- Opowiadanie: yazonite - Utopia

Utopia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Utopia

UTOPIA

 

Niesamowite odkrycie marzeniem o lepszej przyszłości? Czy możliwe jest rozpoczęcie wszystkiego od nowa?

(nagłówek tygodnika Dziennik Nowej Europy)

 

Kim jest dr. Lintz? Badacz, naukowiec, doktor nauk fizycznych i astronomicznych a teraz także zbawiciel.

(tytuł artykułu biograficznego, wydrukowanego w Neewsmonth Europa)

 

Odkrycie doktora Litnza pozwoli nam, ludziom jako gatunkowi na przetrwanie. Nasza cywilizacja jest punkcie krytycznym, po pokonaniu którego nie ma innej drogi niż spektakularny upadek. Spójrzmy prawdzie w oczy, prawdzie której nasi politycy zdaję się nie dostrzegać. Skończyły się paliwa kopalne, pozyskiwanie energii odnawialnej nadal jest nieefektywne, nie opłaca się już eksploatować innych planet i nadal borykamy się z problemami po ostatniej wojnie. Ziemia stoi na krawędzi i jedynym wyjściem, jakie teraz mamy, jest Utopia.

(fragment audycji radiowej)

 

Utopia jest planetą oddaloną o tysiące lat świetlnych od Drogi Mlecznej i co ciekawe jest jedyną planetą w swoim systemie planetarnym. Przypomina swoją budową i panującymi warunkami Ziemię sprzed epoki przemysłowej. To dziewiczy świat, tylko na nas czekający.

(fragment wykładu na forum Kolegium Astrologicznego)

 

Nie możemy popadać w tak skrajną postawę fatalistyczną. Mimo skażenia wielu terenów Ziemia nadal żyje. Możemy ją porównać do zatrutego organizmu ludzkiego, który po zastosowaniu odpowiedniej kuracji jesteśmy w stanie przywrócić do zdrowia. Utopia, owszem jest interesującą alternatywą, jednak nie możemy kierować całej naszej uwagi właśnie na nią. Odpowiedzialne zachowanie wymaga chociaż próby posprzątania bałaganu, jaki wywołaliśmy.

(wypowiedź ministra ds. restaurowania Ziemi w globalnym parlamencie)

 

Wobec tak znaczącego zainteresowania podróżami na Utopię, obiecujemy zwiększyć nasze wysiłki aby przyspieszyć proces rekrutacji ochotników a także skrócić czas oczekiwana na samą Drogę. Osobom zarzucającym nam monopolizowanie maszyny używanej do przejść, chciałbym przypomnieć, że niemożliwe jest zduplikowanie mechanizmu jej działania. Osobom zarzucającym nam obdzieranie kandydatów z ich życiowych oszczędności, chciałbym przypomnieć, że na Utopii ziemskie bogactwa nie mają racji bytu, a przekazanie ich nam służy kilku celom. Po pierwsze, prowadzimy program pomocy rodzinom kandydatów, w ramach którego przez trzy lata oferujemy pomoc finansową. Po drugie, prowadzimy fundusz skierowany ku ludziom, którzy zechcą wrócić, tak aby po powrocie nie byli bez grosza przy duszy. Po trzecie, pokrywamy własne koszty, związane z konserwacją maszyny czy pensjami dla techników i naszych naukowców. To wszystko, dziękuję.

(wypowiedź prezesa Droga sp. z.o.o, Pana Bogdana Petrulanko)

 

Lintz uciekł! Zbawiciel zostawił swój lud!.

(nagłówek dziennika Fakty Autentyczne)

 

Po miesiącach poszukiwań nadal nie udało ustalić miejsca pobytu zaginionego na początku tego roku dra Lintza. Niestety wciąż nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy było to porwanie, zaginięcie, czy nawet morderstwo. Ślad po doktorze po prostu rozpłynął się w powietrzu.

(fragment wypowiedzi prasowego przedstawiciela policji)

 

Myślę, że zaginiecie odkrywcy Utopii nie wpłynie znacząco na działalność jego spuścizny. Doktor Lintz, gdziekolwiek jest teraz, zostawił nam prężnie i skutecznie działający mechanizm w postaci firmy Droga. Jeżeli spojrzymy na jej notowania giełdowe, zauważmy wyraźny spadek kursu w tygodniu po ogłoszeniu zaginięcia. Jednak w dalszym horyzoncie czasowym widzimy jeszcze większy wzrost. Inwestorzy są spokojni, a rynki papierów opartych o Drogę całkiem stabilne.

(wypowiedź eksperta New Finanse)

 

Zastanówmy się, o czym może świadczyć fakt, że spośród czterech tysięcy wysłanych kolonistów jeszcze nikt nie wrócił. Szczerze wam powiem, nie dziwie się im. Pewnie znaleźli sobie jakieś seksowne utopiańki i piją jakieś utopiańskie piwo w ich objęciach. Wiecie, że wśród pierwszych kolonistów popularne był zabieranie ze sobą prezerwatyw? Miejmy nadzieję, że jeżeli wrócą to bez utopiańskich chorób wenerycznych!

(fragment wypowiedzi prowadzącego program MidnightShow)

 

Atmos…a c….kiem przyjaz… …wietrze, gleba, woda … czyste. Poż….nia i miej… mamy pod dosta…. Roz…ynamy …olonizację.

(pierwsza transmisja z Utopii)

 

Udało nam się skalibrować lepiej nadajnik. Mamy nadzieję że transmisje docierają na Ziemię w lepszej jakości. Rozpoczęliśmy prace przy wycince części lasu i budowie pierwszych osad. Nadal jest nas tutaj niewielu, ale poradzimy sobie.

(jedna z kolejnych transmisji z Utopii)

 

Minęło już dziesięć lat, odkąd doktor Lintz odkrył Utopię, która na dzień dzisiejszy w końcu zdążyła spowszednieć. Nie oznacza to spadku zainteresowania programem, jednak przez ten okres udało się udoskonalić metody renowacji naszej planety. Rok temu ogłoszono rozpoczęcie programu odzyskiwania skażonych gruntów. Jednak nie o tym chciałem mówić. Trochę stłumiony temat Utopii, być może znów wróci na pierwsze strony gazet, za sprawą jednego ze studentów. Będzie on pierwszą osobą, która wróci. Skąd to wiemy? On sam zapowiedział swój powrót. Więcej na ten temat w wydaniu wieczornym.

(fragment wiadomości porannych)

 

WYKŁAD

 

Zza drzwi prowadzących na główną aulę uniwersytetu wydobywał się zazwyczaj niespotykany na taką skalę szum głosów zgromadzonych studentów. W każdym normalnym dniu zajęta była co najwyżej połowa miejsc, lecz dziś nawet na schodach biegnących pod bocznymi ścianami nie było gdzie usiąść. Powodem tego zainteresowania był Mark, przeciętny student piątego roku, który miał opowiedzieć jak wyglądała jego Droga.

Głosy na auli powoli ucichły gdy profesor Gutner rozpoczął swoją część wykładu, pewnego rodzaju wstęp do wystąpienia Marka. Co prawda każdy doskonale wiedział, o czym będzie to wprowadzenie, jednak profesor jako człowiek starej daty, nadal uważał że wszystko powinno mieć swoją kolejność. Mark traktował go prawie jak ojca, gdyż zajęty swoimi badaniami, doktor Hanz von Lintz, nigdy nie miał czasu dla syna.

 

Doktor Lintz odkrył Drogę ponad 10 lat temu. W czasach skrajnego przeludnienia nadających się do zamieszkania terenów Ziemi, ta alternatywa pozwalająca na praktycznie natychmiastowe przeniesienie się do odległego świata, podobnego do naszej planety z czasów gdy jeszcze pokryta była lasami, zyskała ogromną popularność. Dała możliwość ucieczki od ciemnych, wilgotnych i brudnych metropolii współczesnej Ziemi, do wręcz dziewiczych krain, czekających tylko na zasiedlenie przez człowieka. Zainteresowanie Drogą był tak duże, iż konieczna okazała się skuteczna selekcja ochotników. Musieli oni być w doskonałej formie fizycznej a także wykazywać się odpowiednio dużym ilorazem inteligencji. Dlatego każdy chętny poddawany był szeregom testów. Odrzuceni przez pięć lat nie mogli ubiegać się o ponowny udział w programie, mogli natomiast w tym czasie poprawić swoje wyniki.

Trema powoli acz nieubłaganie rosła, osiągając poziom przy którym Mark, z natury nieśmiały, najchętniej by uciekł. Nigdy nie lubił jakichkolwiek publicznych wystąpień, jednak tej sytuacji sam sobie był winien. Być może była to jego sceptyczna natura, być może jednak przekór wobec ojca, a może także coś jeszcze, co skłoniło go do podjęcia Drogi i co ciekawsze, powrotu. Mark był pierwszym, który wrócił. Każdy miał taką możliwość, jeżeli życie w nowym świecie mu nie odpowiadało, lecz nikt jeszcze z niej nie skorzystał. Jednak Mark jeszcze przed podjęciem Drogi zapowiedział swój powrót, a także relację ze swojej podróży. Relację, która miała przybliżyć ludziom nieznane, potwierdzić bądź obalić mit cudownej Utopii czekającej po drugiej stronie. Swoją drogą media również powinny być zainteresowane moją opowieścią, pomyślał nieskromnie Mark.

 

Na auli rozbrzmiały gromkie brawa, widać profesor Gutner skończył swój wstęp. Drzwi powoli się otworzyły gdy Mark wszedł na aulę. Tłum jaki się tam zgromadził był przytłaczający, główny bohater dzisiejszego wystąpienia nie mógł uwierzyć, że aula może pomieścić tylu ludzi. Kątem oka ujrzał jakiś refleks światła. Obiektyw kamery oznaczonej logiem New Europe TV. Dziennikarze musieli przybyć w ostatniej chwili. Mark próbował znaleźć wśród tłumu znajomych ze swojej grupy dziekańskiej i w końcu jego wzrok padł na Eli, dziewczynę która po kilku spotkaniach ostatecznie rozwiała jego nadzieje. Miał wrażenie, że mrugnęła do niego zalotnie, lecz przez narastający błysk fleszy nie miał pewności.

Profesor Gutner podszedł do niego i serdecznie uścisnął mu dłoń.

– Poradzisz sobie. – Rzucił krótko i zszedł do słuchaczy. Tymczasem Mark podszedł do podium i poczekał chwilę, aż ucichną brawa oraz flesze.

– Dzień dobry – Zaczął niezdarnie. – Pewnie zastanawiacie się, jakim cudem udało mi się przejść testy. Nie jestem przecież zbyt wysportowany, co potwierdza mój brzuch ani także zbyt bystry, co potwierdzają moje wyniki. Jednak pomogło mi coś, co od wieków pomagało ludziom w różnych sytuacjach: znajomości. – Mark rozłożył bezradnie ręce, a poprzez tłum przepłynął krótki, choć dość wyraźny chichot. Nawet Eli uśmiechnęła się z tego kiepskiego żartu. Lekko pokrzepiony na duchu, zaczął mówić dalej.

 

PRZEJŚCIE

 

 

Od momentu zgłoszenia kandydatury do momentu losowania i dalszej weryfikacji może minąć nawet rok. Mimo iż firma Droga sp. z.o.o pracowała dzień i noc, ochotników wśród mieszkańców Nowej Europy było zbyt wielu. Jednak od czego są znajomości. Mark powołując się na ojca, bez problemu przeszedł ten etap. Co prawda od kiedy ojciec zaginął, firmą kierował jego były zastępca, Patrick Delo, lecz on także nie tworzył żadnych przeszkód. Wśród pracowników krąży pogłoska, iż doktor Lintz był pierwszym, który ruszył w Drogę, zwłaszcza iż zaginął niedługo po ogłoszeniu swojego epokowego odkrycia, lecz nie można tego potwierdzić, gdyż nie ma żadnych śladów w systemie. Każda odbyta Droga jest rejestrowana, a połączenie z nowym światem ciągle utrzymywane, choć z racji znacznej odległości, skrajnie utrudnione. Do Ziemi docierają często strzępki informacji, lecz nawet z nich można wyczytać, iż kolonizatorom żyje się całkiem nieźle. Poza tym potwierdza to fakt, że nikt jeszcze nie wrócił.

 

Ostatnim punktem przygotowań było badanie zdrowotne, przed którym nie mogły uchronić Marka nawet koneksje. Byle katar mógłby być pretekstem do odrzucenia każdej kandydatury, lecz tego dnia nie bolała go nawet głowa.

W pomieszczeniu Drogi znajdowała się już ochotniczka, więc Mark mógł z boku przyjrzeć się, jak wygląda ten proces. Rudowłosa kobieta, w wieku około 30 lat niepewnie spoglądała w kierunku maszyny teleportującej. Pod pachą trzymała małe pudełko wykonane z kilku gatunków drewna, które pozwala zabrać ze sobą parę przedmiotów, które ochotnik uzna za niezbędne. Pozostałe rzeczy, łącznie z ubraniem i wszystkimi włosami w trakcie podróży znikały. Przez te 10 lat, dzięki fragmentom informacji z Utopii, szybko okazało się, co jest najkorzystniejszym towarem w nowym świecie. Papierosy szybko stały się pierwszą walutą w pierwszej ludzkiej koloni poza Układem Słonecznym. To co niszczyło zdrowia i życia na Ziemi, w Utopii stanowiło gwarancję całkiem dobrego startu. Mark co prawda nie wiedział co rudowłosa zabiera ze sobą, ale zakładał że może to być sześć paczek papierosów. W swojej skrzynce miał właśnie tyle.

 

Zapaliły się jakieś kontrolki na monitorach gęsto rozsianych na ścianach pomieszczenia. Jeden z naukowców podszedł do ochotniczki, i zdjął z niej szlafrok. Oczom wszystkich zgromadzonych ukazało się idealnie uformowane, lekko opalone ciało. Wśród pracującego tu personelu przez ostatnie parę lat, był to widok dość powszechny, lecz ciśnienie Marka lekko się podniosło a źrenice rozszerzyły. Okazało się, że rudy to jej naturalny kolor. Kobieta chwilę popatrzyła na niego błyszczącymi, zielonymi oczami, po czym mrugnęła i odwróciła się na pięcie, prezentując jędrne pośladki. Lewy ozdobiony był niewielkim pieprzykiem.

Mark z trudem oderwał od niej wzrok, by spojrzeć na maszynę teleportującą. Skonstruowana była w oparciu o kształt walca, w środku którego stał ochotnik, a gdzie teraz weszła ponętna rudowłosa. Niestety nie widział co się stało potem, gdyż jeden z naukowców zasłonił mu widok. Spowodowane to było wymogami bezpieczeństwa, gdyż wiązki światła wydzielane podczas całego procesu mogły pozbawić wzroku nieostrożnych gapiów.

Kiedy po rudowłosej nie został ślad, odezwał się do niego nadzorujący.

– Teraz pana kolej. – Powiedział, a kiedy chłopak podszedł do maszyny, dodał – Ma pan dziś szczęście. Normalnie musielibyśmy czekać co najmniej kilka dni, jednak dziś słońce jest wyjątkowo aktywne a promieniowanie silniejsze. Dzięki temu możemy pana wysłać tak szybko. Proszę zdjąć szlafrok.

– Niech pan da mi jeszcze chwilkę. – Poprosił nieśmiało Mark.

– Spodobała się panu? – Naukowiec się uśmiechnął. – Jeżeli pan chce, możemy wysłać pana blisko jej miejsca lądowania.

– A to tak można? Myślałem że jest to losowe. – Zdziwił się Mark.

– Nie do końca. Prawdą jest, że miejsce lądowania jest losowe, ale tylko w pewnym obszarze. Poza tym przez te 10 lat zaobserwowaliśmy rozkład prawdopodobieństwa, z którego wynika, że w pewnym miejscach ląduje się częściej niż w innych. Żeby zapewnić w miarę losową i stabilną populację Utopii, najpierw losujemy jeden z dwunastu obszarów, w obrębie których następuje kolejny, losowy wybór miejsca lądowania. Jesteśmy w stanie wpłynąć na wybór obszaru. Rudą będzie musiał pan sobie znaleźć już w nim sam.

– Skąd te dwanaście obszarów?

– Wzięły się one od pierwszych kolonizatorów. Pierwsza dwunastka została wysłana tak, aby się nie spotkać od razu. Kolejni wysyłani byli losowo, ale z ograniczeniem by żaden z obszarów nie zdobył znacznej przewagi liczebnej. To był pomysł pana ojca, mający zapewnić każdemu prowizorycznemu pseudo-państwu równy start. To jego słowa. – Zatrzymał się na chwilę.– Jest pan gotowy?

– Tak. – Odparł Mark, po czym wszedł do maszyny razem ze swoim drewnianym pudełkiem. Walcowata konstrukcja ze stali, wypełniona siatką, zaczęła się powoli wokół niego obracać. Mark widział wyraźnie skupione miny naukowców, lecz myślał teraz, czemu ojciec zaplanował podział społeczności Utopii. Nie zauważył gdy nadzorujący uniesionym kciukiem potwierdził prawidłowe działanie maszyny, po czym szybko odwrócił wzrok. Mark czekał na jakieś efektowne fajerwerki, lot pośród gwiazd, czy inne tego typu sztuczki pojawiające się w filmach fantastycznych. Zamiast tego, w pewnym momencie powieki zaczęły mu ciążyć i po prostu zasnął.

 

 

PRAGNIENIE

 

 

Wystąpienie publiczne przebiegało całkiem sprawnie, trema co prawda nie zniknęła, lecz dała się opanować za pomocą dawki adrenaliny wydzielonej do krwioobiegu. Marka nigdy nie obchodziło jaki gruczoł jest za to odpowiedzialny, nie interesował się tym także teraz. Przez cały czas natomiast obserwował Eli i jej reakcje. Dziewczyna wydawała się być zainteresowana nie tylko tym co mówi, ale także też nim samym. Mark nie spodziewał się takiej reakcji, choć miał na nią nadzieję.

 

W pewnym momencie poczuł niepokojące mrowienie z tyłu głowy i zaschło mu w gardle. Poprosił publiczność o dziesięć minut przerwy i sam ruszył w kierunku wyjścia. O ile dobrze pamiętał, piętro wyżej znajdował się barek, gdzie miał zamiar kupić coś do picia. Niespodziewanie wybiegł za nim profesor Gutner.

– Dokąd pędzisz młody?! – Zawsze go tak nazywał, gdy był zadowolony z jego zachowania. Widać pierwsza część relacji poszła całkiem dobrze.

– W gardle mi zaschło, idę kupić coś do picia.

– A pieniądze masz? – Zapytał przytomnie. Mark przeszukał kieszenie, lecz nie znalazł w nich portfela. Musiał go zostawić w plecaku. Gdy chłopak rozłożył bezradnie ręce, profesor rzucił mu butelkę wody.

– Woda? – Skrzywił się Mark.

– Zupełnie jak zwierzęta, skandal. – Profesor pokiwał głową, jakby mówił zupełnie poważnie.

– No właśnie! – Niemniej odkręcił i wypił prawie całą zawartość.

– Miałeś pragnienie młody. A teraz poważnie. Czy twój ojciec był religijny?

– Nie mam pojęcia, znałem go tylko ze zdjęć.

– A matka?

– Mama jest wierząca. Dlaczego pan pyta?

– Wśród pytań, które padną, będzie jedno szczególnie dotyczące religii. Dziennikarze z Programu Ojca Tadeusza wyraźnie zasugerują iż Droga jest w istocie drogą do Boga a Utopia namacalnym dowodem istnienia raju.

– POT tu jest? Musiałem ich nie zauważyć. A poza tym po co mieszać do tego religię? Mało złego już spowodowała?

– Fanatycy rozpoczęli wojnę, ale mniejsza z tym teraz. Pozycja papieża nigdy w historii nie była tak słaba. Nawet wyprzedanie aktyw watykańskich nie pomogło zwiększyć popularności Kościoła. POT przez ostatnie siedem lat próbował odbudować fundamenty wiary, a twoja podróż i to co powiesz może radykalnie zmienić losy Kościoła.

– O czym pan mówi?

– Jeżeli twoja opowieść o Utopii będzie choć trochę bliska biblijnemu opisowi raju, POT to wykorzysta. Stąd tylko krótka droga do kolejnego wniosku. Jeżeli byłeś w raju i wróciłeś z niego by – że się tak wyrażę – nieść nam maluczkim dobrą nowinę na temat raju i nieba, Tadeusz XVIII ogłosi cię współczesnym mesjaszem.

– To jakaś paranoja! – Wzburzył się.

– To tylko polityka, mój chłopcze, a ty wpadłeś w sam jej środek. – Rzekł współczującym tonem. – Religia zawsze była idealnym instrumentem kontroli społeczeństwa i każdy kto pamięta tą jej rolę, chętnie spróbuje ponownie ją wykorzystać.

Profesor Gunter objął chłopaka ramieniem, jak ojciec pocieszający syna i powoli pokierował w stronę auli.

– Nie myślałeś, że spadnie na ciebie taka odpowiedzialność?

– Nigdy.

– A czego się spodziewałeś? Jaki miałeś plan przed Drogą?

– Chciałem zobaczyć… i wrócić… nigdy nie miałem zamiaru tam zostawać. Za dużo roboty z kolonizacją, brak Internetu, brak telefonów. Byłem po prostu ciekawy…

– A co chciałeś zrobić po powrocie?

– Opowiedzieć.

– Wobec tego chodź, musisz dalej opowiadać. Wiem, że będzie ci teraz ciężko, ale musisz wiedzieć jaką wagę mają teraz twoje słowa. Nie będę cię oszukiwał, przed Drogą byłeś przeciętnym studentem. Teraz jesteś jednym z najważniejszych ludzi na kontynencie. I to nie tylko z punktu widzenia religii.

– To znaczy? – Zapytał zrezygnowany.

– Jestem zaskoczony, że nie poszedł jeszcze żaden polityk, ale to tylko kwestia czasu. Cały czas natomiast pracują tęgie głowy w laboratoriach nad sposobem transportu przemysłu na Utopię. Pomyśl tylko, pierwsza firma wydobywcza na dziewiczej planecie. Układ Słoneczny cały wyeksploatowany. Najbliższe galaktyki nie warte zachodu. Utopia natomiast ze wstępnych relacji i pobieżnych obserwacji kolonistów powinna obfitować w większość znanych człowiekowi surowców. Niestety wszelkie relacje są dość ubogie. Ty natomiast stamtąd wróciłeś i z tobą można porozmawiać.

 

Rozmowę przerwał im wychodzący z auli wysoki, umięśniony człowiek. Skromnym ruchem ręki wskazał drzwi. – Słuchacze czekają panie von Lintz.

– Zaraz przyjdziemy – Odparł Gutner, po czym zwrócił się do chłopaka. – Chodź, musisz opowiadać.

– Ale co?

– Prawdę, mój chłopcze, bo tylko prawda nas wyzwoli. – Obaj ostatecznie wrócili na aulę. Mark rozejrzał się po zgromadzonych, szukając Eli. Niestety na jej miejscu siedział jakiś postawny mężczyzna. Mark znowu poczuł to dziwne uczucie, któremu uprzednio towarzyszyło pragnienie, lecz wiedział że tego pragnienia nie ugasi żadną ilością wody.

 

 

POCZĄTKI

 

 

Pierwszym co go przywitało po drugiej stronie, jeszcze zanim otworzył oczy, i zanim podeszli do niego koloniści, była przejmująca cisza. Na Ziemi cisza nie istnieje, ciszę zagłusza ciągły hałas pojazdów, turkot maszyn produkujących elektryczność z najmniejszych podmuchów wiatru czy zgiełk dziesiątek miliardów ludzi.

 

Lecz Utopia jest cicha a ziemia na której leżał szorstka i ciepła. W końcu zdecydował się otworzyć oczy. Zobaczył nad sobą błękitne bezchmurne niebo, jakiego na Ziemi nie widział nigdy na żywo. Jego ciało omiótł chłodnawy wietrzyk, i dopiero teraz Mark przypomniał sobie, że jest nagi. Szybko usiadł i rozejrzał się wokół. Nieopodal stało dwóch mężczyzn o silnie umięśnionych rękach oraz torsach. Musieli przejść testy bez najmniejszego problemu. Patrzyli w jego stronę i wymieniali złośliwe uwagi. W końcu jeden z nich podszedł do przybysza.

– Witajcie na Utopii, panie…

– Mark von Lintz.

– To by wyjaśniało czemu wysłali takiego wątłego! – Krzyknął drugi z grupy powitalnej.

– Nie, nie. Nie bądźmy tacy niesprawiedliwi. – Odparł pierwszy. – Jestem Conrad Verner a to mój złośliwy brat, Paul. Witamy w obszarze piątym. – Rzekł po czym wyciągnął rękę. Mark wstał z trudem i lekko się zachwiał.

– Ostrożnie, Droga jest męcząca.

– Trzymaj, nie możesz tak paradować na golasa. – Paul podał Markowi zawiniątko, w którym były wełniane spodnie i koszula. – To niezupełnie to, do czego przywykłeś na Ziemi, ale na początek wystarczy.

– Chodź, pokażemy ci gdzie zamieszkasz. – Conrad był na tyle silny, że mógł swobodnie nieść Marka. Tymczasem Paul zaczął opowiadać o piątym obszarze.

– Nasz obszar zajmuje się dostawami drewna do pozostałych jedenastu. Zachodnia część obszaru, a także pasmo górskie położone na zachodzie porośnięte są wielkimi lasami, w których drzewa sięgają niekiedy stu metrów. Nasz obszar podzielony został na kolejne pięć stref, LAS 1 oraz LAS 2, jak się nietrudno domyślić obejmują zachodnią cześć. Na samym środku jest mały TARTAK, na północnym wschodzie PAŁAC i na południowym wschodzie OSADA. Prawda jest taka, że jesteś wątły panie Lintz i przy wyrębie lasu się nam nie przydasz. Brat się ze mną nie zgodzi, ale uważam że powinieneś trafić albo do OSADY albo do PAŁACU i jutro z samego rana tam pójdziemy.

 

Bracia zaczęli się sprzeczać, lecz Mark wiedział, iż Paul ma rację. Rąbać drzew raczej nie da rady, może faktycznie coś lepszego się znajdzie gdzie indziej. A biorąc pod uwagę fakt, że chłopak planuje wrócić na Ziemię, po co ma się tutaj niepotrzebnie przemęczać. Z rozmowy z braćmi Verner dowiedział się, że piątym obszarem zarządza niejaki Marcel Filippe. Podobno jest dość wyrozumiały, lecz prawdopodobnie nie spodoba mu się fakt, że przysłali takiego słabeusza.

Dalsza rozmowa nie miała już sensu, Mark powoli wracał do sił, tak więc mógł iść bez pomocy. Wciągnął głęboko powietrze. Było świeże, tak jak ziemskie po odpowiednim uzdatnianiu. Czyli jednak ziemskie uzdatniacze powietrza działały całkiem dobrze. Co prawda były strasznie drogie, ale widać warte swojej ceny. Mark nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, bardziej martwił go brak ojca.

Wkrótce weszli w głęboki las, który porastały faktycznie wysokie drzewa. Powietrze zrobiło się inne, jakby wilgotne. Zupełnie jakby był na Ziemi i w czasie deszczu stał pod jedną z autostrad. Tylko zapach był inny.

W oddali dało się słyszeć jakiś krzyk. Mark obrócił się przestraszony.

– Spokojnie, jest daleko.

– Co to było?

– Papuga. – Odparł Conrad. – Tyle że z pięć razy większa niż nasze ziemskie. Z reguły nie atakują ludzi, ale potrafią być niebezpieczne.

– Czym one się żywią?

– Nie widziałeś jeszcze tutejszych owoców!. – Zaśmiał się Paul. W końcu dotarli na polanę, na środku której stała niewielka chata. Ze środka wybiegła dwójka dzieci i szybko podbiegła do braci Verner. Gdy tylko mocarne ręce uniosły dzieciaki w górę, ośmiolatki wybuchły śmiechem. Nina i Sam, córka Conrada i syn Paula.

– Powiedzcie mamie, że będziemy mieć gościa. – Polecił Conrad, a dzieciaki pobiegły jak oparzone. Tymczasem Paul zwrócił się do Marka. – Nie mamy tutaj małżeństw, ale każdy lepiej wie, żeby nie ruszać zajętej kobiety. Sofia to matka Niny, przygarnęła też mojego Sama, gdy Maria umarła.

– Przykro mi. – Odparł Mark.

– Maria była ciężko chora. – Westchnął ciężko. – Nie mamy tutaj sprzętu do diagnozy, a co dopiero do leczenia, jednak podejrzewamy iż Droga mogła spowodować pobudzenie komórek rakowych, których nie wykryto podczas badania. – Mark się zasępił. Miejsce które dla innych miało stanowić urzeczywistnienie marzeń, bezpieczną ostoję, czy nawet raj jak nieoficjalnie mówiło się na Ziemi, zadało Paulowi ranę która być może nigdy się nie zagoi.

 

Kiedy weszli do drewnianej chatki, nozdrza Marka zostały zaatakowane delikatnie słodkim, ciepłym aromatem. Wciągnął głębiej powietrze, by nacieszyć się tym zapachem. Conrad to zauważył i z uśmiechem rzekł.

– Sofia przyrządziła papugę w sosie z morel.

– Macie tutaj morele? – Zdziwił się Mark. Wydawało mu się, że na tak odległym świecie, nie powinny występować gatunki podobne do ziemskich, ale z drugiej strony był tylko przeciętnym studentem, więc mógł się mylić.

– Występuje tutaj większość ziemskich gatunków roślin i drzew, pod względem flory i fauny, świat ten zbliżony jest do Ziemi. – Do głównego pokoju weszła gospodyni. Conrad wskazał ją dłonią. – A oto i piękna Sofia. Poznaj naszego nowego mieszkańca, kochana. – Kobieta ukłoniła się delikatnie, i zaprosiła wszystkich do stołu. Bracia zasugerowali, by posiłek odbył się na świeżym powietrzu, w końcu Mark nigdy nie miał takiej możliwości na Ziemi. Po krótkiej chwili i małym przemeblowaniu, całą szóstka zajadała się papugą. Mark nie mógł się powstrzymać i w pewnym momencie powiedział.

– Smakuje zupełnie jak kurczak. – Chłopak nie spodziewał się wybuchu śmiechu, jednak grobowa cisza go zaskoczyła. Jedynie Sofia uśmiechnęła się lekko.

– Nie ma co się dziwić, w końcu jedno i drugie to ptaszyska. – Odparł Paul ze śmiertelną powagą, która zupełnie wybiła z tropu nowego mieszkańca Utopii. Na ratunek przyszła Sofia.

– Jakie są twoje pierwsze wrażenia? Nie sądzisz, że powinieneś trafić do innego obszaru? Bardziej odpowiedniego twoim możliwościom. – Ostrożnie dobierała słowa, by nie urazić przybysza.

– Prawda jest taka, że nie zamierzam tutaj zostać. – Jego słowa zaległy w powietrzu.

– To po co tu jesteś? – Rzucił oschle Paul.

– Z ciekawości. Rozejrzę się trochę a potem wrócę.

– Nie potrzebujemy tutaj takich ciekawskich. Kogo oni nam przysyłają?! Nie dość że wątły, to jeszcze bezczelny!

– Spokojnie bracie! To jego wola i jego decyzja. Każdy z nas ma do tego prawo, prawda bracie? – Conrad skierował swój wzrok na Marka. – Nerwowy Paul w zasadzie ma rację. Ludzi jest u nas niewielu, brakuje rąk do pracy, dlatego potrzebujemy każdego, który przejdzie testy. Ty nie tylko nie przeszedłeś testów, ale także nie chcesz tutaj zostać. Sam siebie postawiłeś w trudnej sytuacji, gdzie nie będziesz należał do żadnego z obszarów. A żeby móc wrócić na Ziemie, potrzebujesz poparcia co najmniej jednego z pierwszej dwunastki.

– To znaczy?

– To znaczy że nie możesz wrócić od tak sobie! – Paul nie wytrzymał. – Myślisz, że po co są te testy? Żeby nowi mieszkańcy się na coś przydali! Tutaj szacunek zdobywa się pracą, pracą zdobywa się posłuch!

– Ale przywiozłem papierosy…

– Tak?! To gdzie je masz? – Do Marka dotarło właśnie, że od momentu lądowania, nie miał ze sobą skrzynki. Zupełnie o niej zapomniał, jakby w ogóle z nim nie przyleciała.

– Nie straszcie chłopaka. Paul, weź dzieciaki na spacer i poszukaj jego skrzynki.

– Dlaczego ja?!

– Bo chcę, żebyście odpoczęli od siebie. – Sofia ze stoickim spokojem wskazała najpierw na Marka, potem na drzwi. Niezadowolony drwal obrzucił studenta pogardliwym spojrzeniem i wstał. Pozostali w milczeniu skończyli posiłek.

 

– Chodź, pokażę ci coś. – Rzucił Conrad, a Mark nieśpiesznie podążył za nim. Weszli w głąb lasu, gdzie wysokie drzewa zasłaniały niebo i dawały przyjemny cień. Na Ziemi nie istnieje przyjemny cień, zawsze jest obrzydliwie wilgotny, a w jego obrębie unoszą się jakieś dziwne opary. W domu lepiej i bezpieczniej było unikać cienia.

W końcu dotarli do celu. Tak przynajmniej pomyślał Mark, gdy się zatrzymali. Przed nimi stało drzewo, takie same jak każde inne w tym lesie, tyle że z jego nisko zawieszonych gałęzi zwisały dziwne owoce. Uformowane mniej więcej jak odwrócone stożki, pojawiały się w trzech kolorach, czerwonym, żółtym i niebieskim. Były dość duże, wielkością skojarzyły się Markowi z butelkami litrowymi. Jak się okazało było to całkiem słuszna skojarzenie.

– Nazywamy to browarem. – Dumnie oznajmił Conrad.

– Słucham? – Drwal nic nie odpowiedział, tylko sięgnął po jeden z owoców. Wyjął zza paska kozik, odciął górną część i podał chłopakowi. W miejscy gdzie powinien być miąższ, ten owoc miał gęsty sok. Ponaglony spojrzeniem, Mark w końcu spróbował. Smak w równym stopniu go zdziwił jak i ucieszył, bowiem sok ten smakował jak piwo.

– Niebieskie jest najsłabsze, czerwone najmocniejsze. Mamy cztery takie drzewa, ale to jedno jest najbliżej i w zupełności nam wystarcza. Filippe planuje wysyłać je do innych obszarów, ale na razie to nasza tajemnica. Jest tylko jeden minus, w koronie tych drzew lubią zamieszkiwać pająki, wielkości ziemskich krów. – Mark zdębiał, gdy usłyszał te rewelację. Pająki go obrzydzały. Wszystkie, bez wyjątku. Na Ziemi nie było z nimi problemu, lecz tutaj… Ptasznik wielkości krowy… Ciarki przeszły mu po plecach. Conrad zaraz dodał, że nie atakują ludzi, bo są roślinożerne, ale dla Marka pająk to zawsze pająk. Nawet jak powie, że żywi się kamieniami, nadal będzie obrzydliwy.

Po trzecim owocu Mark już nie bał się pająków. Mógłby iść i je wszystkie powybijać, nieważne jak duże były. Ruszył nawet w drogę, lecz Conrad spokojnie zaprowadził go z powrotem do chaty i położył w przygotowanym wcześniej łóżku.

Na stole leżała pusta skrzynka. Ktoś zdążył splądrować jej zawartość.

Mark przed snem sprawdził jeszcze, czy stracił faktycznie wszystkie włosy. Okazało się że tak.

 

 

PANOWIE W CZARNYCH GARNITURACH

 

 

Profesor Gutner w tym momencie przerwał wystąpienie i zaprosił wszystkich do uniwersyteckiej stołówki na posiłek poprzedzony małym aperitifem. Kiedy ludzie zaczęli się zbierać, Mark zauważył trzech postawnym mężczyzn bacznie go obserwujących.

– Kim oni są? – Zapytał profesora.

– Moi magistranci właśnie próbują to ustalić.

– Czy coś mi grozi?

– Nie sądzę, na pewnoo nie dopóki opowiadasz. – Pokręcił głową i dodał. – Zanim skończysz, powinniśmy mieć jakiś pomysł. Na razie ciesz się blaskiem jupiterów w którym stoisz. – Wyszli razem w kierunku stołówki. Mark z ulgą zauważył, że nikt nie poszedł za nimi. Nigdy nie należał do najodważniejszych, ale teraz popadał w paranoję. Pragnienie ucieczki było coraz silniejsze.

 

Tymczasem profesor rzekł zupełnie spokojnie.

– Nie pamiętam żebyś wcześniej wspominał o piwnym drzewie.

– Pomyślałem, że uzupełnię relację o kilka dodatkowych szczegółów.

– Dobrze, im więcej i dokładniej opowiesz, tym lepiej.

– Dlaczego?

– Po prostu, młody. – Rzekł ciepłym ojcowskim tonem po czym objął go ramieniem. Mark zatęsknił za ojcem, który nigdy nie miał dla niego czasu.

W drodze na stołówkę dołączyła do nich Eli. Przywitała się z profesorem, obdarzyła Marka promiennym uśmiechem i zaczęła swoją relację. Okazało się, że na każdym piętrze czeka kilku mężczyzn w czarnych garniturach, zupełnie jakby chcieli kogoś porwać. Sytuacja była o tyle nieprzyjemna, że mogli być to ludzie pracujący dla rządu, a jak wszyscy wiedzą władza Nowej Europy nie należy do miłosiernych. Możliwe jest, że po zakończeniu opowieści, będą chcieli Marka przesłuchać.

 

W kolejce po posiłki ustawiła się większość zgromadzonych na auli słuchaczy. Niestety Markowi nie dane było dołączyć się, gdyż podeszli do niego trzej mężczyźni, ci których wcześniej widział na auli i delikatnym ale nie tolerującym sprzeciwu ruchem popchnęli go w kierunku drzwi kuchennych. Profesor i Eli zostali.

Kuchnia była pusta. Dopiero po dłuższej chwili zza rogu wyłonił się mężczyzna w średnim wieku, z lekką siwizną na czarnych włosach. Obdarzył studenta przeszywającym spojrzeniem i skinął na milczącą trójką. Ktoś podstawił krzesło, i ktoś z siłą niedźwiedzia posadził na nim Marka. Chłopak nie miał pojęcia kto to zrobił, gdyż nie mógł oderwać wzroku od hipnotyzującego człowieka.

– Witaj. – Rzekł grobowym tonem.

– Dz… Dzień dobry.. – Wydukał Mark.

– Pewnie zastanawiasz się, kim jestem. – Mężczyzna wyjął cygaro i zaczął palić. Swoją drogą Mark nigdy nie rozumiał, czemu trzymanie w ustach czegoś grubego, czarnego i wilgotnego ma dodawać męskości, ale nie odważył podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Tymczasem tamten zaciągnął się raz, potem drugi i wznowił swój monolog. – Otóż nie musisz tego wiedzieć. Ważne jest, że za niecałą godzinę ma rozpocząć się głosowanie w parlamencie nad moją ustawą. Twoja paplanina może wpłynąć na wynik tego głosowania, a tego byśmy nie chcieli. – Wypuścił kółko z dymu w stronę przestraszonego studenta. – Mówiąc my, w zasadzie myślę nawet bardziej ty, niż ja. Ja sobie poradzę, fakt, stracę dużo, ale nie wszystko. Ty natomiast możesz stracić wszystko, jeżeli wiesz co mam myśli. Ja natomiast upewnię się, żebyś to wszystko tracił przez długi czas. – Kolejne kółko z dymu, tym razem jeszcze bardziej bliskie ideałowi od poprzedniego. Mark nawet nie wiedział, że możliwe jest puszczać aż tak równe kółka z dymu, ale przecież nigdy sam ich nie robił, więc mógł się mylić. – Dlatego zrobimy tak. W twoim interesie młody człowieku jest opowiadać jak najdłużej. Niech twoja opowieść trwa, żyje własnym życiem, bo dopóki będzie trwała ja będę zadowolony. – Przez cały monolog tajemniczy mężczyzna chodził po kuchni, raz mówił z prawej a raz z lewej strony chłopaka, wprowadzając go w coraz większe zakłopotanie, krążył wokół niego jak drapieżca krążyć może wokół ofiary. – Gdy skończysz swoją opowieść, padnie jedno ważne pytanie. Nie możesz na nie odpowiedzieć, póki nie zakończy się głosowanie. Zapewne będą przedłużać, lecz nie mogą go przełożyć. Ktoś z moich ludzi da ci znać, kiedy możesz kończyć. A teraz uciekaj, idź coś zjeść, czeka cię długa przemowa.

To mówiąc machnął ręką. Jeden ze stojących za plecami Marka mężczyzn wyszarpnął spod niego krzesło, a pozostali wyrzucili go z kuchni.

 

NIEPOROZUMIENIE

 

Razem z promieniami popołudniowego słońca przywitał go lekki ból głowy. Widać ilość wczoraj wypitego piwnego soku była większa niż przypuszczał. Mrużąc oczy rozejrzał się po pokoju. Na stole stało puste drewniane pudełko. Okazja czyni złodzieja, lecz trudno było tutaj mówić o okazji, bardziej o skrajnej głupocie. Mark nie rozumiał, jak mógł zapomnieć o całym dobytku jaki ze sobą zabrał. Jakkolwiek głupio by to brzmiało, te sześć paczek papierosów było teraz całym jego majątkiem, który stracił.Przejechał dłonią po łysej głowie. Była szorstka, co oznaczało, że włosy zaczęły powoli odrastać. Na brodzie także pojawiły się pierwsze oznaki zarostu.

Ubrał się i wyszedł z pokoju od razu do jadalni. Na stole czekało już na niego śniadanie, a raczej jeszcze czekało. Pora była już dość późna, rodzina drwali pewnie wstała razem ze świtem. Nie mogąc zebrać myśli, złapał kawałek chleba, pęto kiełbasy i ruszył do lasu.

 

Na Ziemi jeszcze nigdy nie widział prawdziwego lasu. Pewnie, istniały hologramy, iluzje 3D, które całkiem wiernie oddawały rzeczywistość, jednak tutaj było inaczej. Delikatny wiatr, zapach runa leśnego, dalekie wrzaski papug, promienie słońca przenikające przez gałęzie, szum koron drzew i nawet znajdujące się w nich przeklęte pająki, wszystko to składało się na tutejszy las. A jednak czegoś tu brakowało. Mark rozejrzał się wokół, przełknął ostatni kęs chleba i zauważył coś, czego wcześniej nie dostrzegał. Podszedł do najbliższego drzewa, i stopami odmierzył odległość do kolejnego. Dwanaście stóp. Odmierzył odległość do kolejnego. Znów dwanaście stóp. Do kolejnego także. Nie mogły naturalnie rosnąc w ten sposób. Rozejrzał się i spostrzegł, że wszystkie drzewa w promieniu wzroku zostały posadzone według tej reguły. Ale jestem głupi, pomyślał. Drwale mieszkają tutaj już około 10 lat. Na pewno wycięli tę część lasu, i posadzili nowe drzewa. Jakie może być inne wytłumaczenie?

 

Gdy tak podziwiał piękno tutejszej przyrody, doszedł do polanki. Ciepłe promienie słonecznie przyjemnie ogrzewały jego twarz. Niskie źdźbła traw łaskotały jego kostki. Te uczucia i doznania były mu zupełnie obce. Ostatnie ziemskie zielone tereny były nieustannie chronione, a dostęp do nich ograniczony z wyjątkiem naukowców, których jedynym zadaniem było dbanie o pozostałości ziemskiej flory.

Mark zwrócił wzrok na pasmo górskie, znajdujące się przy zachodniej granicy lasu. Wydawało się, jakby sięgały samego nieba, ogromne, groźne i nieprzystępne. Chłopak swego czasu kilka godzin w tygodniu spędzał w symulatorze wspinaczkowym, a także zdarzało mu się wspinać po ziemskich górach. Mimo iż nie czuł strachu przed wysokością, góry te i nieostrożna myśl, iż mógłby się po nich wspinać przyprawiały go o zimny dreszcz.

Wracając zauważył, że trawa jest wyjątkowo równa, ale może tutejsza odmiana rośnie w taki sposób. Przychodziły mu dziś do głowy dziwne wątpliwości, zapewne w wyniku dzisiejszego kaca. Szkoda, pomyślał, że nie pamiętam jak trafić do browaru.

 

Koło domu już na niego czekali bracia w towarzystwie szczupłego mężczyzny. Czyli jednak nie wszyscy byli tutaj mocno umięśnieni.

– Dobrze, że jesteś. – Rzekł Conrad, gdy Mark do nich podszedł, po czym wskazał nieznajomego. – To pan Piotr, jest nadzorcą tego obszaru i w jego zwyczaju jest także poznanie i wprowadzenie… – Gestem dłoni Piotr przerwał i zwrócił się do Marka.

– … w sytuację w obszarze. Witam panie Lintz, miło pana u nas gościć.

– Dziękuję. – Odparł chłopak a bracia drwale tymczasem odeszli do domu. Piotr gestem dłoni wskazał ścieżkę, po czym obaj ruszyli w kierunku osady, o ile Mark dobrze orientował się w terenie bazując na dość niejasnym opisie Paula.

– Przyznam, że jestem dość zaskoczony pana przybyciem. – Zaczął z kłamliwą uprzejmością. Może Mark nie znał się na wielu rzeczach, ale fałszywych ludzi umiał poznać od razu. Przemilczał tę uwagę, dzięki czemu nie musiał długo czekać na ciąg dalszy poznawania i wprowadzania. – Nie zdarza się aby w ciągu jednego dnia, do jednego obszaru trafiło dwóch kolonistów. Czyżby technologia na Ziemi uległa ulepszeniu?

Mark zaczął powtarzać to co usłyszał od naukowca odnośnie promieniowania słonecznego. Sam nie wiedział jak to może wpłynąć na częstotliwość Dróg, ale Piotr kiwał głową w zamyśleniu. Nadzorca ubrany był na czarno, w coś co mogło uchodzić za odpowiednik ziemskiego garnituru. Materiał był natomiast o wiele lepszej jakości, niż szaty jakie dostał od drwali. Nadzorca miał też całkiem eleganckie buty. I kapelusz.

– Ktoś tu trafił przede mną? – Zapytał obojętnym tonem, choć w głowie pojawiła się pewna myśl.

– Młoda kobieta, 26 lat, trafiła do pałacu. Szukamy właśnie w tej chwili dla niej zajęcia. Zazwyczaj ludzie zostają w miejscach gdzie wylądują, ale słyszałem że ty chłopcze masz inne zamiary? – Wiadomość szybko się rozeszła, pewnie Paul wszystko wygadał. Piotr jakby zauważył lekkie zawahanie i dodał. – Spokojnie, mnie możesz powiedzieć wszystko. W zasadzie nawet powinieneś. – Zaśmiał się lekko. Fałszywie, pomyślał Mark. Ale za bardzo nie miał wyjścia, skoro nadzorca i tak już wiedział wszystko. Może trochę zbyt pochopnie postąpił, opowiadając wszystko drwalom.

– Mam zamiar wrócić na Ziemię.

– Naprawdę?

– Tak.

– A nie pomyślałeś, że może ci się tutaj spodobać?

– Vernerowie od razu powiedzieli mi, że przy wyrębie drzew raczej się nie nadam, i trudno nie przyznać im racji.

– Prawda, ale na tym świat, Utopia się nie kończy. Mamy wiele możliwości, chcemy na przykład rozpocząć handel owocami browaru z innymi obszarami. Przydałby się ktoś, kto mógłby zaplanować całe to przedsięwzięcie.

– Rozumiem, ale…

– Nie nastawiaj się tak negatywnie. – Przerwał mu. – Poczekaj trochę, pooddychaj utopiańskim powietrzem. A wiadomo czy ci się nie spodoba. I zanim zaczniesz protestować, coś ci powiem. – Ton jego głosu zmienił się ze służebnego do biernie agresywnego, jakby miał zacząć opowiadać swojej ofierze, w jaki sposób ją zabije. – Z powrotem wcale nie jest taka prosta sprawa. Jak ci pewnie już powiedzieli drwale, musisz mieć zgodę pierwszego. Żeby mieć w ogóle jakąkolwiek szansę by uzyskać audiencję u Marcela, potrzebujesz z kolei mojej zgody. A ja mówię, żebyś na razie zobaczył jak tutaj wygląda życie. – Zakończył z naciskiem, czekając aż sens tych słów wyraźnie zapisze się w świadomości chłopaka. Po dłuższej chwili, wracając już do swojego służalczo-uprzejmego tonu kontynuował. – Poza tym twoje przybycie jest w zasadzie ponadprogramowe. Nie potrzebujemy dodatkowych drwali, w tartaku też mają komplet. Zamieszkasz na razie w osadzie, i tam poszukasz sobie jakiegoś zajęcia.

Mark w pewnym momencie przestał go słuchać, zastanawiając się czy przypadkiem komentarz o ponadprogramowości nie oznaczał, że jest zbędny i nikt nie będzie po nim płakał, jeżeli z jakiegoś powodu będzie nieposłuszny. Niemniej nadal bezdyskusyjna pozostaje decyzja o powrocie. Może tylko od teraz nie będzie wszystkim o niej opowiadał.

– Dlaczego nie mogę wrócić od tak sobie? Przecież wśród informacji przychodzących na Ziemię, odczytaliśmy że możliwość powrotu jest nieograniczona.

– To zwyczajne nieporozumienie. Po pierwsze przekaz ten nadał pierwszy obszar, jeszcze zanim Szymon zmienił zasady współżycia w tym obszarze. Wkrótce wszyscy pierwsi uznali, że należy ograniczyć możliwość powrotu. Spójrz na to z tej strony. Weźmy na przykład, że jeden z osadników nie zgadza się z decyzją pierwszego, jego zastępcy, nadzorcy, etc. Załóżmy dalej, że podjudzi innych do czegoś w rodzaju buntu i ci wszyscy ludzie opuszczą na raz Utopię. To problem dla Ziemi, Utopii i tych ludzi. Na Ziemię wracają osadnicy, wywołując falę niepotrzebnych wątpliwości. Utopia traci osadników. A sami wracający być może wcale nie chcieli odejść, ale pod wpływem emocji, chwili, ruszyli za wprawnym podżegaczem. W takiej sytuacji ograniczenie powrotów wydaje się być koniecznością.

– Na Ziemi wygląda inaczej na to patrzą. – Mruknął zrezygnowany.

– Możliwe. – Piotr pokiwał głową z wyraźnym zrozumieniem. – Ale sytuacja ziemian jest trochę jakby patowa. Skrajnie przeludnienie połączone z prawie kompletnym wyeksploatowaniem wszelkich zasobów i skażeniem większości terenów nie pozostawia większego wyboru. Żadna ze zbadanych dotąd planet, nie nadaje się do zamieszkania. O ile nic się nie zmieniło przez te osiem lat, a biorąc pod uwagę, że nadal przysyłają nam osadników raczej nic się nie zmieniło. Powiedz, są jeszcze jakieś lasy na Ziemi? – Zapytał z taką dawką szczerości w głosie, że Mark prawie uwierzył, że nadzorcę może to interesować.

 

Mimo wszystko opowiedział o ostatnich zielonych terenach, ogrodzonych i bez przerwy strzeżonych przez uzbrojonych żołnierzy. W Nowej Europie zostało jedno takie miejsce mające około 1500 km kwadratowych. Gdyby nie genetyczne modyfikacje, rosnąca tam flora dawno by wyginęła z powodu zanieczyszczeń powietrza. Aktualnie trwają prace nad intensyfikacją procesu oczyszczania atmosfery przez te rośliny, jednak główną przeszkodą jest ich ilość. Gleba poza granicami Nowej Europy jest martwa i toksyczna, co skutecznie niweluje wszelkie próby przesadzania roślin. Nawet z technologią na tak wysokim poziomie, uzdatnianie gleb może potrwać wiele lat. Perspektywa życia na Utopii faktycznie wydawała się rajem, ucieczką od pewnej śmierci, pojawiającą się w idealnym momencie, kiedy rodzaj ludzki najbardziej jej potrzebował. Tylko dlaczego Mark czuł pewien niepokój, jakby moment ten został wybrany zbyt idealnie, jakby odkrycie przez ojca Utopii nie było przypadkiem. I dlaczego dr Lintz zaginął niedługo po dokonaniu tak szalenie ważnego odkrycia? Chyba właśnie to pytanie najbardziej dręczyło Marka, i chyba również ono popchnęło go w podróż na Utopię.

– Witajcie w osadzie. – Z zamyślenia wyrwał go damski głos, należący do szczupłej, i oczywiście wysportowanej blondynki, o dużych brązowych oczach. – A więc jesteś synem doktora Lintza? – Wiadomości rozchodzą się w tych stronach z prędkością światłą, pomyślał Mark i przytaknął. Piotr zaczął wypytywać o możliwości pracy i noclegu dla nowego mieszkańca, tymczasem Mark przyjrzał się dokładnie rozmówczyni. Delikatne włosy miała spięte w krótki kucyk, lekko muskający jej kark. Pod lewym okiem zauważył małą, ledwo widoczną bliznę, której prawdopodobnie nie było widać z innego kąta. I rzeczywiście, gdy odsunął się o krok, nie był w stanie jej spostrzec. Lecz gdy się przysunął, blizna znów była widoczna. Ledwo, ale zawsze.

W końcu zwróciła się do niego. – Jestem Petra Hinde, gospodyni osady. Oprowadzę cię. – Piotr ukłonił się nisko zdejmując jednocześnie kapelusz po czym się oddalił.

 

Gdy szli w stroną drewnianych zabudowań Mark zauważył, że pani gospodarz kuleje na jedną nogę. Petra chyba go wyczuła, gdyż rzekła.

– Moja Droga była bardzo niestabilna, na kilkanaście minut przed rozpoczęciem zaczęło się zaćmienie słoneczne. Technicy zapewniali mnie, że nic mi nie grozi, a jedynie polecę trochę szybko. Jednak prędkość musiała być naprawdę spora, gdyż po wypadnięciu z przejścia wpadłam na drzewo. Strasznie się wtedy potłukłam i złamałam nogę. Co prawda mamy tutaj uzdolnionych lekarzy, jednak złamanie było na tyle skomplikowane, że nie udało się dobrze nastawić kości i teraz kuleję.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. Ja przeżyję, ci na Ziemi nie. – Odparła beztrosko.

– Czemu tak myślisz?

– Wyleciałam niecałe sześć lat temu. Zostawiłam dom, rodziców i przyjaciół by ród ludzki mój przetrwać. Tworzymy tutaj nowy świat. A Ziemię nie czeka nic dobrego. Prędzej czy później umrze. Moim zdaniem, będzie to prędzej niż się wszystkim wydaje.

– Nie wierzę w to. – Rzekł stanowczo.

– W takim razie co tutaj robisz? – Zapytała rzeczowo. Mark postanowił nie mówić o swoim planie powrotu nikomu więcej, wobec czego zamilkł. Gospodyni wzięła to za odpowiedź. – W głębi serca wiesz że mam rację. Inaczej twoje przybycie byłoby zwyczajnym nieporozumieniem.

 

Dalszą część drogi przeszli w milczeniu. Gospodyni kulejącym, chodź całkiem dziarskim krokiem prowadziła chłopaka w kierunku centrum osady, gdzie znajdowała się studnia. Drewniane budynki rozchodziły się od niej promieniście. Mieszkało tutaj pięćset dwanaście osób, zgodnie z szyldem ustawionym przy wejściu. Mark miał zostać pięćset trzynastym. Dobrze, że nie był przesądny. Osadę zamieszkiwali ludzie pracujący w tartaku, drwale którzy nie chcieli mieszkać w lesie, czy też służba pałacowa włącznie z prowizoryczną milicją. Ciekawe czy w Utopii są morderstwa lub kradzieże, pomyślał Mark.

W końcu dotarli do lokalnej jadłodajni, gdzie każdy pracujący mieszkaniec obszaru mógł spokojnie zjeść posiłek. Petra położyła akcent na słowie „pracujący", lecz i bez tego student wyłapałby aluzję. Nie pozostało mu nic innego niż zapytać, czym mógłby się zająć. Okazało się, że aktualnie właśnie w stołówce potrzebne są pomocne dłonie. Pracująca tutaj dziewczyna nie daje sobie rady z podawaniem dań, zbieraniem talerzy, ich myciem i sprzątaniem.

 

 

ZWĄTPIENIE

 

 

Kolejna przerwa została wymuszona omdleniem jednego ze słuchaczy. Starszy pan, chyba jeden z wykładowców nie zniósł panującej na auli duchoty. Klimatyzacja nie mogła sobie poradzić z tak liczną widownią. Widać nikt nie przewidział irracjonalnej możliwości, iż wszyscy studenci zaczną chodzić na wykłady.

Kiedy wynieśli z auli nieszczęśnika, do studenta podszedł profesor Gutner.

– Wyglądasz na zakłopotanego.

– Zaczynam się zastanawiać, czy słusznie zrobiłem. Czy powinienem wracać, czy w ogóle lecieć na Utopię?

– Za wcześnie i jednocześnie za późno na takie wątpliwości. Trzeba było pomyśleć, zanim poleciałeś. A teraz, nie znając jeszcze konsekwencji, nie ma sensu się zastanawiać.

– Jak to?

– O słuszności decyzji świadczy fakt, czy znając jej konsekwencje, postąpił byś jeszcze raz tak samo. Dlatego teraz nie pozostaje ci nic, tylko czekać.

Z zamyślenia wyrwał go głos Eli.

– Cześć Mark.

– Cześć. – Burknął zaskoczony. Profesor wyprowadził dwójkę studentów z auli i zostawił ich samych. No, niezupełnie samych, po obu stronach korytarza stali mężczyźni w czarnych garniturach. Widać tak samo, jak nie chcieli by chłopak skończył wcześniej opowiadać, nie chcieli także by uciekł.

-Nie sądziłam że wrócisz. – Zaczęła, gdy tylko profesor zniknął za drzwiami auli. Na korytarzu panowała spokojna cisza, taka która nie przytłacza swoją obecnością. Eli odgarnęła i zaczepiła za uchem kosmyk swoich brązowych włosów odsłaniając lekko piegowatą szyję. Ich spojrzenia spotkały się.

– Obiecałem. – Mark podszedł bliżej, lecz dziewczyna się odsunęła.

– Bo widzisz, kiedy cię nie było…

– Obiecałaś dać mi szansę, jeżeli wrócę.

– Tak, ale poznałam kogoś. A poza tym, to był tylko głupi zakład. – Mark nic nie powiedział. Faktycznie, jednym z powodów dla których wrócił był zakład z Eli. Dziewczyna miała dać mu jeszcze jedną szansę, jeżeli wróci. Tak być może zostałby na tym cholernym zmywaku a potem faktycznie zajął się handlem alkoholem. Chociaż nie. Tu był jego dom i tutaj chciał zostać. Eli była tylko dodatkiem, który pomógł mu podjąć decyzję. Tak przynajmniej zaczął sobie tłumaczyć. Miał jednak nadzieję, że sytuacja potoczy się inaczej. Jednak Eli zaskoczyła go ponownie.

– Chociaż z drugiej strony… – Podeszła nieco bliżej. – … Moglibyśmy pomyśleć o jakimś rozwiązaniu. – Rozejrzała się uważnie i w momencie gdy garniturowcy odeszli na chwilę pociągnęła Marka w kierunku schodów. Pobiegli jedno piętro w górę, w kierunku uniwersyteckiego sklepiku, gdzie tworzyła się już spora kolejka. Wśród stojących tam ludzi był jeden w czarnym garniturze, pechowo stał akurat przodem do schodów i zauważył niedoszłych uciekinierów. Natychmiast ruszył w ich kierunku. Młodzi niewiele myśląc zaczęli uciekać. Niestety na schodach już na nich czekali. Zignorowali zupełnie dziewczynę, lecz Markowi zarzucili worek na głowę.

 

– Panie von Lintz, cóż to była za nieudolna ucieczka? – Usłyszał jeszcze zanim odsłonili mu oczy. Ponownie znajdowali się w kuchni, siedzieli w taki sam sposób jak ostatnio, jednak tym razem ręce Marka były związane za jego plecami. Zanim zdążył coś powiedzieć, jeden z garniturowców zakleił mu usta szarą taśmą. Tajemniczy mężczyzna miał zmęczoną twarz, pokrytą licznym bruzdami. Lecz wzrok nadal miał bystry, czujny, gotowy na wszelkie niebezpieczeństwa. Palił to samo cygaro, wypuścił kolejne kółko z dymu i zaczął powoli.

– Jak widzę jest pan niepokornym studentem. Nasza umowa nie przewidywała możliwości opuszczenia budynku uniwersytetu. – Tymczasem dwóch z jego ochroniarzy szykowało jakieś urządzenia. Mark nie był w stanie powiedzieć, do czego służą, ale na pewno nie było to nic dobrego.

– Widzisz, natura moich interesów a także wspomnianego wcześniej głosowania wymaga, żebyś prowadził swoją opowieść jak najdłużej, lecz bez zbędnych przerw. Nikt nie może dowiedzieć się, że umyślnie staram się wpłynąć na pana wykład. – Kolejne kółka poleciały w stronę białego sufitu, przypominającego teraz kolorem bladą ze strachu twarz Marka. Próbował powiedzieć, że nie będzie uciekał, że wcale nie chciał uciec. Jednak silna, szara taśma skutecznie zniekształcała jego słowa. – Z tobą jest taki problem, że nie rozumiesz prostych aluzji. Czy rzeczywiście muszę mówić wprost, że jeżeli skończysz za wcześnie wykład, to zginiesz? Czy tak ciężko zrozumieć, że obecność moich ludzi ma powstrzymać cię przed ucieczką? Jesteś aż tak głupi?! – Wykrzyczał ostatnie pytanie, po czym skinął ręką na swoich ochroniarzy. Dwóch tęgich mężczyzn o twarzach goryli podeszło do związanego studenta. Przywiązali mu uda do krzesła na którym siedział, po czym zdjęli buty i skarpety.

– Od dekad prowadzone są badania mające określić wpływ i związek receptorów występujących na stopach, na organy wewnętrzne człowieka. Zazwyczaj laboratoria zastanawiają się jak to wykorzystać by pomagać ludziom. Istnieje jednak jedno, które prowadzi badania, nad możliwościami zadawania bólu. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że sam domyślisz się kto opłaca to jedno specyficzne laboratorium. Jednak jesteś na tyle głupi, że powiem wprost. To jest moje laboratorium. – Dodał z naciskiem, po czym skinął na dwóch goryli. Jeden złapał chłopaka za prawą nogę, podczas gdy drugi przyłożył i przywiązał do jego stopy jakieś urządzenie.

 

Początkowo zimny metal stopniowo się rozgrzewał, nie parząc jednak ani nie paląc skóry na stopie. Potem pojawiło się dziwne swędzenie w bliżej nieokreślonym miejscu a zaraz po nim straszny ból w sercu. Markiem szarpnęło. Zaraz potem jeszcze raz. Gdyby nie krzesło, zgiąłby się wpół. Kolejne uderzenie było tak silne że chłopak upadł na ziemię.

Starszy mężczyzna machnął ręką, goryl wyłączył urządzenie. Drugi zerwał taśmę z twarzy chłopaka, który zaczął łapczywie łapać powietrze.

– Wiesz czemu moja metoda jest rewelacyjna? Gdybym chciał zrobić to samo, tyle że w staroświecki sposób, musiałbym rozpruć ci klatkę. Pomijając jak bardzo byłoby to niechlujne, mógłbyś nam tu umrzeć. Po drugie, moje małe urządzenie nie zostawia żadnych śladów. Nikt nie jest w stanie ustalić, że ktokolwiek, cokolwiek ci zrobił. – Oznajmił wyraźnie uradowany, po czym wstał, wyrzucił cygaro i powoli pochylając się nad leżącym studentem rzekł grobowym tonem. – Mam nadzieję, że tym razem zrozumiałeś. A teraz spierdalaj na aulę i potraktuj to spotkanie jak małe nieporozumienie.

 

 

ZMYWAK

 

 

Początek swojej kariery w utopiańskiej branży gastronomicznej Mark zaczął od szorowania sterty glinianych talerzy. Do dyspozycji miał wiadro z wodą oraz jakieś kulki o bliżej nieokreślonym składzie, które przypominały mydło. Ciekawe czy przemysł Utopii potrafi je już samodzielnie wytwarzać, czy też jest to naturalny wytwór tutejszej roślinności. Tych talerzy chyba nikt od miesiąca nie mył, albo była to forma otrzęsin nowego. Chociaż jeżeli faktycznie były to otrzęsiny, Mark wolałby wypić dwie szklanki wódki, jak to było na początku studiów.

 

Gdy woda przybrała mniej więcej ciemnobrązowy kolor, ruszył w kierunku studni. Od razu po wyjściu z progu przywitał go chłodny delikatny podmuch wiatru. Utopia oferowała wszystko to, czego zabrakło na Ziemi. Czysta woda, świeże powietrze, żyzna gleba, błękitne niebo, rośliny i zwierzęta. W porównaniu z domem, faktycznie czuło się tutaj jak w raju. Ten odległy świat, tak niepodobny do Ziemi wydawał się nieprawdziwy, sztuczny. Woda miała specyficzny, jakby metaliczny posmak, lecz może tak właśnie powinna smakować. W domu miał do czynienia jedynie z uzdatnianą. Sztuczna woda, sztuczne powietrze, sztuczne mięso były dla Marka na ironię czymś prawdziwym, z czym miał do czynienia przez całe swoje życie i do czego był przyzwyczajony.

Utopia i całe jej piękno powoli zaczynało go przytłaczać.

– Czujesz się zagubiony? – Zapytała Petra, jakby wyczuwając jego zatroskanie.

– Trochę – Odparł siadając na krawędzi studni. Świeciło pogodne, poranne słońce, leniwie ogrzewając cała osadę. Dzisiejszy dzień mijał na ostatnich przygotowania do transportu drewna, także spora część mieszkańców doglądała wozów. Było ich jedenaście, a na każdym zarówno surowe bale jak i w zasadzie gotowe do natychmiastowego użytku deski. Wozy ustawiono jeden za drugim i połączono zielonymi linami. Mark był przekonany, że przyroda Utopii i tym razem pomagała swoim mieszkańcom. Przed pierwszym wozem trzech mężczyzn ustawiało jakieś zwierze. Rozmiarami przypominało porządnie umięśnionego nosorożca, jakiego Mark widział w zoo na Ziemi, jednak pysk miał jakby wyjęty od tygrysa.

– Jeden da rade? – Zapytał wskazując głową zwierze, które miało ciągnąć ten prowizoryczny jedenastowagonowy pociąg.

– Bez problemu, jest bardzo silny. Jeżeli dobrze pójdzie, zdążą dziś objechać wszystkie obszary.

– Nie są niebezpieczne?

– To największy zwierz, jakiego na Utopii spotkaliśmy. Nie ma naturalnych wrogów, wobec czego jest zazwyczaj jest całkiem spokojny. Gorzej jak usłyszy papugę.

– Czemu?

– Bo to jego ulubiony przysmak. – Odparła rozbawiona.

 

Mark natomiast ponownie przyjrzał się nienazwanemu zwierzęciu. Krótka sierść w pomarańczowym kolorze w różnorakie wzorki i cętki przywodziła na myśl geparda, tyle że kilka razy większego. Duże, białe oczy z niebieską plamką na środku uważnie śledziły przechodzących obok ludzi. Jego powieki zamykały się pionowo, a nie poziomo jak u ludzi. Mark zastanawiał się, jak mądre jest to zwierze.

Powoli ruszył w jego kierunku. Był pod ogromnym wrażeniem, biorąc pod uwagę, że nigdy nie widział zwierzęcia na wolności innego niż szczura. Białe oczy zwróciły się na chłopaka, a ich właściciel przesunął się trochę w jego stronę. Pozostali ludzie zatrzymali się, by zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Mark bezwiednie wyciągnął przed siebie prawą dłoń a ogromny gepard przysunął się jeszcze bliżej i zaczął węszyć. Dopiero teraz Mark zauważył, że łapy zakończone były pięcioma palcami, z których jeden wyglądał jak przeciwstawny kciuk. Pewnie dzięki temu może dostawać się w wysokie partie drzew, szukając papug. Zwierze w końcu podstawiło swój pysk pod dłoń chłopaka. Mimo iż czuł pod palcami ciepłą sierść, nie mógł wyzbyć się przeczucia, że również i ten gepard jest sztuczny. Był zbyt łagodny.

– Piękny prawda? – Zapytała Petra.

– Nie masz wrażenia, że jest nieprawdziwy?

– Utopia podobna jest do Ziemi, której nie znamy, włącznie z roślinami czy zwierzętami. – Odparła po chwili zamyślenia, po czym pogłaskała zwierzaka po pysku. – Przez pierwszy rok nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przyzwyczaisz się.

– Muszę wrócić. – Odparł spokojnie.

– Obawiam się, że w twojej sytuacji to niemożliwe. Tylko Marcel ma dostęp do portalu powrotnego. Dobrze ci radze, nie rób żadnych głupstw. – Lecz Mark nie miał zamiaru stosować się do dobrych rad.

– Nie zrobię – Odparł spokojnie, po czym ruszył z powrotem do kuchni.

 

 

PYTANIA

 

 

Wykład trwał już dobrych kilka godzin, o wiele więcej niż wytrzymałby przeciętny student. Postanowiono więc zrobić kolejną przerwę. Tym razem panowie w czarnych garniturach dali prowadzącemu studentowi trochę więcej swobody. Profesor Gutner szybko to wykorzystał i porwał chłopaka do uniwersyteckiej kawiarni.

W środku siedziało kilka dziewczyn, które zwróciły na nich uwagę już od momentu przekroczenia progu. Mark czuł na sobie ich baczne spojrzenia i czuł się w równym stopniu zaskoczony co zakłopotany. Nie przywykł do tak dużej ilości zalotnych spojrzeń, choć wcale mu to nie przeszkadzało. Z zamyślenia wyrwał go profesor Gutner.

– Naprawdę miałeś wątpliwości co do realności Utopii? Wiesz, tutaj to w zasadzie normalne, ale tam?

– Nadal je mam.

– To znaczy?

– Po czym człowiek może poznać, że dany świat jest prawdziwy? Po czym mogę poznać, że chociażby kawa którą teraz pijemy jest realna?

– Około trzydzieści lat temu, profesor z Prawdziwej Azji, Kim Nguyen Il wydał książkę „Modelowanie światów nierzeczywistych". O ile dobrze pamiętam, współpracował z twoim ojcem.

– Ojciec bardzo skrytykował książkę i autora.

– Miał rację, zwłaszcza że publikacja nie została poparta żadnymi badaniami, występują w niej jedynie domysły, przemyślenia i wnioski autora a wydana została na koszt własny autora. Połączenie fantastyki z banialukami. Niemniej ty ją przeczytałeś.

– To prawda.

– Pamiętasz wobec tego, jakie tezy wysunął Kim Nguyen Il. Twierdził, że nie można rozpoznać prawidłowo zbudowanego świata nierzeczywistego, gdyż będzie on oddziaływać na wszystkie zmysły, którymi człowiek posługuje się do poznawania rzeczywistości.

– Jedynie dobrze zbudowany świat nierzeczywisty będzie w stanie oszukać ludzkie zmysły i jedynie wtedy może zostać nazwany skutecznym. Wszelkie mniej skuteczne konstrukcje nie powinny nosić miana „rzeczywistość" a jedynie „obszar wirtualny". – Dokończył słowo w słowo wers z przeczytanej dawno książki. Autor po tej publikacji, a także po miażdżącej krytyce doktora Lintza stracił natychmiastowo uznanie w środowisku akademickim.

Profesor Gutner przywołał tymczasem kolejną tezę.

– Dobrze zbudowany świat nierzeczywisty będzie działał według określonych zasad. Podobnie dzieje się w świecie rzeczywistym, gdzie działają chociażby prawa fizyki. Dlatego niemożliwe jest rozpoznanie nierzeczywistości w oparciu o całość świata nierzeczywistego.

– Należy skupić się na chaotycznym elemencie danego świata, jakim jest człowiek i znaleźć proste zasady nim rządzące. – Mark zrobił pauzę, po zadał pytanie. – Profesorze, ale co jeżeli nie ma takich zasad? Jeżeli ludzie w danym świecie nie kierują się żadnymi zasadami.

– Właśnie wtedy ci ludzie są prawdziwi, młody. A jeżeli ludzie są prawdziwi, świat także.

– Nie rozumiem.

-Przecież czytałeś książkę. – Mark chwilę pomyślał, po czym faktycznie przypomniał sobie. Profesor Kim postulował iż „niemożliwe jest stworzenie świata nierzeczywistego dla więcej niż jednego użytkownika, gdyż oba umysły zbytnio by ze sobą korelowały. Skutki takiego stanu są nieznane, jednak możliwe jest połączenie obu umysłów, ich wzajemne bądź częściowe uszkodzenie lub też wzajemna anihilacja. Użytkownikowi, który podejrzewa świat w którym się znajduje o nierzeczywistość zaleca się odpowiedzenie na pytania: Jak się dostałem w miejsce w którym aktualnie jestem? Czy powinienem być w centrum uwagi? Czy wzbudzam nadmierne zainteresowanie seksualne? a także Dlaczego uważam ten świat za nierzeczywisty? chociaż to pytanie niekoniecznie prowadzi do słusznej odpowiedzi. Interpretacja udzielonych odpowiedzi może pozwolić na rozpoznanie nierzeczywistego świata."

– Szkoda że nie pamiętałem o tym na Utopii. – Westchnął Mark.

– Możesz przecież teraz o tym pomyśleć.

– Teraz ta całą podróż wydaje mi się tylko snem który coraz szybciej ucieka z pamięci.

– Ilu ludzi wyleciało na Utopię?

– Około sześciu tysięcy i wiem co czego pan zmierza. Ktoś musiałby sobie zadać naprawdę dużo trudu, by zbudować sześć tysięcy światów nierzeczywistych. Ale jak sam pan powiedział, w książce jest tylko fantastyka i banialuki. – Odparł i dopił kawę. Trzeba się było powoli zbierać, cała aula czekała na ostatnią część opowieści. Rozejrzał się po kawiarni, szukając ewentualnej drogi ucieczki. Niestety, w drzwiach akurat pojawili się garniturowcy. Najwidoczniej czekali aż wstanę, pomyślał i ruszył na aulę. Coś jednak nie dawało mu spokoju, coś dotyczącego Utopii. Najbardziej sztuczne wydawało mu się to zwierzę, mimo iż dotykał jego sierści i patrzył w jego oczy.

 

Ciekawe czy gdyby teraz zaczął zadawać sobie te pytania, doszedłby do wniosku że obiecany raj jest iluzją.

Czy powinienem być w centrum uwagi? Na Utopii nie byłem w centrum uwagi, każdy zajmował się swoimi sprawami, a ja byłem tylko kolejnym osadnikiem, i to w dodatku mało ważnym. Po pewnym czasie zdobył sympatię kilku mieszkańców, która była konieczna do zorganizowania i przygotowania powrotu. Być może znalazł się w centrum zainteresowania osadników w momencie, gdy oficjalnie ogłosił chęć powrotu, lecz trwało to na tyle krótko, że raczej nie miało większego znaczenia.

Czy wzbudzam nadmierne zainteresowanie seksualne? Ciężko powiedzieć, żeby Petra czy Sofia były mną zainteresowane. Raczej lekko zaciekawione chłopakiem o innej posturze niż żyjący tam na co dzień idealnie umięśnieni drwale.

Dlaczego uważam że Utopia może być nierzeczywista? Bo jej nie znam? Bo jest tak szalenie różna, od warunków panujących na Ziemi. Ponieważ dawno zapomniano jak wygląda czyste niebo i jak pachnie świeże powietrze.

Wątpliwości nie chciały opuścić Marka, gdy idąc w kierunku podium, zastanawiał się czy nie podzielić się nimi ze słuchaczami. To by dopiero zamieszało im w głowach. Ciekawe jak POT przyjąłby tę nowinę. Przebiegli dziennikarze zapewne znaleźliby jakiś sposób, by obrócić to na swoją korzyść, być może nawet spróbowaliby potwierdzić teorię o niebiańskim charakterze Utopi.

Kolejne flesze uderzały po oczach. Mark rozejrzał się po auli. Wszystkie mikrofony, wszystkie kamery a także oczy i uszy słuchaczy skierowane były w jego stronę. Jeżeli kiedykolwiek miałby być w centrum uwagi, byłoby to właśnie teraz.

Czas mijał jakby w zwolnionym tempie, gdy do świadomości Marka docierała pewna nieznośna myśl.

Nagle w szarym tłumie przemknął jakiś ognisty kolor. To niemożliwe! A jednak piękna rudowłosa wpatrywała się w bladego ze strachu studenta. To niemożliwe, powtarzał sobie. Nie mogła z nim wrócić, nie tak szybko! Przecież sygnał powrotny ładuje się ponad dwa tygodnie… Dziewczyna zaczęła bezgłośnie poruszać ustami, a każde nieme słowo wbijało się w umysł Marka jak gwóźdź w tworzywo drewnopodobne. Jak się tu znalazłeś, zapytała. Chłopak zamarł. Nie mógł sobie przypomnieć, co działo się zanim rozpoczął wykład. Wcześniej była tylko pustka.

Coś się zmieniło. Ludzie zaczęli powoli podnosić się ze swoich miejsc. Flesze błyskały coraz szybciej, czas zaczął przyspieszać. Pierwsi w garniturach ruszyli, w ich rękach pojawiły się pałki policyjne. Mark ruszył w kierunku drzwi. Nie miał czasu otwierać. Wpadł w nie barkiem. Korytarz był pusty. Biegiem do schodów. Z górnego piętra już zbiegali, chcąc odciąć mu drogę. Mark rzucił się w dół. Na parterze czekali na niego kolejni. Udało mu się ominąć ich przy kolumnach.

Już widział drzwi. Czuł za plecami oddechy ścigających. Z wysiłku zaczęła boleć go głowa. Jeszcze tylko kilka kroków. Chwycił klamkę. Pchnął drzwi. Wybiegł na zewnątrz. Zemdlał.

 

 

PRAWDA

 

 

Pierwszym co go przywitało, jeszcze zanim otworzył oczy, była przejmująca cisza. Na Ziemi cisza nie istnieje, ciszę zagłusza ciągły hałas pojazdów, turkot maszyn produkujących elektryczność z najmniejszych podmuchów wiatru czy zgiełk dziesiątek miliardów ludzi.

 

Pod sobą czuł delikatną wilgoć, i wyczuwał pomiędzy palcami źdźbła trawy, którą to poznał bliżej dopiero na Utopii. Jak na ironię, właśnie Utopia okazała się realna, a powrót z niej iluzoryczną mrzonką.

W końcu Mark postanowił otworzyć oczy. Zobaczył piękne, błękitne niebo na którym leniwie przesuwały się dwie małe chmurki. Czy naprawdę było mu tutaj źle? Czemu chciał tak bardzo wracać? Odpowiedź była prosta i miała na imię Eli. Jednak czy dziewczyna dotrzymałaby swojej obietnicy, nie było pewności. Mark już przeżył jedną wersję powrotu, która mimo iż okazała się iluzją, zasiała nowe wątpliwości odnośnie Eli.

Dopiero po chwili dotarła do niego myśl, że podróż na Ziemie może nie być w ogóle możliwa. Wyjaśniało by to, czemu nikt nie powrócił jeszcze z Utopii.

Postanowił w końcu wstać i rozejrzeć się po okolicy. Niestety nie miał za bardzo po czym się rozglądać. Bezkresne pole trawy ciągnęło się w każdą stroną, oprócz jednej, gdzie Mark zauważył wysokie pasmo górskie. Poznał je. Tak więc nadal był na Utopi, gdzieś na zachód od zamieszkałych obszarów.

Nie mając innego pomysłu, ruszył na wschód. Nie był pewien, czy istnieje jakikolwiek sposób, by dostać się na Ziemie, lecz czuł powinność poinformowania mieszkańców Utopii o oszustwie. Może wspólnymi siłami uda im się znaleźć jakieś rozwiązanie.

 

Przeczucie, które towarzyszyło mu od pierwszego dnia na tym przeklętym świecie, wróciło ze zdwojoną siłą. Bezkresne, idealnie równe pole trawy, na którym nie było najmniejszego śladu zwierząt, a horyzontu nie przecinało nawet jedno stare drzewo, po prostu nie mogło być tworem naturalnym. Podczas swojego pobytu dowiedział się trochę na temat znanej ludziom topografii planety. Cylindryczne ułożenie ośmiu obszarów, otaczających pierwsze cztery było nienaturalne, lecz do wyjaśnienia poprzez świadome ludzkie działanie. Jednak otaczające wszystkie obszary elementy przyrody budziły co najmniej wątpliwości. Na zachodzie było pasmo górskie, w stronę którego aktualnie podążał. Południowe granice trzech obszarów otaczało morze, jednakże pomiędzy górami a linią wody nie było plaży. Od wschodu, dostępu do dalszej części świata bronił głęboki wąwóz, który następnie na styku linii wody przeradzał się w średniej wielkości góry. Zrobione to było na tyle dokładnie, że ani kropelka wody nie przedostawała się do wąwozu. Jedynie przekroczenie północnej granicy nie stanowiłoby problemu, gdyż tam znajdowało się rozległa sawanna, oczywiście ograniczona od wschodu wąwozem i od zachodu górami. Zupełnie jakby ktoś narzucał przyszłym pokoleniom osadniczym, kierunek dalszej kolonizacji. „Nie przejmuj się" mówili, „przyzwyczaisz się, to tylko szok wywołany nowym miejscem". Tylko potwierdził swoją teorię.

Teraz w zakłopotanie wpędzała go myśl, kto mógł zaplanować Utopię. A w zasadzie zaprojektować i zbudować. W sensie fizycznym. Mark rozumiał już teraz towarzyszące mu wcześniej uczucie sztuczności, które brało się z nienaturalności tego świata, a nie z możliwości, że jest iluzją. Jego ojciec był konstruktorem, czy odkrywcą? Niestety nikomu nie udało się uzyskać odpowiedzi na to pytanie. Stary doktor Lintz prawdopodobnie nie żył, choć Mark miał nadzieję że jeszcze kiedyś go spotka. Nadzieja to dziwne uczucie, które pomimo racjonalnych argumentów kwestionujących chociażby możliwość powrotu, trwa nadal. Tak więc chłopak wciąż liczył, że kiedyś spotka ojca, mimo że prawie w ogóle go nie znał.

 

Szedł już jakiś czas, całkiem dziarskim krokiem, lecz nie zauważył by znacząco przybliżył się do celu. Czekała go chyba dłuższa podróż niż przypuszczał. Słońce natomiast cały czas świeciło. Na początku było to nawet całkiem przyjemne, lecz teraz zaczynało Markowi powoli dokuczać. W promieniu wzroku nie było także ani jednego miejsca, które można było chociaż podejrzewać o wodę. Cień też zdawał się nie istnieć w tej części Utopii.

Idąc cały czas przed siebie, nie mógł przestać myśleć o powrocie. Zastanawiał się także, jaka część iluzji, której doświadczył, spełniłaby się naprawdę na Ziemi. Wyprawa w tę i z powrotem, miała podnieść jego wartość wśród znajomych. Przeciętny chłopak, niebrzydki ale najwidoczniej też niezbyt przystojny, nie cieszący się zbytnim zainteresowaniem płci pięknej, chciał stać się trochę bardziej popularny. Brakowało mu własnej przebojowości i był zbyt nieśmiały, choć pomimo tego zdecydował się na podróż w nieznane. Chciał być w centrum uwagi. Miał już dość przytłaczającej go samotności, długich wieczorów spędzonych często przed komputerem. I gdzie mnie to zaprowadziło, pomyślał z goryczą robiąc kolejny krok. Nie doskwierało mu jeszcze pragnienie, co odczytał za całkiem dobry znak. Martwiła go natomiast rosnąca temperatura.

 

Może to było tylko złudzenie, które chciał żeby było prawdziwe, lecz góry zaczęły się jakby przysuwać w rytm pokonywanych metrów. Szansa, że pokona pole trawy była coraz większa. Przegrana z ogromną łąką byłaby… uwłaczająca, pomyślał z rozgoryczeniem. Na normalnym świecie musiałby przejść przez pole minowe, lecz tutaj była… trawa. Ktokolwiek projektował Utopię był idiotą, doszedł do wniosku i potknął się.

Zaskoczonemu chłopakowi nie udało się utrzymać równowagi i upadł boleśnie na twarz. Pozbierał się nieśpiesznie i rozcierając policzek zaczął szukać. W jednym miejscu, spod trawy i warstwy gleby wyłaniał się czarny kabel. Do tej pory Mark nawet przez chwilę nie zastanawiał się, w jaki sposób mają działać przejścia powrotne. Pytanie o elektryczność ani jemu, ani żadnemu z osadników po prostu nie przyszło do głowy. Lecz ten kabel, znajdujący się na środku bezkresnej łąki, mógł prowadzić do rozwiązania tejże zagadki.

Mark wyciągnął cześć czarnego przewodu spod warstwy gleby. Okazało się, że biegnie w kierunku gór, dokładnie stronę w którą podążał chłopak. Dalszą część drogi przebył monotonnie i bezmyślnie śledząc kabel. Ciekawość najpewniej dodała mu energii, gdyż zdążył jeszcze przed zachodem słońca. Choć z drugiej strony nie był to żaden wyznacznik, gdyż Utopia mogła krążyć wokół słońca wolniej niż Ziemia wokół swojej gwiazdy.

W końcu góry były na wyciągniecie ręki. Ku swojemu przerażeniu Mark spostrzegł, że były idealnie gładkie. Płaska jak tafla spokojnej wody, powierzchnia gór wystrzeliwała wysoko w górę. Wspinaczka w takich warunkach, bez żadnego sprzętu była niemożliwa. Z pomocą znów przyszedł mu, będący skądinąd nie na miejscu, czarny przewód. Biegł do samej krawędzi tafli gór, i delikatnie odbijał w prawo by ostatecznie schować się w małej, niepozornej skrzynce, także skrupulatnie ukrytej pod warstwą gleby. Po chwili szarpania udało się ją otworzyć i odsłonić dwa małe przyciski, niebieski i czerwony. Przez krótki moment Mark poczuł się jak postać przedwojennych filmów, która zastanawiała który kabelek przeciąć by rozbroić bombę. Niewiele myśląc wcisnął czerwony. Nic się nie stało, wobec czego wcisnął niebieski. Tym razem coś w głębi gór zgrzytnęło, lecz na tym się skończyło. Za trzecim razem chłopak użył na raz obu guzików. Gdzieś usłyszał szelest uciekającego powietrza, potem kolejne zgrzytnięcie i w końcu dźwięk rozsuwających się drzwi. Na idealnie gładkiej tafli górskiego szkła pojawiło się pęknięcie, które ostatecznie okazało się szczeliną między dwoma skrzydłami drzwi, za którymi znajdowała się mała kabina. Mark wszedł do tej tajemniczej windy, która automatycznie ruszyła w górę.

 

Pomieszczenie do którego dotarł było spowite mrokiem. Pod ścianami stały ponure, wyłączone urządzenia, gdzieniegdzie urozmaicone sporymi ekranami, w których odbijały się skąpe wiązki światła pochodzące ze szczelin w pobliskich żaluzjach. Mark odsłonił okno, pozwolił by do pokoju wpadło trochę światła i wyjrzał na zewnątrz.

Był na jednym ze szczytów szklanych gór, skąd miał idealny wręcz widok na obszary kolonizacyjne. Potwierdziły się jego wcześniejsze przypuszczenia, topografia terenu była wyraźnie sztuczna. A z miejsca gdzie teraz się znajdował, ktoś ich musiał obserwować. Tylko dlaczego teraz nikogo tu nie było?

Mark rozejrzał się po pomieszczeniu. Podszedł do jednego z komputerów i spróbował go włączyć. Ku jego zaskoczeniu, ekran zamigotał i powoli się rozświetlił by po chwili zgasnąć. Jednak na monitorze pojawiła się czyjaś twarz. Czarne oczy, pionowo zamykane powieki, spiczaste uszy i trójkątne zęby sugerowały, że nie jest to człowiek. Jednak podobieństwo do ludzi miał wyjątkowo duże. Tymczasem rozpoczęło się nagranie a humanoidalna istota zaczęła mówić.

– Jeżeli tego słuchasz, znaleźli mnie. Nie wiem ile mam czasu, przed chwilą przylecieli po moich braci z osady w dolinie. Nazwaliśmy to miejsce Rajem, lecz może okazać się przedsionkiem piekła. – Rozejrzał się przerażony, widocznie usłyszał coś niepokojącego. – Jeżeli tego słuchasz, to znaczy że oszukałeś stworzoną dla ciebie iluzję. Nie wiem ile czasu wam zajęło żeby się zbuntować, lecz nam zbyt dużo. Zaraz mnie znajdą i w końcu dowiem się czego od nas potrzebują. Było nas dziesięciu, buntowników chętnych powrotu. Nie wiem co się stało z resztą, widać ich iluzje były wiarygodniejsze. W mojej była taka jedna aktorka, gdybyś widział jej cycki – uśmiechnął się na wspomnienie. – Czułem, że coś jest nie tak i uciekłem strażnikom. W końcu trafiłem tutaj. – Rozejrzał się panicznie. – Idą po mnie. Pogrzebałem trochę w ich komputerach i dowiedziałem się czegoś, co może ci pomóc. My nie byliśmy pierwsi, tak jak zapewne wy nie będziecie ostatni. Umieszczają nas tutaj, jak zwierzęta w klatce, przygotowują do czegoś. Wybierają zniszczone światy, mój zalała lawa z tysięcy wulkanów, planetę poprzedniej grupy zalała woda z lodowców. Ciekawy jestem co stało się z twoim domem. – Puknął się w czoło. – Co za różnica, przecież to nieistotne! Nieistotne. – Znów spojrzał w kierunku kamery. – Ważne jest, że mają jeszcze jeden budynek, w sercu osad. Na samym środku, idealnie w centrum jest skupisko kamieni, maleńki trzynasty obszar. Tylko obserwatorzy mogą go otworzyć. Obserwatorzy! – Wykrzyknął. – Zawsze byli tak blisko, żyli pośród nas. – Jęknął boleśnie. – Tak jak żyją wśród was. Ale… – Uniósł w górę czteropalczastą dłoń. – …można ich poznać. Nie jest to łatwe, oj nie. – Pokręcił głową. – Tworzą wokół siebie iluzję, całkiem niezłą, ale jak każda iluzja, również ta jest zawodna. – Zaśmiał się szaleńczo i rozejrzał się. – Nie mam już wiele czasu. – Zaczął szeptać. – Gdy spojrzysz na iluzję pod słońce, pod okiem zobaczysz małą bliznę. Po tym ich poznasz. Zabij jednego i zobacz co się stanie, może znajdziesz jakiś klucz. Idą po mnie. Obyś miał więcej szczęścia niż my. – Sięgnął po przygotowaną wcześniej rurkę i rzucił się w kierunku windy. Niestety z tego ujęcia kamery Mark nie był w stanie nic dostrzec. Nie dochodziły do niego także żadne głosy. Usiadł zrezygnowany i zaczął się zastanawiać ile ma jeszcze czasu.

 

 

OBSERWATORIUM

 

 

Obszar piąty mógłby być nowym domem przeciętnego ziemskiego studenta, gdyby nie okoliczności zaistniałe zarówno na Ziemi jak i na Utopii. Istota z nagrania miała rację, Ziemia była na skraju zniszczenia. Mimo iż podejmowano wysiłki by ratować matkę planetę, wielu ludzi uważało je za daremne. Była to przykra prawda, o której w końcu wszyscy się przekonają.

Lecz nie był to teraz czas na rozmyślania. Mark musiał szybko odnaleźć obserwatora, kulejącą gospodynię osady piątego obszaru. Dobrze pamiętał jej bliznę, jak znikała pod różnym kątem obserwowania. Kiedy mówiła, że przyleciała tu sześć lat temu, brzmiała całkiem wiarygodnie. Ciekawe czy drwale Verner albo nadzorca byli prawdziwymi ludźmi. Chłopak przemierzał sztucznie zalesiane tereny, przy czym doszedł teraz do wniosku, że drzewa te mogły od samego początku rosnąc w narzuconym im porządku. Skoro ktoś, lub coś stworzyło ten sztuczny świat, pewnie od razu zbudowało ten las.

 

Nie przejmował się złym przeczuciem, które w zasadzie towarzyszyło mu od samego początku pobytu na tym świecie. Jednaj po chwili zauważył, że nawet jak na Utopię, jest cicho. Zwykle można było usłyszeć krzyk przerośniętych papug, tupot jakiś kopyt czy szelest liści na wietrze. Czasem nawet piwne pająki szeleściły w gałęziach drzew. Lecz nie dzisiaj. Na Utopi zapadła grobowa cisza.

Mark przyspieszył kroku, bo po chwili zacząć biec. Zdyszany dobiegł do osady. Szybko sprawdził wszystkie chaty, zajrzał wszędzie gdzie mogli znajdować się mieszkańcy, zajrzał nawet do studni, bo może ktoś się utopił. Nie było nigdzie żywego ducha. W końcu zawędrował na stołówkę, w której wcześniej pracował. Na stołach znajdowały się jeszcze talerze, na których były świeże ślady jedzenia. Niedojedzone kawałki mięs i warzyw świadczyły, że koloniści zniknęli w pośpiechu nagle.

Czy zdążyli ich zabrać gdy byłem za górami, pomyślał Mark. Musiałem długo być pod wpływem iluzji. Tylko dlaczego mnie nie zabrali? Widocznie miał na tyle zezowate szczęście, że udało mu się uwolnić akurat w momencie, gdy zabierali kolonistów.

Nie wiedząc co robić dalej, bezwiednie skierował swoje kroki w kierunku z którego przyszedł. Być może w plikach komputerów stacji obserwacyjnej znajdzie coś, co mu pomoże. W drodze towarzyszyła mu zupełna cisza i złowrogo brak wiatru. Powietrze stało w miejscu, jakby na coś czekając. Nigdzie nie było ludzi. W głowie Marka powoli kiełkowała złowroga myśl. Rozejrzał się po okolicy, w nadziei że koloniści robią sobie żarty. Jednak nikogo nie zauważył, nikt nie odpowiedział na jego krzyki a nawet echo było przytłumione, jakby także chciało opuścić to miejsce.

 

Po dłuższym biegu wrócił do punktu obserwacyjnego. Otworzył drzwi prowadzące na pomost wychodzący na kilka metrów w powietrzu. Mark stanął na jego końcu i spojrzał w dół. Roztaczał się pod nim las idealnie posadzonych drzew. Widoczność była dziś na tyle dobra, że widział w oddali zarysy osady, teraz całkowicie opustoszałej. Przypomniał sobie dni spędzone na prowizorycznym zmywaku, rozmowy z mieszkańcami, zdobywanie ich zaufania. Zdążył polubić tych ludzi, a teraz nigdy już ich nie spotka. Został sam na tej przeklętej planecie.

Kiedy wracał do budynku, uderzyła go pewna myśl. Już wcześniej skrywała się w zakamarkach jego umysłu, lecz dopiero teraz się skrystalizowała. A co jeżeli to kolejna iluzja? Czy nie byłoby dobrym posunięciem, usunięcie wszystkich ludzi, tak aby nie dało się za ich pomocą poznać nierzeczywistości tego świata? Może to był tylko mechanizm obronny, na wypadek wyswobodzenia się z poprzedniej iluzji. Zadawane wcześniej pytania traciły sens, skoro nie było tutaj ani jednej żywej duszy.

Zrezygnowany podjął radykalną decyzję. Na powrót na Ziemię nie było co liczyć, gdyż od zaczęły się jego problemy. Jeżeli nie jest teraz w iluzji być może za jakiś czas wrócą konstruktorzy tego świata. Ewentualne spotkanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. O ile wcześniej świadomość bycia jedynym człowiekiem na świecie nie pomiesza mu zmysłów. Jeżeli to jest jednak iluzja, musi być jakiś sposób by się z niej wyrwać.

Mark postanowił skoczyć. Starał się oczyścić umysł, jednak jedna myśl goniła drugą.

A jeżeli to nie iluzja? Czy lepiej poczekać na ich powrót? Czy śmierć w iluzji coś da? Po czym poznać iluzję? Czy w ogóle mogę w iluzji zginąć? Ból odczuwany jest całkiem realnie…

 

Wciągnął głęboko powietrze. Od krawędzi dzieliły go trzy kroki.

Ruszył przed siebie.

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne opowiadanie. Długie, ale czytało się na tyle przyjemnie, że czas przy nim spędzony minął pieronem. Było po drodze kilka byków, ale raczej drobnostki, więc nie wymieniałem. Fajnie poprzeplatane motywy iluzji z realnością, choć tak do końca nie wiadomo co jest prawdą. Jedynie zakończenie mnie wkurzyło, bo byłem ciekawy jak jest naprawdę. A może autor sam nie wiedział? :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zgadzam się z przedmówcą. Opowiadanie wciągające. Czyta się dobrze i szybko. Kilka motywów naprawdę mnie rozbawiło - np. piwne drzewo, albo kiełbasa, którą bohater wziął ze stołu w chacie drwali... :) pozdrowienia

Dziękuję :)
Co do zakończenia, to nigdy nie wiem jak potoczy się pisana historia, więc na tą chwilę nie mam pojęcia co mogłoby się wydarzyć dalej ;)
Pierwotna wersja była jeszcze dłuższa, trochę ją musiałem skrócić, ale piwnego drzewa nie mogłem wyciąć ;)

Nowa Fantastyka