
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Drugie z dwóch krótkich opowiadań jakie popełniłem jakiś czas temu.
Spojrzałem na rozciągające się nade mną niebo i westchnąłem. Znów opuszczam w pośpiechu planetę,
którą przez te kilka miesięcy nazywałem domem. Wojna znów mnie dogoniła choć umykam jej wszystkimi
znanymi mi drogami. Chowam się przed nią na krańcach znanego świata, na rubieżach cywilizacji, ale ona goni
mnie nieubłaganie. Już jutro, wedle informacji jakie udało mi się odszyfrować z wojskowych przekazów, na
niebie nade mną, może trochę bardziej na wschód, nad portem lotniczym, zmaterializują się okręty floty
okupacyjnej. Imperium nieubłaganie powiększa swoje wpływy, podbija kolejne planety, stale niewoli
autochtonów, i więzi ludzkich kolonistów. Wstydzę przyznać się nawet przed samym sobą że i ja kiedyś
służyłem imperium. Czasem czuje że imperium podąża moim śladem. Wiem że to niemożliwe, że zatarłem za
sobą wszystkie ślady bardzo dokładnie. Eksplozja w doku, katastrofa promu transportowego, dzienniki
pokładowe, nawet zniszczyłem fragment poszycia okrętu nad magazynem by uzasadnić braki w zasobach choć
akurat inwentaryzacją ich nigdy nikt się nie przejmował. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się ani o brakującym
myśliwcu, ani tym bardziej o dezerterze. Pokręciłem głową, to na pewno nie ma nic wspólnego ze mną, to tylko
inwazja. Mam jeszcze akurat tyle czasu by spakować niezbędne rzeczy, skontaktować się z kilkoma zaufanymi
przyjaciółmi, których mogę ostrzec, i powinienem startować. Może zdążę zjeść coś w mieście jeszcze. Nigdzie
nie mają tak dobrych owoców morza jak tutaj.
Moje trzy torby są już w luku bagażowym mojego myśliwca. Domek na plaży sprzedałem, nie mogłem
spojrzeć w oczy tej starszej uśmiechniętej kobiecie, ona naprawdę wierzyła że teraz z mężem odpoczną w mojej
nadmorskiej hacjendzie. Gdybym nie potrzebował tak pilnie każdej dostępnej gotówki i nie urywał za sobą
wszelkich śladów mógłbym go sprzedać agencji. Niestety wtedy mieli by moje DNA, a na to nie mogę sobie
pozwolić. Może los jej jakoś wynagrodzi to że tak ją wykorzystałem. Nie wziąłem wprawdzie wiele… Ale to i tak
za wiele.
Właśnie skończyłem obiad. Zupa z tutejszego odpowiednika homarów i wędzony węgorz morski.
Trochę większy niż na kolebce imperium, na Ziemi. Czekam jeszcze tylko aż przyniosą drugą porcje na wynos,
miło będzie zjeść tez jutro na obiad moje ulubione danie z tej spokojnej planetki, choć myślę że świadomość
tego co się zbliża nie będzie zbyt dobrą przyprawą. Niestety nie ma dziś kelnerki, z którą zaprzyjaźniłem się
przez ostatnie dwa tygodnie. Dobrze nam się zawsze rozmawiało i chciałem się pożegnać. Może nawet
zabawiłbym tu trochę dłużej, ryzykując wprawdzie że będę uciekał pod ogniem dawnych towarzyszy ale… Ale to
nie pierwszy raz gdy odchodzę bez pożegnania. Jestem dezerterem od dwunastu lat, powinienem się do tego w
końcu przyzwyczaić.
-Wieża, tu MS 41-237 „Sasanka”, proszę o pozwolenie na start.
-„Sasanka” tu Wieża, mamy kilka frachtowców na kursie podejścia, przewidywany czas oczyszczenia korytarza,
15 minut.
Spoglądam na zegar umieszczony na tablicy myśliwca, pięć minut, dziesięć, a jeszcze muszę się
wygrzebać na górę, oddalić od planety, komputer musi przeliczyć skok przez nadprzestrzeń, na pewno zabierze
mi to zbyt wiele czasu. Według ostrożnych szacunków powinienem zdążyć nim wybije godzina zero. Niebo
wciąż jest czyste.
-„Sasanka”, jaki jest sens nadawania imion myśliwcom skoro tyle tysięcy ton tego szmelcu pląta się po
galaktyce? Pewnie i tak zmieniasz go co kilka tygodni?
-Wieża, jaki jest sens zatrudniania na wieży człowieka skoro byle droid mógłby wykonać cała tą prace dwa razy
skuteczniej i szybciej? Jak z moim korytarzem?
-Wal się!
Dźwięk startujących silników budzi wspomnienia. Pierwsze symulowane loty, potem prawdziwe.
Dwuosobowy myśliwiec szkoleniowy. Pierwsza prawdziwa walka. Pierwszy zestrzelony przeciwnik. Inwazja. Do
tej pory pamiętam jak zacząłem ostrzeliwać port kosmiczny, z którego startowały myśliwce obronne
mieszkańców. Tak jak ja teraz. Niebo wciąż jest czyste.
Stateczek powoli wspina się, oddala od powierzchni przebijając przez kolejne warstwy atmosfery. Na
radarze pojawiają się kolejne myśliwce, wszystkie za moimi plecami. Siedem, dwanaście, druga i trzecia
eskadra, potem cały dywizjon. A potem przede mną zmaterializował się ogromny krążownik. Potężny, o obłym
kadłubie, z wysoką nadbudówką mostka na dziobie, i z bardzo charakterystycznym emblematem na wrotach
hangaru. „Ciemiężyciel”. Gdy patrzyłem na niego zmrożony strachem wrota hangaru otworzyły się i myśliwce
rozsypały się w szeroka linię, niemal równoległą do tej która właśnie doganiała mnie z zamiarem
powstrzymania inwazji. Obrońcy byli skazani na przegraną, wiedzieli o tym wszyscy tak samo dobrze jak ja.
Skorygowałem kurs, przełączyłem pokładowe systemy obronne w stan ładowania, przesłałem energie do
systemów uzbrojenia i otworzyłem przepustnicę na maxa. Oto właśnie moja własna przeszłość zmierzała mi
naprzeciw. Druga jej część, ta mniej chwalebna, ta, o której nigdy się nie mówi, doganiała mnie, teraz była
moim sojusznikiem, moim towarzyszem, moim bratem w obliczu przegranej sprawy. Odetchnąłem głęboko po
raz ostatni. Wcisnąłem spust i wysłałem w przestrzeń pierwsze rakiety.
Raczej słaby tekst. Duzo błędów, głównie powtórzeń. Spróbuj odłozyć opko na jakiś czas, na przykład dzień lub dwa albo trzy i przeczytać jeszcze raz. Zobaczysz, że niektóre rzeczy wydające się na początku super pieknie opisane, wcale takie nie są.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.