
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
OFIARA.
Nad miastem panował wieczorny półmrok, kiedy detektyw otrzymał wezwanie. Dyspozytor wspomniał o morderstwie na tle rabunkowym, lecz Patrick McReary wiedział, że było to kolejne zabójstwo w serii. Cztery ofiary w ciągu miesiąca, widać morderca zaczął się spieszyć, być może popełni w końcu jakiś błąd. Być może tym razem zostawi jakiś ślad. Spojrzał na zegarek, marną podróbkę rolexa, na którym dochodziła dwudziesta. Na szybce zauważył rysę, której wcześniej nie widział.
Pięć minut później był już na miejscu. Nie wysiadł od razu z samochodu. Otworzył schowek i wyjął z niego małe, czarne pudełko z rysunkiem pirackiej czaszki. W środku pobrzękiwały cztery kapsułki, pełne białego proszku. Detektyw był już zmęczony tą sprawą, drażnił go brak dowodów, chciał jak najszybciej dopaść tego zwyrodnialca. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś przeoczył. Dlatego potrzebował tego białego proszku, który poprawiał wzrok, wyostrzał zmysły i przyspieszał proces myślowy. Skutkami ubocznymi nie miał zamiaru się teraz przejmować.
Na miejscu stali już funkcjonariusze skutecznie powstrzymując gapiów przed wtargnięciem na miejsce zbrodni. Ludzie to banda zidiocianych krów, które pchają się wszędzie gdzie wydarzy się coś ciekawego, nie myśląc o konsekwencjach. Gdyby mógł wysłałby takich na roboty społeczne.
Detektyw McReary z trudem przedostał się przez ten tłumek i podszedł do techników zabezpieczających dowody.
– Mamy coś?
– Pan detektyw McReary? – Zapytała wysoka blondynka.
– To ja.
– Ewelin Pepper, będziemy razem pracować.
– Dobrze. – Odparł krótko. Co innego zaprzątało teraz jego głowę. – Mamy coś? – Ponownie zwrócił się do technika.
– Kobieta, około 25 lat, azjatycki typ urody. Ciało tak jak poprzednie sześć zostało dokładnie wymyte, wszystkie włosy zostały wygolone a oczy wyłupane. Poza tym na nadgarstkach zostały ślady od sznura, lecz jego kawałki zostały dokładnie usunięte razem z wierzchnią warstwą skóry. Siniaki na ramieniu mogą wskazywać na szarpaninę z mordercą. Paznokcie zostały równo obcięte, lecz pod jednym została warstwa brudu. Wysłałem już do laboratorium, być może uda się ustalić nawet materiał genetyczny sprawcy. – Na dźwięk tych słów detektyw niemalże podskoczył. Czyżby morderca w końcu popełnił wyczekiwany błąd? McReary chciał od razu jechać do laboratorium, ale wiedział że jeszcze tutaj nie skończyli. Tymczasem technik mówił dalej. – Zgon nastąpił mniej więcej cztery godziny temu, ciało podrzucono tutaj przed godziną. Żadnych dokumentów, zrobimy zdjęcia i postaramy się ustalić kim była. Tyle.
-Przyczyna zgonu?
– Najprawdopodobniej uduszenie. – Czyli tak samo jak ostatnio.
– Dziękuję. – Detektyw skinął głową, po czym ruszył do dwójki policjantów stojących nieopodal wejścia do budynku. Trzeba przyznać, że kiepsko wybrał sobie miejsce porzucenia ciała. Zaułek był całkiem dobrze oświetlony, z pobliskich budynków był pewnie dobry widok, co znaczyło tylko jedno. Z jakiegoś powodu się spieszył. Tylko jakiego?
– Mamy jakiś świadków? – Zapytał policjantów.
– Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.
– Jak coś, dajcie znać.
– Jasne.
McReary rozejrzał się dokładnie po okolicy. Narkotyk powoli zaczynał działać, a detektyw coraz wyraźniej wszystko widział. Poczuł delikatny zapach męskich perfum jednego z policjantów. Drogie. Ciekawe jak go na nie stać, w końcu pensja krawężnika nie należała do największych. Ale to nieważne. Podszedł do ciała spojrzał na otarcia na nadgarstkach. Pod skórą zauważył malutki kawałek liny, którą była skrępowana. Wskazał go technikowi a sam skierował swój wzrok na puste oczodoły ofiary.
– Nie może znieść jak na niego patrzą. Nie lubi spojrzeń swoich ofiar. – Ewelin podeszła z drugiej strony zwłok.
– Dlaczego je goli? – Azjatka nie miała nawet brwi.
– Żeby były czyste? – Był to tylko domysł, jednak zdaniem detektywa mógł być całkiem trafny. Poza tym zabójca bardzo się starał by nie zostawić żadnych śladów. Brud spod paznokci oraz kawałek włókna z którego wykonano linę dawały pierwszą szansę na jakąkolwiek identyfikację.
Wyostrzony wzrok detektywa trafił na dekolt swojej nowej partnerki, po czym zsunął się na piersi i sterczące sutki. McReary wyobraził sobie, jak wyglądałaby nago.
– Mamy tu coś jeszcze do zrobienia? – Wyrwała go z zamyślenia.
– Nie, skoczymy do laboratorium. Może udało się już coś ustalić. – Po czym oboje wstali i ruszyli do samochodu detektywa.
ROŚLINA.
Laboratorium przywitało ich wyjątkową sterylnością oraz silnym białym światłem odbijającym się od białych ścian, białych płytek podłogowych i posrebrzanego sprzętu. Wszystko to niemiłosiernie atakowało pobudzony zmysł wzroku detektywa na tyle mocno, że przyprawiało go o fizyczny ból, jakby dwie rozgrzane szpile wbijały się w górną część oczodołów i przebijały prosto do mózgu.
– Macie coś? – Zapytał z trudem.
– Nie mamy nic, co mogłoby wskazać zabójcę. Jednak pod paznokciem znaleźliśmy fragmenty zarodników Erysimum menziesii, bardzo rzadkiej rośliny. Rośnie już tylko w jednym miejscu na świecie, na wybrzeżu Kaliforni.
– To trochę daleko. – Zauważyła Ewelin.
– Od nas kawał drogi, ale gatunek ten jest pod ochroną, tak więc każda chęć domowej uprawy musi zostać odnotowana w Narodowym Centrum Botanicznym.
– To prawda. – Przyznał technik. – W centrum znajduje się lokalna filia.
– Świetnie. Zajmij się tym. – Polecił Ewelin, sam z ulgą opuszczając to miejsce tortur. McReary czuł delikatne wibracje żołądka, zwiastujące nadejście w niedługim czasie skutków ubocznych. Detektyw i na tą okoliczność był przygotowany. W samochodzie woził drugie, tym razem białe pudełko, w którym znajdowały się bladożółte tabletki, przedłużające efekty działania pierwszych na tyle, by organizm nie przeżył szoku, gdy się skończą.
Siedział już dłuższą chwilę w samochodzie, walcząc z narastającymi wymiotami. Zastanawiał się, czy może za późno zdecydował się zażyć drugi proszek. Jednak dolegliwości zaczynały słabnąć.
Po chwili zadzwonił telefon.
– Co masz?
– Zbadaliśmy ten kawałek włókna i znaleźliśmy na nim materiał genetyczny, ale tylko dziewczyny.
– Kim ona jest?
– Tu się pojawia problem, nie mamy jej danych w bazie. Poczekamy na zgłoszenia o zaginięciu. Może jej znajomi lub bliscy ją rozpoznają.
– Dobra, dzięki Sam.
– Spoko. – Rozłączył się. Jedynym śladem jaki mógł teraz podjąć, był mały zagrożony wyginięciem kwiatek. Jeżeli znajdzie ogród w którym rósł, pozna tożsamość dziewczyny. Do dziś nie znali nazwisk poprzednich ofiar. Zabójca zrobił się nieostrożny.
Dźwięk telefonu powoli przebijał się przez senne majaki detektywa McReary. Z trudem otworzył oczy, nie mając do końca pewności, gdzie się znajduje. Był tak zaspany, że nadal niewiele widział, jednak kierując się słuchem zlokalizował wyjącą komórkę.
– McReary? – Usłyszał damski głos.
– Nie, święty mikołaj. – Burknął niezadowolony.
– Te kwiaty hodują państwo Ming, mieszkają niedaleko ciebie. Spotkajmy się tam, będę za godzinę. – Zakończyła połączenie. Detektyw rzucił komórkę na podłogę i zamknął oczy. Chciał odzyskać jeszcze chociaż minutę snu. Dźwięk smsa ostatecznie go rozbudził. Pepper wysłała mu adres domu znajdującego się dwie przecznice dalej.
W końcu, nadludzkim wysiłkiem udało mu się podnieść z łóżka. Zawsze miałem problemy z rannym wstawaniem. Pomyślał, że przydałoby się coś zjeść. Nie chciał brać kapsułek na pusty żołądek. Obiecywał sobie, że jak tylko ta sprawa się skończy, zrezygnuje, jednak teraz nie mógł pozwolić by cokolwiek mu umknęło.
Po raz pierwszy zażył ten wspomagacz ponad pół roku temu. Prowadził wtedy dwie inne sprawy, których szczegółów teraz nawet nie pamiętał. Pamiętał natomiast że zażywany narkotyk w znacznym stopniu pomógł mu je rozwiązać.
Jajecznica była rewelacyjnym pomysłem i jednocześnie jedynym, gdyż w lodówce znalazł tylko jajka. Mocna czarna kawa powinna postawić go nogi. Przyszedł czas na golenie. Wszedł do łazienki, przywitał się ze stojącym w niej mężczyzną i dopiero po chwili zorientował się, że gadał do lustra. Z samego rana zawsze był nieprzytomny. Poranne wstawanie powinno być karane. Spojrzał na swoje odbicie, zarośniętą facjatę z podkrążonymi oczami i uznał że jeszcze nie musi się golić. Poprawił lekko siwiejące włosy, umył zęby i wrócił do kuchni gdy zagotowała się woda.
Szklankę kawy wypił na raz, zagryzł jajecznicą i ubierając się po drodze do drzwi, zszedł do garażu.
Chwilę się zastanawiał, czy brać teraz czy później. Przecież trochę trzeba poczekać, aż zaczną działać, tak więc wziął od razu. Przełknął bardzo dokładnie, a białe pudełeczko postanowił tym razem wziąć ze sobą.
Przejechanie dwóch przecznic nie zajęło wiele czasu, lecz blondynka już na niego czekała. Obrzuciła go lekceważącym spojrzeniem i bez słowa ruszyła do furtki.
Otworzyła im mająca mniej więcej sześćdziesiąt lat niziutka Azjatka.
– Pani Ming? Chcielibyśmy porozmawiać o pani córce.
– O Zuyi? Wyjechała na studia do stolicy. Miała mnie odwiedzić w ten weekend, jednak napisała smsa, że nie przyjedzie.
– Obawiam się, że pani córka nie żyje.
Chwilę później zostawił zrozpaczoną matkę i Pepper, a sam rozglądał się po pokoju dziewczyny. Narkotyk zaczynał działać, źrenice się rozszerzyły, nozdrza chłonęły wszystkie zapachy. Słuch również się poprawił. Wyraźnie słyszał, jak jego partnerka zaczyna wypytywać Azjatkę o znajomych i wrogów córki. McReary dobrze wiedział, że było to bezcelowe. Zabójca wybierał samotne dziewczyny, któryś zaginięcie z jakiegoś powodu nie będzie od razu zgłoszone. Ofiary zapewne były lubiane w towarzystwie, lecz stały zawsze z boku, nie mając własnej grupy znajomych. Były zawsze trochę oddalone od rówieśników, nigdy w centrum uwagi, zawsze trochę z boku.
Był to typowy pokój trochę zagubionej nastolatki. Na ścianach plakaty zarówno popularnych zespołów jak i takich, które widział po raz pierwszy. Na meblach rysunki, na ścianach jakieś wzorki a na biurku zeszyt z wierszami. Widać artystyczna dusza. W kącie pokoju stała gitara, tradycyjna ze strunami, a nie na przyciski jak teraz popularne. McReary podszedł do szafy. W środku były ubrania we wszystkim możliwych kolorach, choć nie wyglądały jakby było często noszone. Za to ciuchy w ciemnych barwach musiały być używane często.
Zaczął przeglądać pozostałe szafki, jednak wśród sterty bluzek, skarpet, majtek i staników nie znalazł nic ciekawego. Już miał zamknąć górną szufladę białej komody, gdy końcem oka coś zauważył. Wspomaganie widocznie nadal działało. Odłożył ubrania i zobaczył okrągłe pudełko. Delikatnie zdjął wieczko, i zobaczył kilka torebeczek białego proszku. Amfetamina, stwierdził po spróbowaniu. Tak więc dziewczyna także lubiła korzystać ze wspomagaczy, lecz w przeciwieństwie do niej, detektyw McReary obiecywał sobie, że zrezygnuję jak tylko skończy się ta sprawa. Teraz przydałoby się ustalić jej dilera.
Na biurku znalazł notes, który przekartkował całkiem dokładnie. Numery do dziewczyn, jakieś daty, serduszko – pewnie numer do ukochanego, numer do matki, babki a także jeden bez żadnego nazwiska. McReary nie zastanawiając się długo, wyjął własny telefon komórkowy i spróbował zadzwonić. Zajęte. Niemniej wrzucił ten numer do swojej książki telefonicznej z myślą że spróbuje jeszcze później.
Podszedł do ramek ze zdjęciami. Przeważały te z matką. Dziewczyna faktycznie była samotna. Obok leżał aparat cyfrowy. Na szczęście baterie nadal działały, więc detektyw McReary przejrzał ostatnie fotki. Nie było ich wiele, daty wskazywały na zeszły tydzień. Dwie przykuły jego uwagę. Widział na nich niby niczym nie wyróżniającą się kamienicę, lecz jeden z lokatorów postanowił ozdobić swoje okna, stawiając na parapecie dwie niewielkie rzeźby gargulców. Był to widok na tyle nietypowy, że Zuyi postanowiła uwiecznić je na zdjęciach. Były ostatnie. Czyżby to tam dokonano zbrodni?
McReary znał tą kamienicę.
Wychodząc z domu Ming zostawili matkę obiecując przysłać funkcjonariusza by zebrać zeznania.
– Powiedziała coś?
– Rozpoznała córkę na zdjęciach. A ty mógłbyś być mniej bezpośredni, trochę empatii ci nie zaszkodzi. – Ochrzaniła detektywa.
– Nie mamy czasu na takie pierdoły, morderca popełnił błąd wobec czego mamy w końcu szansę go złapać.
– Jak będziesz tak pędził, sam popełnisz błąd. Musimy dokładnie wszystko zbadać. – Odparła protekcjonalnym tonem.
– Tutaj masz rację. Pojedź do laboratorium, zobacz czy nie znaleźli czegoś nowego na tym kawałku liny. – Polecił.
– A ty?
– Ja mam pewien trop, który musze sprawdzić.
– Poradzisz sobie sam?
– Oczywiście. – Odparł bez cienia zawahania. Przed opuszczeniem domu ofiary zażył jeszcze jedną kapsułkę z czarnego pudełka. Jego zmysły były jeszcze bardziej wyostrzone, a ruchy coraz szybsze. Ciekawe jaka była granica jego wytrzymałości.
Ewelin pojechała swoim samochodem do laboratorium, a McReary ruszył ku podejrzanej kamienicy.
PIWNICA
Wiedziony wieloletnim policyjnym doświadczeniem, a także często trafnym przeczuciem, zszedł do piwnicy. Kamienica przywitała go wyjątkowo silnym zapachem stęchlizny, jakby nikt od dawna tutaj nie sprzątał. Mogła to jednak być sprawka narkotyku, nie był teraz pewien. Nie było to teraz ważne. Trzymając w jednej dłoni broń, w drugiej latarkę, powoli pokonywał kolejne stopnie. Wilgoć była wszędzie, tworząc na podłodze małe kałuże. Korytarz prowadził w trzy strony, lecz polegając znów na przeczuciu, detektyw McReary ruszył w lewo. Mijał kolejne drzwi, które mimo grobowej ciemności, widział prawie tak dobrze jak w pochmurny dzień, dziękując zarówno światłu latarki, jak i narkotykowi.
W końcu zatrzymał się przy jednych drzwiach. Z wyglądu nie różniły się w ogóle od pozostałych, jednak zapach był przy nich inny. Detektyw określiłby go zapachem strachu.
Odstrzelił kłódkę i wszedł do środka. Nigdzie nie mógł znaleźć włącznika światła, pewnie dlatego że był bardziej w głębi tego piwnicznego pokoju. Mógł jednak zauważyć, że na ścianach była warstwa materiału wyciszającego, zatrzymującego wszelkie dźwięki. Na środku stał łóżko a na stoliku obok leżały brzytwy oraz mały zakrwawiony i zakrzywiony szpikulec.
McReary widział, że znalazł w końcu miejsce zbrodni. Zastanawiał się tylko, czy morderca nadal tu jest. Ostrożnie wszedł do kolejnego pomieszczenia, gdzie zobaczył… mnie. Na jego twarzy malowało się niespokojne napięcie, tak jak na mojej pojawił się rozluźniony uśmiech.
– Stać, policja! – Rzucił żałośnie standardowy tekst i wymierzył we mnie, ze swojego colta. Oczywiście podniosłem ręce do góry, lecz zadałem mu pytanie.
– Jesteś sam, McReary?
– Skąd znasz moje nazwisko?
– Wiem o tobie więcej niż możesz przypuszczać. – Szyderczy uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. – Obserwuję cię już od dawna.
– Kim jesteś? – W jego głosie wyczuwałem zalążek paniki. Nie chciałem tego, ale cóż. Nie mogę go kontrolować. Szkoda.
– Raczej nie świętym Mikołajem.
– Odwróć się i podejdź do ściany, jesteś zatrzymany pod zarzutem morderstwa.
– Tylko jednego? – Zaśmiałem się szyderczo. McReary podszedł i zdzielił mnie korbą pistoletu. Dosłownie poleciałem na pobliską ścianę, detektyw miał całkiem mocne uderzenie. Z nosa poleciała mi krew, brudząc koszule i spodnie. Po chwili brutalnie podciągnięty ku górze stałem przed niespokojnym obliczem władzy.
W tym momencie zadzwoniła komórka. McReary na ułamek sekundy odwrócił wzrok, co pozwoliło mi uciec. W mgnieniu oka znalazłem się na zewnątrz. Jednak nie mogłem zostawić mojego detektywa samego, musiałem go dalej obserwować, śledzić jego poczynania, sprawdzić jak daje sobie radę.
Zaklął siarczyście, po czym zdecydował się odebrać telefon. W słuchawce usłyszał głos blond-piękności.
– Czego? – Burknął niezadowolony.
– Dalsze analizy nie wykazały nic nowego. – Oczywiście, że nie wykazały, przecież byłem bardzo dokładny. Dalej sytuacja potoczyła się również zgodnie z moimi przewidywaniami.
– Przyślij mi ekipę, znalazłem miejsce gdzie zabijał te dziewczyny. Uciekł mi. – Dodał kończąc połączenie. Rozejrzał się jeszcze po piwnicy, po czym wyszedł na korytarz i zwymiotował. Skutki uboczne dawały o sobie znać.
Kiedy przyjechali technicy, McReary był blady jak ściana. Zwymiotował już chyba nawet i przedwczorajsze śniadanie. Splunął krwią, otarł usta i po raz kolejny spojrzał na fotografię. Była na niej ta kamienica, a po lewej stronie stała postać. Niestety zdjęcie było skadrowane tak, że McReary dostrzec mógł jedynie brodę człowieka, którego podejrzewał o dokonanie tych morderstw. Mimo to wydawał mu się znajomy.
– Dobrze się czujesz? – Zapytała Ewelin z troską w głosie.
– Bywało gorzej. – Wydukał. – Znaleźli coś?
– Mamy ślady DNA wszystkich poprzednich ofiar, znalazły się także dokumenty. Możemy w końcu powiadomić rodziny.
– Coś na temat mordercy?
– W jednym z pomieszczeń znaleźliśmy dwumetrowe lustro.
– Lustro? Po co mu lustro? – Zapytał zdziwiony.
– Nie mam pojęcia. Spróbujemy połączyć to jakoś z jego profilem osobowościowym. Spotkałeś go tutaj?
– Tak. Ale zadzwonił telefon, odwróciłem wzrok i mi uciekł. – Odparł zrezygnowany, lecz po chwili zawołał do siebie jednego z funkcjonariuszy. Posłał go po rysownika. Chciał zrobić portret pamięciowy jak najszybciej, by nie stracić żadnego ważnego elementu.
Spod ołówka policyjnego artysty wyszedł wizerunek około trzydziestoletniego mężczyzny o twardym typie urody, ciemnych krótkich włosach, krzaczastych brwiach, krótkiej brodzie i złamanym nosie. Akurat tego elementu McReary był najbardziej pewien.
– Szkoda że nigdzie nie skapnęła krew. Mielibyśmy materiał DNA do analiz.
– Jak to nigdzie? – Zapytał zdumiony.
– Albo niepostrzeżenie wrócił i wytarł, albo wszystko poszło na jego ciuchy. Nadal nie mamy nic. – Rozłożyła bezradnie ręce. Detektyw zaczął czuć pewien niepokój. Był już tak blisko, a jednocześnie nadal tak bardzo daleko. Postanowił sam się rozejrzeć po miejscu zbrodni.
Wszystko było teraz dobrze oświetlone. Spojrzał na podłogę, gdzie szamotał się z mordercą. Faktycznie ani kropli krwi, choć piach wskazywał wyraźnie na jakąś szarpaninę. Na twarzy detektywa powoli wracał normalny kolor.
Jego uwagę przykuła jedna z cegieł, jakby jaśniejsza od pozostałych. Po krótkiej chwili udało mu się ją wyjąć ze ściany. Wziął kolejną, a po niej jeszcze jedną odsłaniając metalowy sejf.
– Jeżeli jeszcze znasz szyfr, uznam cię za jasnowidza. – Zażartowała Ewelin.
– Wtedy byłoby łatwiej. – Odparł i zawołał technika. Zamek nie był zbyt skomplikowany tak więc po kilkunastu minutach funkcjonariusze mogli obejrzeć jego zawartość. W środku znaleźli, trochę już zniszczone zdjęcie rudej dziewczyny. Puszyste włosy delikatnie opadały na jej szyję, a zielony oczy zalotnie kusiły oglądającego.
McReary zamarł na widok tej fotografii.
– Znasz ją? – Domyśliła się Ewelin.
– Znałem kiedyś. To Kate Mirren, chodziliśmy razem na studia. – Odparł osłupiały. Dobrze ją pamiętał, przez ostatnie dwa lata próbował ją zdobyć, niestety nieskutecznie.
– Wiesz gdzie teraz jest?
– Na miejskim cmentarzu. Została zabita tuż po ukończeniu studiów. – Ewelin nic nie powiedziała, widocznie nie znała żadnych słów na taką okazję. Tymczasem detektyw mówił dalej. – Śledztwo zostało umorzone z powody braku dowodów. Między innymi dlatego chciałem wstąpić do policji. Muszę zdobyć akta jej sprawy.
– Zajmę się tym, a ty może jedź do domu i odpocznij.
– Nie! – Odparł twardo, nie mógł przecież powiedzieć nic innego. – Załatwię to po drodze do domu.
KOLEKCJONER
Kate Anne Mirren-Trenton jak brzmiało jej pełne nazwisko, była radosną powszechnie lubianą dziewczyną. Jednak McReary nie pamiętał, by często bywała w centrum zainteresowania. Lubiła trzymać się trochę na uboczu, nie angażować się zbytnio w życie poszczególnych grupek.
Jej ciało zostało znalezione na parkingu niedaleko uczelni, dokładnie wymyte, pozbawione włosów i oczu. McReary tego nie widział, ale ja pamiętałem jakby to było wczoraj.
– Tęsknisz za nią? – Zapytałem detektywa wchodząc do jego salonu.
– Jak tu wszedłeś? – Może to butelka whiskey, a może wycelowany w jego pierś glock powstrzymał detektywa przed bardziej gwałtowną reakcją.
– Zostawiłeś otwarte drzwi.
– Kim jesteś? – Spojrzał nie bez radości na mój złamany nos.
– Mordercą. – Odparłem zupełnie szczerze.
– Nazywasz się jakoś?
– Rupert. – Oczywiście nie była to prawda, ale McReary nie musiał tego wiedzieć.
– To imię czy nazwisko? – Zapytał tylko. Jakież to było idiotyczne.
– Zadajesz złe pytania, detektywie. – Pozwoliłem sobie go oświecić. W końcu po to tu przyszedłem. By go przygotować.
– Czego ode mnie chcesz? – To już było bardziej błyskotliwe. Zauważyłem jak próbuje sięgnąć po leżący na stoliku pistolet. Berreta, całkiem niezła, wylądowała pod oknem. Spróbowałem whiskey, była obrzydliwie ciepła.
– Chcę się z tobą założyć. Porwałem kolejną dziewczynę, jakieś cztery godziny temu. Mamy teraz wpół do północy. – Spojrzałem na swojego rolexa z małą rysą na szkle. – Około drugiej, trzeciej w nocy dziewczyna podzieli los poprzednich. Jestem ciekawy czy zdołasz ją uratować.
– Ty skurwysynu. – Wysyczał przez zęby.
– Ej ej, nie powinieneś obrażać mojej mamy. – Podszedłem do detektywa i zdzieliłem do rękojeścią pistoletu.
Gdy McReary się obudził, wydawało mu się, że wizyta Ruperta była tylko snem. Jednak guz na skroni i jego pistolet pod oknem świadczyły o czymś innym. Wskazówki na zegarku wskazywały dwadzieścia minut po północy, co oznaczało że miał niewiele czasu. Nie tracąc ani sekundy zażył dwie kapsułki popijając resztką whiskey. Myśl, powtarzał sobie, myśl! Gdzie może teraz być ta dziewczyna? Dlaczego akurat teraz się ujawnił? Czy to ma jakiś związek z Kate? Wiedziony tą myślą po raz kolejny przeglądał jej akta. A co jeżeli Rupert, o ile tak się nazywał, był jednym ze studentów? Co prawda nie poznawał go, ale za każdym razem gdy go widział było ciemno a poza tym od czasów studiów minęło wiele lat.
Nie było czasu na zbyt długie rozmyślania, McReary postanowił zawierzyć swoim przeczuciom. Rupert był studentem, trzymał się na uboczu jak jego ofiary. Pewnie spędzał wiele czasu na uczelni, obserwując dziewczyny z daleka. Podkochiwał się w Kate i został odrzucony. Postanowił więc dać dziewczynie nauczkę.
Dobrze, a dlaczego akurat teraz organizuje te zagadkę? Dlaczego dopiero po odnalezieniu zdjęcia Kate? Co łączy akurat te dwa morderstwa? Miejsce. Gorączkowo przeglądał akta. Ślady krwi dziewczyny zostały znalezione w trzech pomieszczeniach na uczelni. Sala gimnastyczna, pobliska damska szatnia i prysznic.
Jeszcze zanim skończył czytać, wybiegł z domu. We krwi krążyła dość spora dawka alkoholu co w połączeniu z narkotykiem dawało niebezpieczną mieszankę wybuchową. McReary nie miał jednak teraz zamiaru uważać na cokolwiek, życie kolejnej dziewczyny wisiało na włosku, zwłaszcza że wskazówka zdążyła już minąć pierwszą godzinę.
Znalezienie sali gimnastycznej okazało się wyjątkowo skomplikowane. McReary nie mógł przypomnieć sobie układu korytarzy czy sal. Nie widział czy to wina alkoholu, narkotyków, czy czasu od kiedy przestał studiować. W końcu, przypadkowo trafił do damskiej szatni, a stamtąd pod prysznic. Uderzał pięściami w płytki, próbując trafić właściwą, gdyż intuicja podpowiadała mu, że gdzieś tutaj jest ukryte pomieszczenie. I rzeczywiście, jedna z płytek ułamała się pod uderzeniem. Detektyw wyłamał kolejne, odsłaniając stare przejście, prowadzące do rozświetlonego pomieszczenia.
Było sterylne, prawie jak laboratorium. Na środku stało łóżko a na nim leżała naga, zupełnie ogolona dziewczyna. Powieki miała zamknięte a usta zakneblowane.
– Halo? – Zawołał niepewnie.
Niedoszła ofiara poruszyła głową i spojrzała na detektywa. W jej ślicznych oczach pojawił się strach, zaczęła rzucać się na łóżku.
– Spokojnie, jestem z policji. – Zawołał wyjmując odznakę. – Nic ci nie zrobię. Przyjechałem cię uratować. – Jednak nic to nie dawało.
– To nic nie da. – Odparłem spokojnie wychodząc zza pleców detektywa, celując w niego z pistoletu. Powoli podszedłem do dziewczyny i stanąłem za nią. – Nadal nic nie rozumiesz? Te cholerne proszki tylko otępiają twój umysł. Wiesz czemu tak się ciebie boi? Bo to ty ją tu przywiozłeś. – McReary nic nie mówił. Dziewczyna nadal szamotała się jak opętana. Była spanikowana.
– Pomyśl skąd wiedziałeś, że akurat w prysznicu jest przejście, hm? Skąd wiedziałeś żeby szukać wcześniej w piwnicy i w końcu skąd wiedziałeś że akurat w tej jednej konkretnej? Myślisz że to zasługa twoich proszków? – Każde zadane przeze mnie pytanie wprawiało go w coraz większe osłupienie. – Skąd wiedziałeś za którą cegłą jest sejf ze zdjęciem Kate? To ty popełniłeś te wszystkie zbrodnie. – Wbiłem mu ostateczną szpilę, choć miałem jeszcze jednego asa w rękawie. Ale to później.
– Łżesz… – Wyszeptał McReary. – ŁŻESZ!! – Wykrzyczał. Dziewczyna aż podskoczyła na łóżku. Zaczęła panicznie kręcić głową, jakby chciała powiedzieć, że nigdy go nie okłamała.
– Pamiętasz tę Azjatkę? Znalazłeś u niej numer telefonu. Nigdy nie potrafiłeś zapamiętać chociażby prostych liczb, także skąd miałbyś ten pamiętać. Na ścianie wisi aparat, zadzwoń z niego. – Patrzyłem jak mozolnie wstaje, jak z trudem wyciąga z kieszeni płaszcza komórkę. Wziął potem do ręki słuchawkę stacjonarnego i wybrał ten tajemniczy numer. Oczywiście ja wiedziałem co się stanie. Ku zaskoczeniu detektywa zabrzmiał dźwięk jakiejś współczesnej techno piosenki i zawibrował jego własny telefon.
– Nigdy nie lubiłem tego dzwonka. – Rzekłem gdy McReary zakończył połączenie.
– To nie może być prawda.
– Ależ jest. Pamiętasz Kate? – Ja tymczasem kontynuowałem. – Jej piękne oczy, w których się zakochałeś? Podobnie z resztą jak ja. Była piękna.
– Zamknij się!!! – Wykrzyczał przez łzy. Dziewczyna umilkła momentalnie, zastygła bez ruchu a jej oczy chyba nigdy nie były tak wielkie.
– Odtrąciła nas obu. Dlatego postanowiliśmy ją zabić. Nie pamiętasz?
– Nie jestem mordercą. – Opadł bezsilnie na kolana.
– Oj, jesteś. – Odparłem rozbawiony. Ostatni raz widziałem go na kolanach, jak rzygał po jednej z imprez studenckich. Zrobiłem krok w jego kierunku. – Pamiętasz jak Kate się nam podobała? – Kolejny krok. – Jakie miała piękne oczy? – Kolejny krok. – Pamiętasz jak zazdrościliśmy każdemu na kogo spojrzy? – Kucnąłem koło detektywa.
– Pamiętam. – Odparł zapłakany.
– Pamiętasz co zrobiliśmy? – Wyszeptałem prosto do jego ucha.
– Zabiliśmy ją. I wzięliśmy oczy na pamiątkę.
– To było coś pięknego! – Wykrzyczałem radośnie, wstając. Detektyw McReary przestał łkać. W końcu, bo był to żałosny widok. – Wstań. – Poleciłem a on posłusznie wstał. Być może jednak mogę go choć trochę kontrolować. Podszedłem do stolika, na którym leżały moje narzędzia. Nie można było nie zauwazyć błyszczącego szpikulca. Maszynka do golenia i kępki włosów leżały obok.
– Wiesz czemu nigdy nas nie złapali? – Zapytałem radośnie. Nie mogłem się doczekać kolejnych oczu do kolekcji, uwielbiałem moją kolekcję.
– Bo zawsze zacieramy wszystkie ślady. Ale dlaczego zostawiłeś ten brud pod paznokciem? – Zapytał zupełnie błyskotliwie. Widać prochy nie zniszczyły mu głowy całkowicie.
– Chciałem, żebyś mnie znalazł, żebyś przypomniał sobie jak nam było dobrze razem. Jak bardzo lubiłeś naszą kolekcję.
– Uwielbiałem. – Przytaknął ponuro.
– Wiesz co musisz teraz zrobić?
– Wiem.
– Do dzieła, czyń swoją powinność. Tak jak zawsze… – Wskazałem ręką stół. Detektyw ruszył przed siebie, tak samo jak ja. Patrzyłem na przerażone oblicze dziewczyny. Patrick McReary wziął w dłoń szpikulec. Metal był zimny w dotyku. Odetchnąłem głęboko i wycelowałem w piękne, duże, niebieskie oko.
Czułem się fantastycznie.
Średnio mi się podobało, głównie dlatego, że zdecydowanie zbyt szybko domyśliłem się, kto zabijał te dziewczyny. Przez to nic mnie nie zaskoczyło, a w opowiadaniu tego typu to chyba największy grzech. No i postać głównego bohatera, samotnego gliniarza z problemami, nie wychodzi w ramach Twojej opowieści poza to, co było juz opisywane setki razy. Pozdrawiam
A powiedz, domyśliłeś się, że McReary i Rupert to ta sama osoba? Starałem się wrzucić odnośnie tego pare wskazówek i nie wiem czy się udało.
Ale tak czy siak zgadzam się, że ten motyw był już wielokrotnie przerabiany.
Dziekuje i pozdrawiam ;)
Domyślać się tego zacząłem, kiedy McReary bezbłędnie trafił do piwnicy w kamienicy. A pewności nabrałem po ucieczce stamtąd Ruperta, bo sposób w jaki to zrobił, sugeriował, że jest wampirem, duchem albo wytworem wyobraźni detektywa. Bo przecież trzymał on Ruperta w garścim, przyciśniętego do ściany, a komórka odwróciła jego uwagę tylko na ułamek sekundy. Plus dwumetrowe lustro znaleznone na miejscu zbrodni. A dodać należy, że nie jestem jakimś wielkim fanem i pogromcą łamigłówek, a kryminały z reguły muszę czytać do samego końca, żeby dowiedzieć się kto był mordercą :)