
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pułapka anorektyczna
Dziennik Iwana R., dzień 1 stycznia 2011 roku.
Odcinająca od życia klatka, której stalowe pręty zaginają się do wewnątrz za każdym razem, gdy próbuję się ruszyć – słyszę ich jęk. Nigdy nie znalazłem do zamka klatki klucza, choć wciąż uparcie go szukam. Miejsce, gdzie jestem, to taki sui generis szpital psychiatryczny – wewnątrz mnie, wyimaginowany; niby go niema – wszak niemożliwym jest by istniał wytwór mojej wyobraźni naprawdę – a jednak jest, egzystuję w nim, a bez niego nie istnieję. Ponieważ czuję przez cały czas jarzmo stalowych łańcuchów okalających moje ciało – lodowate kajdany na kostkach i nadgarstkach nieustannie krępują moje ruchy, w oknie zaś widzę kraty przysłaniające widok wschodów i zachodów słońca – wiem przeto, że tkwię w pokoju bez klamek o milionie wyjść w teorii, ale żadnym w praktyce. To jednak dziwna odmiana lokum dla psychicznie chorego – zaiste, nie mógł go zbudować zdrowy umysł. Gdy zechcę, mogę uderzyć głową w mur – terapia wstrząsowa? Dlaczego nie? – Tę celę musiałem więc stworzyć ja sam – to nie jest bezpieczny szpital! To miejsce przeklęte, gdzie wszystko jest przeciwko mnie! Cóż… przyznać jednak potrzeba, że szare ściany i brak lustra stwarzają swoisty klimat – w dziwny sposób jest on… terapeutyczny. Oczywiście brak możliwości spojrzenia na swe ciało sprzężony jest z niemożnością określania celów z nim związanych, jednak czy te wyimaginowane pręty przytrzymają mnie tutaj na długo? Zaraz wyrwę się z tego więzienia! Tak więc raz po raz narażam się na bodźce (podejmuję wyzwania), które choćby przez chwilę poprawiają moje samopoczucie tak, iż wydaje się, że powracam do normalności – choć na chwilę… Wiem, tak wiem, że to ułuda, ale jednak – przez ten jeden moment, gdy określam swój cel, nowy cel, mogę oszukać… oszukać… lustro?
-A może oszukuję samego siebie? – głos Iwana wyszedł z jego ust pomimo woli; jakby podświadomy odruch wymusił na nim to działanie (reakcja nerwowa?). Głos wypłyną swobodnie, bez agresji, potem potoczył się powoli po nieomal pustym mieszkaniu – przez chwilę słychać było jego echo. Sprzężenie wzrokowo-ambicyjne (jeżeli coś takiego istnieje), albo jakieś inne poważnie brzmiące pojęcie wprost z podręcznika o zaburzeniach psychicznych, spowodowało go do usunięcia wszelkich mebli z jego kawalerki – przedtem było tutaj bardzo przytulnie, ciepło; i tylko gdyby nie ta przerażająca ilość szkła, w którym widział swoje odbicie (przez cały czas, kiedy był w domu miał przemożną ochotę, aby siarczyście kląć oznajmiając światu, jaki jest zły na siebie z powodu swojej psychozy) – summa summarum: kto, chcąc unikać swojego odbicia, zakupiłby zestaw mebli z czterema witrynami? Do tego dochodzi jeszcze ten wielki telewizor plazmowy…
Powinienem był się tego domyśleć – sam jestem sobie winien – ukorzył się unosząc głowę do Nieba.
Stał właśnie przed lustrem – z pochyloną głową opierając prawą dłoń o ścianę, lewą zaś przytrzymywał podkoszulek naciągnięty za głowę, by móc się napawać widokiem swojego umięśnionego torsu. Faktem jest, że długo czekał na ten efekt – jednakże w końcu przyszła ta chwila, kiedy z dumą może oglądać kaloryfer jaki sobie wypracował – wybiegany, wyćwiczony, do granic możliwości wyzuty z tłuszczu.
Dawno temu przestał już liczyć swoje BMI i WHR – uznał to za dziecinne, kiedy poszukując idealnego dla siebie planu treningowego w Internecie odnalazł jakieś forum kulturystyczne. Inny był odtąd miernik jego normalności…
20 grudnia 2010 roku. Użytkownik Mike2673 pisze:
Drogi Iwanie75. Jeżeli poważnie myślisz o kulturystyce powinieneś raczej zaopatrzyć się w profesjonalne odżywki, ponieważ tylko dzięki nim można osiągnąć rezultaty, o jakich piszesz w swojej wiadomości – jeżeli dobrze Ciebie zrozumiałem. Ale jeśli mówisz, że nie chcesz być „koksem", to musisz się przygotować na naprawdę ciężki trening, bo osiągnięcie tych samych rezultatów bez odżywek graniczy z cudem! Wygląd Twoich mięśni zależy przede wszystkim od zawartości „fatu" w organizmie. W temacie napisałeś – cytuję: „Chcę rozbudować w naturalny sposób swoją muskulaturę. Zależy mi na umięśnionym brzuchu." Zakładam, że obejrzałeś kilka filmików w Internecie i teraz chcesz wyglądać tak, jak ci kulturyści. Dlatego ważny jest dla Ciebie odpowiedni trening, dzięki któremu rozbudujesz swoją muskulaturę. Dużo biegaj! Pamiętaj, że najważniejsza jest pomimo wszystko odpowiednia dieta(…)
20 grudnia 2010 roku. Użytkownik Iwan75 pisze:
Dzięki za pomoc. Do tej pory rzeczywiście chyba się łudziłem ćwicząc tak forsownie! Codziennie oglądam siebie w lustrze rozebrany do pasa – mierzę się w talii, klatce i te de, tylko że do tej pory nie uzyskałem satysfakcjonujących wyników, chociaż bardzo ciężko pracowałem. Myślę, że od jutra zacznę biegać, a potem sprawdzę ile „fatu" mi ubyło(…)
***
Następnego ranka, punktualnie o godzinie piątej, Iwan zerwał się z łóżka jakby poparzony – nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, chociaż do snu układał się kilka minut przed północą. Pobiegł do łazienki, gdzie przemył twarz lodowatą wodą, i w mig wrócił do pokoju. Założył ciepły dres i to w rekordowym tempie – na ogół zajmowało mu to około dziesięciu sekund – zawsze mierzył czas! – jednakże tym razem przeszedł samego siebie, bowiem wmówił sobie, że im szybciej się rusza tym więcej kalorii spala – po co?; dlaczego?; czy tego właśnie chciał? Teraz to niema znaczenia. Teraz… W tak błyskawicznym tempie przebiegł przez salon i znalazł się w kuchni. Z napełnionej wodą szklanicy upił kilka głębokich łyków i wybiegł do przedpokoju, gdzie założył sportowe buty. Zamknął za sobą drzwi do mieszkania. Zaczął biec.
A jeśli wydawało się jemu, że wszystko już za sobą pozostawił, nagle – ni stąd, ni zowąd – pojawiały się wątpliwości: Czy czegoś zapomniał? Czy wszystko zrobił dobrze, jak należało? Czy zamknął drzwi? Czy wystarczająco mocno zawiązał sznurowadła? Czy w tym dresie się spoci? No i to najważniejsze pytanie, które wciąż powtarzał jakiś złośliwy głos: Czego chcesz?
Spojrzał na zegarek (kupił go sobie na aukcji internetowej: był to specjalny zegarek, który mierzył puls, liczbę spalonych kalorii, no i oczywiście względną temperaturę otoczenia, co w praktyce oznacza, że od wyniku należało zawsze odjąć kilka stopni, ponieważ zegarek nie uwzględniał w obliczeniach ciepłoty ciała). Na cyferblacie, przy ikonce termometru migała teraz czarna ósemka.
Dobrze!, zacząłeś biec i teraz niewolno tobie zrezygnować! – szeptał pod nosem ciężko sapiąc. – Będziesz biegł przez godzinę, a potem… Przez godzinę? – znów spojrzał na zegarek: była dokładnie piąta pięć (Te nieustające wątpliwości!) – Nie! Przebiegniesz dziesięć kilometrów nim wrócisz do domu! – nakazał. Niezdecydowanie należało już do jego zwyczajów: w ten sposób wciąż i wciąż podnosił sobie poprzeczkę, jak dalekowschodni wojownik, dla którego poziom trudności zadania jest wyznacznikiem jego odwagi, męstwa, siły.
Iwan jednak zaraz zorientował się, że niema przy sobie żadnego żyroskopowego licznika kilometrów, czy innego wihajstra, który by tę odległość dla niego zmierzył. Jego zegarek był prawie doskonały (prawie) – aktywna aktualizacja czasu poprzez sprawdzanie strefy jego pomiaru za pomocą Wi-Fi, wodoszczelność do stu metrów, różnokolorowe podświetlenie cyferblatu, nawet termometr miał! Ale tak potrzebnej funkcji, jak licznika przebytych kilometrów, podstawowego narzędzia dla biegacza – takiej funkcji niemiał.
Nie szkodzi. Nie szkodzi. – sapał pod nosem pomiędzy oddechami – Przypomnij sobie, jak szybko przebiegłeś kilometr na bieżni w piątej klasie. Ile to było? Ach tak! Pięć minut, trzydzieści siedem sekund. – chwila milczenia, kiedy dobiegł do przejścia dla pieszych (przebiegł już kilometr) – Dobrze – tylko że wtedy byłeś gruby i – co tu dużo mówić – nie miałeś formy. Teraz nie możesz sobie na to pozwolić! Pobiegniesz szybciej! Wystarczą tobie cztery minuty, by przebiec kilometr – nie forsuj się, nie forsuj, ale daj z siebie wszystko: za to czeka ciebie nagroda.
Czekał przed przejściem na błysk światła, chociaż ulice o tej porze były zupełnie puste. Nie to, żeby bał się przejść na czerwonym, ale jego głęboka fiksacja na punkcie doskonałości oznaczała także to, że pedantycznie przestrzega on prawa.
Dotychczas tę dążność do perfekcji zaspokajała wytrwałość w budowaniu wymarzonej sylwetki – tu jednak pojawiało się pytanie „jak wygląda sylwetka perfekcyjna w rozumieniu Iwana?". Podczas gdy zagładzał się na śmierć chcąc osiągnąć „szczupły" wygląd, wtedy miarą doskonałości był obwód talii. Zmieniło się to jednak, gdy jakiś „sympatyczny" jegomość, którego spotkał w przychodni lekarskiej, gdzie czekał na swoją kolej przed gabinetem, zapytał go, czy przypadkiem nie ma anoreksji.
***
Co dziwne – Iwan nie zareagował podług ustalonego schematu, to jest: nie puścił tej uwagi mimo uszu, sądząc, że jego ta choroba nie dotyczy. Chociaż wprost ociekała kpiną zgorzkniałego tetryka, zaczął się nad tym zastanawiać. Pomimo wszystko, powróciwszy do domu, stanął przed lustrem, jak to miał w zwyczaju, przyjrzał się dokładnie swojemu brzuchowi, twarzy, dłoniom, et cetera; dokonał pomiarów obwodu talii i klatki piersiowej – miał w pasie sześćdziesiąt pięć centymetrów, zaś obwód jego klatki wynosił siedemdziesiąt osiem i pół. I owszem: z początku nie zauważył absolutnie nic. Jednak ciągnięty tym samym impulsem, który kazał mu sprawdzić, o co chodziło dziadkowi, postanowił zrobić sobie zdjęcie – w rezultacie urządził sobie całą sesję, a potem zrzucił ją na dysk laptopa – nawet udało mu się przemóc, by usiąść! – był to z jego strony prawdziwy akt odwagi, bowiem u anorektyka, choćby chwila braku receptywności, która pozwoliłaby mu się zapomnieć, jest po prostu niemożliwa.
Był bardzo spięty, kiedy otwierał folder z właśnie ściągniętymi z aparatu zdjęciami. Zgoła nie wiedział czego ma się spodziewać – wciąż słyszał uwagę owego staruszka: ten świszczący, chropawy głos wydobywający się przez szczeliny w nerwowo zaciśniętej sztucznej szczęce starego; głos który wyrażał przekonanie; zjadliwy głos – „Czy pan przypadkiem nie jest anorektykiem?".
Iwan siedział przed komputerem bez ruchu przez dobre dziesięć minut zastanawiając się, czy facet, który śmiał rzucił jemu taką uwagę, należał do grupy ludzi, którzy wściubiają swój długi nochal w cudze sprawy, czy też najzwyczajniej w świecie, był zacofanym abderytą, którego mózg prawdopodobnie zżera jakaś starcza „dolegliwość"?
Iwan był ateistą, ale wszelkich zasad postępowania zacnego człowieka przestrzegał w myśl perfekcyjności swego bytu. Zatem na jakąkolwiek obrazę nie reagował podług zasady „oko za oko, ząb za ząb" lecz tłamsił w sobie gniew, co przychodziło mu dosyć łatwo, bo i gniewać się niemiał właściwie siły.
W końcu zarzucił tę sprawę nie znalazłszy odpowiedzi – jakkolwiek wyraźnie złamał tym samym regułę gry pod tajemniczym tytułem „chudszy". Gry, która na daną chwilę określała jego poczatek i koniec.
Otworzył folder ze zdjęciami i kliknął na chybił trafił pierwsze z nich. Do tej pory jeszcze nikt nigdy nie powiedział mu, że jest anorektykiem, i teraz wcale nie zamierzał w to uwierzyć. Zastanawiającym dlań był natomiast powód, przez który ten złośliwy staruch zadał mu takie pytanie. Dlaczego? Dlaczego?!
Na ekranie monitora pojawiło się okienko ze zdjęciem: wychudzona postać chłopca uwiecznionego w pozie wyprostowanej, przypominającej nieco tadasana z jogi, zupełnie nie podobna była wyobrażeniu Iwana co do jego wyglądu.
To nic. To nic – teraz…Wszakże, jakkolwiek długo przyglądał się owemu zdjęciu, niczego niepokojącego w nim nie dostrzegł. Równie „dobrze" wyglądało lustrzane odbicie Iwana, a przecież był z niego już prawie dumny! - prawie… Ale cóż mógłby dostrzec zaślepiony manią aparycji Iwan? Gdyby spojrzał sobie w twarz choć jeden raz, odwrócił wzrok od brzucha…
Od kiedy wrócił do domu – około szesnastej – siedział przed komputerem dopatrując się cech anoreksji.
„A co, jeśli naprawdę jestem chory?!" – myślał – „Co jeżeli staruszek miał rację?! CICHO! CICHO, MÓWIĘ! On musiał być po prostu złośliwy – nie istnieje inne wytłumaczenie." – skwitował. Potem zorientował się, że siedzi przy biurku ,właściwie bez ruchu, od kilku godzin, więc poszedł do kuchni po szklankę wody – ostatni posiłek zjadł od razu po powrocie ze szkoły. Jakoż jego cudowna dieta polegała przede wszystkim na zasadzie, że kolację je się na cztery godziny przed snem. Po samej kolacji zresztą forsownie ćwiczył, aby ten kilogram owoców i warzyw, które zjadł, jak najszybciej przekształcić w "mięśnie"… Po chwili wrócił do pokoju ze szklanicą pełną wody i zaczął pić zastanawiając się nad rozwiązaniem tej dziwnej zagadki, którą zadał mu staruszek.
Nie czuł głodu – najwyraźniej zdążył już przywyknąć do tego uczucia.
Przy wadze czterdziestu siedmiu kilogramów oraz wzroście trochę ponad stu sześćdziesięciu centymetrów jego BMI wynosiło siedemnaście i dziewięć, więc nie było jeszcze tragicznie… a w każdym razie – nie tak źle, jak w niektórych przypadkach.
Sączył chłodną wodę ze szklanicy, zaś w jego głowie brzmiał teraz denerwujący szept – to jak uporczywe trzepotanie skrzydełek muchy niezdecydowanej, by gdzieś wreszcie usiąść. „-pieprzone, irytujące brzęczenie, którego nie da się pozbyć!" – Wydaje się, że Iwan z zewnątrz okrył się skorupą, dzięki czemu trzymał język na wodzy, ale jego podświadomość nie miała z tym nic wspólnego – uparta, nieposkromiona wykrzykiwała swoje „nie" za każdym razem, kiedy on mówił „tak". Ponieważ z natury był dość ordynarny, ta nagła zmiana priorytetów, chęć bycia „perfekt" zawsze i wszędzie, oznaczała dlań walkę ze samym sobą, co skutkowało permanentnym napięciem.
Głosik w głowie szeptał wciąż jedno zdanie: „-Sprawdź w Internecie."
Nie brzmiało to jak rozkaz. Była to raczej rada, pouczenie. Zaś sam głos? Cóż… nieomal na pewno należał do niego: do Iwana. – Chyba… Czy więc godnym był jego zaufania? Czy w plątaninie nerwów, które kisił w sobie Iwan, coś mogło okazać się być prawdziwie pomocne?
Pomimo wszystko postanowił jednak zaryzykować.
Dopił do końca wodę i odniósł szklankę do kuchni. Wrócił do pokoju i usiadł przed komputerem bardzo spięty – nie denerwował się tym, czego się dowie (o sobie), niemiał on bowiem zamiaru zawierzyć podejrzeniom staruszka z przychodni; jego obawy budziło natomiast złamanie jednej z zasad, których tak pilnował – iż nie będzie podawał ucha podszeptom zwierzęcego instynktu.
Wyprostował się, kliknął na ikonę przeglądarki i w pasku adresu wystukał króciutkie hasło:
„Anoreksja"
Nie - to nie jest pierwsza część opowieści, która nigdy się nie skończy, ponieważ zamieszczam tutaj tylko fragment tego, co już napisałem. Dalsze prace poczyniam nad tekstem z równym trudem, jak wprzódy.
Proszę o komentarze i wytknięcie ewentualnych błedów.
Pozdrawiam.
Przejżawszy tekst raz wtóry, postanowiłem poprawić kilka błędów - tak też uczyniłem i powyższa wersja Półapki Anorektycznej - część I jest wersją skorygowaną.
Mam nadzieję, że doświadczeni skrybowie wytkną błędy, o co prosiłem wcześniej.
Proszę o komentarze ad vocem treści - i niechaj będą one bezlitosne, podług własnego odczucia, ponieważ to właśnie dla Ciebie piszę.
Prace nad kolejną częścią tekstu trwają. W pocie czoła staram się dopieścić tekst i treść.
Mhm... a gdzie tu fantastyka? Co właściwie chcesz przekazać? Tekst jest całkiem zgrabny, ale ja naprawdę nie kapuję o czym właściwie piszesz. I po co? To ma być ku przestrodze? A może po to, by inni zrozumieli, jak myślą osoby z zaburzeniami odżywiania? Nie zrozum mnie źle - pisać można o wszystkim, ale chyba lepiej robić to nieco mniej dosłownie (zwłaszcza na NF). W moich opowiadaniach też pojawiają się motywy ED i DDA, ale w taki sposób, że osoby "niewtajemniczone" nawet ich nie dostrzegają.