
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Godzina 8:15
Grubas rozpoczął mszę. Po tym jak wytoczył się z zakrystii zrobił może z dziesięć kroków podchodząc do ołtarza, ale to wystarczyło, żeby zasapał się jak świnia.
– Pierdolony tłuścioch – wymamrotał Artur. Jego słowa utonęły w hałasie powstających wiernych.
– Pan z wami!
Głos księdza pasował idealnie do jego sylwetki. Ochrypły, dudniący, przywodził na myśl wycieńczonego i chorego wieprza. Co drugie słowo obowiązkowa przerwa na płytki oddech.
Skurwiel działał mu na nerwy samym tylko widokiem.
Tym bardziej cieszył się na myśl co zamierzał zrobić.
Nadszedł czas aby usiąść. Artur robił to co inni bo nie za bardzo pamiętał rytuał mszalny. Ostatni raz odwiedził świątynię w dzień swojej komunii, wieki temu. I musiał przyznać, że wcale mu tego nie brakowało.
Sadowiąc się na twardej, drewnianej ławce, dyskretnie odwrócił głowę. Nie na tyle jednak, żeby nie zauważyła tego jedna z siedzących za nim staruszek. Skarciła go wzrokiem i miną z gatunku „Co robisz, gówniarzu?". Powstrzymał się w ostatniej chwili. Ale zapamiętał jej twarz.
Kościół był zapełniony w dwóch trzecich. Jakieś sto, sto pięćdziesiąt osób.
Całkiem niezła widownia.
Artur umierał. Nie dosłownie, fizycznie nic mu nie dolegało. Po prostu konał z nudów. Zdążył już przyjrzeć się dokładnie każdemu z ministrantów i każdego z nich wyzwać w myślach od pedałów. Obejrzał dokładnie obrazy wiszące na drewnianych ścianach, przedstawiające zapewne jakichś świętych sprzed wieków. Rysuneczki warte były pewnie więcej niż cała dobroczynność, która kiedykolwiek była ich udziałem. Dokładnie poznał każdą nierówność i wybrzuszenie na betonowej podłodze w promieniu kilku metrów od niego.
Ksiądz recytował kolejne linijki tekstu z grubej księgi leżącej na ołtarzu.
Zero inwencji twórczej, pomyślał Artur, od lat nic się nie zmieniło, te same frazesy i puste słowa.
Znowu wstali. Wysłuchali drażniącego głosu jednego z ministrantów a potem usiedli.
Niczym tresowane małpki. W górę i w dół. Wstańcie. Siadajcie. Rzućcie forsą na tacę a potem klękajcie i wypad na zewnątrz.
Ksiądz podszedł do mównicy. Toczył się jak spasiona świnia próbująca chodzić na tylnych nogach. Chrząknął, poprawił mikrofon i rozpoczął kazanie.
Po raz pierwszy tego dnia wąskie usta chłopaka siedzącego w pierwszej ławce wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu.
– Bóg jest miłosiernym ale i surowym ojcem. Kocha nas i miłuje jako własne dzieci lecz potrafi być również srogi gdy zasłużymy sobie na jego gniew. My, Dzieci Boże, sami jesteśmy odpowiedzialni za to, co czynimy i na co przez to zasługujemy. Dobro leży w naszych rękach i w naszych czynach. Przez całe nasze życie staramy się…
Artur wiercił się przez chwilę szukając wygodniejszej pozycji. Kiedy w końcu usiadł w miarę wygodnie, udał się w odwiedziny do księdza.
Uśmiech na twarzy siedzącego w pierwszym rzędzie chłopaka stał się jeszcze szerszy.
Ksiądz Antoni zaczął czytać szybciej. Bolał go brzuch a mdłości przychodziły coraz częściej. W dodatku temperatura wewnątrz kościoła, zwykle niższa o kilka stopni niż na zewnątrz, dzisiaj wydawała się być bliska tej panującej w saunie. Przesadził wczoraj z tym winem. Za dużo i zbyt późno wypity trunek ostro dawał mu się we znaki. Nie był pijany. Miał po prostu ogromnego kaca.
Strużka potu spłynęła po karku i wzdłuż kręgosłupa. Ksiądz Antoni wzdrygnął się mimowolnie i stracił rytm czytania. Ludzie byli jednak zbyt znudzeni albo zajęci czymś innym żeby zwrócić na to uwagę. I dobrze. Jeszcze ze dwa zdania i koniec. Dzisiejsze kazanie będzie rekordowo krótkie. Pewnie część z wiernych, jeśli nie większość, będzie mu za to niezmiernie wdzięczna.
Niech przeklęty będzie ten cholerny wikary i jego bimbrownicze wynalazki.
Ksiądz nie zdawał sobie jeszcze sprawy z faktu, że od kilku sekund w jego głowie siedzi nieproszony gość. Nie wiedział, że ów gość właśnie zapoznawał się z wieloma informacjami, które w ciągu swego długiego życia ksiądz Antoni zmagazynował w umyśle.
Ksiądz poczuł się jeszcze gorzej. Zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się blatu mównicy chroniąc się w ten sposób przed upadkiem.
Co za wstyd, pomyślał, tyle lat nienagannej służby a tu taki wstyd. Niech szlag trafi tego cholernego wikarego.
Jeszcze jedno zdanie i kończę. Nieważne, że w połowie i bez sensu. Tak samo msza. Dzisiaj będzie okrojona wersja. – Bóg wielokrotnie mówił… – Przerwa na oddech. I na przełknięcie czegoś, co bardzo chciało wydostać się z żołądka na zewnątrz. Jeszcze chwila i się porzyga. Z trudem, przez zaciśnięte żeby, wycedził resztę zdania – … mówił: Nie muszą lękać się mnie ci, którzy nie splamili się grzechem.
Wystarczy, to dobre zdanie na zakończenie, nawet jeśli wyrwane ze środka kazania, pomyślał ksiądz ale nagle ktoś wszedł mu w słowo. W jego własnej głowie.
– A ty się splamiłeś, księżulku. Oj, kurewsko się splamiłeś.
Ksiądz Antoni miał rację. Większość uczestników mszy słuchała go niezbyt uważnie. Spora grupa osób nie robiła tego wcale. Nieliczni, którzy wsłuchiwali się w jego słowa, nie zwrócili większej uwagi na kolejną pauzę w jego kazaniu. Skłonności starego proboszcza do alkoholu nie były tajemnicą dla nikogo kto mieszkał w okolicy dłużej niż tydzień. Nikogo również już od dawna nie dziwiła regularna niedyspozycja kapłana w czasie porannych mszy. I chociaż dzisiaj ksiądz wydawał się być w nieco gorszym stanie niż zwykle, nikt nie zaprzątał sobie tym głowy.
Do momentu kiedy ksiądz Antoni zaczął krzyczeć.
Ksiądz Antoni, zdezorientowany, rozejrzał się wokół. Ministranci siedzieli na swoich miejscach, znudzeniu i apatyczni jak zawsze. Stał na podwyższeniu przy mównicy sam. A mino to mógłby przysiąc, że przed chwilą ktoś przemówił do niego z odległości kilku centymetrów.
Mam omamy słuchowe, pomyślał. Jezu Chryste, czym ten cholerny wikary mnie napoił?
Artur widział jak grubas blednie niczym płótno. Pauza w kazaniu stawała się coraz dłuższa i niektórzy przerywali gapienie się w podłogę i kierowali wzrok ku proboszczowi. Artur wyobraził sobie wielkie głośniki koncertowe. Ustawił głośność na minimum.
– Padnij na twarz przed swoim panem! – Ryknął nagle głos wewnątrz czaszki księdza Antoniego, uderzając niczym taran w jego umysł. Krew chlusnęła z nosa ciemnym strumieniem na przód komży i otwartą księgę na blacie. Proboszcz złapał się za głowę i wrzasnął przeraźliwie.
Przez pierwsze kilka sekund ludzie byli zbyt zaskoczeni aby zareagować. Wszyscy wlepiali wybałuszone oczy w krzyczącego i chwiejącego się na nogach księdza, któremu pod brodą momentalnie wyrósł szkarłatny śliniaczek i błyskawicznie się powiększał.
– Błagaj o litość, parchaty śmiertelniku, ty zawszona kupo gówna ludzkiego, pierdolony oszuście, zakłamany bezbożniku, wilku w owczej skórze, dzieciorobie i gwałcicielu, ty nędzna kreaturo…
Ksiądz upadł na kolano wciąż z całej siły ściskając głowę. Czuł, że od tego hałasu zaraz rozpadnie się na kawałki. Nie przestawał wrzeszczeć ale choćby wykrzyczał całe gardło nie mógł zagłuszyć tego głosu.
Artur podkręcił głośność. Strzałka powędrowała w górę skali.
– Jebany pijaczyno, będziesz się smażył w piekle, gnił po wsze czasy, ty skundlony antychryście, kurwo szatańska…
Pierwsi ludzie zaczęli wstawać. Ktoś krzyknął ale przy wrzaskach księdza zabrzmiało to niemal żałośnie. Zaskoczenie szybko ustępowało przerażeniu.
Przed oczami zatańczyły mu ciemne plamy. Choć wydawało się to niemożliwe, głos stał się jeszcze potężniejszy. Już nie zagłuszał innych dźwięków, on stał się wszystkim co dochodziło do przeciążonego umysłu księdza. Proboszcz nie zdał sobie sprawy, że upadł na twarz łamiąc nos, z którego i tak krew płynęła już wartkim strumieniem. Nie wiedział, że krwawić zaczęły również jego uszy a w kącikach oczu zebrały się czerwone łzy. Przetoczył się na plecy niczym konający lew morski. Przestał krzyczeć, przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki. Tylko jego usta drgały jakby w niemej modlitwie.
Choć ksiądz umilkł, w kościele zrobiło się znacznie głośniej. Krzyczały niemal wszystkie kobiety. Reszta osunęła się w milczącym omdleniu lub wymiotowała spazmatycznie. Większość mężczyzn siedziała oniemiała. Nikt nie był w stanie zareagować.
Chłopak siedzący w pierwszym rzędzie nie przestawał się uśmiechać. Strzałka powędrowała w górę.
Ksiądz znieruchomiał kiedy kolejna, potężniejsza fala dźwięku dokończyła dzieła zniszczenia. Krew chlusnęła z jego ust niczym z hydrantu. Serce przestało bić. Mózg zamienił się w brejowatą miazgę.
Pierwsze osoby przezwyciężyły przerażenie i podbiegły do księdza, niemal brocząc w jego krwi. Była wszędzie. W promieniu kilku metrów wokół niego wszystko przybrało czerwoną barwę.
Kiedy miejscowa bibliotekarka w zabrudzonej wymiocinami odświętnej bluzce, chwiejnie ruszyła do wyjścia, niczym kamyk rozpoczynający lawinę, tłum runął za nią niczym rozszalałe stado. Ludzie tratowali się nawzajem, szarpali za włosy, łamali ręce i nogi. Dwuskrzydłowe drzwi z ozdobnymi witrażami zostały wyrwane z zawiasów i pofrunęły przez cały przedsionek. Rozbite szkło dotkliwie poraniło uciekających. Tego dnia ksiądz Antoni nie był jedyną ofiarą wykrwawienia się na śmierć.
Artur wstał. Przeszedł obok ciała księdza i klęczących wokół niego kilku bezradnych mężczyzn. Nie kierował się do wyjścia, stanowiącego teraz śmiertelną pułapkę. Zamierzał wyjść przez zakrystię. Po ministrantach nie został nawet ślad. Zmyli się jako jedni z pierwszych. Przy ołtarzu odwrócił się i wzrokiem odszukał siedzącą w drugim rzędzie staruszkę. Kobieta spazmatycznie łapała powietrze i trzymała się za klatkę piersiową. Schodząc po schodach, Artur ponownie wyobraził sobie kolumny głośników. Tym razem jednak od razu podkręcił głośność do oporu.
Już na zewnątrz usłyszał kolejny, tym razem znacznie mniejszy, wybuch krzyków przerażenia. Staruszka przestała martwić się o serce.
Wsiadł do samochodu. Zapalił silnik ale nie odjeżdżał. Napawał się wypełniającą go euforią. Zawsze tak się czuł kiedy było już po wszystkim. Niczym wszechmocny Bóg. Przymknął oczy i wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu, przywołując jakże świeże obrazy z kościoła.
Jego napawanie się triumfem zepsuł drażniący uszy dźwięk motorynki. Z grymasem wściekłości na twarzy odwrócił się na siedzeniu w stronę źródła dźwięku. Drogą jechał jakiś gówniarz na pierdzącej pyrkawce. Pierdolony wieśniak, pomyślał Artur, z tą otwartą gębą wygląda jak down.
Chłopak nieco zwolnił i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w uciekający tłum. Chwilę potem zwiotczał niczym kukiełkowa laleczka. Motorynka przewróciła się na bok i sunęła jeszcze kilka metrów po asfalcie. Niczym nieosłonięta, uwięziona noga błyskawicznie zamieniła się w pulsującą żywym mięsem ranę. Obie ręce z suchym trzaskiem złamały się w kilku miejscach. Jedynie kask na głowie uchronił chłopaka przed śmiercią na miejscu. Za kilka sekund miał on jednak żałować, że zdołał przeżyć.
Artur powrócił do własnego ciała. Niemal równocześnie chłopak od motorynki oprzytomniał. A potem wrzasnął histerycznie pod wpływem wszechogarniającego bólu.
Dobrze wykorzystał te kilka sekund kiedy debil na gruchocie znalazł się w jego zasięgu. Kolejna spektakularna ofiara na koncie. Może nie aż tak widowiskowa jak ksiądz ale też niczego sobie.
Cofając na drogę, oczami wyobraźni widział, jaki wpływ na życie całej wsi będzie miał ten jeden poranek. Mógł się założyć, że działanie sił nieczystych będzie uważane za głównego winowajcę tych wydarzeń. Tak to zwykle jest w takich zapyziałych, zabobonnych dziurach. Ruszył powoli przed siebie. Odwrócił się by ostatni raz zerknąć na kościół. Tłum rozproszonych ludzi urzekał swoją bezradnością i strachem. Byli piękni w swojej słabości.
Co prawda niekoniecznie pięknem, ale ludzie wokół kościoła zwrócili również uwagę lekko wczorajszego kierowcy busa. Na tyle go zaabsorbowali, że nie zauważył kiedy zjechał na środek drogi a potem na drugi pas. Zdał sobie z tego sprawę dopiero kiedy jego transportowy volkswagen wbił się w maskę osobówki prowadzonej przez młodego chłopaka. Kierowca busa, chociaż zdarzało mu się prowadzić na podwójnym gazie, nigdy nie zapominał zapiąć pasów. Dzięki temu wyszedł z tego wypadku bez szwanku.
Kierowca osobówki nie miał zapiętych pasów.
Wcześniej.
Artur zatrzymał się na poboczu. Strasznie chciało mu się lać. Co prawda do miasta było już całkiem blisko, jakieś pięćdziesiąt kilometrów, ale stwierdził, że nie wytrzyma. Droga z obu stron była pusta. Jak to w niedzielę rano. Wokół tylko pola i lasy.
Artur przeszedł na drugą stronę ulicy i zniknął wśród młodego lasu brzózek. Kiedy po dwóch minutach stamtąd wyszedł, usłyszał warkot nadjeżdżającego samochodu. Zapinając pasek stanął przy drodze. Auto rosło w oczach. Musiało pruć grubo ponad setkę. Czarny mercedes z ogromną prędkością przemknął obok, wzniecając tuman kurzu i drobinki piasku. Artur zakaszlał gwałtownie, zasłaniając oczy przed pyłem.
– Ty głupia kurwo! – wrzasnął bezsilnie za oddalającym się samochodem. Wściekłość wypełniła go momentalnie, niemal rozsadzając czaszkę. Bezradnie zacisnął pięści. Nienawidził być bezradny. Nie miał jednak szans go dogonić, nie tym samochodem. Gdyby jednak dorwał go w swoje łapy, koleś gorzko by pożałował.
Zaledwie po kilku kilometrach natknął się na mercedesa ponownie. Stał zaparkowany na małym parkingu przed kościołem w centrum sporej wsi. Z tylnego siedzenia ktoś coś wyciągał. Artur zatrzymał się na środku drogi wpatrując się jak zahipnotyzowany. Wściekłość, po której nie zostało już nawet śladu, powróciła ze zdwojoną siłą.
Postać od mercedesa w końcu wygramoliła się na zewnątrz. Oczom Artura ukazał się niski, otyły mężczyzna w czarnej sutannie. Pod pachą trzymał jakieś dokumenty. Zamknął samochód i ruszył w stronę otwartych wrót świątyni. Artur cofnął kilka metrów i wjechał na parking.
Postanowił udać się na mszę.
Nikt jeszcze nie poświęcił temu tekstowi chwili uwagi? Ciekawe, dlaczego.
Artur zakaszlał gwałtownie zasłaniając oczy przed pyłem.
Czy chodzi o:
--- Artur zakaszlał, gwałtownie zasłaniając oczy przed pyłem;
czy o:
--- Artur zakaszlał gwałtownie, zasłaniając oczy przed pyłem?
Przecinków nie wymyślono jedynie na utrapienie piszących. Mają coś do powiedzenia w procesie percepcji tekstów... Co zilustrowałem cytatem.
Byków jest więcej, ale nie jesteśmy na lekcji polskiego.
Kwestia poważniejsza. Jak zrozumiałem, Artur wk...ił się straszliwie tylko z powodu kurzu, wzbitego przez czarnego mercedesa. Zdarza się. Potem przez przypadek poznał samochód, postanowił "ukarać" kierowcę i postanowienie obrócił w czyn. Pytanie: na co choruje bohater opowiadania?
Moim zdaniem obdarzanie kogokolwiek takimi mocami, jakimi dysponuje Artur, powinno mieć sens i cel bardziej przekonywający od chęci stworzenia pojedynczego "obrazka krwią malowanego".
AdamieKB
Po pierwsze dzięki za przeczytanie tekstu.
Po drugie, faktycznie, we wskazanym zdaniu uciekł mi przecinek, miało być " Artur zakaszlał gwałtownie, zasłaniając oczy przed pyłem".
A co do kwestii znacznie poważniejszej: wyobraź sobie młodego chłopaka, który dysponuje wyjątkowymi zdolnościami - może, na przykład, wedrzeć się do czyjegoś umysłu i narobić w nim niezłego bałaganu. Dysponuje tymi zdolnościamii zapewne od dłuższego czasu, wykorzystuje je i doskonali. To na kogo wyrośnie taki chłopak? Na praworządnego obywatela czy świrusa, który jest w stanie bestialsko zabić za byle drobiazg?
Celowo nie rozwodziłem się nad tym co, jak i dlaczego w kwestii mocy chłopaka. Chciałem raczej w krótkiej formie przedstawić bezmyślne okrucieństwo obdarzonego wyjątkowymi umiejętnościami człowieka, ale czy mi się to udało to zupełnie inna kwestia.
A mi się to opowiadanie podobało. Głównie dlatego, że żywię taką samą sympatię do księży, jak jego bohater. Nie przeszkadza mi nawet, że to tylko, jak napisał Adam, obrazek krwią malowany. Lubię tego typu teksty, a ten, jako odstresowywacz po ciężkim dniu pracy, spełnia swoją rolę znakomicie.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
-> Zige.
Udało Ci się. Serio. Spróbuj napisać coś dłuższego o takim psycholu, nie migawkę.
-> Fasoletti.
Awersja do księży właśnie? Toż ten popieprzony telepata załatwiłby każdego, kto by się nawinął.
No, może nie głównie awersja. Lubię takie teksty po prostu, więc niech i pół miasta morduje za samo istnienie, byle by to autor fajnie opisał.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Tym bardziej cieszył się na myśl co zamierzał zrobić. - zgubiłeś "o tym"
W wielu miejscach brakuje przecinków, jest trochę błędów stylistycznych, ale skoro jesteśmy w umyśle bohatera, to może nie będę się czepiać.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenie, to wydaje mi się, że pomysł nie był zły (czytałam też Twój komentarz), ale wyszło średnio. Wiele rzeczy jest podanych zbyt dosłownie, poza tym styl pozostawia wiele do życzenia. Przeczytaj może sobie tekst Lakeholmena Skąd zło. Podobna sytuacja, tylko poniekąd odwrócona.
Jeśli jeszcze mogę coś poradzić, to proponuję czytać całość na głos przed publikacją.
Jakby co, to ta trója jest ode mnie.
Pozdrawiam:)
Selena
Dzięki za komentarz. I za tróję. Szkoda, że to nie z Tobą będę miał najbliższe egzaminy :)
Całkiem fajne. Taka wariacja na temat "Rydzyk spotyka kogoś z ekipy Magneto" ;) Ja też czasami wolę przeczytać coś prostego i krwawego zamiastw wzniosłych podniosłości o niczym. 4
Ranferiel,
Dzięki za komentarz. I za 4. Teraz to z Tobą chciałbym mieć egzaminy :)
A co do opowiadania, to takie miało być w założeniu - proste i krwawe.