- Opowiadanie: meksico - Lird - ostatni kształt życia

Lird - ostatni kształt życia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lird - ostatni kształt życia

Lird przywitał ich chłodem i ciemnością. Czujniki wskazywały prawie minus trzydzieści stopni Celsjusza, na dodatek porywisty wiatr sprawiał, że temperatura odczuwalna była jeszcze niższa. Na szczęście posiadali na wyposażeniu kombinezony utrzymujące ciepło. Nie była to standardowa procedura, jednak baza, w której mieli się zameldować, również znajdowała się na zimnej planecie, bardzo do tej podobnej. Cała piątka wyróżniała się na białym tle zielenią kombinezonów.

Przedzierając się przez śnieżne zaspy, za plecami zostawili uszkodzony, a bez pomocy z zewnątrz, bezużyteczny, statek. Ogromny księżyc wiszący nisko nad horyzontem dawał niewiele światła, gdyż centralna Gwiazda układu znajdowała się bardzo daleko od Lirda. Trafili tu jednak w porze względnie ciepłej, z tego co wyczytali w Pamięci zdarzało się, że temperatura spadała nawet do minus dziewięćdziesięciu stopni. Nie mieliby wtedy żadnych szans. Choć nawet teraz Kapitan Makov nie pałał optymizmem. Szedł jako drugi, myśląc intensywnie. Spuścił głowę i, wpatrując się w ślady przed sobą, zastanawiał się, czy dobrze zrobil, opuszczając pojazd. Idący przed nim drugi pilot Noe nie miał podobnych wątpliwości. Dla niego działanie było czymś naturalnym. Makov czuł się odpowiedzialny za tych ludzi. Nie tylko jako dowódca, ale także jako najstarszy ze wszystkich. Przecież nie mogą tutaj zginąć! Tyle jeszcze przed nimi. Pamiętał rozmowę, podczas której wspólnie podejmowali decyzję o tym, czy zostać na statku i czekać na pomoc, czy też samemu szukać ratunku.

Bergson, największy gagatek, jakiego miał okazję poznać, nie odezwał się od lądowania. Portov, z naturalnym dla niego pesymizmem, sytuację ocenił jako krytyczną i wszelkie posunięcia uważał za beznadziejne. Patritia modliła się w myślach, maska zakrywała jej zielone, załzawione oczy. Noe jako jedyny zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jeszcze na statku nucił coś pod nosem. Co prawda mogli w nim zostać, ale i tak uszkodzone akumulatory były nie do naprawienia, więc cała elektronika, sztuczna atmosfera i systemy grzewcze przestały działać.

Poruszanie się w miękkim, sypkim śniegu nie należało do najłatwiejszych, lecz uparcie przedzierali się przez głębokie zaspy. Kiedyś na Lirdzie istniała baza naukowa, ale gdy jedynym bogactwem planety okazała się być jedynie zamrożona woda, glob opuszczono, pozostawiając większość sprzętu, a samą stację zapieczętowano. Nawet jeśli nie została zniszczona, mogła znajdować się pod tonami śniegu, a wtedy cały wysiłek poszedłby na marne. Lecz teraz tego nie wiedzieli. Wyświetlany na okularach Noego kompas wskazywał położenie bazy sprzed dwudziestu lat. Mężczyzna, brnąc po pas w śniegu, torował drogę pozostałym. Żałował, że nie ma windsnowa, bo wtedy już byłby na miejscu. Miałby rozeznanie, czy trud, który podejmują, nie pójdzie na marne. W głębi duszy czuł, że już nie zobaczy synka Mikiego i żony Mirandy. Co dziwne, pogodził się z możliwością śmierci w tym miejscu. Już jakiś czas temu dowiedział się, że ma raka mózgu i tak czy inaczej miał się pożegnać z życiem. Zostanie mu odebrane może pół roku, innym zapewne dużo więcej. Postanowił o tym nie myśleć, skupił się na odczytywaniu wskazówek wyświetlanych na okularach.

Bergson widział ziemię. Zdawało mu się, że przedziera się nie przez śnieżne zaspy, a amazońską dżunglę, gdzie nieznane rośliny owijają się wokół jego nóg, coraz mocniej i częściej. Wyobraził sobie jak upada, szarpnięty przez żywe pnącza. „To węże?!", zapytał sam siebie, „Tak! Chcą mnie pożreć!". Jednak poczuł chłodny wiatr i odetchnął z ulgą. „Tu przecież nie ma węży" , upewnił sam siebie. Tu nie ma nawet przeklętych węży! Nie ma nic. Znów pogrążył się we wspomnieniach. Wielki księżyc porysowany setkami przecinających się linii przypominał mu kosz, pełen wijących się, beznogich gadów. Pamiętał jeden dzień ze swojego wczesnego dzieciństwa. Gdy zaginął jego młodszy brat, nikt nie spodziewał się znaleźć go w brzuchu ogromnej anakondy. A już na pewno nie sam Bergson. Tu był bezpieczny, a przynajmniej tak sądził. Lecz fobia miała to do siebie, że rządziła się swoimi prawami.

„Jak pięknie", pomyślała Pat. Migoczące i skrzące płatki śniegu sprawiały niesamowite wrażenie. Jakby całą planetę ktoś obsypał drobnymi diamentami. Patritia z wielkim trudem ulepiła śnieżkę z ogrzanego w dłoniach białego puchu i rzuciła w plecy idącego przed nią Portova. Przestraszył się i uskoczył w bok, stracił równowagę i wylądował w zaspie.

– Nie trzeba już lepić bałwana – stwierdził Bergson przez ogólne łącze.

Wszyscy na chwilę zapomnieli, o swoim trudnym położeniu.

 

Noe zatrzymał się, reszcie kazał zrobić to samo. Księżyc Lirda miał tylko jeden, umieszczony w górnej części tarczy, niewielki krater. Czarne oko przyglądało się ludziom. Wydawało się, że Pilot wpatruje się w punkt na powierzchni naturalnego satelity, w rzeczywistości odczytywał najnowsze dane z kompasu. Pozostali, nie wiedząc, co się dzieje, czekali zniecierpliwieni. Szli już długo i coraz wyraźniej odczuwali zimno. Wiejący wiatr zacierał ślady, które za sobą zostawili. Mijały sekundy. Tylko Noe słyszał sztuczny głos kompasu. Kilka wygenerowanych słów. Zaraz jednak wiadomość dotarła do wszystkich.

– Źródło ciepła w pobliżu – popłynęło przez łącze.

 

Nikt się nie poruszył. Nadzieja rozbłysła w oczach Makova, gdy włączył kompas. Na wschodzie pojawiło się coś o temperaturze przekraczającej trzydzieści stopni. Statek? Cóż innego to mogło być? Nie znajdował się tam, gdzie dawna ludzka siedziba. Może ktoś odebrał ich sygnał SOS? Lird nie znajdował się w rejonie często odwiedzanym, ale z racji tego, że trwała wojna, ekspansja obejmowała coraz większy obszar. Liczył się każdy skrawek ziemi, każda planeta, na których możliwa stawała się kolonizacja.

Portov był przekonany, że to statek wroga. Co prawda obowiązywały konwencje, lecz tu z dala od cywilizacji można było się spodziewać wszystkiego.

– Ruszamy – rzucił Kapitan, wychodząc przed Noego.

Bez słowa sprzeciwu podążyli za nim. Szli w kierunku zachodzącego za horyzont naturalnego satelity.

 

Z oddali dostrzegli ciemny zarys statku. Tak się im przynajmniej zdawało. Czarna kula utrzymywana była przez osiem nóg rozmieszczonych promieniście i przypominała głowonoga, który mógł się poruszać w dowolnym kierunku. Przeraził ich ogrom, a jednocześnie prostota konstrukcji wehikułu. Jeśli to oczywiście był statek? Gdy podeszli bliżej, wszyscy bez wyjątku podziwiali piękno tego niezwykłego pojazdu. Szklista czerń i doskonała gładkość „ośmiornicy" – bo tak nazwał ją Bergson – wręcz onieśmielała. Portov wątpił, czy coś takiego może się wznieść w powietrze, gdyż do tej pory nie widział czegoś podobnego.

– Nie chciałabym tu być sama – szepnęła Patritia, drżąc na całym ciele.

Myśli całego zespołu zbiegły się w jednym punkcie. Kto jest we wnętrzu? Zbliżyli się. Im mniejsza odległość dzieliła ich od celu, tym szli wolniej, odwlekając osiągnięcie celu. Nogi stawały się cięższe, a coś nakazywało odwrót. Lecz już podjęli decyzję, nie mogli teraz zawrócić. A nawet jeśli mogli, to czy potrafiliby zapomnieć?

 

Stali przed jednym z odnóży, oglądając lśniącą powierzchnię statku. Powłoka w kolorze smoły, niczym czarna dziura, zdawała się pochłaniać całe światło. Patritia czuła, że musi dotknąć tego niezwykłego materiału, tej substancji jakby z innego świata. Uwolniła dłoń z pregumowej rękawicy, łamiąc podstawową zasadę bezpieczeństwa. Nie czuła zimna, a wręcz buchające z powierzchni statku ciepło. Gdy upewniła się, że nikt na nią nie patrzy, przyłożyła rękę do powłoki. Palce natychmiast ześliznęły się po gładkiej powierzchni, lecz po chwili przywarły do niej, jakby była posmarowana klejem.

– Musimy zapukać do drzwi – szepnęła, patrząc w śnieg pod stopami. Nikt jej nie usłyszał. Dłonią opierała się o mackę ośmiornicy. – Otwórzcie drzwi! – krzyknęła.

– Tylko, gdzie są? – spytał stojący najbliżej Noe.

Patritia lewą dłonią wskazała sąsiednie odnóże. Jej twarz wykrzywiła się z bólu.

– Oni… nie wiedzą, że nie mogę… – wycharczała.

Z dłoni, wspartej o statek, pociekła niewielka strużka krwi. Noe silnym szarpnięciem oderwał dłoń dziewczyny od powierzchni statku. Patritia długo nie mogła złapać oddechu, kucając oglądała swoją dłoń, na której nie dostrzegła śladu zranienia. Przecież pamiętała ból? A na śniegu nadal widniały brunatne plamy krwi.

– Mówiłem, że nic dobrego nas tu nie czeka – Portov mruknął, cofając się powoli.

– Masz lepszy pomysł? – odezwał się Kapitan.

Kobieta wstała. Powoli ściągnęła z głowy maskę, zostawiając jedynie część, która umożliwiała oddychanie. W umyśle słyszała wiele pytań, a jednocześnie doznawała dziwnego stanu, jakby odpowiedzi znajdowały się pod czarną powłoką statku. Na wyciągnięcie ręki.

– Kim jesteście? – Przebiegło przez jej głowę.

Coraz szybciej zdejmowała pozostałe części kombinezonu. Została jedynie w bieliźnie z bawełnionu, poprawiła czarne włosy spięte w kok, przetarła zmęczone oczy. Choć już dawno skończyła trzydzieści lat, wyglądała o wiele młodziej. Ćwiczenia wyrzeźbiły szczupłe ciało i widać było każdy napięty mięsień.

 

Patritia nie zwracała uwagi na nikogo, musiała podążać za głosem. Coś, czego nie rozumiała, przyzywało ją i choć czuła, że ta droga może okazać się zdradziecka, nie miała siły się przeciwstawić. Noe, choć nie słyszał tego co kobieta, w jakiś sposób rozumiał, że ona wie, co robi. Stała trzy kroki przed nim, wpatrując się w nieruchome odnóże. To miały być drzwi, tylko tam mogli poznać rozwiązanie zagadki statku.

 

Portov nie miał zamiaru przekonywać się, kto jest wewnątrz. Stał dalej niż pozostali, ręce zaplótł na piersi. Oczekiwał najgorszego. Nie mógł pojąć, dlaczego mieliby pakować się w nowe kłopoty, skoro i tak mają ich nadto? „Lepiej było zostać na statku" – pomyślał. Może udałoby się naprawić nadajnik? Nie był jednakże kapitanem i nie mógł nakazać odwrotu, nie potrafił też tak po prostu odejść. Dezercja nie wchodziła w grę. Liczył jeszcze, że sam Makov się opamięta. Bardzo się pomylił.

 

Patritia jako jedyna nie czuła strachu. Choć o tym nie wiedziała, statek nie był tym, czym się zdawał być. Żył i przy pierwszym dotknięciu wdarł się w jej ciało. Czarna substancja zalała oczy, odebrała wolę i władzę nad ciałem, częściowo nad umysłem. Już krążyła w krwi kobiety, przepływając przez serce, stawała się paliwem, a sama Patritia, niezniszczalnym, nieludzkim napędem. Nie spieszyła się. Delikatnie muskała czarną powierzchnię odnóża. Dotykała gładkiego materiału, a wolną dłonią przywoływała innych. Noe podążył za nią. Sam nie wiedział, dlaczego. Może nie miał nic do stracenia? Kapitan czuł się jak ktoś, kto za chwilę otworzy skrzynię pełną skarbów. Razem z Makovem ruszył Bergson. On uciekał. Węże syczały tuż za nim, rozdwojone języki muskały całe jego ciało. „Na statku nie ma węży" – słyszał w głowie.

 

Portov przeklinał ich wszystkich. Przeklinał siebie. Czemu wlecze się za tymi ludźmi? Wypominał sobie uczucie, jakie do nich żywił. Szedł tam przez nich, może nawet dla nich.

 

Patritia była duchem, nadal przebywała we własnym ciele, lecz tylko patrzyła. Nie miała na nic wpływu. Nie tak wyobrażała sobie koniec świata. Zapłakała. Po policzku spłynęła łza – ostatni kształt życia.

 

 

 

koniec

rafał tomaszek sala(bardzo dawno temu)

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

argh!... poddaję się! Pięć razy usiłowałem wstawić akapity i za każdym razem nic z tego nie wyszło:/
Może później strona przestanie się na mnie gniewać i się uda:)
zapraszam do czytania:)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

A to źle zrobiłeś, tu się NIE DA ustawić wcięć:)

Tekst całkiem, całkiem...
Początek skojarzył mi się z "Przełęczą" Bułyczowa, a koniec nawet mnie zaniepokoił. Nie powiem "przestraszył", bo mnie przestraszyć niełatwo:D W każdym razie działa na wyobraźnię.

e tam:P no może faktycznie się nie da:)

dzięki za skomentowanie:) chciałem dodać, że jest to mój pierwszy tekst z gatunku s&f:) Na dodatek, napisany kiedyś tam, a teraz zmieniony i poprawiony...
dzięki Seleno:D

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Po troche przydługawym wstępie i wężach, które jakoś mi nie pasowały do tekstu. Wszystko zaczęło się jakoś fajnie rozwijać, bohaterowie podeszli obcego, nawiązali kontakt,  aż tu nagle trach i koniec. Można było pociągnąć to opowiadanie trochę dalej, ale i tak było fajne.

dzięki Andrzeju za przeczytanie i komenta:D

Co do węży to nie jesteś pierwszą osobą, której ten motyw się nie spodobał. Tak sobie pomyślałem teraz, że gdyby tekst był dłuższy to "węże" byłyby bardziej na miejscu. Jednak ja zamierzałem pokazać dlaczego Bergson podążył za Patritią... Zresztą każda postać ma jakąś motywację, nie wspominając już o tym, że potrzebują ratunku. Ale czasem jest jak w przysłowiu: "z deszczu pod rynnę"...

Jasne, że można było to pociągnąć dalej... ale ten tekst miał taki być...troszkę dopasowany do tytułu, który powstał przed napisaniem opka:)

no dobra, to tyle:) cieszę się, że się podobało mimo wszystko:)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Zabij mnie, ale skojarzyło mi sie z jednym z opowiadań na Fantastyczny kicz, przez ten początek, jest tak do bólu schematyczny. Potem na szczęście było coraz lepiej.

Dreammy nie zabiję:) cieszę się, że potem jest lepiej:)

dzięki za przeczytanie

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Bardzo ciekawy i wciągający tekst. Byłby lepszy - tak jak zauważyli przedpiścy - jakby był trochę dłuższy i bez tego "wężowego" wstępu, ale i tak jest nieźle jak na tekst z gaunku SF. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mam pytanie do mkmorgotha. Co to znaczy: jak na tekst z gatunku SF? Takie teksty z założenia są gorsze?
"Przełęcz" kłania się nie tylko na początku, ale inspiracji nie widzę --- podobieństwo przypadkowe i częściowe.
>joke mode on< Patritia. Bardziej udziwnić już się nie dało? >joke mode off<

@mkmorgoth - dzięki wielkie:) wyżej wyjaśniłem czemu węże się pojawiły ale to tylko takie moje autorskie przekonanie, że były potrzebne. Jak wiadomo autor racji nie ma:)

@AdamKB - Masz rację, podobieństwo zupełnie przypadkowe(o ile w ogóle) bo "Przełęczy" nie czytałem:/ ale miło słyszeć(czytać) takie słowa:)

Patritia? Bardziej udziwnić się dało, nawet było przez podwójne "tt" ale zmieniłem:)

dzięki:)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Nie gniewaj się, ale mnie takie "mutacje" imion śmieszą. W słowniku, podającym brzmienie około tysiąca pięciuset  klasycznych imion w dwudziestu siedmiu językach, znaleźć można ciekawe a prawdziwe odmiany imion bez potrzeby uciekania się do sztucznych form.
Akurat Patrycja niczym się nie wyróżnia, więc przykładu nie podam.
Cała ta uwaga to tak na marginesie, bez wpływu na ogólnie dobrą ocenę.

nie gniewam się:) w pełni się z Tobą Adamie zgadzam... Postaram się takiego grzechu nie popełniać.

pozdrawiam:)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Ciekawy tekst, ma odpowiedni klimacik. Myślę, że ten pomysł sprawdziłby się i w dłuższej formie.

Jeśli chodzi o styl, to widać, że dawno to pisałeś. Przydałoby się porządne przeredagowanie. ;)

Pozdrawiam.

Dzięki Eferelin:) a tak przy okazji gratuluję:) cieszymy się, że zostałeś doceniony, najwyższy czas:)
pozdrawiam

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Nowa Fantastyka