- Opowiadanie: Erasus - Kontynent - Częśc/Rozdział I

Kontynent - Częśc/Rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kontynent - Częśc/Rozdział I

Tario szlochał. Miał 21 lat, był wysokim, czarnowłosym mężczyzną a mimo to szlochał. Jak dziecko kiedy straci ulubionego szczeniaka. Jak mała dziewczynka gdy złośliwy braciszek pociągnie ją za włosy. Płakał. Cierpiał.

Aron nie patrzył na syna, nie pocieszał go, nie zamierzał. Łzy cisnęły mu sie do oczu. Patrzył…

– Moja piękna, moja kochana… – Próbował krzyczeć. Ale nie na głos, w duszy, w myślach. Wiedział że musiał być silny. Dla syna.

– Synu. – Tario nie oderwał wzroku od kobiety. Leżała na pokrytej białym płótnem ławie. Ubrana była w kremową suknie, prostą, długą, sięgającą do nagich stóp. Skrzyżowane na piersiach ręce trzymały mały wisiorek na srebrnym łańcuszku. – Spójrz na mnie.

– Tak?– Przeniósł wzrok na ojca. Oczy miał zaczerwienione, mokre lecz jego spojrzenie było jak zwykle przenikliwe i głebokie. Mimo to ojciec dostrzegł w nim jeszcze coś. Chęć zemsty. – Słucham.– odpowiedział po chwili.

– Musimy wyjść. Kapłan już czeka. Nie możemy dłużej ryzykować. – Aron wstał, odwrócił sie i podszedł do wyjścia. Poczekał aż jego syn stanął przy nim. Wyszli.

 

Królestwo Tesper było zwane różnie. Kontynentem, Wielką Wyspą, Wielkim Państwem. Jednak kraje sąsiadujące, lądy leżące na południe, wschód i zachód od Tesper, oddzielone Wielką Wodą, nazywały go pogańskim, niewiernym, bądź jak lud zamieszkujący pustynne tereny Roha – nieszczęsnym i zgubionym. Na północy ich nie nazywano w żaden sposób. Na północy był tylko lód. Kontynent niegdyś był podzielony na dwanaście państw. Tuzin królestw, tuzin stolic, tuzin tronów i tuzin koronowanych głów oraz dużo więcej niż tuzin… wojen. Jednak czas przynosi zmiany, a te w wyjątkowy sposób dotknęły Dwanaście Królestw. Małe Państwo leżące na północy Kontynentu, trzymane w garści przez młodego króla Erasa, nieznanego nikomu wcześniej buntownika który wraz z tysiącami, z ludem który poszedł za nim, obalił dotychczasowego dyktatora. Pięćdziesięcio-tysięczne wojsko nie pomogło… nie mogło pomóc. Erasowi natomiast pomogli bogowie. Bóstwa o które od dziesiątki lat toczono wojny. Wiary i wierzenia które były solą w oku całego Kontynentu. Dwanaście królestw, dwanaście wyznań, oraz dwunastu władców którzy nie mogli znieść obecności innych, nieznanych…bogów. To dlatego wojsko króla Rogera VIII nie mogło pomóc. Stan wojenny, okres gotowości wojskowej trwał już dziesiątki lat. Całe dostępne wojsko pilnowało granic królestwa. I tak było wszędzie. W Tesper. Prantos. Keros. Docji. Imstargu. Lengardzie. Afos. Tolado. Nowym Brodzie. Maegor. Vorys. Oraz Rivon. Wszędzie tam gdzie władcy byli gotowi zabijać niewiernych. Gotowi grabić, mordować, oraz zdobywać w imię świętej wojny. W imię obrony wiary. To dlatego Eras miał ułatwione zadanie. Lud zmęczony ciągłymi wojnami, zwykli chłopi, zwykli robotnicy, ludzie, którym wojna zabierała synów, poszedł za nim łatwo. Zbyt łatwo. Tron Tesper zyskał nowego króla w niecałe trzy dni. Trzeciego dnia to właśnie Eras miał kontrolę nad pięćdziesięcio-tysięczną armią. Jednak młody władca patrzył o wiele dalej niż można sie było spodziewać. Lud Tolado i Rivion, niesiony nowinami od swoich północnych sąsiadów oraz obietnicami Erasa, poszedł szybko w ślady Tesper. Nowy król dzięki wojnie domowej za swoimi południowymi granicami i pomocy wojska błyskawicznie podbił dwa opanowane chaosem królestwa, praktycznie bez żadnej interwencji zbrojnej i o dziwo ku zadowoleniu ludności. Podbijając dwa państwa Tesper stało się najsilniejszym królestwem na Kontynencie. Po trzydziestu latach wojen, podczas których Eras zdołał podbić Keros, Docję, Prantos, Rivon, Afos, Imstrang, Lengard, Maegor i jako ostatni Nowy Bród, czas Dwunastu Królestw przeminął a na Kontynencie, od niemal stu lat zapanował pokój. Stała się jednak rzecz której nikt się nie spodziewał, a jeśli ktoś jednak przewidział zamiary Erasa Pierwszego Wielkiego, jakim ten kazał się tutyłować, i otwarcie głosił swoje obawy i niepokoje, znikał gdzieś bez śladu. Nowy władca Kontynentu, Królestwa Tesper, chcąc uniknąć tego z czym przez 30 lat walczył, wydał dekret oznajmujący, iż jacykolwiek bogowie nie istnieją, wszystko jest dziełem człowieka a jakiekolwiek otwarte głoszenie i szerzenie wiary będzie uznane jako herezję wobec rasy ludzkiej i surowo karane. I właśnie tak razem ze starym Kontynentem umarli również bogowie.

 

Uroczystość pogrzebowa odbyła się w ukrytej kaplicy Bogini Cilli w górskich, silnie zalesionych terenach, niedaleko miasta Rivion, niegdyś stolicy jednego z dwunastu królestw. Nie było tu wielu osób. Tylko nieliczni jeszcze mają odwagę zachowywać stare obrządki. Aron patrzył błagalnie na syna. Nie był jeszcze starym człowiekiem o czym przeczył kolor jego białych włosów, lecz ból z powodu śmierci jego żony odcisnął na nim wielkie piętno.

– Proszę synu ostatni raz, błagam. Nie jedź.

-Czy tak sobie wyobrażasz sprawiedliwość? Czy morderca może bezkarnie żyć ze świadomością że nic mu nie grozi? Czy tak powinno być!? – Aron nie odpowiedział. – No właśnie, więc to ja muszę go odnaleźć. Przysięgam że go znajdę i wtedy…

– Wtedy co? Zabijesz go? Zarżniesz jak psa? To właśnie jest ta sprawiedliwość o której mówisz?! – Tario spojrzał na ojca.

– Nie. – odpowiedział z wyraźną zmiana w głosie. – Nie ojcze. Dotrzymam obietnicy. Pojmiemy go i odprowadzimy przed sąd. Będzie tak jak rozmawialiśmy.

– A wy!? Też jesteście na tyle głupi? Jak mogliście przystać na coś tak absurdalnie idiotycznego? – Aron patrzył na dwoje ludzi stojących nieco z boku. Jedną z nich była młoda, 23-letnia kobieta o kruczo czarnych włosach spiętych z tyłu głowy. Drugim był mężczyzna. Również w podobnym wieku. Wysoki, szczupły blondyn o obojętnym wyrazie twarzy i dziwnym, kłopotliwym dla obserwowanego, spojrzeniu. Spojrzeniu zdecydowanie nie ułatwiającym unikaniu kłopotów.

– Cillia od każdego z nas wymaga sprawiedliwości – odezwała się kobieta. Miała dźwięczny, delikatny lecz mimo to stanowczy głos. – A ja jestem jej kapłanką. Poza tym ten człowiek widział mnie, widział co robiłam, jak próbowałam ratować … – przerwała. Spojrzała na Tario i na Arona. – …Lill. A jeśli powie o tym komuś w mieście to i tak bede musiała uciekać. To co robię grozi stosem – dokończyła.

-Wiem że się to panu nie widzi. – Wypalił mężczyzna. – Nie lubi mnie Pan. Hehehe. Nie jest Pan, kurcze, jedyny. Ale ja przydam się w tej kompani najbardziej. Oczywiście doceniając twoje magiczne czary-mary Eve. – spojrzał z drwiną na dziewczynę która wyprostowała się jakby ktoś ja kopnął w tyłek. – Ale wy dwoje nie macie większego pojęcia co zrobicie gdy opuścicie wioskę. – Tario zmierzył go wzrokiem lecz to tylko rozbawiło Rudlona.

Wszyscy znajdowali sie teraz w Borku. Małej wiosce leżącej przy Rivon. Miejscowa ludność, jak również rodzice Tario Brautona, którzy tu mieszkali, pracowała w młynach. Aron był budowniczym i zajmował się budowaniem i naprawą kół wodnych, a te w Borku należały właśnie do niego. Wraz z żoną wiedli dosyć zamożne życię. Brautonowie mieli tylko jedno dziecko – Tariona którego wszyscy znajomi nazywali po prostu Tario. Mieszkał on w mieście razem z Rudlonem gdzie pobierał nauki w Wielkiej Uniwersytecie Nauk Technicznych w Rivon. Natomiast na życie zarabiał jako wykidajło w gospodzie przy wspomnianym uniwersytecie, gdzie miał masę roboty z niezbyt rozgarniętymi , szczególnie po sporej dawce miejscowych trunków, studentami. Połamanie kilku nosów, poprzestawianie szczęk i nie całkowicie delikatne postępowanie z co niektórymi imprezowiczami pozwoliło mu zdobyć dość szanowaną pozycję wśród rówieśników oraz, co na pewno bardziej mu się przyda, krzepką posturę i umiejętność walki wręcz. Ta z kolei najlepiej mu wychodziła gdy w owych rekach trzymał jakieś twarde narzędzie.

Za Jednym ze spichlerzy na ziarno, w tym konkretnym przypadku grykę, czekały na nich konie oraz cały potrzebny ekwipunek który przygotowali wcześniej. Tario wiedział i rozumiał czemu Eve zdecydowała sie z nim pojechać ale zdał sobie sprawę że nie zapytał o to jeszcze Rudlona. Rud był jego przyjacielem i synem jednego z pracowników ojca dzięki czemu znali się od dziecka. Tym właśnie tłumaczył sobie decyzję jego kompana o przyłączeniu się ale wiedział, że musi zapytać.

-Rud. – Zaczął spokojnie lecz chłopak na niego nie spojrzał. – Nie wolałeś zostać?

-Nie.– odparł krótko.

-To jest poważna sprawa, i nie najbezpieczniejsza. Tak sadze. – Rud spojrzał na Tariona. Jechali bok w bok wiec łatwo było im rozmawiać. Eve jechała troszkę z tyłu i nuciła coś pod nosem. Domyślali się że modli się do Cilli.

-Wiem. Wiem co chcesz powiedzieć. A dokładniej o co zapytać. A więc Ci odpowiem. Ten człowiek. Ten który zamordował na naszych oczach twoją matkę. – Tario opuścił wzrok. -Ten pieprzony morderca, widziałeś go zresztą. Był nienaturalnie pewny siebie. Nie zwrócił nawet na nas uwagi. A my… my do cholery tam byliśmy, Tario. Zabił twoją matkę i miał w tym jakiś cel, ja sie na tym znam. Wierz mi. Coś tu śmierdzi. Poza tym ten skurwysyn był cholernie charakterystyczny. Zauważyłeś. Takich ludzi nie spotyka się w Rivon. Takich ludzi nigdzie się nie spotyka. A ja miałem już okazje widzieć bardzo oryginalnych jegomościów. Jedno jest pewne. Dzięki temu będzie go łatwiej ścigać. – spiął konia.

Tarion zamyślił sie. Widział to. Miał to ciagle przed oczami.Była sobota południe. Wychodzili z gospody w Borku. On, Rud i Eve. Rudlon jak zwykle dogryzał im obojgu. Eve nawet próbowała zdzielić go parę razy po łbie za sprośne odzywki na ich temat. Lill była daleko, na skraju lasu. Wracała z nad strumienia. Pod pachą trzymała kosz z ubraniami. Zawsze pomagała służkom jeśli miała wolny czas. Lubiła to. Uśmiechnął sie gdy pomachała do nich. Eve odwzajemniła gest unosząc rękę … i zamarła. Czarny koń powoli podjechał do idącej Lill, która odwróciła sie, obserwując usiadającego go jeźdźca. Wielki kary koń zatrzymał sie przy kobiecie. Jeździec zsiadł i stanął przy niej. Ubrany był w czarno-szary płaszcz z kapturem zakrywającym mu głowe. Wysoka i masywna postać miała przełożony przez plecy wielki miecz, w rzucającej sie w oczy, czerwonej pochwie. Czerwone także były pochwy na mniejsze dwa miecze przypięte do pasa. Płaszcz który z tyłu zakrywał całe buty, z przodu sięgał poniżej kolan odsłaniając czarne cholewy również ozdobione czerwienią, tym razem na 2 małe sztylety. Tario był przekonany że postać zamieniła kilka słow z jego matką zanim… Kosz upadł na ziemie, ubrania wysypały sie, brudząc przylepiającym sie do mokrej tkaniny piachem. Tarion Brauton puścił sie biegiem. Jeździec powoli wyciągał przypięte do pasa ostrze. Eve krzyczała. Rudlon biegnąc tuż za Tario wyciągał sztylet schowany z tyłu pod koszulą. Lill nie uciekała wbrew krzykom syna. Powiedziała coś lecz byli zbyt daleko żeby usłyszeć. Powiedziała to do nieznajomego. Postać uniosła miecz, wysoko, do samej głowy kobiety, celując ostrzem w oko … upadła. Krew tryskała. Mieszała sie z piaskiem. Lill nie ruszała sie. Leżała w kałuży czarnej krwi. Tario biegł. Nie wierzył. Mężczyzna opuścił kaptur, odsłaniając twarz. Był prawie przy nim. Przybysz błyskawicznym ruchem wskoczył na konia, spojrzał na chłopaka. Twarz miał młodą, włosy nienaturalnie szare, srebrzyste, długie do szyi na której było widać fragment tatuażu. Odjechał. Uciekł… Później był tylko chaos. Eve klęcząca nad ciałem, wykrzykująca niezrozumiałe słowa. Rudlon ciągle biegnący za konnym, bez szans oby go doścignąć. Aron wyjący rozpaczliwie nad ciałem małżonki. Tarion stojący na rozrzuconych ubraniach, brudnych od piachu i krwi Stojący bezsilnie, pusto wpatrzony w ciało matki…

Rivon leżało blisko. Jakieś dwie godziny jazdy konnej. Ale nie spieszyli sie. Rudlon tłumaczył im co muszą zrobić i gdzie sie najpierw udać.

– Czarodek. Musze porozmawiać tam ze znajomym. Wierzcie mi lub nie, ale jeśli ktoś taki był w mieście, on to będzię wiedział. – Tłumaczył Rud.

-Kto wymyśla gospodom te nazwy? – Eve parsknęła. – No ale wiem co to za miejsce i znam jego dość konkretną reputację. No przynajmniej jeśli chodzi o typy z pod ciemnej gwiazdy. Ale wierz mi Rud. Tym że masz tam przyjaciół wcale mi nie imponujesz. – Chłopak uśmiechnął sie.

– Dobrze. Miejmy nadzieję że dowiesz sie czegoś. Trzy dni to zbyt wiele. Daliśmy mu za dużo czasu na ucieczkę. No ale czas najwyższy dobrać mu się do dupy. Miasto już widać. – Tario wskazał na wyłaniająca sie zza drzew wieżę. Była to jedna z nielicznych ocalałych baszt na murach obronnych miasta.

Jako że okres walk zbrojnych zakończył sie, zniszczonych dawno temu w powstaniu ludu fortyfikacji nie odbudowywano. Miasto nie było duże mimo niegdyś pełnionej funkcji stolicy. W starym królestwie nie budowano dużych miast. Z racji ciągłych walk ludność unikała dużych skupisk będących głównym celem najeźdźców. Powodem tego był również fakt iż duża liczba mężczyzn niestety nie miała okazji spłodzić potomka wiec przyrost naturalny nie stał na korzystnym poziomie. Oczywiście po zjednoczeniu Kontynentu zmieniło to sie drastycznie gdyż dźwięk płaczących dzieci i damskich jęków rozkoszy unosił sie nad całym miastem. Ot nic innego jak stęsknione po dłuższym rozstaniu małżeństwa zabrały sie za odbudowywanie populacji.

 

Oberżysta nie spodziewał sie dzisiaj tłumów. Nie spodziewał sie nikogo więcej niż miejscowych. Był wtorek, a ten dzień uważał za najgorszy dzień do pracy. I do zarabiania. Przy barze siedziało, jak co dzień, trzech uzbrojonych mężczyzn. Talus, bo tak na imię miał barman, wiedział kim są. Sam ich opłacał. Drzwi do gospody otworzyły sie powoli i ku zdziwieniu oberżysty, stanął w nich obcy.

– No mam tylko nadzieje że jest sam– pomyślał Talus, wyobrażając sobie pełną sakiewkę u boku przybysza. Poznał go. -Ta czerwień, tak to ten sam.– przypomniał sobie.

– Witam ponownie, coś potrzeba? – rzucił barman niechętnie, patrząc na głowę schowaną pod czarnym kapturem.

– Ponownie?– zapytał przybysz z nuta zdziwienia w głosie przyglądając się grubemu rozmówcy. – A kiedy to mnie ostatni raz widziałeś, człowieku? Co?– Głos mial zimny i groźny. Talus zorientował sie ze zrobiło sie chłodniej.

-No trzy dni temu. O Borki żeś pytał. No takich to sie z kim innych nie da pomylić– Uniósł się barman spoglądając na swoich kompanów obok.

– To powiedz mi łaskawie jeszcze raz to samo coś mi wtedy powiedział. Może dam ci szansę uciec – Mówiąc to opuścił kaptur a oberżysta od razu zrozumiał swój błąd. Włosy. Ten ma czarne. Talus skinął na oprychów i zanurkował pod ladę. W mgnieniu oka rzucili sie na obcego zwalając go z nóg i okładając gdzie tylko się dało. Błyskały ostrza, sypały sie kopniaki, razy i pchnięcia. Przestali dopiero gdy ten osunął się na ziemię bez jakichkolwiek znaków życia.

-Kurwa! Zabiliście go! Mówiłem wam, tylko kości pogruchotać. Ehhh robić z wami interesy, cymbały zawszone! – mężczyźni spojrzeli groźnie na barmana. – No dobra. Później się będziem martwić. Leć no ty – wskazał na najwyższego, uzbrojonego w nabijaną ćwiekami pałkę– sprawdź czy konny. Jak tak to bierz konia za obejście. Ruszaj dupę! A ty co się gapisz. Sakiewka! – Drugi, niższy prawie o głowę, ubrany w skórzany kaftan, odłożył kija, z którym najwyraźniej zapoznał sie w pobliskim lesie, wyciągnął zza pasa krótką szablę i odciął sakiewkę leżącego klienta, po czym rzucił ja na stół.

– Ładniuśka. Hehehe. – zaśmiał sie głupkowato. Talus rozwiązał rzemień i zajrzał do środka.

-No to zaczynam lubić wtorki– uśmiechnął się. Wszyscy stali i przyglądali sie pieniądzom jak zahipnotyzowani. Nie widzieli wiec jak ciało przybysza poruszyło sie. Nie widzieli także jak wstał. Nie widzieli jak przeciągnął sie jak po smacznie przespanej nocy. Nie widzieli ani nie usłyszeli jak ze szkarłatnie czerwonej, o dziwo nie skórzanej, wykonanej z nie spotykanego, twardego i fantastycznie plecionego materiału pochwy, wyciąga miecz.

– Teraz to macie przejebane! – to usłyszeli. Obcy działał błyskawicznie. Nim się odwrócili jeden z wynajmowanych przez barmana ludzi dostał mieczem tak potężnie, że ów pozbawił go głowy , wraz z barkiem i ręką. Miecz w starciu z przeszkodą czynił wielkie szkody. No i na taki wyglądał. Drugi w kolejce drab dostał jeszcze mocniej. Owszem, zdążył wyciągnąć szable, zdążył nawet soczyście zakląć widząc ją przeciwko dwuręcznej broni czarnowłosego. Ale uniku już zrobić nie zdążył. Dostał z takim impetem, że siła uderzenia złamała jego mizerny oręż, rozpłatała mu miednicę i rzuciła nim jakieś 4 metry na przeciwległą ścianę. Gdyby nie owa ściana poleciałby na pewno dalej. Klient spojrzał na barmana, który blady jak ściana stał i przyglądał się głowie druha.

– A teraz powiedz mi to o co cię prosiłem a przeżyjesz. Nie zabiję Cie. – Talus na te słowa od razu oprzytomniał.

– …Borek…– oberżysta jąkał się – pytał jak tam jechać… bramą obok baszty mu kazałem… prosto, dwie godziny konno… nie zabijaj, oszczędź… – barman jęczał i piszczał skulony pod ladą. Ciemnowłosy spojrzał i uśmiechnął sie. Usmiech miał przerażający. Odwrócił sie i ruszył ku wyjściu. Talus patrzył i czekał aż zamkną się za nim drzwi. Wtedy postanowił uciec. Jak tylko wyjdzie. Nie doczekał się. Obcy odwrócił się na pięcie i wrócił do trzęsącego sie spazmatycznie grubasa.

– Wybacz ale nie mogłem sobie odmówić takiej przyjemności.– podniósł miecz…

Tego dnia służby porządkowe miasta Rivion znalazły cztery trupy. Trzy zmasakrowane ciała w Oberży pod Niebieskim Dachem i jedno na zewnątrz. Utopione w korycie do pojenia wierzchowców. Jak mówią świadkowie, przez konia którego chciał ukraść.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam wszystkich tutaj. Przepraszam za błedy i prosze o ocene treści i koncepcji. 

1. Wielkie litery w wyrazach typu "pan", "toba" itp. stosujemy tylko w korespondencji lub modlitwach, nigdy w dialogach ani narracji.

2. Cały fragment historyczno-geograficzny można bez szkody dla tekstu usunąć. Rozumiem, że dla autora chęć pochwalenia się wymyślonym przez sibie światem jest silna, ale dla czytelnika ta wyliczanka nazw własnych jest po prostu nudna.

3. Morderca z mieczem informujący przeciwników, że "mają przejebane" jest, yyy, jak by to powiedzieć... no, zaburza klimat.

4. W narracji (z nielicznymi wyjątkami, ale "cztery metry" na pewno do nich nie należą) nie używamy cyferek. A tak w ogóle, to czemu w tym świecie są metry, a nie jardy czy inne sążnie?

okropne

Akurat jeśli jest takie uznanie Autora, Achiko, to mogą być metry, sążnie, cale, a nawet wielkie fallusy, za pomocą których lud mierzy odległość, co wszak nie zmienia faktu, że jest to opowiadanie nie nadające się nawet do publikacji, nie mówiąc w ogóle o jakiejkolwiek sensownej ocenie wartości artystycznej.

Nowa Fantastyka