
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
23 maja, wtorek
Anglia, Epsom, południowe okolice Londynu – opuszczony szpital psychiatryczny
Głuchy dźwięk wyrwał go ze snu. Stłumiony odgłos kapiącej wody wdzierał się w mózg rozrywając obydwie półkule. Poruszył palcami. Zastane stawy, wyrwane z bezruchu śpiączki wydały z siebie cichy dźwięk. Było ciemno. Jedyne światło rozświetlające mrok pomieszczenia, w którym się znajdował wdzierało się przez mały otwór w ścianie, który służył za część systemu wentylacyjnego zasilającego ogromny gmach.Powoli dochodził do siebie. Rytmiczny ruch klatki piersiowej napędzał mechanizm płuc wydając świszczący odgłos. Rozpaczliwie starajał się nabrać jak najwięcej powietrza do ich wnętrza. Czuł, jak jego ciało leży na czymś niewygodnym. Dotyka czegoś, co bardzo uwiera i wbija się w wystające kręgi i łopatki. Poruszył się lekko. Słychać było lekki zgrzyt metalowej konstrukcji, na której leżał. Poczuł w nozdrzach duszący zapach mieszanki pyłu, zgnilizny i wilgoci gryzącej w nozdrza.
-Co jest – pomyślał?
-Co się ze mną dzieje?
-O co właściwie chodzi, gdzie ja jestem – miliony myśli przelatywały przez głowę, jednak na żadne nie umiał znaleźć odpowiedzi?
Przez chwilę miał nadzieję, że to tylko zły sen, jednak zaraz odrzucił ta tezę. Nie był nieprzytomny. Przecież czuł. Czuł całe swoje ciało. Ból, dźwięki i zapachy. To wszystko było takie realne. Zbyt racjonalne, aby to mógł być sen.
W takim razie, co się dzieje, co ja tu robię? – kolejne pytania bombardowały jego umysł. Zsunął się z metalowej konstrukcji. Stopami wyczuł zimne podłoże. W końcu usiadł prosto opierając dłonie na kolanach. Otworzył oczy. W pokoju panował półmrok, więc oczy łatwo przyswajały się do braku światła. Rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie było stare i zaniedbane. Ściany pokrywał ciemny brud wyglądający jak sadza, która osadza się w wyniku pożaru. Spojrzał pod siebie. To, na czym siedział przypominało metalowe łóżko. Przypominało, ponieważ była to jedynie stara stalowa konstrukcja, odarta z jakiegokolwiek materaca czy elementów pościeli. Gdzieniegdzie z ramy odstawały fragmenty zużytych sprężyn strasząc niczym rozwarte pazury dzikich stworzeń. Sięgnął wzrokiem pod ścianę. W rogu pomieszczenia znajdował się stary, na wpół urwany zlew. Ponad nim wznosił się kawałek metalowej rury służącej kiedyś za kran, jednak teraz czasy świetności miał dawno już za sobą. Kapiąca woda zbierała się na jego zwieńczeniu powoli formując kroplę, tak by za chwilę spaść i z głuchym pluskiem rozbić się na skraju ubitego zlewu. Wszędzie dookoła zalegały resztki starych, porozrzucanych gazet. Zwinięte papiery wyglądały z teczek otwierając przed obserwatorem swoje wnętrza. Z ich środka straszyły czarno białe zdjęcia ludzkich twarzy pozbawione emocji. Spoglądały pusto przed siebie. Wyraz ich oczu tłumaczył wszystko. Ból, zwątpienie i brak nadziei. Dreszcz zimna i strachu przeszedł po jego ciele. Odwrócił wzrok, chcąc jak najszybciej wymazać z pamięci to, co przed chwilą zobaczył. Na prawo od starej, zdezelowanej umywalki były drzwi. Wstał, chcąc jak najszybciej wydostać się z małego pomieszczenia. Ktoś zrobił mu głupi kawał. Przecież wczoraj obchodził swoje trzydzieste urodziny. Pamiętał to dobrze. Skończył wczorajszą zmianę punktualnie o osiemnastej, a potem wsiadł w taksówkę i udał się do pobliskiego pubu oblewać kolejne urodziny. Nazywał się Thomas Albertin i był stażystą w szpitalu St. Mark w klinice chirurgii. Dzisiaj powinien mieć kaca, łykać kolejną aspirynę i wygrzewać się w łóżku przed telewizorem. Jednak to, co się działo! Nie pamiętał nic oprócz tego, że sporo wypili. Shon, jego kumpel wciąż przynosił coraz to nowe drinki, mówiąc głośno, że przecież jutro wolne i trzeba to wykorzystać. W pracy to właśnie z Shonem trzymał się najbliżej. Obydwoje mieli takie samo poczucie humoru. Potrafili się wygłupiać i obijać cały dzień sprawiając wrażenie bardzo doświadczonych i kompetentnych lekarzy na oddziale wśród pacjentów, jak i reszty załogi. To bawiło ich najbardziej. Potrafili manipulować człowiekiem tak by zawsze wykonywał ich polecenia. Dla nich liczył się zysk. Maksimum osiągów przy minimalnym wkładzie. Mieli swoje tajemnice, w które nie wtajemniczali nikogo i nikt inny oprócz nich nie miał dostępu do pewnych spraw.
Thomas przetarł dłońmi oczy. Zrobił parę kroków w kierunku poświaty wydostającej się spod framugi drzwi. Gazety i kawałki potłuczonego szkła sprawiały mu ból ocierając się o nogi, kalecząc kostki. Przystanął na chwile. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest jedynie w pidżamie a na stopach ma ciemne, skórzane pantofle. Chociaż w pomieszczeniu panował półmrok, zdołał dojrzeć szaroniebieskie pasy na pidżamie. Ubranie śmierdziało wilgocią i czymś jeszcze. Poczuł to dopiero teraz, gdy zaczął się poruszać. Odór starego moczu i rozkładu. Doskonale znał ten zapach. Pracując w szpitalu, często przebywał w kostnicy i dlatego dobrze pamiętał ten zapach.
-Shon, zabiję cię – pomyślał!
Był przekonany, że to, co się teraz dzieje, to jeden z jego chorych pomysłów. Był do tego zdolny. Zresztą nie tylko on. Często wspólnie planowali różne świństwa wobec innych osób, by później rozkoszować się ich dezorientacją i upokorzeniem.
-Udało Ci się – powiedział głośno sam do siebie.
Cmentarną ciszę pomieszczenia wypełnił jego zachrypnięty głos. Wydał się jakiś inny. Obcy i wyjątkowo chłodny. Szarpnął dłonią klamkę. Zamek z łoskotem puścił i drzwi otwarły się do wewnątrz. Oślepiająca smuga światła wpadła do pomieszczenia wypełniając wnętrze. Zasłonił oczy. Zaspach świeżego powietrza uderzył w nozdrza. Wciągnął haust głęboko w płuca i bez namysłu ruszył przed siebie długim korytarzem. Wydawało mu się, że porusza się strasznie wolno, choć przecież szedł ile starczało mu sił. Butelki z łoskotem przetaczały się, kiedy niechcący potrącił którąś stopą. Wszędzie wokoło walała się masa brudnych gazet i rozsypanych dokumentów. Co chwila wymijał rozklekotany wózek inwalidzki.
Serce biło mu coraz szybciej. Nie wiedział czy idzie w dobrym kierunku, ale jakaś wewnętrzna siła wiodła go do bliżej nieznanego celu. Dopiero po chwili zorientował się, że na odpadającym ze ścian tynku, znajdują się wydrapane i pomalowane czerwoną farbą strzałki. Przywarł do zimnej ściany żłobiąc chaotycznie palcami w znakach. Tynk ranił palce zostawiając na ścianie brunatne ślady krwi. Podświadomie zmierzał dokładnie do miejsca, które wskazywały strzałki. Było coraz ciemniej. Na wyższych piętrach, okna, pomimo, że pozbawione szyb, dawały jednak jakieś światło. Iluzję bezpieczeństwa. Im niżej jednak schodził, tym częściej okna były zamurowane lub zabite drewnianymi deskami. Uczucie paniki i strachu rosło w nim z minuty na minutę.
Schodził niżej. Piętro po piętrze. Stopień po stopniu, uważając żeby nie wpaść w dziury podłogi, lub nie potknąć się o nierówny parkiet.
Brakowało mu tchu. Czuł narastające zmęczenie i absurd całej sytuacji. Szum w uszach informował, że jego serce zaraz wyskoczy przez klatkę piersiową. Urywany oddech z trudem dostarczał powietrze do płuc. Zatrzymał się. Stare drewniane drzwi wyrosły dokładnie na wprost niego. Było ciemno, jednak dostrzegł ślady farby na metalowych okuciach.
W latach swojej świetności musiały mieć kolor szarej, brudnej zieleni. Posrebrzana klamka o okrągłym kształcie teraz już wytarta w wielu miejscach, świadczyła o wielokrotnym jej zużyciu przez lata. Chwycił ją zrezygnowany. Chłodny dotyk metalu sprawił, że poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. Spróbował otworzyć. Przekręcił w jedna i drugą stronę. Drzwi nie ustąpiły. Zimna stróżka potu ciekła po jego skroni wnikając w kołnierz brudnej pidżamy. Szarpnął mocniej. Czuł, że słabnie. Chwycił klamkę w obydwie dłonie. Z całych swoich sił próbował szarpnięciem otworzyć drzwi. Serce waliło bez litości. Myśli rozsadzały czaszkę.
-Mam dość – pomyślał – nie mam już siły! Zrezygnowany puścił klamkę. Wbił wzrok w podłogę. Dźwięk otwierającego się zamka zadziałał jak wystrzał z pistoletu. Thomas drgnął i zastygł w bezruchu. Drzwi po cichu otwarły się.
-Wejdź Thomasie. Zapraszam – usłyszał cichy głos i przestąpił próg pomieszczenia.
Wszystko wydawało się tak nierealne. Pokój nie był duży. Zajmował niewielką powierzchnię i był całkiem pusty. Na środku stało jedynie małe biurko, za którym siedziała ta sama postać, która zaprosiła go do środka. Migoczące światło wypalającej się świetlówki nadawało pomieszczeniu nieprzyjemny klimat.
-Dłużej niż zwykle Thomasie – odezwała się znów do niego postać – czyżbyś zaspał? W głosie słychać było ton drwiny i śmiechu. Chciał coś odpowiedzieć, wyrzucić z siebie wszystko, ale po prostu nie miał odwagi.
Nie poznawał samego siebie. Dawniej mistrz ciętej riposty, teraz nie potrafił poskładać zdania. Suchy język tkwił niczym kołek w gardle. Z trudem przełykał ślinę.
-Wiem Thomasie, że masz setki pytań – postać znów przemówiła do niego.
Była ubrana w czarny płaszcz, którego klapy zakrywały szczelnie ciało. Mimo iż czarny kapelusz nie zasłaniał całej twarzy, Thomas nie był w stanie dostrzec oczu postaci siedzącej na wprost niego.
-Mój drogi przyjacielu. Niestety nie mam zbyt dużo czasu dzisiaj dla Ciebie wiec może przejdźmy szybko do naszych spraw – postać wstała ukazując sylwetkę ogromnej postury.
Thomas stał jak zahipnotyzowany. Wpatrywał się w kolor ust swojego rozmówcy. Były ciemne i intensywne jak kolor krwi. Skóra na twarzy miała trupioblady kolor. Była tak delikatna, że gołym okiem dostrzegał filet naczyń krwionośnych tuż pod jej powierzchnią.
-Przejdźmy do rzeczy Thomasie zanim wpadniesz w panikę. Wiem, że nie masz pojęcia jak się tutaj dostałeś, kiedy i kto zrobił ci ten głupi żart. Odpowiedź jest prosta. Ty sam Thomasie! Podejdź proszę do lustra i spójrz na siebie. Wtedy zrozumiesz. Zrozumiesz wszystko mój drogi.
Thomas prowadzony niewidzialna ręką podszedł do ściany, na której znajdowało się popękane lustro. Odbicie było niewyraźne, jednak dostrzegł coś, co zmroziło krew w jego żyłach. Nie widział przed sobą twarzy trzydziestoletniego mężczyzny. Jego twarz swoim wyglądem przypominała człowieka w podeszłym wieku. Był stary. Skórę pokrywały głębokie bruzdy. Szare plamy na twarzy zdradzały warunki, w jakich od dłuższego czasu musiał przebywać. Jedno było tylko inne, niepasujące do całej reszty. Głęboko w zapadniętych oczodołach tej zmęczonej twarzy były oczy. Wszystko w nim było stare oprócz oczu. Miały tą samą barwę, co niegdyś. Nadal żywe! Pulsowały przy każdym uderzeniu serca. Biegały, to w jedną, to w drugą stronę chcąc uciec w panice. Z całych sił chciał wyrwać się. Niczego nie pragnął bardziej jak tylko uderzyć z całej siły i zniszczyć to fałszywe lustro.
Nie mógł się jednak poruszyć. Stał w miejscu, jakby każda cząstka jego ciała nagle odmówiła posłuszeństwa. Zamarł, gdy w lustrze obok swojej twarzy dostrzegł dwa czerwone, mrugające punkty, należące do tej przerażającej istoty. Nie był w stanie wymówić słowa.Usłyszał cichy szept przy swoim uchu.
-Tak Thomasie – odór wydobywający się z ust istoty był nie do zniesienia. Jesteś stary –ciągnęła istota – jesteś stary i już nic nie zwróci ci młodości. Straciłeś ją przez swoje brudne gierki. Przez swoja pychę i chciwość. Wiesz ile osób straciło życie tylko, dlatego, że wolałeś zarobić sprzedając nielegalnie narządy, których potrzebowali inni. Wiesz, co czuli rodzice, wkładając swoje małe dzieci do grobu, dlatego, że liczył się dla ciebie wyłącznie zysk? Oczywiście, że nie wiesz i zapewniam Cię, że już nigdy nikogo nie skrzywdzisz.
Słowa wypowiadane przez istotę przeszywały jego mózg jak tysiące noży wbijanych w ciało.
-Nie martw się, teraz jesteś z nami. I nie pytaj mnie znów jak długo, bo to zależy od tych na górze. Nie zadręczaj się! Ile by to nie trwało, zdążymy się jeszcze sobą nacieszyć. Witaj w czyśćcu Thomasie. Śpij dobrze!
Poczuł, jak serce bije coraz szybciej. Przez głowę przepływały miliony myśli. Chciał zamknąć oczy, uchronić się przed tym, co za chwilę miało nastąpić. Przypomniał sobie wszystko. Doskonale pamiętał senny koszmar trwający dzień w dzień od 50 lat. Ból, zimno, płacz, panikę, strach. Te cholerne korytarze bez końca. Schody prowadzące dzień w dzień w to samo miejsce, choćby nie wiadomo jak znaczył drogę żłobiąc palcami strzałki w ścianach.Poczuł tępe uderzenie w tył głowy. Upadł. Zrobiło się ciemno. Nastała zupełna cisza.
24 maja, środa
Głuchy dźwięk wyrwał go ze snu. Stłumiony odgłos kapiącej wody wdzierał się w mózg niczym bestia chcąca porozrywać swymi pazurami obydwie półkule. Poruszył palcami. Zastane stawy, wyrwane z bezruchu śpiączki wydały z siebie cichy dźwięk. Było ciemno. Jedyne światło rozświetlające mrok pomieszczenia, w którym się znajdował wdzierało się przez mały otwór w ścianie, który służył, za część systemu wentylacyjnego zasilającego ogromny gmach.Powoli dochodził do siebie. Rytmiczny ruch klatki piersiowej…
Pomysł może być, ale przesadny dramatyzm zaczyna niebezpiecznie zatrącać o autoparodię.
Błędy standardowe: okaleczona interpunkcja no i ta nieszczęsna dozorczyni potu...
Dziekuje za komentarz.Krytyka jak najbardziej mile widziana.Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze sugestie;-)
Jego serce pędziło jak oszalałe. - a dokąd tak szybko biegło? :)
hahaha gleboko w trzewia;-))) a jak ogolne wrazenie?
Właśnie jeszcze nie czytałam, tylko to rzuciło mi się w oczy.
Może popraw podobne cuda, zanim się zabiorę:)
Wrócę wieczorem.
Ok, w takim razie rowniez jak wroce bo musze leciec do pracy postaram sie popoprawiac jeszcze conieco a w razie czego czekam na dalsza opinie.pozdrawiam
Hmmm...
Pomysł nawet w miarę, chociaż chwilami popadasz w przesadę. Pomyśl, ile jest na świecie tekstów, w których pojawia się postać w czarnym płaszczu, serce wali jak szalone, a przez głowę przepływają miliony myśli:) A gdyby tak wypracować własny, oryginalny styl i stosować niebanalne sformułowania... byłoby całkiem nieźle, prawda?
Ciekawy tytuł.
Pozdrawiam.
Dzieki wielkie, to same poczatki wiec napewno wszelkie rady pomoga wypracowac mi ten swoj wlasny styl bo faktem jest ze sam sie lapie czesto ze pisze cos i juz to bylo.Dzieki za rady i rowniez pozdrawiam serdecznie;-D
Jeszcze powiedz mi Seleno jesli mialabys ocenic to na jaka ocene bo nwet nie wiem jaki tutaj jest przedzial i na jaka zasluguje opowiadanie;-) pozdrowki
Miałam dać 3, ale ręka mi zadrżała. Szkoda pomysłu, bo niezły. Ocenię następny.
Ciężko jest mi radzić, bo sama ma problem z tym wszystkim, co innym wytykam.
Poczytaj klasyków albo chociaż najlepszych autorów z forum (np. Ajwenhoł, surfaceofthesun,kamahl,baranek), porównaj ze swoim tekstem, a potem pisz więcej, czytaj więcej, skreślaj, poprawiaj i kombinuj:)
Dzieki wielkie za wszystkie rady;-) pozdrawiam serdecznie;-)
postać wstała ukazując sylwetkę ogromnej postury
No nieee. litości!