
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witam wszystkich fanów Fantasy.
Przedstwiam wam pierwszą część i zarazem mój pierwszy tekst na Nowej Fantastyce, prolog do mej powieści łączącej w sobie cechy tak SF i Fantasy. Zapraszam do czytania i konstruktywnego kometowania. Oceny mile widziane :)
Edycja. UWAGA dokonałem zmian we wstępie na podstawie pierwszych komentarzy. przerobiłem go tak by był bardziej spójny. Reszty nie dotykałem. Dodam wieć to nim minie mi czas na edytowanie. Jeśli nagła zmiena w formacie tekstu was denerwuje to przepraszam najmocniej. Pisze to śpiesząc się do szkoły i po prostu nie mam czasu.
Dziesięć Kryształów – Początek
Prolog część 1.
Biegłem ile sił miałem w nogach. Musiałem uciec, skryć się gdzieś głęboko przed tym stworzeniem, nieludzką bestią, wydającą z siebie głęboki ogłuszający ryk, echem rozbrzmiewający wśród otaczających mnie potężnych dębów. Nie mogąc jej zgubić, postanowiłem ruszyć przed siebie, jak najdalej od tego koszmaru. Wykończony i przerażony stanąłem nad skrajem bezdennej otchłani, gdzie światło ustępowało miejsca mroku, a spękana ziemia pochłaniała wszelkie życie. Spojrzałem za siebie, starając się dojrzeć prześladowcę. Przepadł jednak bez śladu. Nawet jego zew ucichł. Wtem poczułem na twarzy uderzenie lodowatego wiatru, hulał on dookoła mnie cichutko świszcząc, szepcząc coś w dziwnym języku. Głosy te, jakby wieszczące mój nieuchronny koniec, napełniły me serce przerażeniem. Próbowałem je odgonić, gdy to me ciało odmówiło mi posłuszeństwa upadając na kolana.
Siedząc tak, nie mogąc się podnieść, obserwowałem z narastającym przejęciem zbliżającą się dziwną chmurę. Niczym mgła spowiła wszystko dookoła całkowicie odcinając mnie od reszty świata koszmaru sennego. Klęczałem w jej sercu, starałem się coś powiedzieć, lecz bezskutecznie. Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Aby tego było mało mój prześladowca powrócił, znów dało się słyszeć jego odgłosy, stające się głośniejsze z każdą sekundą. Uspokoiłem oddech chcąc dokładnie ustalić miejsce, z którego dobiegają. Były ich cztery i szybko się zbliżały. Sam przeciwko czwórce potworów łaknących jedynie śmierci swej ofiary. Dotychczas udawało mi się uciec, musiał jednak nadejść dzień, gdy to on zwycięży. To właśnie najbardziej mnie w tym przerażało, niezależnie jak bardzo bym się starał, istota musiała mnie kiedyś dorwać. Stanąć oko w oko ze swym koszmarem prześladującym twe sny od niepamiętnych czasów. Perspektywa ta przerażał mnie bardziej niż walka z największym możliwym realnym przeciwnikiem.
Nagle przez gęstą mglistą zasłonę przebił się mały snop światła, promyk tak maleńki, że niemalże niewidoczny. Zatrzymał się na mym torsie, niewiele ponad sercem, by rozgrzać mnie i przywrócić władzę w kończynach. Czując nowe siły powstałem ze spękanej lodowatej ziemi szykując się do nadchodzącego starcia. Zamierzałem stawić bestii opór, walczyć do ostatniego tchu, pragnąc pokonać zakorzeniony głęboko strach.
Wtem, silne szarpnięcie za ramię niemalże wytraciło mnie z równowagi, lecz me dwudziestoletnie ciało, latami przygotowywane do wojny, nie uległo a ruszyło do kontrataku. Ma pięść miała już dosięgnąć wyimaginowanego wroga, gdy to rozwarłem oczy wydostając się ze snu.
Obudziłem się widząc nad sobą przerażoną twarz matki. Jak przez mgłę zaczęły dobiegać do mnie jej słowa.
-Thomy! Wstawaj! Prędko! – ten krzyk spowodował, że zerwałem się próbując
odzyskać zmysły, które jeszcze niedawno uwięzione były w zupełnie innym
świecie.
-Trzymaj! – w dłoniach poczułem zimną stal pistoletu Lupin 6, na którego odsłoniętym, charakterystycznym dla tej broni, magazynku widniała miniatura ludzkiej czaszki informująca, iż broń załadowano amunicją przeciwko ludziom. Mała, elegancka i poręczna, niezawodne urządzenie zabijania jak na rok 2186, którego początek nie tak dawno obchodziłem. Na ten widok natychmiast odzyskałem przytomność, wiedziałem co się
święci. Zerwałem się z łózka rozglądając za ubraniami.
-Kto nas atakuje? – spytałem matkę rozmawiającą z jednym ze słuhfżących
stojący w drzwiach.
-Jeszcze nie wiem, ale Albert widział po drodze do domu uzbrojony konwój.
-Może to nasi? – zasugerowałem wiedząc, że w okolicy znajduje się placówka
wojskowa.
-Byli w strefie zastrzeżonej. – odparła bez namysłu i dała mi do rąk plecak ze
środka którego wystawał zwinięty pancerz osobisty. Zapewniał podstawową
ochronę w warunkach bojowych.
-To zmienia sytuację. – dodałem wyjmując wszystko z torby.
Przygotowany do drogi udałem się za matką ku głównemu holowi
naszego pałacu gdzie czekał dwudziestoosobowy oddział komandosów
zajmujących pozycje obronne.
-To co mam robić? – spytałem obserwując jak żołnierze barykadowali główne
drzwi. Spojrzałem na mamę wkładającą hełm kapitana zdobiony zlotym
godłem Imperium Orła, idealnie komponujący się z resztą zbroi.
Przysłoniwszy swą twarz odparła lekko zmienionym głosem.
-Biegnij prędko na lądowisko. Czeka tam wahadłowiec. Powiedz pilotowi aby
grzał silniki.
W tym samym czasie usłyszeliśmy nieznajome głosy dobiegające zza drzwi.
-Spróbuje do ciebie zaraz dołączyć! A teraz uciekaj! – ponagliła mnie głosem
przejawiającym głęboki strach. Stanęła w dogodnym miejscu skąd miała
idealny widok na hol. Rzuciła na mnie ostatnie spojrzenie po czym otrzymała
od jednego z podkomendnych karabin i wycelowała w drzwi.
Przez moment walczyłem ze swymi myślami. Z jednej strony
chciałem z nią zostać, pomóc w walce lecz słysząc przerażenie i zdecydowanie
w jej głosie zdałem sobie sprawę, że bardzo jej zależy na mym
bezpieczeństwie.
Nie marnując ani sekundy więcej pognałem korytarzami wiodącymi
prosto na lądowisko gdzie stał transporter klasy Pijawka 4, o długim
charakterystycznym kadłubie z niby przyssawką pod kokpitem. Tuż przed
wejściem na pokład, znajdującego się po lewej stronie kadłuba statku, kłębiła
się służba niosąca masę rupieci. Przeciskając się przez nich usłyszałem
strzelaninę w głębi domu i przerażające krzyki. Zwróciłem zaniepokojone oczy
ku drzwiom, którymi przyszedłem mając głęboką nadzieję, że za moment
ujrzę tam matkę. Nikt się jednak nie pojawił a krzyki potęgowały się z każdą
chwilą. Musiałem wierzyć, iż da sobie radę i wyjdzie z tego cało. Nie bez
powodu była Naczelnym Generałem Sił Lądowych Imperium Orła.
Wtem na dachu, jakieś dziesięć metrów od nas, spostrzegłem obłą
sylwetkę stawiającą ciężkie kroki, którym towarzyszył cichy dźwięk
gruchotanych dachówek. Monstrum to samą swą obecnością siało strach w
ludzkich sercach.
-Xar-Nag. – szepnąłem przerażony obserwując jak metalowa bestia zeskakuje
z dachu wbijając się w lądowisko, tym samym wzbijając w powietrze tumany
pyłu i kurzy. Zniknął nam niemalże z oczu, pozostał jedynie niewyraźny zarys
jego ciała i te przerażające czerwone ślepia. Wpatrywał się w nas przez krótką
chwilę po czym ruszył przed siebie krocząc na krótkich, acz potężnych,
nóżkach. Xarlońska maszyna wyłoniła się z zasłony dymnej ukazując swe
silnie opancerzone niemalże okrągłe ciało, zdolne wytrzymać bezpośrednie
trafienie z najcięższej broni. Nim zdołała wycelować w nas miotacze plazmy,
wmontowane w obu rękach, Nick, nasz kucharz, oddał ku niej krótką serię z
karabinu trafiając monstrum prosto w maleńką głowę. Odwrócił tym samym
jej uwagę skupiając ją bezpośrednio na sobie. Nick ruszył biegiem za
najbliższą osłonę co chwilę posyłając kolejną krótką serię upewniając się, że
nieprzyjaciel jest skoncentrowany wyłącznie na nim. W tej samej chwili
poczułem jak ktoś ciągnie mnie do środka wahadłowca mówiąc.
-Niech panicz wchodzi na pokład. My się nim zajmiemy. – ujrzałem obok
siebie Alberta którego palce mocno zacisnęły się na mym barku. Widząc w
jego drugiej dłoni karabin gotowy do użycia zrozumiałem, że staruszek
zamierza ruszyć do walki z Xar-Nagiem. Lecz nie był sam, cała służba sięgnęła
po broń.
-Nie bądź głupi Albert! – podniosłem głos starając się przekrzyczeć szum
silników gotowych do lotu. – Tego czegoś nie zdołacie zabić taką bronią.
Wymorduje was! – wyjaśniłem.
-Wiemy. – odparł krótko lecz takim tonem jakby już pogodził się ze swą
śmiercią. – Odciągniemy jego uwagę od ciebie. – wiedziałem wówczas, że nie
zdołam go przekonać ani nikogo innego. Wepchnął mnie w głąb statku po
czym zeskoczył na lądowisko z podnoszącego się trapu. Do ostatniej chwili
stałem wpatrzony w oczy poczciwego starca, który tak wiele dla mej rodziny
znaczył. A teraz miał oddać swe życie. Za mnie. Nie. Wciąż była nadzieja.
Mogłem ich ocalić. Pijawka była przygotowana do walki, rakiety i działka
przeciwpancerne klasy Kieł. A nóż zdoła to zabić Xar-Naga. Musiałem
spróbować.
Grodź zatrzasnęła się z charakterystycznym pomrukiem gdy to ja
biegłem już ku kabinie pilota. Miałem plan jak ich ocalić lecz wymagało to
pełnej współpracy załogi. Wszedłem do ciasnego pomieszczenia gdzie
pośrodku, przed setkami konsol, siedział pilot wyglądający z fotela przez
szeroki iluminator. Słysząc jak wchodzę odwrócił się i rzekł.
-Sir, czy oni poszaleli? Przecież to Xar-Nag. – jego lekko poddenerwowany
głos rozbrzmiał w mej głowie gdy to miałem już wydać rozkazy.
-Wiem o tym i zaraz im pomożemy. Przygotuj uzbrojenie i namierz mecha. -
pilot jednak zamiast zabrać się do przygotowania Pijawki do walki zaczął
uruchamiać ostatnie niezbędne do lotu systemy zupełnie wtedy niepotrzebne.
-Podnieś statek i obróć! Musimy zniszczyć to cholerstwo! – ponagliłem.
-Przykro mi sir, lecz nie mogę tego zrobić.
Zamurowało mnie. W tak krytycznej sytuacji on ośmielił się mi sprzeciwić.
-Zrób co każę!
-Pańska matka wyraziła się jasno. Mam zabrać pana zdała od tego miejsca nie
zważając na koszty. Tak też zamierzam zrobić. – mężczyzna jednym ruchem
poderwał maszynę w powietrze dając pełen ciąg do silników. Siła ta niemalże
wyrzuciła mnie z kabiny. Gdy miał już skierować dziób ku niebu wyjrzałem
ostatni raz przez szybę. Koszmar jaki tam zastałem przerósł me oczekiwania.
Bohaterscy mężczyźni i kobiety walczyli do końca, ginąc od trafień gorących
kul plazmy rozrywającymi ich ciała na kawałki. Nie mieli żadnych szans a
pomyśleć, że mogłem im pomóc. Serce me wręcz płakało nad ich śmiercią,
każdego znałem bowiem od mych najmłodszych lat, dorastałem wśród nich.
Niewinni ludzie, dla których wojna była czymś zupełnie obcym ginęli na mych
oczach z ręki jednego z najdoskonalszych zabójców. Poświęcili się aby ratować
syna wielkiego Jack'a Solona, największego bohatera ludzkości w wojnie
galaktycznej.
Pilot dał pełen ciąg do silników dając Pijawce porządnego kopa.
Wystrzeliła w przestrzeń z niewiarygodną szybkością i siłą tak wielką, że
niemalże wypadłem z kokpitu. Oddaliwszy się na bezpieczną odległość od
miejsca walki pilot spojrzał na mnie i zapytał.
-Dokąd pana zabrać?
Milczałem. Stałem tak w przejściu starając się uspokoić skołatane nerwy.
Musiałem znaleźć sobie miejsce by usiąść, pomyśleć. Jeszcze kilka godzin
wcześniej bawiłem się z mymi przyjaciółmi z okazji zakończenia szkolenia
wojskowego. Miałem stać się admirałem, kolejnym Solonem, który ruszy na
wojnę przeciwko naszym wrogom z Wielkiej Szóstki Xarlor. Jak to mój ojciec
Jack zwykł mawiać „Galaktyka cię potrzebuje Thomy możliwe, że to ty
zakończysz ten konflikt”. Zamiast tego znalazłem się na pokładzie zimnego
statku gwiezdnego, przerażony i zdezorientowany nie mając bladego pojęcia
co przed chwilą zaszło.
-Sir? – odezwał się pilot. – Jaki kurs mam obrać? – jego głos jakby wybudził
mnie z tego niepokojącego transu. Nie odezwałem się jednak natychmiast.
Musiałem zebrać myśli do kupy. Wyznaczyć sobie cel i dążyć do niego
wszelkimi metodami. Wreszcie spojrzałem w oczy operatora Pijawki
pochylającego się nade mną.
-Skieruj się ku Dover. Zabierzemy moją dziewczynę Klarę i lecimy na stację
Nadzieja.
-Tak jest.
Dover, wielkie miasto przeistoczone w port kosmiczny z masą
stoczni, leżące na południowym wschodzie Anglii nad brzegiem kanału La
Manche. Stanowiło ważny punkt przeładunkowy dla wojsk na planecie i było
domem mej ukochanej kobiety Klary. I pomyśleć, że spotykałem się z nią
prawie co trzeci dzień choć mieszkałem i szkoliłem się w York.
Przemknęliśmy nad centrum miasta, słysząc w głośniku głos wieży
kontrolnej, która otrzymawszy specjalny kod od pilota, należący wyłącznie do
mej rodziny, zezwoliła nam na swobodny ruch w powietrzu. W normalnych
warunkach musielibyśmy czekać by wlecieć na teren miasta. Lecieliśmy
prosto ku domowi mej Klary. W mym sercu na moment zagościło szczęście.
Coś jednak było nie w porządku. Nad miastem unosiła się gęsta
chmura czarnego dymu. Skutek pożaru. Sądziłem, że to nic wielkiego lecz
ogień ten płonął dokładnie w miejscu gdzie znajdował się dom mej ukochanej.
-Na Imperium Orła nie. – szepnąłem z przerażeniem. Pilot zmniejszył
odległość, ustabilizował maszynę i zaczął krążyć nad miejscem pożaru.
Mym oczom ukazał się przerażający widok, istny horror. Dom Klary stał w
płomieniach. Wysokie na dziesięć gdzieniegdzie dwadzieścia metrów języki
ognia smagały niebo niczym bicze rozgrzewające wszystko co wokoło do
czerwoności. Wojskowe statki pożarnicze nie nadążały z gaszeniem.
Wyglądałem zza iluminatora przecierając oczy z niedowierzania. Gdy me
spojrzenie spoczęło na trzech ciałach przykrytych czarnymi płachtami me
serce stanęło. Jeszcze wczoraj mi mówiła, że będzie w domu z rodzicami, jak
bardzo niecierpliwi się na nasze spotkanie. Spuściłem głowę zalewając się
łzami.
-Nie, nie nie nie! – wrzeszczałem wychodząc z kokpitu. Moja ukochana,
najpiękniejsza dziewczyna na Ziemi, jako jedyna potrafiąca mnie rozumieć,
leżała tam martwa. W ładowni padłem na kolana skrywając twarz w dłoniach.
W mgnieniu oka cały mój świat legł w gruzach jakby wzniesiony był z cienkich
patyków. Rozwścieczony waliłem dłonią o podłogę nie myśląc o niczym innym
niż o mej nieżyjącej dziewczynie.
-Dlaczego? – pytałem samego siebie jakby oczekując sensownej odpowiedzi od
nieistniejącej osoby. – Czemu ona musiała zginać! – usiadłem oparty o ścianę
nadal czując łzy ściekające po policzkach. Starałem się znaleźć jakiekolwiek
sensowne wyjaśnienie. Kto mógł chcieć jej śmierci.
Widząc mnie w takim stanie pilot zatrzymał Pijawkę w powietrzu,
podszedł do mnie i przykląkł tuz obok.
-Mam lądować abyś mógł jej poszukać? Być może nadal żyje. – spytał, ale
odmówiłem. Jej już nie było na tym świecie, czułem to całym ciałem i duszą.
Największa miłość mego życia zginęła przeze mnie. Gdyby nie to, że jestem
Solonem to nasze losy zapewne potoczyły by się zupełnie inaczej, ale nie.
Musiałem urodzić się w rodzinie o długiej tradycji wojskowej. Od pradziadka
po mego ojca, każdy był wielkim Admirałem walczącym w gwiezdnych
bitwach ku chwale wszechpotężnego Imperium Orła przeciwko Wielkiej
Szóstce Xarlor. Mogłem obwiniać wyłącznie siebie.
-Jakie rozkazy sir? – usłyszałem go ponownie. Przetarłszy oczy kazałem
skierować statek na orbitę ku stacji kosmicznej Nadzieja.
Dzięki za przeczytanie. Mam nadzieje, że tekst okazał się być interesujący i wciągający do tego stopnia że pobudził waszą wyobraźnię i będziecie chcieli więcej. Dla tych co chcą część 2 to nie martwcie się. Zamieszczę ją wkrótce. Może w poniedziałek lub wtorek.
Masz większy problem z interpunkcją ode mnie. To znaczy, że masz spory problem. Nawet nie chce mi się wymieniać, gdzie powinny stać przecinki. Brakuje ci ich bardzo dużo. O samej fabule się wypowiadać nie będę, bo nie ma narazie o czym. Sam styl wydaje mi się jakiś taki toporny. Niektóre zdania, zwłaszcza na początku, bardzo źle mi się czytało.
W poniedziałek lub wtorek? To znaczy, że piszesz "na bieżąco". Źle to wróży całemu przedsięwzięciu --- chyba że masz sporządzony konspekt. Inaczej zagubisz się w kolejnych pomysłach, zapomnisz o pierwotnych i wyjdzie taki misz masz, że szkoda gadać.
Oprócz niedoprzecinkozy występuje nadzaimkoza, a powtórzenia towarzyszą im jak wierny piesek. Cały tekst do przeglądu i dokładnej korekty. Niestety...
Paraliżował mój oddech,
czynił mnie coraz słabszym. – Paraliż ciała, ok. Ale oddechu?
Zaraz a może nie był to strach a mgła, która
niczym mleko spowiła wszystko dookoła w mgnieniu oka. – Mnie to składniowo kuleje. – A może biała niczym mleko mgła, która w mgnieniu oka spowiła wszystko wokół. - Tak brzmi to deczka gładziej.
Oddychałem coraz ciszej próbując wsłuchać się w otoczenie. – Jak? No przecież wyżej pisałeś, że oddech miał sparaliżowany :P
Wszystko co się wokół mnie działo było mi obce a odgłosy potęgowały
poczucie bezsilności. – Brakuje mi tu jakiegoś określenia na te odgłosy. Np. tajemnicze, nie wiem, nie ludzkie…
Coś próbowało wciągnąć mnie
w niebyt tego przerażającego miejsca. – Goś już w tym strasznym miejscu stoi. Więc jak można go wciągnąć w niebyt tego miejsca?
Gdy ma pięść miała już
dosięgnąć niewidocznego przeciwnika me oczy się otworzyły i wydostałem się
ze świata snu. – nadzaimkoza.
-Trzymaj! - w mych dłoniach poczułem zimną stal pistoletu Lupin 6, - To samo co wyżej. W cudzych dłoniach by raczej nie poczuł.
Mała, elegancka i poręczna, perfekcyjna w
każdych warunkach roku 2186 – To tak jak te włosy, spryskane lakierem do włosów Taft, czy jakoś tak? :P Nie no, chodziło pewnie o to, że była niezawodna w każdych warunkach?
Przysłoniwszy swą twarz odparła lekko zmienionym głosem. – Znów te zaimki.
Tuż przed
wejściem na pokład, znajdującego się po lewej stronie kadłuba statku, kłębiła
się służba niosąca masę rupieci. – Chyba znajdującym się po lewej stronie kadłuba. O to pewnie chodziło, bo wsiadać na pokład kadłuba, to tak trochę nie bardzo.
Nie bez
powodu była Naczelnym Generałem Sił Lądowych Imperium Orła. – A hełm miała z symbolem kapitana…
Nim zdołała wycelować w nas miotacze plazmy,
wmontowane w obu rękach, - Nie wiem, ale po mojemu, w tej formie, to powinno być zamontowane w obu rękach. A wmontowane w obie ręce.
A nóż zdoła to zabić Xar-Naga. – A jak nie nożem, to widelcem gada!
ginąc od trafień gorących
kul plazmy rozrywającymi ich ciała na kawałki. – rozrywających
Wystrzeliła w przestrzeń z niewiarygodną szybkością i siłą tak wielką, że
niemalże wypadłem z kokpitu. – A nie powinni najpierw zasiąść wszyscy w fotelach i jakichś pasów przed takim gwałtowanym, zwłaszcza planowanym manewrem zapiąć?
To tylko nieliczne byki, które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Do tego to, co napisał clayman. Interpunkcja, powtórzenia, logika zdań... Leży. Zanim wrzucisz kolejną częśc, przeczytaj ją bardzo dokładnie, najlepiej na głos, wyeliminuj powtórzenia, błędy logiczne itp. itd.
O fabule się też nie wypowiem, bo takie opka to nie bardzo moje klimaty.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Solon, zreformuj format tekstu.
Maskra!
Nic tu po mnie. O wszystkim wspomnieli już w komentarzach koledzy! Pzdr
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Heh... Doświadczenie mówi: nie czytać tekstów, które w patetycznym bądź idiotycznym tytule mają "prolog", "rozdział pierwszy" i tym podobne. Doświadczenie mówi prawdę.
Zanim spłodzisz powieść proponuję nauczyć się porządnie pisać. Oczywiście nie musisz się stosować do rady.
Pozdrawiam
Dziękuje tym co napisali sensowne komentarze. Bardzo mi pomogliście.
Hmm...
Mam mieszane uczucia.
Po pierwsze, nie przepadam za opowiadaniami w tym charakterze, jednak tekst mnie oczarował bogactwem słownictwa, ciekawym opisem rozpoczynającym tekst oraz pomysłowością. Co do przecinków i błędów merytorycznych- szczerze mówiąc mnie podobne rzeczy nie przeszkdzają w odbiorze tekstu. Jedyne, co mnie w tym wzgledzie irytowało to nagromadzenie informacji i faktów, z pominięciem odczuć narratora. I coś jeszcze- jak dla mnie za mało opisów.
Jestem ciekawa, kim jest główny bohater i co stanie się dalej...
A to zdecydowanie przemawia na twoją korzyść :)