- Opowiadanie: Solon - Dziesięć Kryształów - Początek część 2.

Dziesięć Kryształów - Początek część 2.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziesięć Kryształów - Początek część 2.

Witam ponownie ludzi z Nowej Fantastyki.

Oto 2 część mego prologu ( spóźniona tak, ale kto by tam czekał ) podczas pisania, ktorej wziąłem pod uwagę komentarze z części pierwszej. Starałem się jak najlepiej by tym razem było lepiej i wierzę, że tak właśnie jest. Dziękuje za pomoc każdego, kto napisał w kometarzach sensowną i pełną spostrzeżeń opinię i proszę o więcej. Muszę walczyć ze swymi błedami, gdyż tylko tak będę mógł być dobry w tym co kocham.

A teraz bez dalszych wstępów.

 

……………..

 

Ponad zewnętrznymi partiami atmosfery ujrzeliśmy przeogromną stację kosmiczną. Nadzieja. Podzielona na pięć sekcji, dochodziła do dwudziestu kilometrów długości. Zapytacie czemu aż tak wielka? No cóż, pojęcia nie mam, ale jak głosi znane powiedzonko „ Im coś większe, tym jest lepsze". Sprawdza się. Stanowiła majstersztyk ludzkiej technologii, mogła przy pomocy setek ciężkich baterii dział, walczyć przeciwko dziesiątkom wrogich statków naraz. Czyn godzien podziwu. Pół milionowa załoga pełna bardzo odważnych ludzi oraz obcych, przedkładających bezpieczeństwo Ziemi ponad własne życie.

Wieża kontroli lotów pokierowała pilotem Pijawki do hangaru 450, znajdującego się niemalże na szczycie budowli. Wahadłowiec delikatnie podszedł do lądowania, minąwszy pole utrzymujące atmosferę w pomieszczeniu na poziomie zdatnym do normalnego życia, ostrożnie, zważając szczególną uwagę na stojące dookoła transportery dyplomatyczne, osiadł na płycie lądowiska. Nie zwlekając, opuściłem pokład wahadłowca, by natychmiast natknąć się na komitet powitalny. Był nim sam kapitan Klark Jorgan, znany na całą galaktykę bohater niejednej kampanii. Krąży o nim legenda, jakoby to pod jego dowództwem, nikt nigdy nie zginął. Oczywiście to bzdura, lecz działa na umysły żołnierzy. Prawdą jest, iż gdy dowodzi, straty w ludziach są minimalne. Czterdziestopięcioletni mężczyzna, naznaczony wieloma bliznami, o krótkich czarnych włosach, obserwował mnie z uwagą, sprawdzając czujnym okiem czy jestem cały i zdrów. Towarzyszącym mu trzem medykom rozkazał machnięciem ręki mnie przebadać. Odgoniłem ich od siebie mówiąc.

-Zostawcie mnie do cholery. Przecież nic mi nie jest!

-Chciałem mieć pewność Thomy. – odparł natychmiast Klark odsyłając lekarzy.

-Wiem, wiem. – zakończyłem siadając na jednej z setek metalowych skrzyń, których pełno było w hangarze. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie odgłosami szwendających się wokoło pilotów, Klark zabrał głos.

-Mam złe wieści synu. – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. – Grupa broniąca waszego domu została wymordowana, nim dotarły tam posiłki. Nie mamy pewności czy i Karen spotkał ten sam los, gdyż jej ciała nie odnaleziono. Jedyna poszlaka to sygnał jej pancerza, który wskazywał położenie, gdy straciła przytomność.

-Wskazywał? – wtrąciłem w połowie.

-Przestał działać po kilku minutach. – wyjaśnił. – Wyglądało jakby napastnicy wynieśli ją z domu i przewieźli w jakimś pojeździe. Moi ludzie ich poszukują, lecz na razie bez rezultatów. Przykro mi. – w jego głosie rozbrzmiewało przygnębienie, jego także strata ta bardzo dotknęła. Mama była jego kuzynką oraz najlepszą przyjaciółką jednocześnie. Obaj czuliśmy się jednakowo źle, lecz ja próbowałem tego nie okazywać, nie przy tylu ludziach. Musiałem go jakoś pocieszyć, chcąc samemu poczuć się lepiej.

-Wyjdzie z tego. Mama jest jak amazonka, potrafi walczyć do upadłego, nawet śmierci spojrzy w oczy, tylko po to by skopać jej tyłek i powrócić z nową krzepą. – na krótki moment twarz Klarka pojaśniała, nawet się uśmiechnął.

-Tak…– otarł łzę spływającą po policzku. – … tu się zgodzę. Karen to zaradna dziewczyna. Twoja młodsza siostra, Sara, odziedziczyła to po niej. – urwał, by usiąść przy mnie wyjmując z kieszeni, niezwykle drogiego, pięknie szytego munduru w barwach szarości, buteleczkę zawierającą niewielką ilość wódki. Jego ulubiona, Kadże z planety o identycznej nazwie. Jorgan zwilżył gardło jednym łykiem i ukrył na powrót pojemnik.

-Pijesz na służbie? – spytałem nie mając mu tego za złe, wiedząc jak źle się teraz czuje.

-Eee tam. Przecie i tak tym świństwem człowiek się nie upije. A wracając do Karen, to chyba wiem kogo posłać, by ją odszukał.

-Przecież masz tam ludzi, zajmujących się sprawą.

-Mówisz o tej bandzie idiotów, co nazywają siebie technikami Imperium Orła? Nie umieli by znaleźć słonia, nawet gdyby stał im przed oczyma!

-Dysponujemy taką technologią i nie umiemy znaleźć paru zabójców? – rzekłem z lekkim zażenowaniem.

-Śmieszne prawda? – natychmiast odparł.

-To o kim tak dokładnie wspominałeś?

-Znasz go dobrze Thomy. – dodał wystukując jakąś komendę na klawiaturze komunikatora, zamontowanego w karwaszu na przedramieniu.

-Ben słyszysz mnie? – powiedział nawiązawszy łączność.

Ben Benet jeden z najlepszych Ziemskich tropicieli i zarazem najmłodszy, bo dopiero dwudziestu trzy letni, pułkownik jaki kiedykolwiek istniał w lądowych siłach zbrojnych Imperium Orła. Nieraz udowadniał swą wartość na polu chwały. Osobiście nigdy nie mieliśmy przyjemności się poznać, mówiono, że działa jak magnes na kobiety. Blond włosy, błękitne oczy, łapy silne jak u niedźwiedzia i jeszcze ten nieprzeciętny intelekt. Wiele z jego wynalazków znalazło zastosowanie w naszych siłach zbrojnych.

-Głośno i wyraźnie sir. – usłyszeliśmy w odpowiedzi głos młodego mężczyzny.

-Masz nowe zadanie. Wysyłam dane kodowanym pasmem. Za godzinę chcę mieć zdany raport i lepiej, by zawierał jakieś konkretne informacje.

-Przyjąłem.

Przerwali połączenie zaraz po ukończeniu przesyłu. Klark wstał na równe nogi by ruszyć natychmiast ku windzie odrzutowej. Dołączyłem doń prędko chcąc o coś spytać.

-Mogę cię poprosić o przysługę Klark? – zacząłem maszerując u jego boku.

-Pewnie.

-Dowiedz się co stało się w domu Klary?

Nie odpowiedział jednak od razu. Szedł dalej naprzód ze spuszczonym wzrokiem aż nie stanęliśmy przy konsolecie windy. Coś go powstrzymywało.

-Więc? – ponagliłem, bez rezultatów.

Odezwał się wraz z przybyciem naszej kabiny.

-Poczyniłem już pewne kroki w tym kierunku. Najpóźniej jutro otrzymam raport.

-Dzięki przyjacielu. – odparłem wchodząc za nim do ciasnego cylindra, mającym zabrać nas ku najwyższemu punktowi całej stacji kosmicznej.

Winda zatrzymała się z charakterystycznym, cichym pomrukiem a drzwi stanęły otworem. Znaleźliśmy się na ostatnim piętrze, najwyższym punkcie całej gwiezdnej cytadeli, gdzie jedynie wybrani mogli przebywać. Garstka najlepszych z najlepszych. Przeszliśmy szereg korytarzy, rozchodzących się w każdym możliwym kierunku, by dotrzeć przed wielką grodź. Mieszcząca się za nią stacja dowodzenia, z ogromną szklaną kopułą zamiast dachu z widokiem na północną część Ziemi, stanowiła miejsce skąd wykwalifikowana kadra, pod przewodnictwem kapitana Klarka, przewodziła siłami podczas bitw. Do tego dochodziło trzydziestu mężów i kobiet, pracujących nieprzerwanie przy super zaawansowanych, ogromnych komputerach, stojących jeden przy drugim pod ścianami pokoju. Obrazy wyświetlane ponad ruchomymi panelami stanowiły jedyną rzecz, jaką widzieli przez większość codziennej służby.

Kontrolowali każdą rzecz dziejącą się na stacji. Od elektryczności po zwykłe spłuczki w toaletach, wszystko było zelektronizowane, podpięte do sieci stacji i doń bezpośrednio. Dzięki nim, wszelki człek czy przedstawiciel obcej rasy wchodzący w skład załogi, czół się bezpiecznie i mógł żyć w normalnych, cywilizowanych warunkach. Niestety, stanowili najsłabsze ogniwo całego łańcucha, ich eliminacja załamałaby morale każdego załoganta i zamiast walczyć, pewnie wszyscy by uciekali do kapsuł ratunkowych. Jak domino. Pewnie sobie pomyślicie, że skoro chroni ich zaledwie szklana kopuła, to nie jest żadnym problemem zniszczyć to miejsce. Z początku, sam tak sądziłem. Zdanie natychmiast zmieniłem widząc jak specjalne pole siłowe, chroniące kopułę, jest w stanie wytrzymać ostrzał zdolny zrównać Nowy York z ziemią.

Kapitan zasiadł na jednym z dwunastu miejsc przy szerokim, okrągłym, białym stole, stojącym w samym sercu pokoju. Przy nim specjalna Rada Nadziei sprawowała kontrolę w kryzysowych sytuacjach. Każde stanowisko radnego posiadało oddzielny komputer indywidualnej analizy, pozwalający poszczególnym członkom na bieżąco śledzić informacje. Usiadłem przy Klarku by razem wyczekiwać informacji od poszukiwacza. Godzinę spędziłem w milczeniu, od czasu do czasu sprawdzając wiadomości internetowe. Szukałem jakichkolwiek oficjalnych doniesień o pożarze w domu Klary. Niczego jednak nie zdołałem odszukać.

Panująca nieznośna cisza, w której słychać było jedynie stukanie palców Jorgana o blat, przerwana została przez cichy pisk jego komputerka. Mały czerwony przycisk, informujący o nadchodzącym połączeniu, mrugał nieprzerwanie. Klark wpatrzony weń nie reagował, siedział głęboko w fotelu podpierając głowę o dłoń. Wyglądał jakby wcale nie chciał poznać prawdy odkrytej przez Bena. Wreszcie nie wytrzymał, wcisnął guzik.

Nad stołem wyświetlił się zielony hologram Bena, lekko zniekształcony przez szalejące burze.

-Zgłasza się Benet. Jestem dokładnie przed domem Solonów. Wstępne oględziny zakończone i wygląda na to, że zapakowali panią Generał do jakiegoś pojazdu repulsarowego. Nie pozostawił żadnych widocznych śladów, prócz wgniecenia w gruncie gdzie stał wyłączony. Wykorzystałem mój specjalny sprzęt, do wyselekcjonowania pozostałej po nich energii. Będę w stanie teraz wyśledzić sygnał i pójść za tropem. Zdam kolejny raport, jak tylko się czegoś dowiem.

-Przyjąłem. – odparł kapitan wstając z fotela. – Pamiętaj jednak, byś nie atakował bez wsparcia. Nie zamierzam tracić tak wyśmienitego żołnierza, a tym bardziej wyciągać cię z opresji, tak jak ostatnio. – poinformował splatając ręce na piersi.

-Sytuacja z Larrnor już się nie powtórzy sir. – kontakt został zerwany a niewyraźny hologram rozpłynął się w powietrzu.

-I co teraz? – spytałem. Jorgan pochylił się nad konsolką po czym nawiązał łączność z głównym hangarem.

-Uwaga! Transportery Ważka z eskadry 5 mają być postawione w stan gotowości. Powtarzam. Ważki z eskadry 5 mają być postawione w stan gotowości. Dalsze instrukcję przekażę dowódcy formacji – przerwał by powrócić na fotel kapitana. Wzrokiem nie odbiegał ani ma moment od ekranu komputera, wystukując coś na klawiaturze. Jego twarz, przeorana starą blizną po szrapnelu, biegnącą od lewej części czoła przez nos po podbródek, wyglądała upiornie w delikatnej poświacie monitora. Mogła wiele powiedzieć o jego wojskowej przeszłości. Człowiek ten widział już chyba wszystko co galaktyka mogła mu do zaoferowania. Wśród podwładnych budził ogromny podziw i jeszcze większy respekt. Polecenia padające z jego ust zawsze wykonywano bez dwóch zdań, z największą precyzją i dbałością. Mówił niskim, spokojnym głosem, wzbudzającym zaufanie, świadczącym o wielkiej pewności siebie.

Niespodziewanie, zaledwie po kwadransie, Benet ponownie się odezwał. Obraz ukazał się nad stołem.

-Kapitanie odnalazłem ich. Znajdują się jakieś czternaście kilometrów na zachód od ostatniej zanotowanej pozycji lokalizatora. Okopali się w starym magazynie. Okna, drzwi wszystko mają obstawione. Przypuszczam, że jest ich około czterdziestu, nie próbowali bowiem zacierać śladów. Dostrzegłem ciężkie uzbrojenie, spodziewają się zmasowanego kontrataku.

Główny komputer, przed panelem, którego siedział Klark, natychmiast odnalazł opisane miejsce i dał nam trójwymiarowy obraz terenu pod hologramem łowcy. Wszystkiemu się dokładnie przyjrzeliśmy, próbując wymyślić odpowiedni plan działania.

-Widzieli cię? – zapytał Jorgan.

-Myślę, że nie ale mogę się mylić.

-Nie atakuj Benet. Czekaj na wsparcie. Będzie tam za jakieś 6 minut.

-Kapitanie, z całym szacunkiem, ale mógłbym ich załatwić sam bez żadnego hałasu. Jeśli przetrzymują tam panią Generał, to gdy ujrzą Ważki zapewne ją zabiją. – słysząc to kapitan zamilkł, zamyślił się.

-Dobra. – zgodził się wreszcie. – Ale pamiętaj, że jeśli coś pójdzie nie tak, to jesteś tam sam.

-Dziękuję sir. Bez odbioru. – przekaz został zakończony, obraz zniknął i mogliśmy jedynie czekać.

W tej samej chwili, gdy dogasały ostatnie lampki holoprojektora, jeden z ludzi siedzących przy komputerach, krzyknął do kapitana.

-Sir! Mamy kłopoty!

-Jeśli to kolejna awaria głównego generatora, to nie chcę o tym słyszeć! – odparł zrezygnowanym głosem kapitan, skupiony na wyświetlaczu osobistej konsoli.

-To coś znacznie poważniejszego sir. Radar nadprzestrzenny wychwycił liczne sygnatury Xarlońskich okrętów zbliżających się do Ziemi.

Klark zastygł z przerażeniem w oczach na kilka sekund, podobnie jak ja. Nie mogliśmy uwierzyć w coś takiego. Potężna Szóstka nigdy dotąd nie zapuszczała się w okolice Układu Słonecznego, omijając okoliczne przestrzenie szerokim łukiem. Obawiali się możliwej zemsty. Co ich podkusiło do dokonania tak zdesperowanego ataku.

Przeczuwałem najgorsze.

-Ilu ich jest? – w głosie Klarka usłyszałem lekką nutkę zaniepokojenia.

-Setki. Dokładna ilość nieznana. Czas przybycia to pięć minut! – dodał kontroler.

Zapadła grobowa cisza. Oczy wszystkich zwrócone były ku dowódcy. Każdy z osobna oczekiwał rozkazów. Oparłszy się o stół Jorgan przemówił podniesionym głosem, aby każdy obecny na sali go idealnie słyszał.

-Wysłać wiadomość do każdej Flotylli, znajdującej się najbliżej nas. Któraś musi przybyć z pomocą. Powiadomić także Ziemię o masowej mobilizacji. Każdy statek zdolny zadać jakiekolwiek zniszczenia ma się tu pojawić pod moją bezpośrednią komendą. Zbierzcie również z okolicy wszystkie satelity obronne, ich działa będą nam bardzo pomocne. Załogę zaś postawić w najwyższy stan alarmowy. Gdy te bydlaki tu przybędą powitamy ich w należyty sposób.

Na te słowa rozbrzmiały wszystkie syreny Nadziei. Pół milionowa załoga zerwała się na równe nogi, przygotowując kosmiczną cytadelę do dramatycznej walki. Tysiące baterii dział nagle zbudziło się do życia, czekając na swą okazję do zadania bólu Xarlońskiej flocie. Setki myśliwców opuściło hangary formując szyki defensywne dookoła Nadziei a z matczynej planety, ku zadowoleniu Klarka, przybyły z pomocą liczne okręty wszelakich rodzajów. Od potężnych krążowników, tak zwanych Molochów Kosmosu, których nic nie było w stanie zatrzymać, po lekkie fregaty obronne osiągające zawrotne prędkości. Co najmniej setka jednostek odpowiedziała na wezwanie, ustawiając się w formacji obronnej, zasłaniając gwiezdną konstrukcję przed możliwym ostrzałem. Kapitan jednakowoż miał inny pomysł. Natychmiast rozkazał rozstawić statki po obu stronach Nadziei, chcąc zmusić Xarlończyków do skupienia ognia na nas, zostawiając w spokoju okręty wojenne. Mogliśmy tak zminimalizować straty. Podniesiono tarcze ochronne, ustawione na maksymalną moc, a tysiące dział rozgrzewało lufy. W powietrzu czuć się dało słodki zapach nadchodzącej walki, byliśmy doń świetnie przygotowani. Wierzyłem w nasze zwycięstwo. Pozostało jedynie czekać i obmyślić dobry plan obrony.

Koniec

Komentarze

Druga część wydaje mi się zdecydowanie lepsza.
Podobało mi się:
wprowadzenie, ciekawe i zacheciajace do dalszej lektury
naturalność dialogów
większa ilość opisów niż w poprzedniej części
barwne słownictwo.
I braki, które zauważyłam:
są błędy, które przypadkiem wychwyciłam
niewiedza momentami wcale mnie nie intrygowała, ale irytowała
bezpośrednie zwroty do adresata (powinienieś albo je wykasować zupełnie, albo zwiekszyć ich ilość)
dla mnie twoja powieść momentami jest nudna (nie bierz sobie jednak tego do serca, bo czytając znanych teksty o podobnym klimacie znanych i cenionych autorów również mi się to zdarza).
Mam nadzieję, że moja opinia ci pomoże. Nie odbieraj wytkniętych ci błędów za złośliwość. Jestem pewna, że jeśli naprawdę kochasz tworzyć, to uda ci się dotrzeć tam, gdzie zmierzasz.

Nowa Fantastyka