, gdyż takowi zazwyczaj gromadzą spore łupy…" "No tak, ale ci goście na 100% nie są kieszonkowcami…", " Zamknijcie się obaj i patrzcie!" Gorliwa dyskusja między jaźniami Sazoka trwała by zapewne dłużej, gdyby nie słuszna uwaga tej ostatniej.
A było na co patrzeć… Bogato ubrani jegomoście, chronieni przez wielkich strażników, rozmawiali z… orkami. Z największym wrogiem ludzi, bestiami, które myślą tylko o mordowaniu kobiet i gwałceniu kurcząt.
Kilka jaźni było jednym z problemów Sazoka, ale jeszcze żadna z nich nie położyła swojej wielkiej łapy na jego barku. Ale jeśli nie jest to jego jaźnia, to kto? Może lepiej się nie odwracać?
" My nie lubić szpiega"– zabrzmiało w tyle. Tak to zapewne właściciel ogromnej łapy. Dodając do tego raczej brak elokwencji w wypowiedzianych słowach, Sazok wiedział, że ma małe szanse w bezpośredniej walce. Z przegrupowaniem też będzie ciężko.
Cios. Sazok upada, a w ostatnich zajawkach widzi wielką, zieloną uśmiechniętą mordę z kilkoma zębami wyglądającymi jak zardzewiałe sztylety. Przytomność powoli odchodzi, zostawiając miejsce dla błogiej nieświadomości.
Dlaczego imię bohatera to twój nick czytany wspak ?
@Lord Vedymin
Test na spostrzegawczość ;) A tak serio to napisałem to dobre kilka lat temu, znalazłem ostatnio i wrzuciłem tutaj z ciekawości. Już nie pamiętam dlaczego nazwałem tak głównego bohatera.