
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wbrew pozorom nie był młody. Tylko ten szarmancki uśmiech, delikatna buźka i chód przywoływały na myśl nieskończoną gówniarczykowatość. Ale w środku był dojrzały. No, może nie do końca.
Gdy zadzwonił telefon i otrzymał zadanie, jedno z tych kolejnych, infantylnych i banalnych, czuł nosem łatwy szmal. Ale kiedy przyjechał na miejsce spotkał człowieka tak przerażonego, że strach ten prawie mu się udzielił.
– To tam. – Wskazał w końcu mężczyzna. Był tam dom, stary i duży, pośród wzgórz porośnietych szumiącą i suchą trawą. Stali pośród niej, przy drodze. Nie pytał nawet, czy z nim idzie, bo odpowiedź była bardziej niż oczywista.
– Co cię tak u licha przestraszyło? – Pomyślał gdy tamten wrócił do samochodu. – Przecież nie wierzysz w duchy, jak ja. Zresztą tego, w co się wierzy najczęściej nie można zbadać. Poznać. Dlatego się w to wierzy. Kurwa! – Pomyślał i splunął. – Ale jestem genialny. – I poszedł na piechotę przez łąki, z rzadka widząc drogę, która dawno już zarosła.
Wcześniejszego wieczora zapoznał się ze sprawą. Państwo Longbottom kupili ową posiadłość, ale nie dało się w niej zamieszkać gdyż, jak to określili, nawiedziły ją duchy. Najczęściej miast duchów dom miał wadę konstrukcyjną albo zwyczajnie stał na wodnej żyle. Ale tamten… właściciele powiedzieli mu, że stoi na cmentarzu Indian.
Jack przystanął by odsapnąć, podrapał się w czoło i ruszył dalej. Dom był bliżej i bliżej. Mimo, że przypadki, którymi się zajmował miały ze zjawiskami nadprzyrodzonymi tyle wspólnego co odbyt z łokciem to i tak przylgnęła do niego metka wypędzacza duchów i swego rodzaju współczesnego szamana, dla którego kontakt z „tamtą stroną" to chleb powszedni, a być może i bułka z masłem.
Stanął u wielkich, frontowych drzwi. „Witajcie, duchy" wyszeptał i wydobył z kieszeni klucz, który podarował mu przerażony pan McKnee. Mimo, że dom robił wrażenie grożącej zawaleniem rudery to zamek zadziałał gładko i w sekundę Jack był w jego wnętrzu. Czuł odór stęchlizny i zdechłych myszy. Pozostało mu tylko czekać, aż zdarzy się coś niesłychanego, coś, co państwo Longbottom uznali za obecność nadnaturalnego. Zaczął zwiedzać dom. Nie był pewny, czy spotka ducha. Pewny był zaś innej rzeczy, a mianowicie tego, że remont będzie kosztował właścicieli bardzo drogo.
Gdy przekręcił okrągłą klamkę i uchylił drzwi jednego z pokoi nieźle się przestraszył wypchanego niedźwiedzia gapiącego się na niego wybałuszonymi, sztucznymi oczami. Był to pokój myśliwski z mnóstwem trofeów i chyba jeszcze większą ilością strzelb. Ruszył w stronę łosia i już miał go dotknąć gdy podłoga niemiło zatrzeszczała i zapadła się pod nim jak tektura.
Cieszył się, że nie zostawił plecaka na dole, plecaka, który miał ze sobą do każdego zadania. W środku miał nie tylko termos i kanapki, ale też czajnik, nóż, scyzoryk, koc i… latarkę. Ta ostatnia była mu potrzebna gydż znalazł się w kompletnej ciemności. Uznał, że odkrył sekretne pomieszczenie. Pokój był pełny było wycinków z gazet. Artykuły dotyczyły człowieka nazwiskiem Vai, który jak pomyślał, ongiś miał dom na własność. Człowiek ów zasłynął z okrutnego usposobienia i w końcu nie zawahał się posunąć daleko, zbyt daleko. Zamordował służącą, a z jej ciała uczynił trofeum. Zdjęcia pokazywały młodzieńca o bladej cerze i niemal wampirzym wyrazie twarzy. Oczy miał ciemne i błyszczące, osadzone głęboko w oczodołach. „…czaszka w obręczy mej twarzy…" pomyślał Jack.
Rozległ się szmer i mężczyzna odwrócił się na pięcie. Oślepił go błysk i upadł na pośladki. Siedząc tam, na zmurszałych deskach pośród resztek sufitu, umierał z przerażenia, widząc jasny kształt wirujący przed nim jak kłąb dymu. Dym ów, biały, matowy i częściowo przejrzysty przybrał formę zjawy. Opalizująca postać wyciągnęła do niego chude ręce, rozwarła szczęki i szybko je zamknęła ze szczękiem. Drobna żyłka w mózgu Jacka pękła.
Państwo Longbottom nie mogąc dodzwonić się do pogromcy duchów odważyli się w końcu przestąpić próg domu i odnaleźli ciało. Koroner podczas sekcji zwłok stwierdził wylew krwi do mózgu spowodowany upadkiem, który to miał naruszyć tętniak.
Państwo Longbottom wystawili dom na sprzedarz i nikt nie chciał go kupić. W końcu stanowe władze zdecydowały, że należy go zburzyć i wprowadziły plan w życie. Do dziś od żyjących w tamtej okolicy ludzi można usłyszeć opowieść o zjawie przechadzającej się w wietrzne dni pośród wysokich i suchych traw wzgórz oraz o usiłującej ją wciąż dogonić postaci słynnego łowcy duchów niedowiarka.
Słaby ten short. Sporo powtórzeń, dziwnych konstrukcji zdanuiowych, a przestraszyć mógłby chyba tylko pięcioletnie dziecko. Póki masz jeszcze czas, to zrób porządną korektę.
Nie był pewny, czy spotka ducha, a raczej był już niemal całkowicie pewny, że go nie spotka, lecz to, czego był bardziej niż pewny to był fakt, że remont posiadłości będzie kosztował fortunę. - To Ci powiem, że Ci powiem, ale Ci powiem...
Był tam dom, stary i duży, pośród wzgórz z szumiącą i suchą trawą. - Porośniętych tą trawą.
Wyżej masz dwa przykłady. Resztę sam wyłap i popraw.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Ja dodam, że zamiast wrzucać dwa niedopracowane teksty tego samego dnia, mógłbyś choć jeden porządnie zredagować przed umieszczeniem.
Co to jest "gówniarczykowatość"???
Pozdrawiam.