Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Na początku chciałbym powiedzieć, że jest to tylko niewielki wstęp do opowiadania, które rozrosło mi się do rozmiarów powieści. Zamieszczam jednak tylko pierwszy fragment, by poznać wasze opinie. Za każdą będę wdzięczny.
Dlaczego tak zaczynam? W naszym mieście morderstwa są na porządku dziennym, a tamtej nocy, kiedy to wszystko się zaczęło, otarłem się o śmierć. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Ale może zacznę od początku.
Noc, która rozpoczęła tą historię, obfitowała w wydarzenia.
Zaciągnąłem się, po czym zamykając oczy odchyliłem głowę do tyłu i wypuściłem dym.
– Hej, Rinaen! – czyjś głos wyrwał mnie z marihuanowego świata ekstazy. Niechętnie podniosłem powieki. To był Aesn, mój jedyny rówieśnik w całym zespole. Jednak on nie wyglądał wcale na swoje piętnaście lat.
W obu jego rękach dostrzegłem wielkie, czarne pistolety. Nowość na rynku. Forn&Forn 64. nazywali je ,,grubymi''. Nietrudno domyślić się czemu.
Rzucił mi jeden z nich. Złapałem zanim jeszcze doszło do mnie, że go rzucił. Trawka widać poprawia mój refleks.
Przyjrzałem się broni z uwagą. Była… Gruba. Tak samo, jak jej pociski. Wiedziałem, że jest w stanie przestrzelić betonowy mur o grubości pół metra i pozbawić głowy człowieka stojącego za nim. Miał zaledwie trzydzieści naboi, ale bardzo szybko dało się go przeładować.
– Obym nie musiał cię użyć… – szepnąłem, sprawdzając czy jest odpowiednio zabezpieczony. Schowałem go do kabury i wyrzuciłem dżointa na ziemię.
– Musisz jarać przed akcją? Powinieneś zachować trzeźwość umysłu. – usłyszałem głos Expodina, siedemnastoletniego wodza grupy. – Jak coś spieprzysz to masz przesrane! – teraz doszedł mnie dźwięk przeładowywanego karabinu.
– To tylko niewielki skręcik, nic mu się nie stanie. Wiesz, nie powinniśmy się zanadto stresować. – usprawiedliwiła mnie Pat. Ech, do twarzy było jej z tym pistoletem.
– Jest czym. – Expodin usiadł obok mnie. – Ponad miesiąc się do tego przygotowujemy. Cholera, kiedy oni w końcu przyjadą!?
– Nie pękaj, do spotkania jeszcze kilka minut. Pomyśl, że za tę akcję Stanley daje trzy stówy od łebka. – uspokoiłem go.
– Skurwiel nie wyda na nas nawet ćwiartki tego, co zarobi na dealu. – zauważyła Pat nerwowo chodząc w kółko.
– Nie wyda i musimy się z tym pogodzić. Albo zapieprzyć całą forsę i spierdalać z kraju. – skomentowała szesnastoletnia Allia. W zespole były tylko dwie kobiety.
– Wiesz dobrze, że kto jak kto, ale Mat Stanley i tak by nas tam znalazł – rzekł Expodin.
– Wiem, żartowałam.
I zapadło milczenie. Expodin zapalił papierosa. Pat usiadła obok niego. Objął ją ramieniem. Chrupnąłem kośćmi karku i spojrzałem na zegarek. Była druga pięćdziesiąt siedem. Jeszcze trzy minuty. Ci, z którymi mamy się spotkać słyną z punktualności. Wiadomo – japońska mafia.
Poklepałem kaburę i zakryłem ją połą kurtki. Rozejrzałem się. Byliśmy dokładnie pośrodku wielkiego złomowiska. Gdzieś daleko widzieliśmy światła poduszkowców na aerostradzie, ale na samym złomowisku ani żywego ducha.
Mają nadjechać z naprzeciwka.
Jeszcze raz patrzę na zegarek. Pozostały dwie minuty.
– Coś zakłóca radar cieplny! – zameldował Otil siedzący w vanie.
– To pewnie oni. – Expodin zdjął rękę z ramienia Pat, wstał i pogładził lufę karabinu, odwracając się do nas. – Nadlatują. Przygotujcie się. Bądźcie czujni. Jeśli wrócimy bez kasy Stanley nas zabije. Jeśli coś pójdzie nie tak, pamiętajcie – najważniejsze, to zdobyć kasę!
– Zaraz po ,,przeżyć''. – poprawiłem, wypatrując ich.
– Stanley raczej tak nie uważa.
– Wiesz, po śmierci to ci się jego kasa nie przyda. – spojrzałem mu w oczy.
– Dobra, dość gadania! Panowie i panie, do dzieła! Aesn, przygotuj towar!
Nie patrzyłem, jak wyjmuje torbę z bagażnika. Wciąż wypatrywałem Japończyków. Nie chciałem, by nas zaskoczyli. Japońce bowiem nie słyną z uczciwości. Zaraz potem ujrzałem Aesna z torbą. Jak na dzisiejsze standardy zawartość tej torby była warta więcej, niż życie nas wszystkich razem wziętych. Pięć milionów dolarów. Przynajmniej na tyle wycenił ją sobie Stanley.
W końcu trzy długo oczekiwane poduszkowce wyłoniły się zza zakrętu. Światła miały zgaszone i niemal bezgłośnie się zbliżały. Zatrzymały się w odległości około trzydziestu metrów od nas, zastawiając cały przejazd, by w razie czego nie pozwolić nam uciec.
W końcu wysiedli. Większość była w naszym wieku, jednak na przód wyszedł wysoki, około dwudziestoletni Japończyk w szarym garniturze. Nawet nie starał się ukryć kabury ze srebrnym pistoletem.
Wszyscy jego towarzysze, a było ich dziewięciu, mięli w rękach broń. Nie zauważyłem jednak najważniejszego. Torby z pieniędzmi.
Staliśmy na baczność, oczekując na ich ruch. Pięciu zbliżyło się do nas. My też zrobiliśmy kilka kroków w przód. Chyba błędem było przedwczesne wyjęcie torby, którą teraz trzymał kurczowo Aesn. Oni swojej nie wyjęli, albo co gorsza – w ogóle nie mieli.
– Pokażcie towar! – krzyknął skośnooki.
– Najpierw wy pokażcie kasę! – odpowiedział Expodin. Dostaliśmy rozkaz od Stanley'a, by tylko w ostateczności pokazać towar jako pierwsi.
Byłem pewien, że będą się wykłócać. Toteż bardzo zdziwiłem się, że ich dowódca nic nie odpowiedział, tylko dał znak pozostałym. Jeden z Japońców otworzył bagażnik poduszkowca i wyjął z niego dużą czarną torbę. Podał ją wodzowi, a ten położył ją na ziemi i począł powoli rozpinać zamek błyskawiczny. Nie spuszczał jednak z nas oczu.
Otwierał ją powoli. Była wypełniona pięknymi, zielonymi banknotami studolarowymi. Dopiero teraz doszło do mnie, że każdy z nas dostanie po trzy takie. Trzy z pięćdziesięciu tysięcy. Cóż, takie czasy, że i dla tych trzech warto walczyć.
– Teraz wasza kolej! – Japończyk mówił wyraźnie, bez najmniejszego akcentu.
Aesn spojrzał porozumiewawczo na Expodina. Ten skinął potakująco głową. Mój rówieśnik klęknął i odpiął torbę. Oczom Japońców ukazała się jej zawartość – przezroczyste worki z białym proszkiem. Bałem się, że pomyślą, że to zwykła koka, albo nawet nie. W tedy musieliby sprawdzać jakieś próbki jeszcze bardziej utrudniając transakcję. Oni jednak ani myśleli sprawdzać. Natychmiast wycelowali w nas i odbezpieczyli broń. Błyskawicznie sięgnąłem do kabury, ale zatrzymałem rękę w połowie drogi. Wiedziałem, że nawet jeśli dobędę pistoletu, nie zdążę strzelić.
– Nie wstawaj! – wrzasnął dowódca do klęczącego Aesna. – A wy nie ważcie się ruszyć! – zwrócił się do nas.
Jest źle. Jest bardzo źle. Jeśli nie zabiją nas oni, zrobi to Stanley.
– Unieście ręce i zróbcie dwa kroki do tyłu! – rozkazywał Japończyk, ale nikt go nie posłuchał.
– Wykonajcie polecenie, kurwa, albo zabiję was i wasze rodziny! – nie dawał za wygraną. Wahałem się. Może zdążę sięgnąć do kabury… Teraz tylko cud zdoła nas ocalić.
I zdarzył się cud. Normalnie nie nazwałbym może tego cudem, ale ocaliło nas to. Zza wraku ciężarówki wyłoniło się kilku mężczyzn w kombinezonach bojowych. Krzyczeli: ,,Stać, policja!''.
Nie zmarnowałem okazji. Błyskawicznie sięgnąłem do kabury i z wysokości biodra strzeliłem Japońcowi w czoło. Rozległ się huk wystrzału, a jego czaszka eksplodowała, obryzgując krwią i mózgiem jego towarzyszy.
Nie czekając na ich ruch wszyscy ruszyli do potencjalnych kryjówek. To za wrak poduszkowca, to do naszego vana. Japończycy postąpili podobnie. Widziałem, jak jeden z nich pada trafiony przez policjanta w plecy.
Sam skoczyłem za pustą, metalową beczkę. Wiedziałem, że nie jestem za nią bezpieczny, ale nie miałem innego wyboru. Najbliżej mnie była Allia. Kryła się za zdezelowanym poduszkowcem.
Podniosłem się i oddałem kilka strzałów w ich kryjówki. Przestrzeliłem jednego ich poduszkowca i przedziurawiłem przeciwnika. Od razu po tym skryłem się przed policyjnymi kulami.
Rozpętało się piekło. Nasi pruli do Japońców, oni do nas, a gliny do wszystkiego co się rusza. Siedziałem, wciskając się w beczkę plecami. Kule latały obok mojej głowy. Miałem wrażenie, że każde kolejne trafienie przebije mój schron.
Zobaczyłem jednak co robi Aesn. A Aesn, oparty plecami o niewielki kontener, położył swą broń obok siebie i dobył najnowszej generacji granatu. Oczywiście był to pozaziemski wynalazek. My zwaliśmy go IG.
Nawet nie wychylał się zza kontenera, za którym się krył. Po prostu rzucił granat za siebie. Wychyliłem się, by zobaczyć co się stanie. Jeszcze nigdy nie widziałem jego działania. Spadł pomiędzy dwa wrogie poduszkowce. Dał się słyszeć tylko urwany krzyk. Jakieś słowo po japońsku.
Implozja była tak silna, że aż ją poczułem. Całym ciałem, całym jakby organizmem. Na ułamek sekundy zapadła kompletna cisza, a potem poduszkowce aż skompresowało i przemieszało z Japończykami.
Allia nie traciła okazji. Dzięki ochraniającemu ją poduszkowcowi nie odczuła implozji aż tak bardzo i była w stanie podbiec do toreb. Chwyciła kasę i zaczęła biec w naszą stronę. Towar był bliżej. Wtem, nie wiadomo skąd, metalowa obręcz zatrzasnęła się jej na nodze. Allia przewróciła się i upuściła torbę. Zaczęło ją ciągnąć do tyłu.
W końcu zrozumiałem. Okazało się, że będący blisko implozji gliniarze nie zginęli, a to dzięki kombinezonom bojowym. Jeden z nich leżał na ziemi i cieniutką linką wystrzeloną z przedramienia przyciągał ku sobie Allię.
Mimo potwornego dzwonienia w uszach i szoku po implozji, który spotęgował wypalony niedawno skręt, wstałem na równe nogi i uniosłem broń. Z potwornym trudem wycelowałem w policjanta. Byłem wręcz pewien, że zaraz pękną mi bębenki. Nacisnąłem spust. Odrzut omal mnie nie przewrócił. Oczywiście nie trafiłem. Spróbowałem drugi raz. I trzeci.
Za czwartym razem trafiłem go prosto w klatkę piersiową. Normalnie przebiłoby go na wylot i zniszczyłoby wrak vana za nim. Jednak dzięki jego kostiumowi pancerz jedynie się wgniótł, odrzucając go lekko do tyłu. W najlepszym wypadku połamało mu to żebra. Nie przestał oczywiście przyciągać Allii.
Otil zerwał się z miejsca i ruszył biegiem w jej stronę. Któryś gliniarz strzelił. On zrobił przewrotkę po ziemi unikając, po czym zatrzymał się, przyklękając na jedno kolano. Podniósł lufę karabinu i wściekle przydusił spust. Na gliniarzy spadła seria strzałów. Nie dość, że zabójcze, to jeszcze elektromagnetyczne. Trafiony takim strzałem silnik samochodu zgaśnie. Jest w stanie wyłączyć wszystko, w co trafi.
Gliniarz przyciągający Alię oberwał. Natychmiast wyłączyły się wszystkie mechanizmy w kostiumie. Allia była wolna. Jednak ledwie wstała, znów upadła. Otil nie przewidział, że drugi policjant uaktywni mechanizm przyciągający. Tymczasem wziął on obie torby i ruszył do naszego vana. Był w nim już Aesn, a Pat i Expodin strzelali opierając się o maskę.
Gdy Otil przebiegł obok mnie, wstałem i wychyliłem się. Zacząłem naparzać w policjantów, ale nawet jak trafiałem, nic im to nie robiło. W końcu gliniarz złapał Alię za nogę.
Kurwa, aresztują ją!
Poczułem potworny ból w ramieniu. Ukryłem się za kontenerem i spojrzałem na nie. Na szczęście tylko draśnięcie. Na tyle niewielkie, że z pewnością kula wystrzelona była z japońskiego pistoletu. A więc kilku Japońców przeżyło!
Mimo bólu i dzwonienia w uszach zmieniłem magazynek i ponownie wychyliłem się, by ostrzelać Japończyków. Aż dziw, że przeżyli implozję. Muszą być śmiertelnie ranni.
Nagle doszło do mnie, że Allia właśnie jest aresztowana. Nie dość, że może ona wydać Stanley'a, to jeszcze pójdzie do więzienia na długie lata. Nie mogłem na to pozwolić. Kolejna seria należała się policjantom.
– Rinaen, wskakuj! – zawołał Otil, klęcząc przy drzwiach vana.– Osłaniam cię!
– Ale… Allia!
– Jest już stracona! Chodź!
Spojrzałem na niego. Potem na policjantów. Już uciekali do poduszkowca, który do nich podleciał. Już nie było szans.
Zacisnąłem zęby i puściłem się biegiem do vana. Wskoczyłem do środka. Zaraz za mną Otil wrzucił obie torby. Sam postawił nogę na podeście.
Huk wystrzału usłyszałem mimo dzwonienia w uszach. Otil zachwiał się. Spojrzał na mnie błagalnie. Z kącika jego ust pociekła krew.
– Nie… – szepnąłem.
Przewrócił się na ziemię martwy. Spojrzałem na ciało przepraszająco i zamknąłem drzwi. Aesn włączył silnik.
– Ruszaj! Wyjedź tak, jak wjechaliśmy! – rozkazał Expodin. – Szybko! Gliny zaraz ruszą za nami!
Pojazd oderwał się od ziemi. Nóżki złożyły się. Aesn obrócił go w miejscu nadepnął pedał gazu. Van ruszył przed siebie. Do wolnych nie należał. W cztery sekundy osiągnęliśmy sto kilometrów na godzinę. Przewróciło mnie i wpadłem między siedzenia. Po przeciążeniu zrozumiałem, że pokonaliśmy zakręt obracając poduszkowiec na bok. A potem już prosto…
Pozbierałem się. Podniosłem pistolet i schowałem go w kaburze.
– Pan Stanley będzie zadowolony – powiedziała Pat, po czym, oparłszy nogi o dwie torby z narkotykami i pieniędzmi, zapaliła papierosa.
– Pierdolić go! Nie widziałaś, że właśnie zginął nasz kompan Otil? – oburzyłem się. – I że Allia została aresztowana! Trzeba jej pomóc!
Spojrzała na mnie gniewnie.
– Nie rozśmieszaj mnie, Jay. Niby jak? Chcesz może napaść na komendę?
Nie znałem Pat z tej strony. Bardzo ją lubiłem. Jak mogła nie chcieć pomóc Allii?
– Chociażby – powiedziałem.
– Daj spokój, Rinaen. Nic z tego. – Odwrócił się do mnie Expodin.
– Ludzie, co z wami? Pomyślcie co byłoby, gdybyście wy zostali aresztowani!
– Na pewno nie oczekiwałabym ratunku. – Pat zrobiła okrąg z dymu.
– Przecież Stanley zgodzi się pomóc! Ona może go wydać! – nie dawałem za wygraną.
– Na pewno przejmie się zeznającą przeciwko niemu szesnastolatką. Taka szycha jak on nie boi się niczego, a policja nie waży się go tknąć – stwierdził Aesn.
– Ja pierdolę! Czy nikt z was nie odczuwa jebanej ludzkiej potrzeby by pomóc drugiemu człowiekowi? Zwłaszcza przyjaciółce? – nie wytrzymałem. – Chociażby z narażeniem życia?
– Rinaen, czy ty, kurwa, nie rozumiesz, że czasem trzeba coś poświęcić? Mamy wojnę! Codziennie giną tysiące, a ty będziesz przejmował się jedną dziewczyną!? Mi też jest przykro, ale nie mogę nic zrobić! Ty też nie! – wrzeszczał Expodin.
– O, tutaj się zdziwisz! – spojrzałem mu w oczy. – Wiem, że czasem trzeba coś poświęcić. Czasem trzeba odpuścić. Jeśli, powiedzmy, idzie o twoje życie. Ale jeśli możesz pomóc przyjacielowi, a tego nie zrobisz, to okażesz się ostatnim skurwielem, nie?
– Jay, czy do ciebie nie dochodzi, że nie możesz jej pomóc? Ona jest na komendzie! Może chcesz komendę napaść? Albo na więzienie? – Pat wyrzuciła niedopałek przez okno.
– Dobra! Ja będę się starał, cokolwiek nie powie na ten temat Stanley! Ktoś idzie ze mną?
– Pojebało cię – stwierdził Expodin.
– Dobra. Jak sobie chcecie. Aesn, zatrzymaj się, wysiadam.
– Nie wysiadasz – powiedział spokojnie kierowca. – Lecisz z nami do Stanley'a. Potem możesz sobie robić co tylko zechcesz, ale nie powiem mu przecież, że zdezerterowałeś. Wkurwi się. Nie chcesz chyba sprowadzić na siebie jego gniewu?
– Zatrzymaj się… – syknąłem przez zaciśnięte zęby.
Aesn spojrzał pytająco na Expodina, lecz ten pokręcił tylko przecząco głową. Poduszkowiec leciał dalej.
Wyjąłem z kolby pistolet i wycelowałem w Aesna.
– Mówiłem, żebyś się zatrzymał! – wrzasnąłem.
– Odjebało ci!? – krzyknęła Pat. – Schowaj broń!
Van zatrzymał się tak szybko, że wszystkich zarzuciło. Lewie się utrzymałem. Schowałem pistolet do kabury i bez słowa wyskoczyłem w ciemną noc. Pat zatrzasnęła za mną drzwi.
Dobyłem papierosa i włożyłem go do ust. Spojrzałem gniewnie za odjeżdżającym pojazdem, zapalając końcówkę szluga. Zaciągnąłem się i włożyłem do uszu słuchawki. Ruszyłem w stronę przystanku aerobusowego, puszczając muzykę. Oczywiście leciał jeden z moich ulubionych utworów Eminema.
Friends are people that you think are your friends
But they really your enemies, with secret identities
and disguises, to hide they true colors
So just when you think you close enough to be brothers
they wanna come back and cut your throat when you ain't lookin
– Cholerna racja. – pomyślałem wypuszczając dym.
z marihuanowego świata ekstazy - moim zdaniem raczej ze świata marihuanowej ekstazy.
Trawka widać poprawia mój refleks - to byłby pierwszy taki znany mi przypadek, choć nie wykluczam.
Stanley daje trzy stówy od łebka - chyba na głowę? Bo celem akcji chyba nie było odstrzelenie jak największej łebków?
Potem mnie wciągnęło i nie uważałem. Ale jeszcze na koniec:
Dobyłem papierosa - chyba dobyłem to za mocne słowo, papierosy to raczej się po prostu wyjmuje.
zapalając końcówkę szluga - słowo końcówkę można sobie darować, można to zrozumieć jako resztka papierosa. Poza tym i tak nie przypala się szluga od środka.
I jakośtak prolog do mnie nie przemowił. Moim zdaniem wystarczy sam cytat z Orwella.
Czekam na ciąg dalszy. Gdziekolwiek się pojawi :)
Po przeciążeniu zrozumieć niczego się nie da. Poznać --- owszem.
Jeżeli tak napisałeś całość, czeka Cię harówa przy poprawianiu. Niby nie jest źle, ale zupełnie dobrze też nie jest...
Fantastyka bliskiego zasięgu?
Cokolwiek nie spodobał mi sie opis walki. Japońce, policjanci, małolaci z armatami. A bohater wychyla się co chwila, potem wyłazi z kryjówki i strzela na oslep. Rozłazi mi się to wszystko. Eminem niepotrzebny w ogóle.