
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Panie Mariuszu! Panie Picul, niech się pan obudzi!
Miękki, głęboki a zarazem łagodny głos, o barwie oscylującej gdzieś pomiędzy Krzysztofem Kolbergerem a Krystyną Czubówną, przywoływał go z głębi nieświadomości. Uwiedziony jego delikatnością, powoli otworzył oczy i w tej samej sekundzie zamknął je znowu, ponieważ to co zobaczył oznaczało tylko koszmaru ciąg dalszy.
– Panie Mariuszu, niech się pan nie boi! Nic panu nie grozi!
Wampir mówił wyraźnie do niego. Na dodatek znał jego imię i nazwisko, co samo w sobie było tak niesamowite, że aż niepokojące.
– Nic nie grozi? – Dopiero teraz dotarł do niego sens tego, co usłyszał. – Jak to, nic nie grozi? – Zapytał jeszcze raz, sam siebie, starając się usilnie powstrzymać od tego, by nie zwymiotować ze strachu.
– Niech się pan nie boi, panie Mariuszu!
Potwór powtarzał swą mantrę jak katarynka, jednak on, ze zdziwieniem spostrzegł, że jego słowa w jakiś przewrotny sposób powodowały, iż strach zelżał i mógł już przynajmniej normalnie oddychać.
– Panie Mariuszu, proszę mnie spokojnie wysłuchać. Nie zrobimy panu krzywdy. Chcemy jedynie porozmawiać. Mamy dla pana pewną propozycję!
Propozycję? Co to jest, jakieś rozmowy handlowe?, pomyślał w gniewie. Jednak już po chwili, świadomość przejścia na własne, zawodowe podwórku wyzwoliła w nim nowe siły i nadzieję pozwalającą znowu jasno myśleć.
– Zaraz, zaraz! Jaką propozycję, a w ogóle to skąd znacie moje imię? – Rzucił buńczucznie w kierunku wampira, udając, że już się nie boi.
– Bardzo pana przepraszam – wychodzący z zawieszonej na szyi potwora skrzynki głos, był naprawdę skruszony. – Jak był pan nieprzytomny, pozwoliłem sobie, ale tylko dla dobra sprawy, wejść na chwilę do pana umysłu i wydobyć trochę niezbędnych informację. Uznałem, że tak będzie lepiej. Co prawda, nie powinienem był tego robić bez zgody, ale bałem się, że stało się panu coś poważnego. Jeszcze raz najmocniej przepraszam, postaram się to przy najbliższej okazji jakoś panu wynagrodzić.
Grzeczne słowa wampira nie brzmiały wcale groźnie, wręcz przeciwnie. Uspokojony Mariusz usiadł ponownie na podłodze, na wszelki wypadek opierając się plecami o ścianę. Z zadowoleniem odkrył, że związane poprzednio sznurkiem ręce, teraz miał wolne i wreszcie mógł nimi swobodnie poruszać, co znacznie zwiększało jego szanse na ucieczkę. Odzyskując, utraconą w momencie bliskiego spotkania z pałą draba pewność siebie, spojrzał hardo na wampira. Ten zdając sobie zapewne sprawę z wrażenie jakie wywołuje na ludziach, kurtuazyjnie przykucnął sowim zwyczajem w odpowiedniej odległości od niego.
– No dobra, to… mówisz, że nic mi nie grozi, hę! – Zagadnął głupio.
– Nic a nic, panie Mariuszu – Odpowiedział wampir.
– Jasne, to o co chodzi?
– Pozwoli pan, że najpierw się przedstawię. Ja pana już poznałem, a pan mnie nie. Nazywam się Vertoild Morantoiruis Coveinrius Mogulgh Gouulgaiks, w skrócie po prostu Gouulgaiks, bardzo mi miło.
– Mnie również – odpowiedział Mariusz, starając się na siłę być równie ugładzony, co jego rozmówca, choć w jego przypadku nie brzmiało to jednak tak przekonująco jak u potwora. – Proszę mi wybaczyć moje poprzednie zachowanie, ale… rozumiesz chyba, że jakoś trudno mi uwierzyć w to, że nic mi nie grozi. W końcu jest pan… Hmmm.. Jesteś przecież wampirem.
– Wamp… co? – Urządzenie zawieszone na szyi potwora miało najwyraźniej kłopoty z przetłumaczeniem tego słowa.
– Wampirem! – Powiedział jeszcze raz, głośno, zdziwiony tym, że potwór nie wie, co to takiego wampir. – No wie pan. lata pan w powietrzu, łapie ludzi i… wysysa im krew? – ostatnie słowa dodał już mniej pewnie.
– Aaaa, więc o to chodzi! „Wampir", to słowo na opisanie naszej natury – Nie mógł nadziwić się Gouulgaiks. – Wasza, ludzka pamięć zbiorowa jest jednak niesamowita, żeby zapamiętać takie szczegóły z tak odległych czasów. No, no, pozostaje mi tylko pogratulować. Ale, faktycznie jest tak, że trafnie określił pan naszą naturę, z tym, że w pana przypadku to i tak bez znaczenia, ponieważ jest pan, hmmm…. Jak by to powiedzieć,…. „nieczysty" i nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym pana ugryźć, blokada mentalna mi nie pozwala.
– Jak to, nieczysty? – Mariusz, zamiast ucieszyć się z tego, że jest bezpieczny, poczuł się lekko obrażony, odruchowo wąchając się nawet pod lewą pachą.
– To bardzo skomplikowane, żeby panu to wyjaśnić musiałbym stracić, co najmniej tydzień, opowiadając wszystko o naszej naturze, światopoglądzie, zasadach, które wyznajemy i prawach, które zmuszeni jesteśmy przestrzegać. Obawiam się, że nie ma teraz na to wystarczająco dużo czasu. Ale to słowo „nieczysty" najlepiej opisuje ten stan rzeczy. Po prostu nie mogę pana ugryźć, bo jest pan „nieczysty" i tyle.
– A ci dwaj? – Zapytał, wskazując podbródkiem na wyjście z lochu.
– Z nimi jest troszeczkę inaczej. Oni mają Dwery, dlatego są dla nas Schaulgoulxiii – ostatnie słowo, które wyszło z maszyny, najwidoczniej nie nadawało się do tłumaczenia.
– Dobra, i tak nic z tego nie rozumiem, ale przyjmuję, że na razie jestem bezpieczny. A skoro tak, to chyba wspominał pan coś o jakiejś propozycji, chyba, że się przesłyszałem. – Mariusz uznał, że warto wpuścić rozmowę na właściwe, handlowe tory.
Po tych słowach wampir wyraźnie się ożywił, tak jakby tylko na to czekał. Nadal kucając po ptasiemu, przerzucił tylko ciężar ciała, z nogi na nogę i zaczął mówić.
– Żeby wyjaśnić panu istotę interesu, muszę zacząć od tego, kim jesteśmy i czym się zajmujemy. Nie pochodzimy stąd. To znaczy, nie pochodzimy z Ziemi.
– No, jakbym nie wiedział! – Przerwał mu niegrzecznie Picul, szybko gryząc się w język z nadzieją, że nie przesadził. Jednak wampirowi ton jego wypowiedzi wyraźnie nie przeszkadzał.
– Jesteśmy rasą Dorian – kontynuował niezrażony. – Nasza rodzinna planeta znajduje się daleko stąd, po drugiej stronie galaktyki. Od milionów lat Dorianie zajmują się handlem i są szanowanymi członkami Wewnątrzgalaktycznej Gildii Kupieckiej. Nasi władcy kilkakrotnie sprawowali nawet funkcję Prezesa Gildii.
W głosie wampira przez chwilę, wyczuć można było prawdziwą dumę.
…Handlujemy różnymi towarami i aby je zdobyć organizujemy liczne wyprawy w nieznane obszary na obrzeżach galaktyki. Zresztą, nie my jedni. Na jednej z takich wypraw, przez zupełny przypadek, natrafiliśmy na planetę Ziemię. Na początku nie znaleźliśmy tu nic, co mogłoby mieć jakąś wartość handlową. Byliśmy bardzo zawiedzeni, wyprawa przecież musi się zwrócić, inaczej jest bryxixisiiixi – Kolejne nieprzetłumaczalne słowo wyszło z komunikatora. – Potem jednak odkryliśmy pewne zalety planety. Były tu niezłe widoki, panował znośny klimat, a soki życia mieszkających tu zwierząt okazały się wcale pożywnym i nawet smacznym rarytasem. Ze względu na te walory, postanowiliśmy urządzić na Ziemi kurort dla znaczących i zmęczonych pracą Dorian. Interes kręcił się przez wiele obrotów. Z czasem planetę upodobała sobie nasza młodzież, która przyjeżdżała tu, by się wyszaleć po trudach nauki w Imperialnym Kolegium Handlowym, z dala od czujnych oczu dorosłych. To zapewne w tym okresie ukształtował się wasz atawistyczny wizerunek naszej rasy.
– Zapewne! – Przytaknął szybko Mariusz, chcąc jak najprędzej usłyszeć dalszy ciąg opowieści.
– A potem – kontynuował wampir, wyraźnie przy tym wzdychając, czym kolejny raz zadziwił Mariusza – stała się rzecz piękna, która na zawsze zmieniła oblicze Dorian i całej galaktyki. Nasi młodzi zaczęli tu, produkować…….. Alkohol.
– Alkohol?! – Rzucił głośno Picul, wyraźnie zdziwiony trywialnością tego słowa. – A co takiego nadzwyczajnego jest w alkoholu?
– Alkohol – Odpowiedział wampir wypowiadając to słowo prawie z nabożną czcią, – jest dzisiaj najdroższym i najbardziej pożądanym produktem galaktyki. Podstawą egzystencji wielu światów Dorian. Zaraz zresztą wyjaśnię panu, dlaczego. Tak, więc, na początku, nasi młodzi produkowali alkohol w małych ilościach, jedynie na potrzeby swoich wakacyjnych imprez, nic nie mówiąc o tym nikomu. I znowu przez przypadek. Jak to przypadki rządzą losem? Odkrył ten produkt jeden z naszych młodszych handlowców i na próbę wprowadził do oferty, jako towar wysoce luksusowy. I wie pan co, panie Mariuszu?
– Co? – Zapytał, umierając z ciekawości.
– Galaktyka oszalała na punkcie alkoholu i jego właściwości. Każdy władca, król, arystokrata, pirat, czy inny bogacz, gotów był za buteleczkę tego magicznego napoju zapłacić majątek, a my Dorianie posiedliśmy całkowity monopol na handel tym towarem, który z trudnością, bo z trudnością, ale utrzymujemy do dzisiaj.
W tym momencie wampir przerwał na chwile opowiadanie jakby chciał zaczerpnąć tchu, jednak już po chwili kontynuował dalej.
– Niestety, są i negatywy tego stanu rzeczy. Alkohol można produkować tylko tu, na Ziemi. Nie wiem do końca, dlaczego, ale podobno mają na to wpływ występujące tutaj bakterie. Żeby zachować monopol na nasz najlepszy produkt musieliśmy ukryć Ziemię przed konkurencją. Nie wie pan nawet, jak trudno jest wymazać z map galaktyki cały kwartał kosmosu, ale zrobiliśmy i to. Żeby zachować tajemnicę, musieliśmy także zaprzestać tak częstych wypraw na Ziemię. Konkurencja nie próżnowała. Każdy nasz krok był śledzony i z tego powodu zmuszeni byliśmy stoczyć nawet kilka wojen.
Mając na względzie nasz najlepszy interes i konieczność zachowania tajemnicy, musieliśmy coś wymyślić, i wymyśliliśmy.
Stworzyliśmy was, ludzi, … abyście produkowali alkohol za nas.
– Jak to stworzyliście? Niee, to jakieś kosmiczne bzdury! Zalewasz, no w to, na pewno nie uwierzę! – Tym razem Mariusz był naprawdę, święcie oburzony.
– Normalnie. Wzięliśmy istoty żyjące na tej planecie i trochę je podrasowaliśmy, mieszając w to nasze DNA. W ten sposób stworzyliśmy was, ludzi, nową rozumną rasę. – Wampir opowiedział to w taki sposób, jak gdyby, była to najzwyklejsza rzecz po słońcem, pstryknięcie palcem, a nie poważny akt stworzenia, czym skutecznie zbił wszystkie, niewypowiedziane jeszcze argumenty Picula, a potem jak gdyby nigdy nic, kontynuował dalej.
– Kolejny raz okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Wasza inwencja okazała się niesamowita. W krótkim czasie zamiast prymitywnego wytworu fermentacji, zaczęliście wyrabiać prawdziwe cuda. Na naszym rynku pojawiły się wyśmienite wina, piwa i nalewki a najlepsze z nich zaczęły osiągać astronomiczne ceny, podbijane potem jeszcze na rynku wtórnym. Powiem tylko tyle, że za jedną butelkę dobrego trunku można obecnie kupić, gwiezdny statek z wyposażeniem i załogą opłaconą na sto rejsów, a my takich butelek sprzedajemy miliony. Przez całe wieki wszystko układało się po naszej myśli. Alkohol produkowali ludzie, a my mając układ z kilkoma rodzinami królewskimi, przylatywaliśmy tu raz na jakiś czas zapełniając nasze ładownie po brzegi. Pojedyncze transporty łatwiej ukryć przed konkurencją a ładownie mamy naprawdę duże. Tajemnica handlowa sprawiła, że ukryliśmy prawdę także przed ludźmi a o całym interesie wiedzieli tylko nieliczni wtajemniczeni. Ziemia była izolowana i przylatując po towar zachowywaliśmy najwyższe środki ostrożności.
– Tak jak teraz! – Wyraźny sarkazm w głosie Mariusza tym razem nie uszedł uwagi jego rozmówcy.
– Nie, nie! – Zaprzeczył żywo wampir – Gdyby nie głupota naszych ludzkich pomocników, Tych, którzy tu pana sprowadzili, niczego by pan nie zauważył. Cały ten teren, na czas załadunku został przesunięty w czasie i przestrzeni. Dla osoby postronnej, w tej chwili nic się tu nie dzieje, a my możemy spokojnie działać. Z drugiej strony, dobrze się stało, że pan tu jest, panie Mariuszu. Jak zwykle pomaga nam przypadek, ale wszystko po kolei, zaraz dojdę do tego, dlaczego nasze spotkanie jest takie ważne.
Wampir znowu przerzucił ciężar ciała z nogi na nogę.
– Jak już wspomniałem, interesy szły bardzo dobrze a my powoli radziliśmy sobie z wszystkimi problemami, zarówno tymi zewnętrznymi jak i wewnętrznymi. Niestety, natura nie lubi próżni i jeśli ma coś się spieprzyć, to i tak się spieprzy.
Mariusz, z przekąsem zauważył, że poczucie humoru obu ras jest jakby odrobinę podobne, co niestety, tylko potwierdzało teorię Gouulgaiksa na temat pochodzenia rasy ludzkiej.
– Problemy zaczęła stwarzać sama Ziemia. Ludzie rozmnażali się w takim tempie, że wkrótce zaczęło brakować dla nich przestrzeni życiowej. Zaczęły się konflikty, które są tu normą do dziś. W licznych wojnach ginęli także nasi dostawcy, co zaczęło w sposób znaczący wpływać na nasze interesy. Aby uniknąć przestojów w dostawach zaczęliśmy stosować dywersyfikację dostawców, lokując ich tylko w najbardziej stabilnych rejonach Ziemi. Wpływając na wasz system ekonomiczny stworzyliśmy nawet specjalną kastę ludzi zamożnych, wierząc mocno w to, że bogactwo oprze się każdej wojnie. Niestety, bardzo się pomyliliśmy. Ostatnia, wasza wojna spowodowała, że utraciliśmy ponad połowę naszych źródeł dostaw i do dzisiaj nie możemy tej straty odrobić.
I tutaj – Wampir, wyraźnie zmienił ton głosu, – zaczyna się nasza propozycja. Panie Mariuszu, powiem wprost. Bardzo zależy nam na odtworzeniu źródła dostaw w tym rejonie, dlatego chcielibyśmy panu zaproponować, żeby to pan był naszym dostawcą. Dobrze zapłacimy!
Propozycja była tak niesamowita i niespodziewana, że aż go zatkało.
– Dlaczego.., właśnie ja? – zapytał z głupią miną japońskiego turysty, któremu właśnie ukradli aparat fotograficzny, nie wiedząc w zasadzie nawet, dlaczego zadał to pytanie?
– Dobre pytanie – Odpowiedział wampir. – A dlaczego nie! Jak już wspomniałem wcześniej, gdy był pan nieprzytomny zajrzałem na chwilę do pana umysłu, za co jeszcze raz najmocniej przepraszam. Ale przy okazji dowiedziałem się o panu to i owo. Okazało się, że odpowiada pan wszystkim naszym kryteriom. Jest pan bystry, zawodowo zajmuje się pan handlem, mieszka pan na interesującym nas terytorium. Dla nas to wystarczająca rekomendacja.
– A tamci! – Mariusz kolejny raz wskazał ręką na drzwi, przypominając sobie z niesmakiem zdarzenia z początku nocy.
– Oni się nie nadają, choć jesteśmy im wdzięczni za kontakt i wskazanie magazynu, który czekał na nas siedemdziesiąt waszych, ziemskich lat. Niestety, nie spełniają warunków, a poza tym, mówiłem już panu, że oni mają Dwery, co czyni z nich Schaulgoulxiii – Znowu aparat wypluł to dziwne nieprzetłumaczalne słowo. – I proszę się tak nie bać, ci dwaj, naprawdę nie będą dla pana żadna konkurencją.
– No dobrze – odpowiedział, nie całkiem przekonany Mariusz, – ale, tak naprawdę to, co właściwie miałbym dla was robić?
– Proszę poczekać chwilę, panie Mariuszu, zaraz wrócę i wszystko panu pokażę!
Powiedziawszy to, Gouulgaiks wstał z klęczek, i powoli, robiąc z wysiłkiem krok za krokiem, jakby z trudem przełamując opór przyciągania ziemskiego, wyszedł na korytarz. Gdy wrócił, w ręku dźwigał dwa pokaźne mieszki, wyglądające trochę jak małe worki na ziemniaki, wypełnione dla odmiany czymś twardym i chrzęszczącym. Na ramieniu zaś, przewieszoną miał małą torbę, ze znajdującym się tam urządzeniem wielkości aparatu fotograficznego. Wampir ponownie ukląkł na kolana, co sprawiło mu wyraźną ulgę, po czym położył oba worki na podłodze.
– Proszę otworzyć i zajrzeć do środka!
Zaciekawiony Picul otworzył pierwszy mieszek i zamarł z wrażenia. Wcale niemały worek, wypełniony był po brzegi kolorowymi kamieniami mieniącymi się wszelkimi odcieniami zieleni, czerwieni, granatu i bieli.
– Czy to są…? – zapytał, bojąc się nawet wypowiedzieć to słowo.
– Tak, to są kamienie szlachetne: rubiny, szmaragdy, brylanty i inne. Tym właśnie płacimy, a z tego, co wiem, potrafi pan upłynniać takie rzeczy. Chcemy, żeby pan wziął te kamienie, kupił w jakimś spokojnym miejscu ziemię, wybudował tam duży magazyn a potem przez lata zapełniał go alkoholem. Tylko niech pan nie kupuje zwykłej wódki, najbardziej zależy nam na produktach wyjątkowych, o charakterze regionalnym, takich na przykład, jak wyrabiana nad tym morzem, nalewka na morskim kamieniu, która jest dla nas po prostu bezcenna. Niech pan zapełnia magazyn tylko takimi trunkami i niech pan się nie spieszy, ma pan na to, całe dwadzieścia lat. Jak już magazyn będzie pełny, włączy pan, to oto urządzenie – wampir pokazał mu wyciągniętą z futerału, małą czarna skrzynkę z wielkim czerwonym guzikiem pośrodku, – A my, przylecimy do pana w ciągu roku i odbierzemy towar, w zamian pozostawiając następne dwa worki kamieni.
Wszystko to brzmiało dosyć prosto, zbyt prosto. Oszołomiony tą dziwną propozycją i perspektywą wielkiego bogactwa Mariusz nie wiedział zupełnie, co odpowiedzieć.
– Mogę się chwilę zastanowić? – zapytał
– Oczywiście, tylko radzę się pospieszyć. Nie możemy przebywać tu zbyt długo i za chwilę będziemy musieli odlecieć.
Chwila nie trwała zbyt długo. Trzy minuty później w pomieszczeniu pojawił się drugi wampir sycząc coś z ożywieniem w stronę Gouulgaiksa.
– To co? Zastanowił się pan już?
Pytanie wampira wywołało nagły skurcz w jego żołądku, który o dziwo w tej sytuacji nie sprawiał mu wcześniej zbyt wiele kłopotów. Bogactwo za wódę, pomyślał gładząc się po brzuchu. A niech to, raz kozie śmierć.
– Oczywiście, że się zgadzam. Tylko głupiec zrezygnowałby z takiej kasy, zgadzam się na wszystko! – odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Nawet nie wie pan, jak bardzo się cieszymy – wampir był wyraźnie zadowolony z obrotu sprawy.
– A co będzie? – Mariusz nie mógł, nie zadać tego pytania, – jeśli nie napełnię magazynu, ktoś ukradnie mi kamienie, zabiją mnie, albo wydarzy się coś w tym stylu i nie będę mógł wypełnić zadania.
– Nic nie będzie! – Niby nic, jednak on wyraźnie zauważył, że w głosie wampira brakowało już tego ciepła, co dawniej. – Takie ryzyko jest wkalkulowane w ten interes. Oddając panu te kamienie, które dla nas nie przedstawiają żadnej wartości, kończy się nasz udział w sprawie. Od teraz, wszystko zależy już tylko od pana. Jednak, gdyby naprawdę coś się stało – W głosie płynącym z urządzenia, choć trudno w to uwierzyć, czuć było teraz prawdziwym chłodem. – To lepiej by było, gdyby się pan z nami nie kontaktował. Nie wyszłoby to panu na zdrowie. Jak już powiedziałem. Od teraz… całe ryzyko jest wyłącznie po pana stronie!
Zawoalowana groźba i długie zęby, wychodzące z ust Gouulgaiksa w momencie, kiedy wymawiał ostatnie zdanie, sprawiły, że Mariuszowi przeszły ciarki po plecach.
No tak, pomyślał. Mogłem się domyślać, że jest jakiś haczyk Nigdy nie może być tak pięknie jak na to wygląda.
– Niech pan nie będzie taki smutny! – wampir wyczuł jego rozterki – Nic się nie stanie, głowa do góry, do odważnych świat należy! Niestety, na nas już czas. Musimy lecieć. Miło było pana poznać, panie Picul. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz i dalej będziemy robić interesy. Po naszym odlocie, proszę odczekać jakieś dziesiąci minut, dom wróci na swoje dawne miejsce i wtedy będzie pan mógł spokojnie go opuścić.
Wampir zaczął się odwracać, najwyraźniej chcąc opuścić loszek.
– Zaraz, zaraz! – zatrzymał go Mariusz, nie mogąc uwierzyć, że to już koniec. – A tamci dwaj, ci, którzy walnęli mnie w głowę? Przecież jak tylko odlecicie, oni natychmiast rzucą się na mnie i wszystko mi zabiorą!
– Co pan się tak boi? – Gouulgaiks był wyraźnie poirytowany, szczerząc niepokojąco zęby z cztery razy większą częstotliwością niż poprzednio. – Sto razy już mówiłem, że ci dwaj nie zrobią panu krzywdy, nie ma ich już tutaj, mówiłem panu wcześniej, że oni mają Dwery i są Schaulgoulxiii.
– Jak to nie ma? Sam przecież mówiłeś, że stąd nie można teraz wyjść! To gdzie oni są, co? – Podenerwowany Mariusz nie dawał za wygraną, chcąc do końca wyjaśnić całą sytuację. – No i co to są, do cholery te Dwery i co znaczy to dziwne słowo Schoool.. coś tam?
Gouulgaiks stał chwilkę bez słowa. Potem podszedł do niego, bardzo blisko, prawie przygniatając go do ściany. Jego ptasie oczy przez chwilę patrzyły na Mariusza chłodnym wzrokiem drapieżnika oceniającego tłustość swej ofiary.
– Ci dwaj są na naszym statku i lecą z nami – Rozpoczął po chwili. – Dwery, to taki rodzaj certyfikatu o przydatności. Natomiast to wyrażenie.. Schaulgoulxiii, którego tak nie może pan wymówić. Jak by to panu wytłumaczyć, Hmmm? Najprędzej, odpowiada chyba takim słowom w waszym języku, jak… „podwieczorek" albo „przekąska" – Zakończył z rozbrajająca szczerością, po czym nic więcej nie mówiąc, błysnął tylko swoimi wielkimi zębami na pożegnanie, odwrócił się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wyszedł razem z drugim potworem na korytarz.
***
Dom na wzgórzu opuścił, jak tylko za oknem pojawił się normalny widok otaczającej go okolicy. Z tego, co mówił wampir na zewnątrz trwała cały czas ta sama noc, mimo, że wewnątrz budynku minęło, co najmniej kilkanaście godzin, o czym przypominał mu namacalnie, całkiem gęsty zarost na twarzy. Do kwatery wracał dosyć wolno, przemykając się chyłkiem od krzaka do krzaka, co chwilę chowając się za drzewami i słupami elektrycznymi. Świadomość dźwigania w ręku małej fortuny skutecznie wpływała mu na wyobraźnię.
Odetchnął dopiero wtedy, gdy doszedł do furtki, rozpoznając w mroku za nią ścieżkę prowadzącą wprost do jego pokoju. Cicho wśliznął się do środka starając się nie budzić żony.Najpierw dokładnie schował worki z kamieniami w walizkach a potem zrzucił z siebie brudne, stare łachy i z wyraźnym uczuciem ulgi położył się do rozgrzanego łóżka. Po wszystkich przeżyciach dzisiejszej nocy z prawdziwą rozkoszą wtulił głowę w miękką poduszkę.
– Jak spacer, udany!?
Czujny, policyjny głos małżonki przywołał Mariusza do porządku nakazując udzielenie natychmiastowej odpowiedzi.
– A wiesz, że udany! Nawet, bardzo udany!
KONIEC
Bardzo fajne :) Jest tylko jedna rzecz, której nie załapałam.
SPOJLER!
W opowieści najpierw pojawia się ta informacja:
Z czasem planetę upodobała sobie nasza młodzież, która przyjeżdżała tu, by się wyszaleć po trudach nauki w Imperialnym Kolegium Handlowym, z dala od czujnych oczu dorosłych. To zapewne w tym okresie ukształtował się wasz atawistyczny wizerunek naszej rasy.
Potem to: Nasi młodzi zaczęli tu, produkować........ Alkohol.
I w końcu: Stworzyliśmy was, ludzi, ... abyście produkowali alkohol za nas.
Coś jest nie tak. To jakiś błąd logiczny. Jak rozumiem najpierw przylecieli młodzi. Wtedy zrazili do siebie ludzi. Potem zaczęli produkować alko, którego produkcję przejęli nowo stworzeni ludzie (!).
Jak wyrzucisz pogrubione zdanie, będzie ok.
SPOJLER ends here :)
Poza tym jednym detalem, który pewnie wynika z przeoczenia, opowiadanie jest bardzo miłe, lekkie i przyjemne. W sam raz na 5 :)
Dzięki za ocenę. Od jakiegos czasu jestem skutecznie zarażony teoriami Zecharii Sitchina na temat pochodzenia rasy ludzkiej. W dużym skrócie polega to na tym, że przylecieli kosmici i podrasowali człekokształtnych hasających sobie swobodnie po ziemi tworząc z nich nową rozumną rasę ludzi. W opku założyłem, że atawistyczny wizerunek rasy wampirów mógł się ukształtować jeszcze w czasach przedludzkich. W umysłach zwierząt, które potem stały się ludźmi. W każdym razie dzięki za spostrzeżenie może faktycznie wygląda to trochę mętnie. i dzięki za ocenę. na pewno się zrewanżuję. A teraz wracam do Haremu 2011. Pozdrowienia.
Mea culpa - nie zrozumiałam tego motywu z atawizmem :) Sorry za zamieszanie. Zew Haremu... też to mam ;)