
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Był to jeden z tych dni, które można zaliczyć do mniej udanych. Niektórzy do jego nazwania używają dosadnego, czteroliterowego słowa. Na szczęście miał się już ku końcowi a ja mogłem sobie pogratulować, że go przetrwałem bez większych strat psychicznych.
Żeby było wszystko jasne, mam tytuł doktora elektroniki, którą to wykładam na jednej z polskich uczelni. Niby nic trudnego. Można by rzec, że gadanie do kilkudziesięciu osób, które zresztą i tak nie słuchają zajęte zazwyczaj własnymi, często ważniejszymi sprawami, wymaga dużo mniej wysiłku niż na przykład praca w kopalni. Bez wątpienia przyznałbym mu rację. Ale przy takiej okazji zawsze pytam: to dla czego harujesz w kopalni, zamiast wykładać?
Owszem, praca na uniwerku nie jest może męcząca fizycznie (pomijając noszenie pomocy naukowych), ale wykańcza psychicznie. I stresująca. Jakby nie było, łatwiej spotkać siwego do ostatniego włoska, lub przedwcześnie wyłysiałego pracownika naukowego niż fizycznego, będącego w tym samym wieku. Moje włosy na szczęście jeszcze były na swoim miejscu i w swoim oryginalnym kolorze. Ale jak długo?
A jeszcze dzisiaj rano przyczepił się do mnie ten studencina z trzeciego roku w zielonej kamizelce. Za nic nie mogłem go spławić. Żebrał o marną czwórkę na semestr. Niemal mi smarkał w rękaw powtarzając ciągle „panie profesorze i panie profesorze". Dupowłaz. Na każdym roku zdarza się taka gnida. Nie znoszę takich ludzi i chętnie bym go w ogóle oblał, ale gdy pomyślałem, że będę go widywał za rok, od razu mi przeszło. Czwórkę postawiłem mu nawet nie z litości, tylko dla świętego spokoju. Co za dupek. Miałem tylko nadzieję, że życie szybko zweryfikuje jego wiedzę.
Wróciłem do domu i z ulgą rzuciłem marynarkę na łóżko. Nie cierpię garniturów, marynarek, smokingów i w ogóle strojenia się. Zawsze uważałem, że człowiek powinien mieć możliwość wyboru swojego odzienia, byleby było schludne. A ubieranie się w garnitur, bo „co ludzie powiedzą" jest… Sam nie wiem. Głupotą? Schlebianiem komuś? Świadczy tylko o tym, że boimy się mieć własne zdanie nawet na temat swojego wyglądu. Nawet pomijając fakt, że już dawno dowiedziono, jak bardzo niekorzystny wpływ na umysł ma noszenie krawata. Zaciśnięty na tętnicach szyjnych przez co najmniej osiem godzin nie dopuszcza do mózgu odpowiedniej ilości tlenu. A potem ludzie się dziwią zawałami i innymi chorobami związanymi z przepływem krwi.
To jest jeden z minusów życia w cywilizowanym świecie i obracania się w pewnych kręgach. O ile na codzień garnitur nie jest wymagany o tyle są dni, takie jak dzisiaj, że jest obowiązkowym strojem. I bądź tu człowieku mądry, błyskotliwy i rześki.
Konferencja. To w sumie główny czynnik mojego dzisiejszego wykończenia. Zdarza się kilka razy do roku, że zbiera się w jednym miejscu gromada doktorów, profesorów i innych, którzy pretendują do miana naukowców. Przeprowadzają całą masę prezentacji, rozmów, dyskusji na tematy, które dla „normalnych" ludzi są najzwyklejszą stratą czasu. Osobiście większość konferencji, w których brałem udział również uważam za stratę czasu. Ale dzięki temu uczelnia może liczyć na różne dotacje, a ja na stałą pracę i niezłą emerytuję (o ile oczywiście wcześniej nie wykończą mnie co poniektórzy studenci).
Prelekcje miały trwać jeszcze dwa dni, w sobotę zaś przewidziano mniej oficjalną część. Bibkę znaczy się. Dla chętnych oczywiście. Jednak pewien jestem, że tu chętnych będzie znacznie więcej niż do części oficjalnej. Skoro uczelnia stawia…
Anity oczywiście nie było w domu i raczej nie spodziewałem się jej w najbliższym czasie. Była redaktorem dosyć poczytnego czasopisma a to oznaczało nienormowany czas pracy. Innymi słowy zawsze pracowała co najmniej do szesnastej a niekiedy wracała i po północy. Zwłaszcza gdy mieli zamknięcie numeru. Cóż, takie czasy, takie życie. Na uczelni też było coś takiego, ale za to mieliśmy tak zwane okienka, kiedy można było się schować w kanciapie i udawać, że nas nie ma. Ale już podczas sesji mogłem zapomnieć o odpoczynku. Egzaminy, egzaminy, egzaminy… Jeden z moich kolegów potrafi męczyć studentów przez całą noc. Ale to jest sadysta i na szczęście tacy ludzie zdarzają się rzadko. Nie każdy ma ochotę żyć z perspektywą urwanych jaj przez rozsierdzonych studentów. Ale jemu to zwisa i robi egzamin za egzaminem regularnie przepuszczając na każdym nie więcej niż dwadzieścia osób. Dziwne że jeszcze się nie doigrał.
Zdjąłem spodnie i położyłem je na łóżku obok marynarki. To samo zrobiłem z krawatem i koszulą. W samych bokserkach poszedłem do kuchni i wziąłem z lodówki butelkę piwa. Okropnie mnie suszyło. Przy okazji zanotowałem sobie w pamięci, że jutro wracając z pracy trzeba kupić nowy zestaw – ta była już ostatnia. A myśl, że w domu mogłoby nie być piwa w chwili, kiedy najbardziej bym go potrzebował, przyprawiała o dreszcze.
Nie fatygując się przelewaniem płynu do szklanki, od razu po otwarciu butelki wlałem do gardła kilka potężnych łyków. Tak, to było to, czego potrzebowałem. Jeszcze tylko ułożyć się wygodnie w fotelu i poczekać na powrót Anity. A potem w nocy… Uśmiechnąłem się do swoich sprośnych myśli. W sumie powinno być mi czasami głupio za moje fantazje, w końcu byłem doktorem, a ludziom z tym tytułem chyba nie wypada… to znaczy raczej nie powinno…
Chociaż z drugiej strony… Przecież jestem człowiekiem, zdrowym facetem i nic co ludzkie nie jest mi obce. A jak się jeszcze ma taką żonkę jak Anita, która też nie była grzeczną dziewczynką. Czasami się zastanawiałem, skąd w niej tyle energii. Bywały noce, po których miałem ochotę wziąć urlop i wyjechać gdzieś na dłuższy odpoczynek. A tu trzeba było iść na zajęcia i, co gorsza, prowadzić je. Moi kochani studenci udawali, że niczego nie widzą. Pewnie dlatego, że doskonale rozumieli starego belfra. To znaczy starego z ich punktu widzenia. Zresztą często sami nie wyglądali lepiej. Ale wtedy ja udawałem, że niczego nie zauważam. W tej kwestii chyba rozumieliśmy się doskonale. Może nawet mnie lubili, co nie zdarzało się zbyt często na uczelniach.
Zanim doszedłem do mojego fotela postanowiłem trochę po sobie posprzątać. Koszulę wrzuciłem do pudła z brudną bielizną, chociaż jeszcze nie była całkiem brudna, garnitur i krawat założyłem na wieszak i zaniosłem do szafy. Mieliśmy taką starą, dębową (nie jakąś tam z taniej sklejki) szafę, która z pewnością pamiętała lepsze czasy. Nie to co te współczesne, wytrzymujące zaledwie kilka lat i rozsypujące się pod własnym ciężarem. Ta była inna. Czuć było jej majestat i dostojeństwo.
Otworzyłem jedno skrzydło drzwi i… natychmiast je zamknąłem. Czułem, jak krew odpływa mi z mózgu. Nie wiem czy zbladłem, ale na pewno zrobiło mi się słabo. Na plecach poczułem nie tyle kropelki potu ile cały wodospad. Serce waliło mi jak oszalałe. Ani chybi za chwilę wyskoczy z klatki piersiowej. Zawał w moim wieku chyba nie było dobrym pomysłem. Co by ludzie powiedzieli? Chociaż z drugiej strony nie każdy na moim miejscu byłby w stanie zachować zimną krew i spokojnie dokończyć piwo. Ja swoje wypiłem bardzo nerwowo – jednym duszkiem.
Ale stanie przed szafą z pustą butelką niczego nie da, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Odstawiłem szkło, odetchnąłem głęboko i ponownie otworzyłem drzwi szafy.
W środku stał martwy mężczyzna. W każdym razie wyglądał na martwego. Twarz miał kredowo białą, nie poruszał się i nie oddychał. Tak. Z pewnością był martwy. Bardzo martwy. I nagi.
W tej sytuacji powieszenie obok garnituru nie należało chyba do najlepszego tonu. Nie chciałem urazić nieboszczyka traktując go na równi z ubraniami, kimkolwiek on był. A na to pytanie powinna mi chyba odpowiedzieć Anita. Nie pozostało mi nic innego jak zaczekać na nią.
Ustawiłem sobie fotel tak, abym był twarzą zwrócony do drzwi wejściowych. Czekając na Anitę rozsiadłem się wygodnie i podparłszy policzek na dłoni oddałem się rozmyślaniom. Szkoda, że nie paliłem papierosów, bo czułem, że mógłbym wyjarać całą paczkę. Korciło mnie, żeby wyskoczyć do kiosku po fajki, ale zwalczyłem to. A moim przypadku papieros tylko by zaszkodził. Poza tym czułem takie osłabienie, że nie byłem w stanie pójść nawet do łazienki.
Miałem dużo czasu, a było nad czym się zastanawiać. Kim był ten człowiek? Kochankiem Anity? Szantażystą? Z pewnością ofiarą mojej małżonki.
Nigdy nie podejrzewałem Anity o zdradę, byliśmy zgodnym małżeństwem. O ile się orientuję, zawsze zaspokajałem jej potrzeby, a chyba to głównie popycha ludzi do takich czynów. Może jednak o czymś nie wiedziałem? Może to nie praca zatrzymywała ją tak długo poza domem? Czyżbym od wielu lat był oszukiwany? Ślepy i naiwny? Nie, to raczej niemożliwe. Skoro jednak nie był jej kochankiem, to kim?
O mordercze skłonności też Anity nie podejrzewałem. Znałem ją wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nie była do tego zdolna. A może… Może jednak nie znałem jej aż tak dobrze? Może była niewierną mi morderczynią? I co? Zabiła swojego kochanka i schowała go do naszej małżeńskiej szafy?
A może to był złodziej albo zboczeniec, który wkradł się do domu pod moją nieobecność, a Anita stawiła mu czoło? Dzielna dziewczynka. Ale w takim razie dlaczego nie wezwała policji, tylko zamknęła go w szafie? Chyba nie zostawiła go sobie na pamiątkę? No chyba, że ku przestrodze innym złoczyńcom, którzy usiłowaliby wtargnąć na nasz teren.
Kurcze, ale człowiekowi przychodzą czasami głupie pomysły. To wszystko zupełnie bez sensu! Nie potrafiłem dojść do żadnych rozsądnych wniosków. Najgorsze co można czasami zrobić to myśleć nie mając żadnego punktu zaczepienia. Ja nie miałem i czułem, że zaczynam wariować. A wierzcie mi, w takiej chwili o to nie trudno.
Anita wróciła tuż przed jedenastą. Niemal natychmiast ocknąłem się z drzemki, w którą co chwilę zapadałem. Byłem zmęczony, ale nie chciałem przegapić jej wejścia. Na siłę zmuszałem się do czuwania, chociaż oczy mi się kleiły. Może to i lepiej, że drzemałem, bo przynajmniej czas mi się tak nie dłużył. Zresztą i tak wydawało mi się, że minęły wieczności zanim usłyszałem w przedpokoju kroki mojej małżonki.
Zdjęła buty i stanęła w drzwiach pokoju zdziwiona nieco na mój widok. Z pewnością był to dla niej niecodzienny widok, gdyż fotel zazwyczaj stał zwrócony w przeciwną stronę. No i nie spodziewała się mnie chyba czekającego na nią. W każdym razie nie tutaj. A może domyśliła się, że zobaczyłem w szafie coś, czego nie powinienem był widzieć?
– Witaj kochanie – uśmiechnęła się niepewnie. – Czy coś się stało? O ile się orientuję, telewizor jest za tobą. Chyba nie jesteś aż tak roztargnionym naukowcem jak w dowcipach?
– Nie, nie jestem – zgodziłem się z nią. – Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, co robi ten człowiek w naszej szafie?
– Człowiek? – Anita zrobiła wielkie oczy. – Jaki człowiek? O czym ty mówisz?
– Myślę, że dobrze wiesz, o czym mówię. A mówię o tym nagim mężczyźnie, który znajduje się w naszej szafie.
– Kochanie, dobrze się czujesz? Co miałby robić jakiś mężczyzna w naszej szafie?
– Właśnie chciałbym się tego od ciebie dowiedzieć. Poza tym czuję się dobrze, tylko trochę jestem zmęczony i zdenerwowany.
Anita podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
– No właśnie, jesteś zmęczony i zaczynasz bredzić. Myślę, że powinieneś się położyć. A może coś piłeś? Podobno mieliście jakąś konferencję.
– Ta część konferencji będzie dopiero w sobotę. Ale nie zmieniaj tematu. W szafie widziałem martwego mężczyznę i pomyślałem, że… No co?
Anita patrzyła na mnie jak na wariata. Właściwie to nie było się czemu dziwić. Sam bym tak na nią spojrzał, gdyby powiedziała mi coś takiego. W sumie w tej chwili sam nie byłem już pewien czy naprawdę coś widziałem. Miałem dużo czasu na przetrawienie tego faktu i cała sytuacja wydawała się być niedorzeczna. Ale ja byłem pewien, że widziałem tamtego człowieka. Tak samo ja to, że… że Ziemia jest okrągła.
– Ty na prawdę powinieneś się położyć – powiedziała Anita w końcu.
Kłamała, czy rzeczywiście nic o tym nie wiedziała? Skoro to nie ona go tam umieściła, to skąd on się tam wziął?
– Jeśli mi nie wierzysz, to chodźmy go zobaczyć – pociągnąłem Anitę w kierunku szafy. Szarpnięciem otworzyłem drzwi i…
W środku nie było nikogo. Na wieszakach wisiało tylko kilka garniturów i sukienki mojej żony. Może się przewrócił? Odsunąłem wieszaki z ubraniami i obejrzałem dokładnie wnętrze szafy, ale tam naprawdę nie było nikogo.
Spojrzałem zdziwiony na Anitę i mógłbym przysiąc, że dostrzegłem coś na kształt triumfu. W mgnieniu oka jednak znów była troskliwą żoną. Ujęła mnie pod rękę i poprowadziła w kierunku sypialni.
Bez sprzeciwu pozwoliłem się zaprowadzić, rozebrać, położyć na łóżku i przykryć kołdrą. Całkowicie straciłem ochotę do baraszkowania. Jeśli rzeczywiście tylko wyobraziłem sobie tego faceta i to tak bardzo realistycznie, to sprawa wyglądała o wiele gorzej. Oto bowiem stanęło przede mną widmo choroby psychicznej, której pierwszymi objawami było widzenie rzeczy, które nie istnieją. I właśnie mi się to przydarzyło.
Długo nie mogłem zasnąć. Kiedy Anita spała wtulona w moje ramię, mnie chodziły po głowie najczarniejsze myśli. Przecież to niemożliwe, żebym się aż tak pomylił! Tam na pewno był martwy mężczyzna. Byłem tego pewien! A może to tylko skutek przemęczenia? Może byłem tak zmęczony, że to wszystko sobie po prostu uroiłem. Słyszałem, że od nadużywania umysłu można wpaść w różne choroby i właśnie naukowcy są na to najbardziej narażeni, ale nigdy nie myślałem, że ja… że to się właśnie mnie przydarzy.
Ostrożnie, żeby nie zbudzić Anity, zsunąłem się z łóżka i poszedłem jeszcze raz wszystko sprawdzić. Musiało być jakieś rozwiązanie.
Kiedy otwierałem drzwi szafy, wiedziałem już, co tam ujrzę.
A potem straciłem przytomność.
– Był tam. Widziałem go. Ale nie ten co poprzednio tylko jakiś inny. Ale też był nagi i martwy – zdałem relację Anicie po wyjściu lekarza. Uparła się, żeby mnie zbadał, ale oczywiście nie znalazł niczego odbiegającego od normy. Na wszelki wypadek dał mi jakieś witaminy (że niby na wzmocnienie) i przepisał drugie tyle. Bez zniżki, ale podobno nie były drogie. Również zdaniem lekarza mogło to być przemęczenie. Nie znał szczegółów (poza ogólnym, że źle się czuję i czasami mam przywidzenia) ale to chyba lepiej. W sumie byłbym skłonny mu uwierzyć gdyby nie to, że byłem cholernie pewien, iż to nie przemęczenie. Poza tym miałem dziwny zwyczaj bardziej wierzyć własnym oczom niż opiniom innych.
– Sprawdziłam dokładnie całą szafę – odparła Anita. – Tam nie ma absolutnie niczego oprócz ubrań. Może ci się tylko wydawało, może to jakiś garnitur się tak ułożył? No wiesz, w kształt człowieka?
– Garnitury nie układają się w kształty nagich mężczyzn – burknąłem. – W każdym razie nie bez wyraźnego powodu. Jestem pewien, że nic mi się nie wydawało. Wiem co widziałem. Tam naprawdę był…
– Był czy nie, dzisiaj zostajesz w domu – stwierdziła kategorycznie moja małżonka. – Żadnej uczelni, żadnej konferencji, żadnej imprezy jutro.
– Ależ kochanie – jęknąłem. Co to znaczy „żadnej imprezy"? Że niby co? mam siedzieć w domu kiedy tam będą się podejmowały ważne dla uczelni decyzje?
– Dokładnie tak. A te „ważne decyzje" wypijesz innym razem.
– Ale moja obecność jest tam niezbędna…
– I tu się mylisz – uśmiechnęła się Anita. – Dzwoniłam już na uczelnię, żeby powiedzieć, że się przeziębiłeś i nie przyjdziesz. Jakoś nikt nie był tym faktem przerażony a nawet odniosła wrażenie, że są zadowoleni.
– No jasne – mruknąłem. – Jedna głowa mniej do wódy.
– Powiedzieli, że wypiją twoje zdrowie.
– Wolałbym to zrobić osobiście, ale z tobą nie wygram, prawda?
Anita pokręciła głową. Zrezygnowany opadłem na fotel. I pomyśleć, że taką żmiję miale przez tyle lat we własnym domu. Rzekłbym – na własnej krwi wyhodowana. Ech… Może faktycznie przyda mi się kilka dni odpoczynku. Tylko dlaczego akurat teraz?
– Ja muszę iść już do redakcji. Nie zrobisz niczego głupiego pod moją nieobecność?
– Spokojna głowa mamusiu. Jestem już dużym chłopcem i umiem o siebie zadbać.
Uniesiona brew świadczyła, że Anita nie była o tym do końca przekonana. Ale pochyliła się i pocałowała mnie.
– Postaram się wrócić jak najwcześniej.
– Nie stresuj się. Obiecuję, że nie zamienię domu w jaskinię rozpusty.
– No ja myślę.
– Kupisz mi piwo?
– Kupię ci witaminy.
Wyszła.
Albo doskonale się kryła albo faktycznie nic nie znalazła w szafie. A może działał jakiś rodzaj filtru, który sprawiał, że tylko ja widziałem to co widziałem? Pomysł w sumie bez większego sensu, ale skoro ja na niego wpadłem, to całkiem możliwe, że ktoś inny również. Tylko po co?
Szafa nie dawała mi spokoju. Bałem się a jednocześnie nie mogłem się oprzeć potrzebie zajrzenia do środka. Wiedziałem, że w końcu ulegnę pokusie. Co tam zastanę? Kolejnego trupa? A może tym razem wyskoczy żywy gość i rozwali mi łeb? Bo w końcu czemu nie? Do głowy byłem, jakby nie patrzeć, mocno przywiązany. Tym bardziej, że wpadł mi do niej kolejny pomysł. Mianowicie to mógł być duch. To by najlepiej tłumaczyło, dlaczego tylko ja go widziałem. Słyszałem, że niektórzy są bardziej wyczuleni na projekcje astralne. Więc dlaczego nie ja? Mając w alternatywie chorobę umysłową, chyba wolałem ducha.
Nie miałem wyjścia, musiałem jeszcze raz zerknąć do szafy. Choćbym miał to przypłacić zawałem serca. Co prawda nie miałbym nic przeciwko jakiemuś towarzystwu w tym przedsięwzięciu (choćby do wezwania karetki), ale czułem, że sam powinienem stawić temu czoła. Żeby tylko serducho wytrzymało.
Głęboki oddech i…
Szafa była pusta.
Wszedłem do środka i dokładnie sprawdziłem każdy centymetr mebla. Opukałem drewno, ponaciskałem w różnych miejscach. Żadnych efektów. Nie pojawiły się tajemne przejścia, schowki, zapadnie ani stoliki spirytystyczne. Normalny mebel jakich wiele. Tyle że stary. Nic nie wskazywało na to, żeby się jakoś szczególnie różnił od innych.
Zamknąłem za sobą drzwi. Przez chwilę czułem się nieswojo, ale wrażenie szybko minęło. Nigdy nie miałem klaustrofobii. Jedyne lęki odczuwałem w windzie, ale bardziej to było związane z wiszeniem na linie niż z ciasnym pomieszczeniem.
Stałem w ciemnościach ale nic się nie wydarzyło. Nie było żadnych błysków i grzmotów, żadnych upiorów, żadnych martwych mężczyzn, nic. Chyba byłem nawet trochę zawiedziony.
Wyszedłem z szafy i… nogi się pode mną ugięły.
Nie byłem już w swoim mieszkaniu. Znajdowałem się w całkiem obcym miejscu. Chyba w jakimś laboratorium. Utwierdzała mnie w tym mnogość skomplikowanej aparatury elektronicznej, której przeznaczenia nawet nie próbowałem się domyślać. Niemal każdy kawałek płaskiej powierzchni zajmowały komputery. Pod ścianami wiły się kilometry kabli.
Przy urządzeniach kręciła się masa osób w fartuchach. Naukowcy – odgadłem. Byli chyba zaskoczeni nie mniej niż ja. Ich krzątanina nasiliła się. Krzyczeli coś do siebie, stukali w klawiatury, sprawdzali wskaźniki i rejestry.
Pierwszym odruchem było cofnięcie się do szafy. Tu jednak czekała mnie raczej niemiła niespodzianka. Szafy nie było. Zamiast niej zobaczyłem jakiś wielki generator pola elektrostatycznego, co wywnioskowałem po podniesionych włosach na głowie. A może to ze strachu? Bo oto znalazłem się w obcym miejscu bez możliwości powrotu.
W takim razie nie pozostało mi nic innego jak porozmawiać z naukowcami. W końcu byłem jakby wśród swoich. Ludzie nauki zawsze znajdą wspólny język. Odprężyłem się nieco. Miałem nadzieję, że wyjaśni się w końcu kilka spraw. Na przykład sposób mojego pojawienia się tutaj i, co ważniejsze, powrotu do domu.
Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł człowiek w czarnym garniturze. Dałbym sobie obie ręce uciąć, że był pracownikiem rządowym. Klon jak się patrzy.
– Co się tu dzieje? – zapytał chudego gościa siedzącego przed monitorem. – Co to za facet?
Ciekawe, że nie spytał o to mnie.
– Nie wiem – odparł tamten drżącym głosem. – Nie powinno go tu być – zaczął coś sprawdzać w komputerze. Nerwowo stukał w klawiaturę. – Według danych wszystko powinno być w porządku! Usunęliśmy uszkodzenie, o którym poinformowała nas agentka Anita. Nie było tym razem żadnego przesunięcia.
– Może niedokładnie usunęliście – warknął klon.
Zaczęli dyskutować półgłosem, tajniak był najwyraźniej mocno wkurzony. Naukowiec również wyglądał na wzburzonego. Gestykulowali co chwilę wskazując na mnie. Stałem w miejscu czekając na rozwój sytuacji, ale w końcu irytacja wzięła górę.
– Czy ktoś mi w końcu wytłumaczy, co tu jest grane? – krzyknąłem.
– Kim pan właściwie jest? – warknął ponownie klon.
– O to samo mógłbym zapytać pana. Najpierw wysyłacie mi trupy w szafie, przez co wszyscy mnie mają za wariata, potem ściągacie mnie nie wiadomo jak ani po co i jeszcze pytacie kim jestem.
Tajniak i chudzielec spojrzeli na siebie. Znowu chwilę dyskutowali.
– Proszę z nami – w końcu tajniak wykonał zapraszający gest – porozmawiamy na spokojnie. Faktycznie musimy sobie to i owo wytłumaczyć.
– Żeby pan wiedział, cholernie bardzo musimy.
Poszedłem za nimi do niewielkiego pokoiku, gdzie mogliśmy być sami. Przez wielką szybę widać było całe laboratorium. Klon poczęstował mnie papierosem, ale odmówiłem. Usiedliśmy za stołem.
– Jest pan mężem Anity, prawda?
– Tak… Skąd znacie moją…
– Znamy. Nieważne. O tym zaraz. Jest pan w stanie zachować tajemnicę? Jako człowiek nauki chyba rozumie pan powagę sytuacji?
– Jeszcze nie wiem, jaka to sytuacja, bo mi nic nie powiedzieliście. Ale tak, wiem, co to dyskrecja.
– Otóż – zaczął tajniak – znajdujemy się obecnie w przyszłości. Oczywiście z punktu widzenia pańskich czasów. O jakiś mniej więcej jeden wiek.
– Dokładnie dziewięćdziesiąt osiem lat – dodał chudzielec.
Zrobiłem wielkie oczy, bo chociaż po dzisiejszych wydarzeniach byłem przygotowany na różne niespodzianki, ale prawie sto lat to jest coś. No i fakt, że teoria Einsteina w końcu znalazła zastosowanie w praktyce.
– Podróże w czasie? – upewniłem się.
– Stały się faktem kilkanaście lat temu. – skinął głową naukowiec.
– No to super – ucieszyłem się.
– Nie bardzo super – tajniak wstał i zaczął nerwowo chodził po pomieszczeniu. – Chyba rozumie pan, że przeszłości nie wolno zmieniać? Słyszał pan o efekcie motyla albo paradoksie dziadka? Wszystko to, co wymyślili kiedyś fantaści i teoretycy, teraz jest dla nas realnym zagrożeniem.
Słyszałem o tych teoriach. W sumie kto by o nich nie słyszał. Pierwsza dotyczyła luźnego związku pomiędzy trzepotem skrzydeł motyla w Chinach i tornada w Ameryce, druga natomiast zakazywała uprawiania seksu z ludźmi w przeszłości bo można zostać własnym dziadkiem.
– Rozumie pan, jak wielkie niebezpieczeństwo stwarzają dla świata ludzie, którzy korzystając z tej technologii zapragnie się wzbogacić zgarniając na przykład główne wygrane w totolotku lub zechce sięgnąć po władzę. Pół biedy, jeśli gość wpadnie w pętlę czasową, bo to będzie już tylko jego problem. Gorzej gdy zmieni nieodwracalnie przeszłość. Automatycznie nasza teraźniejszość przestaje istnieć. Dla pana to nie ma większego znaczenia, gdyż z pańskiego punktu widzenia przyszłości jeszcze nie ma, ale chyba rozumie pan nasz punkt widzenia?
– Rozumiem – odparłem.
– Ci ludzie są gorsi od seryjnych morderców, bo swoimi nieodpowiedzialnymi czynami mogą zniszczyć cały znany nam świat. Dlatego nasze prawo karze ich z całą surowością.
– Śmiercią? – domyśliłem się.
– Zgadza się. Mamy w wielu różnych epokach naszych agentów, którzy zajmują się likwidowaniem tych ludzi i wysyłaniem ich z powrotem do przyszłości. To znaczy do naszej teraźniejszości.
– Więc moja szafa jest wehikułem czasu?
– Nie do końca – odparł naukowiec. Całe urządzenie sterujące znajduje się tutaj – wskazał na pomieszczenie za szybą. – Przez pańską szafę prowadzi tunel czasoprzestrzenny.
– A moja żona?
– Jest jedną z naszych agentek.
– Jest z moich czasów czy z waszych?
– Z naszych.
Westchnąłem. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno i jakoś tak ciężko. Zakłuło w sercu. Anita agentką. Nie żebym miał coś przeciwko tej pracy, ale to po oznaczało, że całe jej życie, włącznie ze mną, jest jej pracą. Właśnie zrozumiałem sens powiedzenia, że całe życie legło w gruzach. Dokładnie to mógłbym powiedzieć o swoim.
Wróciliśmy do laboratorium. W każdej innej sytuacji (jeszcze zresztą pół godziny wcześniej) byłbym zafascynowany tymi wszystkimi urządzeniami. Teraz jednak nawet ich nie zauważałem. Były mi obojętne. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. I może upić się czymś na smutno o ile znajdę coś do picia. Wszystko jedno co.
– Nie łatwiej byłoby mnie zlikwidować? – spytałem przekornie wchodząc na podest z polem siłowym. Znów poczułem, jak podnoszą mi się włosy.
– Chyba nie słuchał pan dokładnie – odparł tajniak. – Nie możemy tego zrobić. To by zmieniło naszą teraźniejszość. Wszystko musi pozostać tak jak było – uśmiechnął się smutno. Chyba wolałby to łatwiejsze rozwiązanie. Przynajmniej miałby pewność, że niczego nie chlapnę w naszych czasach. Chociaż z drugiej strony, kto by mi uwierzył?
Wszedłem w strefę pola (fryzurę miałem już godną Einsteina) i zrobiło się ciemno. Po chwili pojawiło się uczucie ciasnoty. Twarzą dotykałem chyba jednego z moich nielicznych garniturów. Odgarnąłem ubrania, pchnąłem drzwi i wyszedłem do pokoju. We własnym mieszkaniu tym razem.
Odruchowo poczłapałem do kuchni, ale gdy chciałem otworzyć lodówkę, przypomniało mi się, że nie ma piwa. Na wszelki wypadek sprawdziłem, gdyby miało się okazać, że jakaś butelka została zachomikowana na czarną godzinę. Ech… Godzina owa wybiła a po piwie ani śladu.
Nalałem sobie szklankę wódki i wróciłem do pokoju. Nie przepadam za tym trunkiem, ale czasami człowiek musi. Taki polski zwyczaj zalewania robaka, czasami pomaga. Ja przede wszystkim musiałem uspokoić myśli, spowolnić nieco, żeby móc je potem poukładać. Na razie szalały nieposkromione, że się tak poetycko wyrażę.
Zastanawiałem się, jaki jest stosunek Anity do mnie? Czy naprawdę mnie kocha czy tylko odgrywa swoją rolę? Czy jestem tylko jej pracą, czy łączy nas coś więcej? Czy zostałem jej wskazany odgórnie (może ze względu na szafę) czy sama mnie wybrała, a dopiero potem utworzono tunel czasoprzestrzenny? Jaka była moja rola w tym wszystkim? W ogóle była jakaś czy po prostu byłem mężem agentki?
Oddałem się wspomnieniom. Wróciłem myślami do czasów, kiedy się poznaliśmy, naszych pierwszych spotkań, potem randek, wspólnych wyjść do kina czy kawiarni. Pierwsza poważna decyzja zamieszkania razem, czy wiedziała już o szafie? Chyba nie, bo niby jak? Chociaż… była z przyszłości, więc mogła wiedzieć.
Potem ślub – nigdy nie poznałem jej rodziców, teraz już wiem dlaczego – oni się jeszcze nie urodzili. Nie mieliśmy dzieci. To oczywiste – paradoks dziadka. Ale czy paradoksem nie był fakt, że się w ogóle ze mną związała? Przecież to automatyczna utrata szansy na rodzinę i potomstwo z kimś z moich czasów. Fakt, wiedziała wszystko o moim życiu. Może związek ze mną nie stwarzał żadnego ryzyka dla przyszłości. Czyli jednak byłem konkretnym, sprawdzonym wcześniej obiektem. A to znaczy, że byłem jej pracą.
Można powiedzieć, że w pewnym sensie byłem szczęściarzem mając taką żonę, jak Anita. Ale teraz, gdy dowiedziałem się prawdy, jakoś straciło to znaczenie. Lepiej byłoby, gdybym żył w niewiedzy. A więc także w zakłamaniu.
Cholera, jakie to trudne.
A czy nie może tak być, że po pewnym czasie można się zakochać w kimś, z kim się żyje tyle lat? Może byłem nie tylko jej pracą? Może jednak nasze życie nie było ciągłym udawaniem? Słyszałem, że kobieta może udawać orgazmy ale czy zawsze? I czy wszystko inne też? Czy uczucie też można udawać?
Ile w zachowaniu Anity było szczerości a ile gry. Wydaje mi się, że wszystko było szczere ale… przecież agenci są zazwyczaj doskonale szkoleni zanim ruszą do akcji. A moja małżonka była profesjonalistką w każdym calu. We wszystkim, co robiła.
Anita wróciła wcześniej, jak obiecywała.
Znowu przysnąłem w fotelu, ale tym razem musiała mnie obudzić. Wódka bardzo dobrze wpływa na głęboki sen, chociaż nie polecam jej jakoś złoty środek na zagłębienie się w objęcia Morfeusza.
– Jak było w pracy? – wymamrotałem.
– Bardzo dobrze. A co u ciebie? – usiadła na oparciu fotela i pocałowała mnie w czoło. Uwielbiałem takie gesty jak ten. Był naturalny czy wystudiowany? Oznaka czułości czy wyrachowania?
– Też nieźle. Wybrałem się dzisiaj na małą wycieczkę.
– Ooo! A wiesz, że miałeś się nie ruszać z domu?
– To była wycieczka bez ruszania się z domu – uśmiechnąłem się tajemniczo. Domyśliła się czy nie?
– Intrygujesz mnie. Opowiadaj, co to za interesująca wycieczka, po której aż tak bardzo cię suszyło? – wskazała na pustą szklankę.
– Byłem w przyszłości…
– Poważnie? – w jej głosie zabrzmiało niedowierzanie.
– …odległej o niecałe sto lat.
Twarz jej stężała. Chyba mi uwierzyła. Cholera, na pewno mi uwierzyła! Aż tak dokładnie nie mogłem trafić przypadkiem.
– I co?
– Pogadałem sobie z twoimi współpracownikami. Wiem, wszystko o tobie i twojej pracy. Nurtuje mnie jednak pewna rzecz…
– Wiesz wszystko? – przerwała mi. Zasmuciła się nagle. Po jej oczach poznałem, że myślami odpłynęła nagle gdzieś obok i nie ma sensu jej na razie pytać o jej prawdziwe uczucia do mnie.
– Wszystko.
– Więc wiesz również to, że jestem cyborgiem…
Całkiem sympatyczne i nieźle napisane opowiadanie, chociaż wiele zdań, według mnie, nadaje sie do drobnej korekty. Zanotowałem też kilka razy niefortunne powtórzenia.
Poczatek przypadł mi do gustu, bo dosyć dobrze, choc w bardzo uproszczonym ujeciu, pokazuje pewne aspekty pracy w uczelni.
Treść stała się dla mnie taka dosyć banalna z chwilą pojawienia się trupa w szafie oraz chwilę później, gdy wprowadziłeś wątek podroży w czasie, ale kolejne kwestie moga być zaskakujące. Jednak całość z pewną nawiązką wyrównuje humor, z jakim tresc jesyt podana, a ostatnie zdanie jest wręcz celujace :)
Ogólnie, opowiadanie dobre i warte przeczytania.
Pozdrawiam
Dzięki. Te aspekty życia to, niestety, prawda. Gdy studiowałem, faktycznie na moim roku był taki gość w zielonej kamizelce, przy czym było dużo większą gnida, niż tu pobieżnie opisałem. Przez cały rok redagowania przeze mnie gazetki uczelnianej był tam głównym tematem. Profesor robiący całonocne egzaminy też jest faktem. Co prawda całonocny egzamin zdarzył mu się chyba tylko raz, ale to przepuszczanie po kilka osób było faktem, któremu nie mógł zaradzić nawet rektor. A najbardziej gnębił swojego bratanka lub siostrzeńca. Inny doktor uwalił na magisterce swojego własnego magistranta, chociaż reszta komisji oceniła go bardzo pozytywnie. Ot kwiatki :)
Z samym trupem miałem dużo problemów. Na tym etapie utknąłem z opowiadaniem na ponad rok i wcale nie uważam, że to, co w końcu z tego wyszło, jest najlepsze co mogłem napisać. Mam nadzieję, że puenta rekompensuje pewne niedostatki :)
A powtórzenia... cóż. Niemaln przy każdym tekście mi to piszecie :) Jestem tego świadom i mam nadzieję, że w końcu coś mi się przestawi w głowie i nie będzie powtórzeń.
Powtórzenia to nie kwestia "poprzestawiania czegoś w głowie", tylko przeczytania tekstu na głos, najlepiej przez kogoś, kto nie jest autorem. Ewentualnie przesłuchania w syntezatorze mowy. Przydatne są również słowniki synonimów.
Zgadzam się z Ibastro - tekst dobry, który czyta się z lekkością i przyjemnością. Coś tam może zgrzytnąć, ale nie wypływa to szczególnie na odbiór tekstu. Pomysł podróży w czasie nie jest nowy, ale w Twoim wykonaniu wypada naprawdę nieźle. Fajne opowiadanie.
Pozdrawiam
Ja również podpisuję się pod powyższymi komentarzami. Przeczytałem tekst i podobał mi się od początku do końca.Sympatyczny.;))