
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przed oczyma znów dało się widzieć hologram Beneta. Pojawił się bez żadnego ostrzeżenia.
-Wykonałem zadanie sir, lecz mam złe nowiny.
-Gadaj, że chłopie bo mam znacznie ważniejsze rzeczy na głowie. – ponaglił tropiciela kapitan, skupiony na wyświetlaczu komputera.
-Pani Generał tutaj nie ma.
-Jak to nie ma? – powtórzył Klark po żołnierzu.
-Przeszukałem cały magazyn i nic. Musieli ją zabrać zanim tutaj dotarłem. Kapitan odwrócił się tyłem do stołu, przejechał dłonią po włosach, niszcząc swą starannie ułożoną fryzurę, po czym dodał.
-Przeszukaj komunikatory każdego najemnika, którego tam zabiłeś. Może coś odnajdziesz.
-Zrozumiałem. Bez odbioru. – hologram zniknął, a Klark usiadł w swym fotelu. Zamyślony wpatrywał się jedynie w ekran komputerka. Wreszcie zwrócił się ku jednemu z operatorów mówiąc.
-Czy jest jakaś wiadomość od Admirała Solona? – nim ktokolwiek zabrał głos, holoprojektor ponownie się uruchomił, wyświetlając wizerunek mego ojca.
Nie przypominał on na pierwszy rzut oka człowieka, spędzającego całe życie na wojaczce. Wysoki, o dumnej postawie, wyraźnych rysach twarzy i tych oczach ze spokojem spoglądającymi na każdy aspekt życia. Gdyby losy naszej rodziny inaczej się potoczyły, złożę się, iż zostałby głównym przedstawicielem Imperium Orła w galaktycznej radzie.
-O wilku mowa. – wymamrotał Klark.
-Proszę, proszę. Wielki Klark Jorgan szuka pomocy! Ten Klark Jorgan, pogromca Nuregan znad Uort?
-Jack! – kapitan uciszył go, by wreszcie wysłuchał co ma do powiedzenia. – -Skończ z żartami i lepiej przeczytaj raport, którym ci posłał.
-Już to zrobiłem. Lecimy już do was, lecz wątpię byśmy dotarli na czas.
-Ile wam zajmie przelot? – zauważył Klark.
-Godzinę.
-A co z innymi flotami? – odezwałem się. – Któraś odpowiedziała na wezwanie?
-Thomy? – przerwał ojciec, nieco zaskoczonym tonem. – To ty?
-Tak tato. – odparłem. – Przetransportowali mnie tutaj, po tym jak napadli na nasz dom.
-Co…! – krzyk Jack'a został w mgnieniu oka przerwany. Wyglądało jakby ktoś zablokował przekaz. Nie pomyliłem się.
Nadzieja rozbrzmiała alarmem bojowym. Nieprzyjacielska armada wychodziła z nadprzestrzeni. Nie mogąc niczego dojrzeć przez kopułę, skupiłem wzrok na hologramie wyświetlonym ponad stołem. Ukazał nam dokładnie, z czym przyjdzie nam się zmierzyć i nie było to coś, czego oczekiwałem. Jeden za drugim, przybywali, gromadząc się na wprost od naszej pozycji. W ciągu sekund, kosmiczna pustka zaroiła się Xarlońskimi maszynami, a nadal przybywało następnych. W całym życiu, jeszcze nigdy nie widziałem czegoś tak spektakularnego.
Setki okrętów, ogromnych kolosów, budzących istny postrach wśród ludzi, lub całkiem niewielkich, niemalże jednocześnie odpaliłyi. Widząc na obrazie istny grad pocisków, protonowych, jonowych, rakiet, cholera wie czego tam nie było, lecących wprost na nas, poczułem jak maleje mój zapał do walki. Nastał jeden z tych momentów gdzie wątpiłem w zwycięstwo.
Wtem usłyszałem głośny i stanowczy głos kapitana.
-Cala moc do tarcz! – tylko w ten sposób mogliśmy przetrwać tak skoncentrowany ostrzał. Pole siłowe, otaczające całą gwiezdną konstrukcję, zajaśniało, delikatną, błękitną poświatą sygnalizując gotowość do odparcia pierwszej salwy.
-Trzymać się mocno! – rzucił kapitan na moment przed uderzeniem.
Wreszcie salwa oddana przez Xarlończyków zderzyła się z osłoną, wstrząsając całą stacją. Nie poddała się jednak, ochroniła nas. Coś jednak mi mówiło, że nie da rady robić tego do chwili dotarcia posiłków.
-Moc tarcz spadła do 86%! – wrzasnęła operatorka trzymająca pieczę nad przesyłem energii. – W takim tempie utracimy pole w przeciągu sekund!
-Po moim trupie. – szepnął Klark i powiedział do mikrofonu komputerka. – Do wszystkich jednostek! Rozpocząć natarcie! Trzymać się planu a może wyjdziemy z tego zwycięską ręką. – przekazał rozkazy wszystkim jednostkom zgromadzonym wokół stacji, gotowym do starcia.
W akompaniamencie setek naszych dział, ryczących donośnie przy oddawaniu każdego pojedynczego strzału, Ziemskie siły obronne pomknęły ku formacjom Xarlońskim, górującymi tak siłą ognia jak i liczebnością. Ktoś inny powiedziałby, żeśmy bez szans, ale nie Klark. Znał słabości każdej wrogiej maszyny i zamierzał wykorzystywać je do bólu. Przeciwko kolosom, dochodzącym nawet do dziesięciu kilometrów, posłał małe kanonierki oraz korwety. Kluczową rolę odgrywała zwrotność. Ogromne krążowniki, strasznie powolne i pozbawione miejsca do manewru, stawały się łatwym celem, dla małych i diabelnie szybkich statków. Mogły bezkarnie, wlecieć w ich szyk, do woli siejąc zniszczenie. Oczywiście Xarlończycy odpowiadali ogniem, jakżeby inaczej, lecz najczęściej chybiali, a pociski uderzały w ich własne jednostki. Sami się załatwiali. Pozostałe siły, czyli pancerniki, liniowce oraz kilkadziesiąt bojowych satelitów, rozstawił po obu stronach Nadziei, tworząc istny mur, mający za zadanie zapewnić odpowiednio potężne wsparcie ogniowe. Wszystko szło jak należy, do czasu.
Tuż za armadą pojawiły się jeszcze dwa nieprzyjacielskie okręty giganty. Allak Gren Xa, w dosłownym tłumaczeniu z Xarlońskiego znaczy Potężne Światło Boga. Będące w zasadzie latającymi, ośmiokilometrowymi działami subprotonowymi, miotały wiązki energii, obracające w pył wszystko co stanęło na ich drodze. Ani najpotężniejsze pole siłowe ani najgrubszy pancerz nie mogły tego przetrzymać.
Klark nie zrażony tym widokiem, a wręcz przeciwnie, uradowany tak wspaniałym wyzwaniem, bez namysłu powiedział.
-Nastał Sąd panie i panowie. Włączamy stoper i robimy wszystko by zniszczyć oba okręty. Posłać bombowce wraz z myśliwcami, niech uporają się z cholerstwami raz na dobre.
Czas dziesięciu minut, przez nas nazywany Sądem Ostatecznym, stanowił ich największą wadę. Tak gigantyczna broń, po podróży w nadprzestrzeni, musiała się rozgrzać, by nie wybuchnąć przy odpaleniu, naładować ogniwa i starannie wymierzyć. Dopiero wówczas stawał się zagrożeniem. Inaczej był zaledwie latającą kupą żelastwa.
Lecz nie nadszedł jeszcze koniec niemiłych niespodzianek, o nie. Tuż po przybyciu Allak Gren Xarów, zjawił się ostatni nieprzyjacielski okręt, zwany potocznie Imperatorem. Z jego pokładu obcy prowadzili oddziały jakby znając każdy nasz ruch. Rzadko widywane w galaktyce, pojawiały się wyłącznie w miejscach gdzie Wielka Szóstka musiała odnieść zwycięstwo. Nie napawało to zbytnim optymizmem, gdyż jak dotąd Imperium Orla udało się wygrać tylko dwie bitwy, z flotami przezeń dowodzonymi. Dokonał tego mój dziadek a następnie ojciec. No cóż, trzeba wierzyć, że da się radę, tylko tak przezwyciężymy przeciwności losu. Jorgan ku memy zaskoczeniu nie brał zupełnie pod uwagę ataku na tenże okręt, wolał skupić się na słabszych ogniwach.
Wpatrzony w hologram bitwy widziałem jak nasze siły, złożone z szybkich jednostek, myśliwców oraz bombowców, wdzierają się w szyki nieprzyjaciela, niczym włócznia rozdzierając ciało ofiary, zadając na wstępie niezwykle duże straty. Większość nieprzyjaciół albo uciekała z dala od głównej walki, chcąc odzyskać stabilność pół siłowych, albo doznawali tak poważnych uszkodzeń, że w wielkiej kuli ognia zmieniali się w kawałki pogiętego żelastwa. Dudnienie i warknięcia, towarzyszące wystrzałom z dział Nadziei, nie milkły, dodając swe dwa grosze do nieustannego ostrzału prowadzonego z burt okrętów i satelitów zebranych wokół stacji.
Wszystko układało się zgodnie z założeniami planu Klarka. Powoli zyskiwaliśmy przewagę, okupując to niestety sporymi stratami własnymi. Nagle wszystko zwróciło się przeciw nam. Hologram pokazał zbliżającą się z zawrotną prędkością chmarę Xarlońskich Kul. Myśliwców bojowych o kokpicie w kształcie sfery, z podczepianymi doń różnymi podzespołami bojowymi, często w kształcie długiego, bogato zdobionego szpikulca. Ich ilość wystarczyła by roznieść Nadzieję na strzępy.
-Natychmiast zawrócić myśliwce! Muszą nam pomóc w obronie! – krzyknął Kapitan gdy to, bez żadnego ostrzeżenia, czujniki komputera poczęły wariować.
Coś bardzo dużego wyszło z nadprzestrzeni, zajmując pozycje po lewej flance armady najeźdźców.
-Kapitanie! – podniósł głos jeden z operatorów, spoglądając na Jorgana. – To nasi! Flota Normandia odpowiedziała na wezwanie!
Normandia, czwarta co do wielkości flotylla Imperium Orła, specjalizowała się w bezpośrednich i niezwykle szybkich najazdach na planety. W jej skład wchodziła masa wielkich okrętów, budową i uzbrojeniem przystosowanych do łamania szyków oraz blokad wroga. Bez chwili zwłoki, nasi nowi nowo przybyli towarzysze, ruszyli do skoncentrowanego natarcia, nie dając zbyt wiele pola do manewru Xarlończykom.
Wtem obok wyświetlonego pola bitwy ukazał się obraz, naczelnego lidera Normandii, Admirała Bora Karula, murzyna oszpeconego w dawnych latach w wyniku wypadku na stacji kosmicznej.
-Witaj przyjacielu. Jak się masz? – słychać było iż bardzo cieszył się ze spotkania.
-Radziliśmy sobie, do chwili gdy spostrzegłem masę kul zmierzających ku mojej pozycji, z wielką prędkością. – odparł Jorgan licząc wrogie formacje, których o dziwo nie mogliśmy zidentyfikować. W jakiś sposób blokowali nasze skanery dalekiego zasięgu. Musieliśmy czekać aż znajdą się wystarczająco blisko, a do tego czasu nie mieliśmy pojęcia, czy to bombowce czy tudzież myśliwce. A to miało spore znaczenie jeśli mieliśmy przetrwać.
-Natychmiast prześlę rozkazy do moich eskadr. Do ich przybycia lepiej wzmocnij tarcze – zaproponował Bor po czym natychmiast przerwał łączność.
-Słyszeliście go! – zawołał Kapitan. – Przekierować połowę energii z uzbrojenia do pola siłowego. Informujcie mnie na bieżąco o stanie tarcz. – rozkazał, po czym znów wbił wzrok w hologram pola bitwy. Nagle stacją wstrząsnęła silna eksplozja.
-Sir, zniszczono jeden z naszych generatorów. Moc tarcz spadła do 60%.
-Jak to możliwe! – wrzasnął lekko zaniepokojony. – Przecież osłona powinna zatrzymać każdy ich strzał!
-Z informacji wynika, że na moment przed wybuchem, tarcza w okolicy generatora, osłabła od skupionych trafień pocisków jonowych. – poinformował nas jeden z operatorów.
Klark wyraźnie załamany oparł się o stół, szepcząc coś pod nosem.
-To nie mogło być to. Co mi umyka.
-Kapitanie! Za kilka sekund chmara Kul wejdzie w zasięg naszych skanerów. – usłyszeliśmy głos kobiety.
-Ale wtedy znajdziemy się w zasięgu ich broni. – wyszeptał do siebie, na tyle głośno, że mogłem go słyszeć. – Weź się w garść Klark. Zrób coś bu dowalić tym… – zamilkł. Wyglądał jakby go olśniło. Bez dalszych namysłów, stanął dumnie wyprostowany, spoglądając na czas pozostały do Sądu. Wskazywał dokładnie pięć minut.
-Zmniejszyć moc tarcz do 40%! – zaczął. – Całą uzyskaną energię przekierować do stanowisk ogniowych po czym namierzyć formację Kul. – nie musiał długo czekać na wykonanie zadania.
-Zrobione!
-Wszystkie stanowiska! Strzelać bez rozkazu! – krzyknął Klark uderzając pięścią o blat.
W jednej chwili odezwał się ogłuszający ryk setek baterii dział. Pociski mknęły niepowstrzymanie, przez gwiezdną pustkę niosąc śmierć każdemu kto stanął na ich drodze. Dostrzegłszy na hologramie jak chmara Kul rozprasza się pod zmasowanym ostrzałem, Klark uśmiechnął się delikatnie.
-Sir. Pańska taktyka się sprawdza. Jednostki wroga są w rozproszeniu.
-I o to mi chodziło!
Na moment zapanowała wielka euforia i nikt nie zwrócił uwagi na wynik skanu, prócz mnie.
-Jest mały problem. – przerwałem.
-Jaki? – spytał kapitan z blednącym uśmiechem.
-Tam nie ma żadnych bombowców. To najzwyklejsze myśliwce przechwytujące.
-Co z tego? – spytał jeden z operatorów.
-To, że Kule takie nie są przystosowane do niszczenia stacji bojowych. Nie dałyby rady nawet uszkodzić tarcz.
-Solon ma rację. – odparł poddenerwowany Klark.
-To gdzie one są? – ciągnał radiooperator. Kapitan oparł się o stół chcąc to przemyśleć.
-Odwracają naszą uwagę, tylko od czego? – mówił czekając na jakiś znak z nieba. – Generator padł bez żadnego ostrzeżenia, jakby ktoś przedarł się niepostrzeżenie przez naszą linię i atakował wyłącznie najważniejsze punkty stacji, chcąc osłabić cały system.
Wtem podniósł głowę, a za nim wszyscy przebywający w sali. Przez kopułę, na czerni kosmicznej pustki, dostrzegłem niewielkie, błękitne błyski światła.
-Są nad nami! – wrzasnął Klark. – Zamknąć śluzę ochronną. –
Bariera, zaprojektowana by w nagłych przypadkach osłonić kopułę, poczęła się zamykać bardzo szybko. Niestetyi nim objęła cały iluminator, o pole siłowe uderzać poczęły bomby energetyczne, uniemożliwiając działanie systemów ochronnych. Siadła cała elektronika. Pogasły monitory, światła wszystko szlag trafił. Potężna osłona, zdolna wytrzymać każdy cios, padła po paru bombach EMP. Mostek stał się całkowicie bezbronny. Musieliśmy coś prędko uczynić nim kolejne bomby, tym razem silnie wybuchowe, rozniosą miejsce na strzępy.
-Wszyscy opuścić mostek! Natychmiast! – rzucił Klark po czym zaczęliśmy uciekać w kierunku wyjścia. Śluza nie otworzyła się natychmiast, także oberwała od wybuchu energetycznego, i by ją ruszyć, jeden z operatorów zabrał się za kalibracje konsolety. Każda sekunda spędzona na mostku przybliżała nas do strasznej śmierci. Mężczyzna dobrze to wiedział i pracował jakby go stado byków goniło. Przełączył parę kabli i nagle grodź zajęczała, otwierając się wolno. Rzuciliśmy się do wyjścia, by tylko jak najdalej od tej śmiertelnej pułapki. Po drugiej stronie usłyszeliśmy silne eksplozje, wstrząsnęły pokładem lecz nie przełamały szklanej osłony. Technik ponownie zabrał się za grzebanie w kablach, tak, by tym razem, wielkie wrota zatrzasąć. Oba skrzydła zetknęły się ze sobą odcinając zagrożone pomieszczenie. Nagle kolejny wybuch, który niemalże nas powalił. Z wnętrza doszedł przytłumiony odgłos trzaskanego szkła a następnie głucha cisza. Podciśnienie wyssało powietrze z mostku, zastępując je lodowatą próżnią.
-Było blisko. – powiedziałem gdy się nieco uspokoiło.
-Co teraz kapitanie? – spytał jeden z operatorów.
-Udajcie się do zapasowego centrum kontroli i powiadomcie Admirała Karula, aby nie atakował myśliwców przechwytujących, a skupił się na bombowcach atakujących szczyt stacji. Dołączę jak tylko będę mógł. – wszyscy natychmiast zebrali się na równe nogi i pobiegli w stronę najbliższej windy.
-A co z nami? – zapytałem gdy zniknęli za zakrętem.
-Muszę wejść z powrotem na mostek. Zostały tam bardzo ważne dane, których nie damy rady odzyskać w inny sposób.
-Mam nadzieje, że wiesz co robisz Klark.
-Wiem, a teraz biegnij do hangaru 427. Czeka tam Tarner ze swymi ludźmi. Zabiorą cię na Ziemię.
-Tylko uważaj na siebie. Mama nigdy by mi nie wybaczyła, że pozwoliłem ci zginąć. – odparłem i ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Złapałem najbliższą windę, która zabrała mnie na poziom 11 – KG, gdzie znajdowało się wspomniane pomieszczenie. Biegnąc opustoszałymi korytarzami, bez przerwy słysząc odgłosy toczącej się bitwy, dotarłem do hangaru.
Na miejscu zastałem całą eskadrę Szerszeni, najlepszych pilotów w całej galaktyce, latających na specjalnie zaprojektowanych dlań myśliwcach wielozadaniowych, o długich smukłych sylwetkach nadających im niespotykanie groźnego wyglądu. Piękne maszyny, jakby dopiero co wyszły z fabryki, stały zaparkowane jedna obok drugiej w równym szeregu, na wprost od szerokiego wylotu hangaru z pięknym widokiem na toczącą się gwiezdną batalię.
Jim Tarner, dowódca tego dwunastu osobowego zespołu, przykuwał uwagę nie tyle sławą co wyglądem. Bystre zielone ślepia, krótkie brązowe włosy i twarz jakby mu ją sam Michał Anioł wyciosał. Do tego równie doskonała sylwetka ciała. W swym czarno czerwonym, charakterystycznym dla całej eskadry, kombinezonie prezentował się wyjątkowo dobrze. Zauważywszy jak wchodzę odezwał się głosem ze słyszalnym, aczkolwiek delikatnym, Niemieckim akcentem.
-Thomy? Co tutaj robisz dzieciaku? – jego zastępca, Nick zeskoczył z kontenera i wyjaśnił.
-Rozkazano nam przetransportować Solona na Ziemię Jimmy.
-To teraz jesteśmy niańkami, tak ? – odparł oburzony Tarner.
-Ja tego nie wymyśliłem – wyjaśniłem po czym w hangarze, na parę sekund, pogasły światła.
-Co to było? – zapytała jedna z podwładnych kapitana wyraźnie zaniepokojona.
-Takie rzeczy dzieją się jedynie gdy coś naprawdę wielkiego wychodzi z nadprzestrzeni. – wyjaśnił technik Szerszeni. Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeliśmy przez pole izolacyjne, stając się świadkami przybycia najpotężniejszego okrętu Imperium Orła jaki kiedykolwiek powstał w historii Ziemi.
CDN.
Wciąż trwam w podziwie dla twojego słownictwa. Podobało mi się przywoływanie nazw Xalarońskich (nie wiem, czy nie pomyliłam nazwy...). Z pewnością jesteś niesamowicie pochłonięty twórczością tego typu, a że nie jesteś doswiadczonym autorem (jak wnioskuję z poprzednich tesktów), gratuluję wykonania. Ponadto myślę, że bardzo wczułeś się w pisanie tego tekstu, który zapewne pochłonął wiele twojego zaaangażowania. Jakoś tak czuć przez te zdania... i mam nadzieję, że mi się nie wydaje.
I wreszcie zrozumiałam, co mnie w tym tekście drażni. Czasem po prostu zabijasz swojego bohatera, a opowiadanie czyta się tak, jakby było pisane w 3 os. Brakuje mi takich prostych zdań, których jest bardzo niewiele; "stanąłem naprzeciwko klarka", "wytarłem spocone dłonie", etc. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli. Chciałabym wiedzieć, czy bohater wpatruje się w ziemię czy gestykuluje dłońmi, uśmiecha się czy drapie po głowie. A na podstawie tekstu nie poznaje się narratora prawie wcale. I to mi przeszkadza.
Moim zdaniem z każdym tekstem pniesz się w górę... Zobaczymy, co napiszę po ostatniej części.