- Opowiadanie: piotr - Sato

Sato

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sato

I

Był psychiatrą. Tamtego poranka szedł plażą w cieniu palm. Lazur wody miał z prawej, a kamienice z lewej. Mieszkał w Barcelonie. Pracował w klinice, prowadził również wykłady na uczelni. Był profesorem psychologii. Tamtego poranka jednak nie szedł do pracy.

Odnalazł adres, który do tamtej pory brzęczał mu w głowie jak moneta. Wcisnął guzik domofonu przy nazwisku Bardem.

– Kto tam? – Ozwał się kobiecy głos.

– Ford.

Rozległo się brzęczenie, zamek puścił. Profesor wszedł do środka i zapukał do drzwi numer pięć. Otworzyła mu drobna dziewczyna. Znał ją. Miała dwadzieścia lat, pamiętał ją z wykładów. Ostatnio miał okazję spotkać ją w klinice, gdzie wypisał jej antydepresanty. Chodziła tam też na terapię.

Wnętrze było utrzymane w atmosferze orientu. Ozdobne dywany, sofy ze złoceniami i draperie.

Miała na sobie szafranowe butki z atłasu, aksamitną, przewiewną szatę, a na szyi amulet. Nie mógł wiedzieć, że wytwarza on pewien zapach, gdyż całe, skąpane w półmroku wnętrze wypełniały wonie olejków i kadzideł. Poczuł, że wkroczył do siedziby bogini. Wiedział, że nazywa się Sato. Była Chinką.

 

Niewtajemniczeni nazywali ją Jadalnym Księżycem – nazwa pochodzi od święta, które obchodzą Chińczycy. Była prostytutką. Wyjął z portfela trzysta pesetów i położył na blacie. Rozebrała się, a on ją objął.

 

Hugo Ford miał czterdzieści osiem lat. Dwukrotnie się rozwiódł. Wiedział, że robi źle, lecz uznał, że może sobie na to pozwolić. Odkrył, że w życiu można korzystać z wielu szufladek jednocześnie i niezależnie. Był wykładowcą, lekarzem i kochankiem. Nie wiedział jednak, że przekroczył linię, której przekraczać nie wolno. Przecież była jego studentką i pacjentką. Złamał etos lekarza.

 

II

Będąc we własnym mieszkaniu spoglądał w lustro. Miał pierwsze, siwe włosy. Nie było źle. Niektórzy siwieją w wieku czterdziestu lat, a zdarzają się i łysi dwudziestolatkowie. Mógł się o tym przekonać wiele razy, zarówno jako student jak i wykładowca.

Z okien kamienicy nie było widać morza, a tylko ściany sąsiednich budowli, brunatnych, kremowych i zielonych. Gdy stanął na niewielkim balkonie zatopił się w kontemplacji. Rozmyślał o rzeczach minionych. Morze szumiało w oddali lecz tak słabo, że czasami jego dźwięk przebijał szum rozmów.

Zadzwonił telefon. Ford poszedł go odebrać. Podniósł słuchawkę i przystawił do ucha.

– Tak, słucham?

– Dzień dobry, jestem Sylwia Mastroianni. Pan Ford?

– Wiesz, że mieszkam sam, Sylwio.

– Ach, te nawyki… muszę pana zmartwić profesorze. Nie chciałam, żeby dowiedział się pan z prasy. Na uczelni aż wrze – pracowali na niej razem – ale najgorzej będzie chyba z kliniką. Poszła plotka, nie… to nie plotka, że ma pan romans z własną studentką.

– Dziękuję, Sylwia. – Odłożył słuchawkę.

Wszystko się dla niego nie kleiło. Poczuł złość. Ale winić mógł tylko siebie. Próbował dodzwonić się do Sato, ale nie odbierała.

 

III

W końcu zjawił się pod kamienicą numer osiem. Wcisnął guzik domofonu. I tym razem nie doczekał się odzewu. Gdy dwa dni nie mógł skontaktować się z Sato, znalazł jej rodzinę. Nikt nie wiedział gdzie jest.

W prasie huczało, ale jego nie obchodziły takie „pierdoły".

W końcu powiadomił policję o jej zaginięciu. Funkcjonariusze wywarzyli drzwi do jej mieszkania i znaleźli tam ciało kobiety, ale nie była to Sato. Kobieta nie miała przy sobie dokumentów i nie dało się ustalić jej tożsamości. Wbrew zakazom, profesor poszedł na miejsce i udało mu się rzucić okiem do wnętrza mieszkania. Oddalił się stamtąd jak najszybciej, by we własnym apartamencie przemyśleć wszystko od początku.

Mieszkanie, w którym skonsumował Jadalny Księżyc nie było takie samo. Miast wyglądu pałacu miało wygląd obskurnej rudery. Wstrętny stolik, obdarta sofa, zagrzybiały i popękany sufit z odpadającym tynkiem. W głowie miał pustkę. Pomyślał, że jego umysł jest jak palimpsest. Przecież nie był aż tak stary! Ale w tamtej chwili?

Zawsze uważał, że Bóg nie istnieje, nie wierzył w rzeczy nadnaturalne. Musicie więc zrozumieć jak wielkie było jego zdziwienie na tamten stan umysłu. Z początku myślał, że pomylił mieszkania, że może pomyliła je policja. Ale numer był odpowiedni. Nie mógł w to wątpić. Co ujrzał? Mieszkanie widmo? Nie dawało mu to spokoju. Chciał się zdrzemnąć, bo sen działa jak ambrozja na skołataną głowę. Ale gdy tylko zamknął oczy jego wyobraźnia podsunęła obrazy. Rozwarł powieki. Zamknął je i znów to samo. Widział – nie inaczej – diabła. Czerwono-czarną postać z ogonem, skrzydłami i skręconym baranim porożem.

Znów otworzył oczy i na wtóry je zamknął. Diabeł nie znikł. Zaczął mu się więc przyglądać. Czy nie uczynilibyście na jego miejscu rzeczy jednakowej? Diabeł patrzył mu w oczy, ale zniósł spojrzenie. Było to spojrzenie widzące dużo, nawet bardzo duże – możliwe, że zbyt wiele. Ale nie było w nim miłości ni skruchy jedynie furia, rządza… zło.

 

IV

Gdy się obudził, profesor za żadne skarby nie mógł przypomnieć sobie co mu się śniło. Wkrótce jednak wspomniał wizje przedsenne i cały sen ułożył się w jego głowie jak ciasto w formie.

Była tam Sato, dziewczyna o niewyobrażalnie wprost pięknej twarzy, symetrycznej i oczach jak z drogocennych kamieni. Zobaczył ją, jak idzie do piwnic kamienicy gdzie głęboko, w mroku, który jak ser nożem cięła światłem latarki, tkwi kamienna budowla przypominająca wejście do tunelu.

Całemu zajściu bacznie przyglądał się też diabeł, wielki jak Godzilla, wsparty na dachu kamienicy. Jakim prawem zobaczył, co działo się w piwnicy? No cóż. Po pierwsze był to sen, a po drugie był to diabeł.

Sato zniknęła w tunelu i tak kończył się sen. Mimo, że było to „niby nic" w momencie, w którym znikała w czeluści, gdy śnił, profesor usłyszał piekielny wręcz, opętańczy wrzask, jakie doskonale pamiętał ze snów, które miał w dzieciństwie.

Koniec

Komentarze

Początek mnie zaskoczył,myślę super,Piotr doskonale sobie radzi, a tu bach, jakieś załamanie akcji znów inwazja potworów. Wygląda dla mnie trochę nie przemyślane do końca. Co mi się natomiast podoba to krótkie, celne zdania np.Odkrył, że w życiu można korzystać z wielu szufladek jednocześnie i niezależnie.Jest lepiej, ale postaraj sobie najpierw zbudować ramę, potem obszyj to słowami, a potem obcinaj, obcinaj ile wlezie. Pozdr;)))

Nie załapałam... Początek rzeczywiście jest całkiem obiecujący, ale potem robi się z tego jakiś dziwny misz-masz. I uwaga merytoryczna: psychiatra to nie to samo co psycholog. Psychiatra to lekarz medycyny z odpowiednią specjalizacją - może zapisać leki, skierować do odpowiedniej placówki itp. A psycholog to... psycholog - osoba, która zajmuje się leczeniem chorej duszy, a nie ciała.

Jesli opowiadane ma być jakąs historią, to tutaj jej zabrakło. sama forma, nawet poprawnie napisana nie wystarczy.
Czekam na jakąs fabułę. na coś lepszego.

Ciężko się czyta te posiekane, krótkie zdania.

Miała na sobie szafranowe butki z atłasu, aksamitną, przewiewną szatę, a na szyi amulet.
Miałam w życiu parę razy na sobie aksamitną szatę i zaręczam, że z przewiewnością nie ma to nic wspólnego.

 Nie mógł wiedzieć, że wytwarza on pewien zapach, gdyż całe, skąpane w półmroku wnętrze wypełniały wonie olejków i kadzideł.
Zgrzyt. Cały czas narracja jest prowadzona z punktu widzenia profesora (z dość natrętnymi podkreśleniami tego faktu w rodzaju "wiedział, że nazywa się" zamiast po prostu "nazywała się"), a tu nagle "nie mógł wiedzieć". Dodatkowo, jaki sens ma informacja, że amulet "wydzielał pewną woń"? Ta woń jakoś działała na bohatera? Feromony? I właściwie dlaczego wszechwiedzący narrator nie umie sprecyzować jej inaczej niż nieokreślonym "pewna"?

Poczuł, że wkroczył do siedziby bogini. Wiedział, że nazywa się Sato. Była Chinką.
To imię kojarzy mi się raczej z Japończykiem płci męskiej, ale niech tam.

 Wyjął z portfela trzysta pesetów
Trzysta... czego? Waluta meksykańska to ta peseta, nie ten peset.

Odkrył, że w życiu można korzystać z wielu szufladek jednocześnie i niezależnie. Był wykładowcą, lekarzem i kochankiem.
A to zaiste niesamowite odkrycie, że można być lekarzem i kochankiem jednocześnie.

Otworzyła mu drobna dziewczyna. Znał ją. Miała dwadzieścia lat, pamiętał ją z wykładów. Ostatnio miał okazję spotkać ją w klinice, gdzie wypisał jej antydepresanty - 3 powtórzenie ją w bardzo krótkim odstępie poza tym jeszcze "jej" - lepiej to jakoś pozmieniaj ;)

W końcu powiadomił policję o jej zaginięciu. Funkcjonariusze wywarzyli drzwi do jej mieszkania i znaleźli tam ciało kobiety, ale nie była to Sato. Kobieta nie miała przy sobie dokumentów i nie dało się ustalić jej tożsamości. - tutaj brzmi to trochę jak relacja z wydarzeń, a to ma byc opowiadanie i w tym sęk. Wydaje mi się, że można by to lepiej ubrać w jakieś słowa.

I zakończenie jest trochę zagmatwane. Raz piszesz, że to rzeczywistość, raz, że to sen. Ale ogólnie pomysł nie jest przecież zły. Lepiej jakbyś jeszcze trochę popracował nad tym tekstem.

Nowa Fantastyka