
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pierścionek
Myśl w głowie – Ciemny korytarz… kroki, idzie moja ofiara, przyczyna wszystkiego…
Cichy szept – Boże, któryś zapomniał o nas, na tym łez padole wybacz mi wszystkie moje grzechy i występki. To życie zmusiło mnie do takich czynów…
Cięcie było szybkie i celne, tętnica rozpłatana prawidłowo. Zanim pacjent upadł Władysław podtrzymał ciało, żeby nie było huku upadającego – myślał szybko. Położył go powoli zakrywając mu buzię. Jego oczy gasły, krew sączyła się obficie. Nie było czasu na sentymenty… zerwał mu klucz z rzemienia przy spodniach.
Korytarz pokonał błyskawicznie. Trzy głębokie wdechy, serce waliło mu jak młot na budowie. – Drzwi, teraz powoli jest ich trzech, szybkie wejście i po sprawie…. – wyszeptał do siebie.
Przekręcił klucz w zamku, noże były już przygotowane. Drzwi uchyliły się powoli.
Nic nie zauważyli… usłyszał głosy…
– Dawaj, ile kurwa mam czekać… – usłyszał głos.
– Zamknij się, przecież myślę kurwa, nie dam Ci tak łatwo wygrać – drugi głos.
– Ja pierdolę z wami to tak zawsze. Podbijasz albo pasujesz? Najlepiej naboje albo batoniki. Co tam masz? – trzeci.
Powoli pchnął drzwi. Niewielki pokój, szybkie spojrzenie, jego zmysły działały na najwyższych obrotach.
Opis: niewielki pokój, okno zamurowane, jedno główne źródło światła, słabe oświetlenie, olejna lampa? Stół, trzy postacie siedzą na krzesłach, ich zaskoczenie… mały regał po prawej.
Teraz…
Skoczył podnosząc oba noże wysoko w górę, ostrza skierowane do dołu. Jedno weszło w głowę, trach łamanych kości czaszki, krew obryzgała mu rękę. Drugie z zamachu wbił mu w klatkę piersiową.
Krzyk… przerażenie?
Odepchnął się od martwego napastnika wyrywając oba ostrza i z zamaszystym ciosem przejechał po twarzy i ręce drugiego… Padł z bólu…
Trzeci zdążył wyciągnąć nóż…
Szybka ocena sytuacji: jeden trup z tyłu, drugi zwija się z bólu po lewej… Pomiędzy trzecim a mną stół. Widzę nóż, obchodzi mnie z lewej strony, będzie atakował… Wysoki, dobrze zbudowany, około 35 lat, gęsty zarost, ma coś w rodzaju napierśnika z wymalowanym znakiem węża, pewnie jakiś gang.
No to teraz dostaniesz, gówniarzu – głos niski, słychać, że mocno przepity. Rzuca się na mnie z wyciągniętym prosto nożem, uchylam się, znowu tnie na odlew, poprawia niechlujnie celując mi w twarz, znowu unik, wpadam na ścianę. Przekręca nóż szybko w dłoni i atakuje od dołu, to będzie silny cios… Robię błyskawiczny krok do przodu i wbijam mu oba noże w brzuch, jego krew zalewa mi ręce… czuję ciepło jego wnętrzności. Słyszę tylko ciche – Kurwa… umiera mi na rękach. Bydlak bez uczuć… – szybka myśl po zabójstwie.
Zabieram ich fanty i przeszukuję dokładnie ciała – znalazłem… Mój pierścionek, ostatnia pamiątka po…
Nie zastanawiam się długo. Jestem cały poplamiony krwią, niedobrze. Drapieżniki szybko mnie znajdą. Znajduję jakieś czyste szmaty. Drugi zaczyna jęczeć, dobijam go nożem i wybiegam z budynku w ruiny miasta. Szukam kryjówki…
Stara opuszczona apteka, barykaduję drzwi, okna i tak zabite. Chowam się na zapleczu przykrywając się starym, wytartym kocem z IKEI. Zabijanie zabija we mnie człowieka – ta myśl przychodzi gdy chcę zasnąć, jakże banalna i prawdziwa, zimna jak lody. Czym się stałem? Jestem jeszcze człowiekiem czy już zwierzęciem jak inne drapieżniki. I tak mija mi kolejna noc, pierwsza od wielu, gdy jestem wolny.
Rano
Wymiotowałem, zawsze tak mam gdy… kogoś zabiję. Jest już dzień więc mogę wyjść z ukrycia. Jestem strasznie głodny, od kilku dni nie jadłem nic, tylko woda. Nie mam się nawet czym… ehhh…
Boli mnie głowa i czuję się o wiele gorzej niż wyglądam. A wyglądam jak trup, jak ktoś co już nie ma nic do stracenia a jedyne co mu pozostało to pierścionek i dwa wojskowe noże.
Opis: ulica wygląda fatalnie, w nocy była ładniejsza. Uśmiecham się do siebie to był żart. W końcu jak ma wyglądać, gdy całe miasto jest opustoszałe, wraki aut, połamane latarnie a z asfaltu gdzie nie gdzie wyrasta już trawa. Oprócz degeneratów, bandytów i dzikich zwierząt nikt tu nie zagląda.
Słyszę szczekanie psów gdzieś w oddali, schylam się i nasłuchuję. Powoli wyciągam nóż, drugą ręką dotykam ziemi. Drżenie asfaltu narasta. Widzę jak kilka wraków zaczyna się delikatnie trząść.
Kurwa… – klnę i szybko wskakuję przez witrynę do opuszczonego sklepu odzieżowego, kładę się na ziemi za rozwaloną ladą sklepową. Powoli wychylam głowę, trzeba zobaczyć co znowu za cholerstwo niesie… Ulicą biegną zwierzęta sarny, jelenie, widzę kilka dzików, dzikie psy i koty, słychać niski ryk jak by ktoś odpalił trzydzieści kosiarek do trawy…
Mutozwierzę… może to coś kiedyś było słoniem a może nie, ale teraz…
Wysokość około 3,5 metra, cztery ogromne nogi zakończone zniekształconymi pazurami. Trąba krótka jak by ucięta w połowie a na jej końcu trzy rogowe zęby i dużo cieknącej śliny, dwie pary czarnych jak noc oczu. Czaszka mocno wydłużona, z długich uszu zostały tylko strzępy. Skóra koloru wyblakłej szarości, a gdzie nie gdzie wystające skostniałe wyrostki. Odrzuca samochody jakby były pudełkami zapałek, dobrze że goni tę zwierzynę, bo inaczej byłoby ciężko. Takie mutanty często okazują się być bardzo inteligentne i cierpliwe w swoich dążeniach do zdobycia posiłku.
Jednak we wszystkim trzeba dostrzegać korzyści. Przez następny dzień tropię mutanta, co nie jest trudne gdyż na swojej drodze zostawia martwe zwierzęta, które nie zdążyły… Jedzenie.
Znalazłem dwa psy i jednego kota a raczej to co po nich zostało dla mnie. Schronienie znalazłem w opustoszałej stacji autogazu. Skryta za gęstymi krzakami dobrze zakamuflowana, pewnie kiedyś był to pięknie przystrzyżony żywopłot i tuje ale teraz… Wieczorem mam ucztę… małe ognisko, prowizoryczny rożen, delektuje się odrywając zębami mięso od kości, troszkę nie dopieczone i łykowate, krew cieknie mi w kącikach ust… Delicje.
Sprawdzam co mam w plecaku, w końcu ostatnio troszkę się nachapałem… nie?!
Fanty: 4 naboje, chyba 9 mm, latarka turystyczna ze słabą baterią, mp3 z małymi słuchawkami, muzykalny bandyta ciekawe?! Trochę starych pieniędzy. Czemu nie wziąłem jedzenia albo czegoś innego? Zawsze gdy zabijam działam jak… zwierzę.
Gaszę ognisko, zabarykadowuję drzwi kawałkami desek i blachą, zasypiam jak dziecko, najedzony…
Poranek pochmurny i deszczowy. Udaję się w bliżej nie określonym kierunku. I tak przez kilka dni, znajduję schronienie, pożywiam się resztkami psiego mięsa i roślinami. Nikogo nie spotykam nikogo nie widziałem. Zresztą kto by chciał mnie oglądać. Jestem duchem, degeneratem, takich jak ja zabija się z daleka żeby nie robić problemów. Pieprzony świat i pierzone zasady… Teraz nie ma świata i nie ma zasad… A człowiek spadł z piedestału z pierdolonego początku łańcucha pokarmowego.
Tułam się już tak od kilku lat a może kilkunastu, nie mam zegarka, ani kalendarza więc dawno temu straciłem rachubę. Czasem rozmawiam ze swoim nożami to jedyni przyjaciele jakich posiadam wiele razy ocaliły mi życie… Kocham je.
Pierścionek to wspomnienie, tego co było przed. Tego co mi pozostało.
Kilka dni, miesięcy albo lat… później
Jestem szczęśliwy, znalazłem dobrą kryjówkę. Kolejne opustoszałe miasteczko. W jednej ze starych kamienic znalazłem piwnicę. Była zamknięta, zapomnieli o niej. W środku dużo przetworów, część jeszcze nawet zdatna do zjedzenia. Po niektórych dostałem sraczki, ale jest ok. Przez cały dzień zabezpieczałem dom. Mocowałem deski w oknach. Znalazłem nawet kilkanaście gwoździ i młotek.
Zabarykadowałem cały parter, a drzwi do piwnicy wzmocniłem blacho dachówką.
To dobre miejsce na przeczekanie zimy… wczoraj upolowałem kilka szczurów i dwa koty.
Mijają dni, mam zapas jedzenia na 2 tygodnie, potem cos upoluję. Z kawałków drewna, pewnie do kominka wystrugałem dziewczynkę, pierścionek włożyłem jej na główkę. Wygląda teraz jak królowa.
Płaczę…. Skuliłem się w rogu nakryłem tym wytartym żółtym kocem z IKEI, płaczę jak dziecko.
Dlaczego… dlaczego mi się to wszystko przytrafiło… to jakieś pierdolone piekło a ja jestem potępioną duszą? Wspomnienia z czasów przed zatarły się w mojej pamięci. Tata, mama, rodzina a co to kurwa jest? Płaczę a łzy ciekną mi na kocyk. Zawodzę jak stara baba na pogrzebie… Żal, złość, brak zrozumienia, przemoc…. Wszystkie uczucia myśli wybuchają w moim ciele jak bomba. Nienawidzę tego stanu, gdyż z tego wszystkiego aż pali mnie w klatce piersiowej…
Samotny i opuszczony Władysław skulony w rogu piwnicy w jakimiś rozwalającym się domu jednorodzinnym… Zasypia wtulony w kocyk.
Wilson
Myśl w głowie: Dzień, śnieg, mroźny wiatr, ukryty w zaspie jak kret. Sarenka, nie widzi mnie… piękna sarenka, a ja ją tak…
Podnoszę dmuchawkę, strzałka już załadowana. Dmuchnąłem…
Na jej szyi pojawił się delikatny ślad… czmychnęła. Wstaję powoli, mój zimowy kamuflaż wygląda jak biała skorupa, to dobry kamuflaż. Idę po jej śladach…
Jest, znalazłem ją kilka chwil później pod drzewem. Jeszcze oddycha… bardzo płytko.
Wyjmuję nóż i uśmiercam ją pchnięciem w szyję. Staram się być humanitarny, czasami…
Coś jest nie tak…?
Ból w prawej ręce… aż mnie odrzuciło… leżę w śniegu.
Szybka ocena sytuacji: To wilk, podszedł mnie skubany, nawet nie wiem kiedy, może się zaczaił za drzewem albo czymś. Jestem ranny w lewą rękę, mogę nią ruszać choć boli, mój gruby strój zamortyzował ugryzienie.
Rzuca się na mnie… wiedziałem…
Wyrzucam obie nogi w przód i odrzucam go na kilka metrów, uderza o ziemię, aż zapiszczał.
Teraz… wstaję szybko jednocześnie wyciągam oba noże… – no to się zabawimy.
Wilk szybko podrywa się i wyskakuje z otwartą paszczą, robię szybki obrót i wymijam go, tnąc po boku….
Pada na ziemię… jeszcze skomle i wyje… od przednich łap aż do tylniej ma rozorany bok.
Zwierzęca krew spływająca z noża miesza się z moim potem na rękach… Ten charakterystyczny zapach..
W oddali słyszę kolejne wycie… Wilcza wataha…
Zrzucam z siebie kamuflaż, długą szmatą obwijam szyję sarny. Przerzucam ja przez ramię i biegnę do kryjówki… mam mało czasu znajdą mnie po śladach… muszę się zabarykadować… a oni nie dostaną mojej zdobyczy.
Dobiegam w ostatniej chwili i zamykam drzwi. Wilki uderzają o wejście, piszczą wyją i szczękają…
Trwa to aż do zmroku… potem ataki się kończą. Wiem jednak że one tam są i czekają na mnie. W końcu zabiłem jednego z nich. Oprawiam sarnę… krojenie mięsa sprawia mi dużo przyjemności… Starą lodówkę wypełniłem lodem, układam kilka płatów mięsa, resztę suszę. Mogę tu zostać prawie miesiąc, mam jedzenie i wodę, wilki zrezygnują…
Po wszystkim zostają mi kości i czaszka sarny, skóra nie przetrwała, a wnętrzności zakopałem.
Czaszka zostaje moim przyjacielem, wypycham ją starymi szmatami i robię jej oczy. Nazwałem ją Wilson, nie wiem skąd ale wydaje mi się że tak będzie najlepiej.
– Cześć Wilson… jak się masz?
– Nie musisz dziękować, wiem że chciałeś się uwolnić od tej sarny… ona nie była dla Ciebie….
– Wilson znasz jakąś historię? Nie? Szkoda… Ja znam opowiedzieć Ci…
– Wreszcie mam nowego przyjaciela…
Kroniki Władysława
Przykro mi, ale nie potrafię zdobyć się na wysiłek przeczytania całości. "Poskakałem" po tekście, nic mnie nie zaintrygowało, a błędy nawet mnie zniechęciły.
Może kto inny doceni?