- Opowiadanie: rudy.kocur - Historia jednego zdania

Historia jednego zdania

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Historia jednego zdania

Na początku była kawa. Ogromny kubek płynu czarnego jak smoła. Później był spacer z tymże kubkiem prosto do pracowni. Droga nigdy nie była łatwa. Pod nogami niosącego wyrastały rozmaite przeszkody, które jak ten przypuszczał znajdowały się tam tylko po to, by uniemożliwić mu dotarcie do celu. Choć ich pokonanie nie było łatwe wędrowiec każdego dnia parł przed siebie. Tego dnia początek drogi poszedł jak z płatka. Zgrabnie ominął leżący trampek, plecak i parasol. Kiedy czuł, że najgorsze ma już za sobą na jego drodze jakby znikąd pojawił się kot. Przez krótką chwilę niosący i zwierze zamienili się w parskające i klnące kłębowisko. Traf chciał, że każde z nich próbowało jednocześnie postawić swą kończynę dokładnie w tym samym miejscu. Wędrowiec ratował się przed upadkiem chwytając się ściany, a kot uciekając z przeraźliwym syczeniem. Niemniej szczęście tego pierwszego nie trwało długo. Rzut okiem na kubek sprawił, że wyjście z opresji straciło smak tryumfu. Kubek był już mniej pełny cudownego płynu, za to dywan, którym wyłożony był korytarz nabrał kilku ciekawych artystycznie plam. Wędrowiec ponownie zaklął, ale postanowił nie zrażać się trudnościami i dziarskim krokiem ruszył przed siebie. Kiedy wreszcie znalazł się w zaciszu swojej pracowni odetchnął z ulgą. Ustawił kubek na biurku i krytycznie rozejrzał się po pomieszczeniu. To co zobaczył nie napełniło go dumą. Niemniej efekt, jaki osiągnął wybierając poszczególne elementy wyposażenia był względnie satysfakcjonujący. Za niewielkie wydatki udało mu się stworzyć przestrzeń o tak wielu zastosowaniach, że mógł uznać siebie za zdolnego projektanta wnętrz. Nocą pokój był sypialnią, przed południem pracownią, a po południu wygodnym salonem, w którym można było urządzać nawet całkiem udane spotkania towarzyskie. Oczywiście, jeżeli ktoś lubił przesiadywać na podłodze, lub stać opierając się o ścianę. Na szczęście dla wędrowca jego wąskie grono znajomych nie należało do ludzi wymagających. W zasadzie zadowalali się butelką piwa, a dzierżąc ją w dłoni doczesne problemy wygody ciała odsuwali gdzieś daleko na bok.

Wędrowiec odsunął krzesło przystawione do biurka i zasiadł w nim wygodnie. Odetchnął. Poprawił kubek, tak aby znajdował się w zasięgu ręki i zapadł na chwilę w bezruch. W tym momencie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki coś się w wędrowcu zmieniło. Wzrok stał się mniej mętny, a wyraz twarzy bardziej inteligentny. W oka mgnieniu zmienił się wprost nie do poznania. Stał się Pisarzem. Przemiana wyczerpała go na kilka minut. No cóż, takie rzeczy nie dzieją się tak po prostu. Pisarz odzyskawszy nieco sił sięgnął po kubek, wziął porządny łyk kawy i zabrał się za pracę twórczą.

 

W pierwszej kolejności miał przed sobą trudne zadanie. Należało rozstrzygnąć czy będzie dzisiaj pracował piórem bazgrząc w notesie, czy też skorzysta ze stojącego na biurku komputera. Odręczne pisanie miało swój smak, było dla niego esencją wysiłku minionych, obecnych i przyszłych pokoleń pisarzy. Tylko komu będzie się potem chciało to przepisywać. Doszedłszy do tego prostego wniosku Pisarz miał jeden problem z głowy. Już po chwili wpatrywał się w ekran komputera, na którym błyszczała wściekle biała strona. Zupełnie pusta. Nieskalana ani jednym słowem. Była ideałem, który niósł ze sobą obietnicę piękna, mądrości i spełnienia. Rzecz w tym, żeby w jakiś sposób ją zapełnić – z tym Pisarz miał największy problem. Niemniej każdego dnia podejmował się tego nadludzkiego wysiłku. Nie zniechęcał się, nie poddawał i z reguły to, co napisał niszczył. Nie zważając na mizerny skutek dotychczasowej twórczej aktywności Pisarz podniósł dłonie, spuścił je na klawiaturę i zaczął.

 

Był zimny poranek, gęste chmury ciągnęły za sobą obietnicę ulewy i zbliżającej się zimy."

 

Pisarz postawił kropkę i prze chwilę wpatrywał się w napisane zdanie. Podrapał się po gęstej brodzie, którą z dumą uznawała za jeden z najważniejszych atrybutów swojego pisarstwa. Kilka razy przeczytał od początku do końca tych kilka skreślonych słów.

 

– eee….bez sensu. – rzucił i w całości je usunął. Następnie znów wykonał wcześniejszy gest z rękoma układanymi na klawiaturze. Już miał zacząć kolejne, świetne pierwsze zdanie, gdy usłyszał cichutkie szlochanie. Pisarz zastygł w bezruchu i nasłuchiwał. Nie mógł mieć wątpliwości to był płacz. Dochodził z korytarza, w którym niedawno stoczył prawie zwycięski bój z kotem i innymi takimi wciskającymi się pod nogi. Zdenerwowany do granic możliwości delikatnie wstał i wyjrzał na korytarz. To co zobaczył uspokoiło go nieco, ale i zmusiło do smutnego pokiwania głową. Przed nim pod ścianą siedziało Zdanie, a właściwie Jedno Zdanie. Widok nie był budujący. Było jakieś takie niewyraźne, bezkształtne i niedopracowane. Z jednej strony wzbudziło ono w Pisarzu współczucie, ale z drugiej nie życzył sobie, aby coś takiego zalegało w jego mieszkaniu. W dodatku pochlipując i wyrywając go z twórczej koncentracji.

 

– Wynoś się – rzucił Pisarz tonem stanowczym, acz łagodnym. – No już nie ma cię.

 

Jedno Zdanie nawet nie podniosło na niego oczu, a szloch stał się jakby głośniejszy. Pisarz stał przez chwilę skonsternowany. Upływające minuty, które właśnie tracił na przeganianie intruza miały być przeznaczone na tworzenie arcydzieła, a jeżeli nie arcydzieła to przynajmniej dzieła wybitnego. Pisarz poczuł frustrację, która jak domniemywał mogła przynieść konkretny owoc literackiej pracy. O ile oczywiście skończy z tym mazgajem.

 

– No idź sobie. – Pisarz czuł, że ton, którym wypowiedział to zdanie jest najwłaściwszy. W zasadzie był to ton zarezerwowany dla przemawiania do kota i w wielu przypadkach przynosił pozytywny skutek. No może nie, aż w tak wielu, ale przynajmniej czasami przynosił.

 

– Nie – usłyszał w odpowiedzi. – Nigdzie nie pójdę. Nie chcę tam iść.

 

– Ale dokąd nie chcesz iść? – Pisarz uchwycił się słów Jednego Zdania czując, że to szansa na doprowadzenie do jakiegokolwiek sensownego finału.

 

– No tam gdzie wszystkie poszły. Każde jedno. Wiem, jak tam jest i nie chcę. Nie… nie… nie… – ostatnie słowo zostało zakończone gwałtownym wybuchem histerycznego płaczu.

 

– Rozumiem – powiedział Pisarz, choć nie rozumiał. – Ale dokąd iść?.

 

Pytanie, które postawił było desperacką próbą powrotu do racjonalności. Nawet, jeżeli była to bardzo, ale to bardzo pokręcona racjonalność.

 

– Właściwie… – Jedno Zdanie popatrzyło na Pisarza takim wzrokiem, że ten poczuł na plecach dreszcze. – Właściwie to ty jesteś wszystkiemu winien. Ty… ty i tylko ty.

 

– Ja? – wyraz twarzy Pisarza, jaki pojawił się po słowach Jednego Zdania, był odpowiedzią na pytanie dlaczego do tej pory nie zdołał napisać choćby jednego skończonego tekstu.

 

– Tak ty. I wiesz, co jak chcesz żebym sobie poszło to idziesz ze mną. – Jedno Zdanie zmieniło się. Zniknął smutek, a pojawiła się zimna, wyrachowana konsekwencja. – No i jak? Idziesz, czy zostajemy?

 

Pisarz czuł się słabo. Miał podejrzenia, że dzisiejszego dnia coś poszło nie tak. Ostatki zdrowego rozsądku zwracały mu uwagę, że stoi i rozmawia z Jednym Zdaniem, ale on miał swój honor. Przecież od lat jest Pisarzem i choć dotychczas niczego nie napisał to nie takie rzeczy się pijało, a później widziało. W tym wewnętrznym wywodzie była jedna słaba strona, mianowicie dzisiaj Pisarz niczego nie pił. Wczoraj też nie miał okazji. Niemniej w ferworze zdarzeń ten szczegół umknął jakoś jego uwadze. Szybko rozważył propozycję Jednego Zdania i stwierdził, że z takim płaczliwym indywiduum nic mu dzisiaj z pracy nie wyjdzie. Innymi słowy nie było wyjścia – trzeba iść.

 

– Idę. – słowo zabrzmiało niezwykle pewnie, choć Pisarz czuł, że on i rzeczywistość jadą na dwóch różnych torach.

 

Jedno Zdanie ujęło Pisarza za rękę i ruszyli korytarzem przed siebie. Po kilku minutach marszu w absolutnej ciszy Pisarza tknęło przeczucie, że coś jest nie tak jak być powinno. Każdego dnia przemierzał korytarz co najmniej kilkanaście razy. Kiedy bardzo, ale to bardzo się ociągał zabierało mu to minutę. A teraz mimo upływającego czasu korytarz nie tylko się nie kończył, ale wydawał się coraz dłuższy. Było tak, jakby każdy krok do przodu powodował, że jego koniec oddalał się o dwa kroki. Pisarz postanowił zrobić niewielkie doświadczenie naukowe, mianowicie odwrócił głowę do tyłu. To, co zobaczył wprawiło go w zdumienie. Korytarz za nimi nie miał końca. Choć mocno wytężając wzrok mógł dostrzec w oddali niewielki prostokąt światła będący niegdyś wejściem do pokoju, z którego nie tak dawno wyszedł. Pisarz postanowił zachować zimną krew, a żeby dać temu dowód zdecydował się nawiązać rozmowę z Jednym Zdaniem.

 

– Daleko jeszcze? – Pisarz uznał, że będzie to świetne zdanie otwierające wiele różnych możliwości konwersacyjnych.

 

– Nie. – odpowiedź Jednego Zdania nie pomagała Pisarzowi w realizacji niedawnego postanowienia, ale zdecydował się nie poddawać.

 

– Czyli blisko? – Chytre pytanie wywołało na twarzy Pisarza błogi uśmiech.

 

Jedno Zdanie nie odpowiedziało, jedynie wyraz jego twarzy stał się znacznie bardziej zdeterminowany. Po kilku kolejnych minutach Pisarz dostrzegł na końcu korytarza światełko. To spostrzeżenie tak go zdziwiło, że postanowił dać temu wyraz.

 

– O! – powiedział.

 

Jedno Zdanie tak jak poprzednio nie zareagowało, tylko przyśpieszyło kroku. Po chwili byli na tyle blisko, że Pisarz zaczął dostrzegać kształty znajdujące się po drugiej stronie wejścia, do którego zmierzali.

 

– Teraz trzymaj się mnie. Nie waż się oddalać. – wycedziło Jedno Zdanie.

 

Pisarz potwierdził energicznym kiwaniem głową, ale nie przestawał w tym czasie wyciągać szyi, aby zobaczyć, co też ich czeka w środku. Wreszcie mógł zajrzeć. Jego oczom ukazała się ogromna przestrzeń. Wypełniały ją najprzeróżniejsze przedmioty, budowle i pojazdy. Tuż po prawej stronie stał zaparkowany ogromny statek kosmiczny, przed nim ciągnęła się aleja marmurowych drzew prowadząca do potężnego gmachu skonstruowanego z ołowianych płyt. A wszędzie przechadzały się Zdania, mnóstwo Zdań. Większość przypominała Jedno Zdanie. Były niewyraźne, nieposkładane, a niektóre nawet puste. Pisarz oglądał ten widok jak urzeczony. Szeroko otwarte usta świadczyły, że to co zobaczył zrobiło na nim olbrzymie wrażenie. W tym czasie Jedno Zdanie wraz z resztą Pisarza dołączyły do głowy, a szyja tego ostatniego znów wróciła do normalnych rozmiarów.

 

– Poznajesz? – zapytało Jedno Zdanie.

 

– Co poznajesz? – Pisarz wesoło odpowiedział pytaniem na pytanie.

 

– Czyli nie poznajesz. Ale poznasz. – złowróżbnie powiedziało Jedno Zdanie. Następnie pociągnęło Pisarza za rękę i ruszyli.

 

Droga, którą wybrało Jedno Zdanie była malownicza. Po każdej z jej stron rozciągał się widok zapierający dech w piersiach. Wszędzie stały zabójczo monumentalne i przeczące zasadom fizyki budynki. Każdą wolną od nich przestrzeń zajmowały dziwne pojazdy, które tylko dla absolutnego ignoranta mogły być stworzone do podróżowania w przestrzeni kosmicznej. Przy czym ich wielgachne silniki i stożkowe kształty nie pozostawiały żadnych złudzeń – ten kto je wymyślił uważał, że zdolne są do podboju kosmosu. Idąc Pisarz nieustannie kręcił głową, a z jego ust, co chwilę padało wiele mówiące „o". Kiedy widział coś co robiło na nim szczególnie dobre wrażenie przechodziło ono w przeciągłe „oooooo…". Jedno Zdanie konsekwentnie ciągnęło Pisarza alejką, na której końcu zaczynał powoli wyłaniać się budynek przypominający kształtem amfiteatr.

 

Mijane po drodze Zdania nie zwracały na nich uwagi, choć Jedno Zdanie dostrzegło, że po paru krokach zatrzymywały się i obracały w ich kierunku. Za każdym razem, kiedy ich wzrok padał ponownie na Pisarza coś się w ich oczach zmieniało. Stawały się zimne i twarde. Jedno Zdanie uśmiechnęło się. To jednak nie był taki zły dzień. Pisarz, który nie dostrzegał tej zmiany miał identyczne wyobrażenie o dzisiejszym dniu. Od lat nie bawił się tak dobrze. Odrzuciwszy wszelkie próby, jakie zdrowy rozsądek podejmowałby go otrzeźwić, uznawał całe to otoczenie za coś zupełnie normalnego. Wszystkie te kolory i dziwne kształt nastrajały go niezwykle pozytywnie. Uśmiech nie schodził mu z ust.

 

Kiedy doszli do budowli przypominającej amfiteatr Pisarz dostrzegł nad jednym z wejść prowadzących do jego środka napis głoszący „Gmach Rady". I znów z jego ust padło znaczące „ooooo…". Jedno Zdanie pociągnęło go za sobą do jednego z mniejszych wejść, przy którym stało Zdanie ubrane w błyszczącą zbroję przypominająca kosmiczny skafander.

 

– To on? – zapytało Zdanie.

 

– Tak. -wypowiadając te słowa Jedno Zdanie przybrało bardzo formalną postawę.

 

Zdanie zadrżało, czemu towarzyszyło mnóstwo zajączków odbitych od lśniącej zbroi. Pisarz widząc to urocze zjawisko, aż zapiszczał z uciechy. Jedno Zdanie nie tracąc czasu wyminęło Zdanie i ruszyło długim, ciemnym korytarzem holując przy swoim boku Pisarza. Im bliżej byli wyjścia na drugim końcu korytarza tym wyraźniejszy był dźwięk buczenia tysięcy gardeł. Dobry nastrój Pisarza prysnął, a uciekając minął Zdanie pilnujące wejścia nawet nie okazawszy przepustki. Pisarz zdjęty trwogą zaczął stawiać opór ciągnącemu go Jednemu Zdaniu. Na niewiele się to zdało, bowiem Jedno Zdanie mimo swej mikrej postury okazało się być niezwykle silne. W końcu po dłuższej szarpaninie znaleźli się po drugiej stronie korytarza. Pisarz wypchnięty przez Jedno Zdanie wpadł na wielką arenę, która otaczał krąg ciasno ustawionych foteli. Wszystkie były zajęte, nie było ani jednego wolnego miejsca. Amfiteatr szczelnie wypełniony był Zdaniami, które zobaczywszy Pisarza poczęły wyć jeszcze donioślej. Pisarz przerażony rykiem i mrowiem Zdań padł na ziemię i trząsł się rytmicznie. Tuż za Pisarzem na arenę wkroczyło Jedno Zdanie, które w odróżnieniu od Pisarza wywołało falę oklasków i pełnych uznania gwizdnięć. Jedno Zdanie czując, że to jest jego chwila, wykonał kilka tryumfalnych gestów, które zostały przyjęte jeszcze większym aplauzem. Nagle zapadła cisza. Z jednego z bardziej szykownych foteli powstał wódz tej rozwrzeszczanej bandy, Cały Akapit. Amfiteatr zastygł w pełnej szacunku ciszy.

 

– Bracia i Siostry – rozpoczął Cały Akapit. – Dziś jest nasz wielki dzień. Oto za sprawą jednego z nas leży przed nami Pisarz. – Powiedziawszy ostatnie słowo Cały Akapit siarczyście splunął w kierunku areny. Za jego przykładem pluć zaczęli wszyscy zgromadzeni w amfiteatrze. – Dziś jest dzień sprawiedliwości.

 

Amfiteatr zawrzał od oklasków i wiwatów. Pisarz, który przez cały ten czas leżał z twarzą wciśniętą w ziemię zaczął trząść się jeszcze bardziej. Podskórnie czuł, dokąd to wszystko prowadzi. Tak piękny dzień zaczynał zmieniać się w koszmar.

 

– Niniejszym w swoim i waszym imieniu zapraszam oskarżyciela – ryknął Cały Akapit.

 

Niespodziewanie, jak spod ziemi, pojawił się koło niego wezwany. Jedno Mądre Słowo, bo to ono dostąpiło zaszczytu pełnienia tej funkcji, miało na sobie togę sięgającą samej ziemi.

 

– Bracia i Siostry – tu Jedno Mądre Słowo ukłoniło się zamaszyście. – W imieniu całej naszej społeczności oskarżam doprowadzonego przed nasze oblicze Pisarza o miałkość intelektualną, brak wyobraźni, konsekwencji i polotu. Oskarżam go o niegodziwe wykorzystywanie słów w celu ich wypaczania i nadawania nierozsądnych znaczeń. Ostatecznie oskarżam go o bezpodstawne używanie imienia Pisarz i opowiadanie o wszystkim, co napisze, choć nigdy tego w rzeczywistości nie dokona. W imieniu sprawiedliwości domagam się kary ostatecznej.

 

Przemowa Jednego Mądrego Słowa została nagrodzona oklaskami i wspierającymi okrzykami. Jedno Mądre Słowo uśmiechnęło się nieznacznie i spojrzało wyczekująco na Cały Akapit. Ten podszedł bliżej balustrady spojrzał w kierunku Pisarza i zapytał:

 

– Czy oskarżony ma coś na swoją obronę?

 

Pisarz postanowił złapać się tego pytania, jak ostatniej deski ratunku. Poderwał się z ziemi, otrzepał z kurzu i spojrzał w kierunku Całego Akapitu. Starał się nadać swojej postawie siłę, ale czuł, że wygląda żałośnie. Nagle do jego głowy zaczęły napływać fragmenty przeczytanych powieści sądowych, które skłoniły go do stwierdzenia, że politowania godny oskarżony może liczyć na większą łaskawość sądu. Czując w tym swoją szansę Pisarz nim przemówił zalał się krokodylimi łzami, które jakimś cudem znalazł w niewielkiej buteleczce schowanej w kieszeni spodni. Pisarz pociągnął nosem i zaczął:

 

– No bo ja… – i tu zabrakło mu pomysłu. Spojrzał po trybunach. Widok był tragiczny – z każdej strony kłuły go w oczy Niedokończone lub Za Długie Zdania. Gdzieniegdzie siedziały nawet Karkołomne Zdania. Pisarz odwrócił wzrok w kierunku Całego Akapitu. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że tuż przy nim siedziała Zła Interpunkcja i Okropna Stylistyka. Skoro Cały Akapit otaczał się takimi kreaturami to nie było ratunku. Pisarz czując, że musi coś jednak powiedzieć krzyknął. – No bo ja naprawdę chciałem być pisarzem.

 

– Słabe – skwitował Cały Akapit, a trybuny ryknęły. Następnie skłonił się Jednemu Mądremu Słowu i energicznymi gestami uciszył zgromadzonych. – Tym samym w imieniu naszej społeczności uznaję Pisarza winnego i dożywotnio odbieram wszystkie honory, w tym dotychczasowy tytuł. Nadto mając na względzie ogrom ciężaru twych win skazuję cię na rozszarpanie przez Niedokończoną Powieść. – Amfiteatr zawrzał. Krzyk radości niósł się dalekim echem. Zgromadzone Zdania wyły, piszczały i zawodziły ze szczęścia.

 

Pisarz rozglądał się dookoła ogłupiałym wzrokiem. Niczego z tego wszystkiego nie rozumiał. Nagle zapragnął wrócić do swojego mieszkanka, wziąć w dłonie kubek kawy i nabazgrać kilka nieudanych zdań. Ostatnia myśl zmroziła Pisarza. W jednej chwili postanowił już nigdy niczego nie napisać, a ulotna myśl podsunęła mu pomysł zajęcia się malarstwem. Niestety tak to już bywa z ulotnymi myślami, że nigdzie nie mogą zagrzać miejsca. Dlatego tak szybko jak się pojawiła tak szybko pognała w zupełnie inną stronę niosąc krótkotrwały ratunek dla kogoś innego.

 

Wzrok Pisarza przyciągnął odległy kraniec amfiteatru i umieszczona w nim wielka brama, która poczęła unosić się ze zgrzytem. Pisarz rozdziawił usta i jęknął. Z przepastnego otworu za bramą wyłoniła się Niedokończona Powieść. Jej zwaliste i nieskładne cielsko pokrywała łuska, z których sterczały kolce. Każdy miał na sobie wyryty napis „Później to dokończę". Ale naprawdę przerażająca była paszcza, którą jak się wydawało tworzyły same zębiska. Pisarz zawył żałośnie. Opętanym wzrokiem wodził za potworem, który powoli zbliżał się do niego. Kątem oka dostrzegł Jedno Zdanie, które smutno przyglądało się tej scenie. Kiedy ich spojrzenia się spotkały Pisarz poczuł jedynie zimną pogardę. Jedno Zdanie odwróciło się i odeszło korytarzem, którym nie tak dawno weszli na arenę. Pisarz poczuł, że to już koniec. W ostatnim odruchu Pisarz odwrócił się w kierunku Całego Akapitu i krzyknął:

 

– Ale gdyby nie ja to by was nie było. Jestem waszym stwórcą.

 

Cały Akapit popatrzył na niego uważnie i nachylił się w kierunku Złej Interpunkcji. Wymienili szeptem uwagi. Następnie w podobnym sposób postąpił wobec Okropnej Stylistyki. Kiedy skończył gestem przywołał Jedno Mądre Słowo i szybko rzucił kilka słów. Pisarz obserwował to kątem oka, bo przede wszystkim koncentrował się na zbliżającej się Niedokończonej Powieści. Ta była już niezwykle blisko. Pisarz czuł jej oddech pełen żalu i jadu krytyki. Miał dosyć. Smutno uklęknął i zamkną oczy.

 

Oprzytomniła go cisza, która dzwoniła mu w uszach. Pisarz nieśmiało otworzył oczy i z ulgą stwierdził, że siedzi przy biurku. Drżącą ręką dotknął klawiatury chcąc się upewnić, że to co widzi jest naprawdę. Szybki oddech uspokoił się, a piekąca kula ognia zniknęła z jego wnętrzności. Pisarz wstał i poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem i czując niechęć do tego, co zobaczył energicznie zmył z twarzy resztki ziemi zmieszanej ze łzami. Otrzepał spodnie z kurzu i wrócił do pracowni. Kilka razy przeszedł się po pokoju. Nerwowe myśli biegały po jego głowie. Klaskanie ich bosych stóp zachęcało go do coraz dłuższych i szybszych kroków. Po chwili stanął w miejscu. Wyraz jego twarzy uległ zmianie. Zniknęło przerażenie i niepewność, a pojawiała się żelazna determinacja do wykonania postanowienia, które podjął.

 

Pisarz usiadł na krześle stojącym przy biurku. Wypił łyk kawy i z przykrością stwierdził, że ta już wystygła. Odstawił kubek, a następnie zakończył swój żywot zacinając się kartką papieru. Choć informacja ta nie ma większego znaczenia to należy dodać, że była to zupełnie czysta kartka papieru.

Koniec

Komentarze

Choć ich pokonanie nie było łatwe wędrowiec każdego dnia parł przed siebie. Tego dnia początek drogi poszedł jak z płatka. - I to drugie zdanie dziwnie brzmi. Może gdyby napisać coś w stylu „przebycie początku drogi poszło jak z płatka?”

 

Tego dnia początek drogi poszedł jak z płatka. Zgrabnie ominął leżący trampek, plecak i parasol. – Z drugiego zdania wynika, że to początek drogi ominął trampek.

 

Za niewielkie wydatki udało mu się stworzyć przestrzeń o tak wielu zastosowaniach, - Nie lepiej by było „Za niewielkie pieniądze?”

 

Wędrowiec odsunął krzesło przystawione do biurka i zasiadł w nim wygodnie. – W fotelu to wiem, że można zasiąść, czy usiąść, ale w krześle?

 

Wzrok stał się mniej mętny, a wyraz twarzy bardziej inteligentny. W oka mgnieniu zmienił się wprost nie do poznania. Stał się Pisarzem. – Ten sam byk co wyżej. Ostatnie zdanie odnosi się do bardziej inteligentnego wyrazu twarzy, tzn. że to on stał się pisarzem :P

 

- eee....bez sensu. - rzucił i w całości je usunął. – Zwykle zdanie zaczynamy z dużej litery.

 

Tak mi się rzuciło w oczy na samym początku. Dalej błędy opierają się raczej na tej samej zasadzie co te wymienione. Pomysł był ciekawy, zawiodło wykonanie, przez co opowiadanie choć fajne, czyta się cholernie ciężko.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję za uwagi. Sam nigdy bym tych powieleń nie zauważył.

Strasznie się to wszystko ciągnie. Są akapity, których sedno można by streścić w jednym zdaniu. Są i takie, że gdyby przeczytać bez nich, nikt by się nie zorientował. To ten styl, taki rozwlekły, jakby się oglądało stary film. Piszesz tak, jakby wszystko miało znaczenie. Za dużo zdań (postaci w jednym zdaniu i-, w kolejnych -dą), za dużo myśli; bodaj najczęściej (oprócz nieszczęsnego "Pisarza") pojawiają się słowa: czuł/poczuł - bohaterowie przez cały czas bohaterowie coś myślą i coś czują, nie znaczy to, że trzeba o wszystkim raportować czytelnikowi.

Dziękuję za uwagi i z pokorą je przyjmuje. :-)

Pomimo jakiś tam niedociągnięć tachnicznych to jest bardzo ciekawy tekst.Abstrakcja goni abstrakcję. przypomina mi mój  sprzed miliona lat, kiedy spróbowałem napisać podobną abstrakcję, w której akcji brały tabletki i tematem była walka z bólem. Nie udało mi się i opko,czy cokolwiek to było poleciało do kosza, ale twoje jest OK.Dobra robota:))

Dziękuję... :-)

Nowa Fantastyka