- Opowiadanie: andyk77 - Przestępstwo doskonałe

Przestępstwo doskonałe

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przestępstwo doskonałe

Siedzieli we trzech u Maćka w pokoju. Byli w ponurych nastrojach. Każdy miał jakiś egzamin w plecy, Rafał nawet dwa. Maćkowi groziło wyrzucenie z akademika – zalegał z opłatami. Zresztą wszyscy mieli kłopoty z pieniędzmi. W ich przypadku sprawdzało się powiedzenie: „biedny jak student".

– Znowu kończy się forsa. Dlaczego nigdy nie może starczyć?

– Niedobrze – mruknął Maciek zgniatając w ręku pustą puszkę po piwie. Nie oglądając się rzucił ją za siebie. Ta odbiła się od dwóch ścian i wpadła do kosza na śmieci. – Muszę zmienić robotę, nie chcą mnie dalej trzymać na czarno.

– Ciężkie jest życie studenta – zgodził się Rafał. – Cholera. Gdyby tak się jeszcze nie uczyć, to byłoby więcej czasu na pracę. Ale wtedy oblewasz egzaminy i nie jesteś studentem. Tak źle i tak niedobrze. Kółko się zamyka.

Leszek siedział w milczeniu patrząc w skupieniu na pająka wspinającego się mozolnie po ścianie. Obserwacja zdawała się mocno go absorbować. Od czasu do czasu popijał piwko. Maciek strącił pająka rzuconym zeszytem wyrywając tym kolegę z transu, w jakim był pogrążony.

– Co wymyśliłeś geniuszu? – spytał sarkastycznie.

– Przydałaby się grubsza forsa, no nie?

– Cóż za wspaniałe odkrycie.

– Trzeba znaleźć sposób, żeby ją zdobyć.

– No to go znajduj.

– Spoko. Coś mi świta w głowie.

– Słuchamy – Rafał usiadł obok kolegi i wsunął mu do ręki nową puszkę. – To już ostatnia. Chyba trzeba będzie przejść na abstynencję.

Leszek oderwał zawleczkę i wlał do gardła część zawartości pojemnika. Piana pociekła mu po brodzie, ale wytarł ją rękawem. Czknął głośno bez żadnych zahamowań.

– Co byście powiedzieli na drobne wyłudzenie?

– Wyłudzenie? – Maciek zdawał się być zawiedziony. – Myślałem, że zaproponujesz co najmniej jakiś skok.

– Ja mówię poważnie. Chcę naciągnąć kasę uczelni na dofinansowanie trzech studentów. Zrobimy to tak, że przyniosą nam szmal do ręki.

– I przy okazji nas zapuszkują – Rafał popukał się palcem w czoło.

– No to trzeba opracować plan. W końcu od czego jesteśmy umysły ścisłe?

Maciek wzruszył ramionami. Dwa lata studiów nauczyły go tylko tyle, że nic nie jest takie, na jakie wygląda. A na pewno nic nie jest proste. Siedział tu z dwóch powodów: wojsko i konieczność zdobycia papierka, bez którego nieważne jak wielka wiedza i umiejętności są gówno warte. Gdyby nie to, już dawno rzuciłby te studia w diabły. Wiedział, że i tak nie będzie pracował w swoim zawodzie. Na razie jednak umysłu nie używał zbyt często, żeby go nie zużyć. Ostatni raz chyba na maturze…

– No to myśl. Od tego ty tu jesteś.

– Co proponujesz? – zapytał Rafał.

– Pamiętacie „Gumisia"?

– Tego od bomb?

– Nie. Tego z bajki – powiedział Leszek sarkastycznie. – Jasne, że tego od bomb.

– I co? Chcesz podłożyć bombę na uczelni? Chyba zwariowałeś.

– A co będę daleko łaził, kiedy mogę zrobić wszystko na miejscu.

Rafał z litością poklepał kolegę po ramieniu.

– Muszę cię stary rozczarować. Tutaj forsy nie znajdziesz.

– Nie znajdę jej dużo, ale dla nas wystarczy. Poza tym co nam będzie po forsie, kiedy nas złapią? Najważniejsze jest bezpieczeństwo, a tak się składa, że tutaj czuję się najbezpieczniej.

Leszek dopił piwo i oddał Rafałowi puszkę. Ten wrzucił ją prosto do kosza.

– Za trzy – skomentował to Maciek. – A jak zrobisz bombę?

– Nie potrzebuję bomby. Nikt nie musi wiedzieć, że ona nie istnieje. To trzeba rozegrać psychologicznie.

– Przecież nie studiujemy psychologii, tylko elektronikę.

– Jezu – jęknął Leszek – no i co z tego? Czy to znaczy, że jesteśmy gorsi?

Maciek udał, że się zawstydza. Spuścił głowę i usiadł na łóżku.

– Musimy napisać list z żądaniem. Włączcie komputer.

Rafał odpalił peceta, po czym uruchomił edytor tekstów. Położył ręce na klawiaturze i czekał, aż Leszek zacznie dyktować. Nie fatygował się, żeby samemu coś wymyślać. Leszek zawsze musiał wszystko opracowywać sam i nie lubił słuchać innych. Poza tym miał zawsze świetne pomysły.

– Pisz: „Do dziekanatu Politechniki Lubelskiej". Co dalej – zastanowił się.

– Może: „Żądam pięciu tysięcy złotych, bo…" – zaproponował Maciek.

– Dlaczego nie od razu dziesięciu, albo piętnastu? – zdziwił się Rafał.

– Bo tyle nie mają – odparł Leszek. – Pisz: „bo gmach jednego z wydziałów uczelni wyleci w powietrze".

– Ale jesteś subtelny – zaśmiał się Rafał przerywając pisanie.

– Nie musi być pięknie. Nie piszę książki. A poza tym mogliby nie zrozumieć.

– Nisko oceniasz naszą uczelnię.

Leszek nie odpowiedział. Wypił Rafałowi resztę piwa i chcąc zaimponować kolegom rzucił puszkę za siebie. Jednak nie trafił. Pojemnik z głośnym brzękiem upadł na podłogę.

– Cieniutko – podsumował Maciek. – A teraz podnieś ją i wyrzuć.

Leszek wzruszył ramionami, ale wrzucił puszkę do kosza.

– Ale się narobi – mruknął Rafał patrzą w ekran. – Pewnie będą wszystkich ewakuować. Myślisz, że będą?

– Zobaczymy. Mam nadzieję, że tak. Potrzebuję tłoku.

– Po co?

– Ale z ciebie matołek. Musimy jakoś przejąć forsę. Chyba nie myślisz, że tak po prostu nam ją dadzą. Na pewno będą jej dobrze pilnować. Jeśli zostawią ją w miejscu publicznym, to podczas zamieszania będzie ją łatwo zgarnąć.

– Więc chyba najlepiej, żeby ją zostawili pod ławką przy wyjściu z naszego wydziału. Podczas ewakuacji będzie tam cholerny tłok.

Leszek pokiwał z uznaniem głową. Jeszcze coś z tego Rafała miało szansę wyrosnąć.

Zastanawiał się, czy w ogóle to wszystko wyjdzie. Istniała duża szansa, że wszystko diabli wezmą. Nie chciał jednak dopuszczać do siebie tej myśli. Gdyby coś poszło nie tak, to…

Rafał miał podobny problem. Jednak on postanowił w pełni zaufać Leszkowi. Wierzył w jego zdolności organizacyjne. Maciek natomiast myślał o panience, którą widział dzisiaj na mieście.

Zaczął się nowy semestr, więc wykłady były jeszcze dosyć luźne. Mało kto słuchał wykładowcy, jednak ten wydawał się tym nie przejmować. Gdyby wyszedł z sali, prawdopodobnie i tak nikt by tego nie zauważył. A na pewno już nie Maciek z Rafałem. Ich umysły (jeśli tak to można określić) były zajęte czymś innym. Czekali na sygnał od Leszka, który był na zewnątrz i kontrolował sytuację. Taką w każdym razie mieli nadzieję.

Nie byli pewni, czy w dziekanacie potraktują poważnie list, więc zrobili atrapę bomby, całkiem realistyczną, jak na środki i skromne możliwości materialne. Maciek podłożył ją w miejscu łatwo dostępnym, jednak na tyle ukrytym, żeby nie znalazł jej pierwszy lepszy student.

– Myślisz, że już zadzwonił? – spytał Rafał. Leszek miał telefonicznie skontaktować się z dziekanatem z ponownym żądaniem, w razie, gdyby zignorowano ich list. Zostało im jeszcze kilkanaście minut. „Wybuch" miał nastąpić dokładnie w południe.

Właśnie zaczęli zastanawiać się, czy to przedsięwzięcie miało w ogóle jakikolwiek sens, kiedy do sali wpadło dwóch policjantów.

Chłopcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Zaczęło się.

Leszek siedział spokojnie na przystanku po drugiej stronie ulicy i z udawanym znudzeniem spoglądał na uczelnię. W dziesięć minut po jego telefonie przyjechała policja: dwa polonezy i jeden opancerzony furgon.

„Widocznie saperzy" – pomyślał śmiejąc się w duchu, że do takiej jednej „bombki" przysłano całą ekipę.

Atrapę umieścił na pierwszym piętrze za dystrybutorem kawy tak, żeby nie można jej było zabrać bez przecinania kabli. Przecież nie mogli wiedzieć, że można je przeciąć bez obawy, a jemu bardzo zależało na ewakuacji całego wydziału. Potrzebował tłumu, w którym Maciek mógł podmienić teczki.

Zdecydowali, że pieniądze maja znajdować się w wiązanej teczce tekturowej, w jakiej znajdują się różne dokumenty. Takie rozwiązanie posiadało dwie bardzo ważne zalety: łatwo i tanio można było taka teczkę kupić i jeszcze łatwiej, bez zwracania uwagi podmienić.

Leszek podszedł do budki telefonicznej i ponownie wykręcił numer do dziekanatu.

– Ja wciąż nie widzę pieniędzy – powiedział i odłożył słuchawkę.

Następnie powrócił na przystanek. Nie posądzał gliniarzy o zbytnią inteligencję, ale tak prostej rzeczy jak to, że dzwoni z pobliskiego telefonu, musieli się chyba domyślić. Dlatego wolał jak najszybciej oddalić się z niezbyt bezpiecznego miejsca.

Po chwili przed uczelnia pojawiło się dwóch policjantów z białą, tekturową teczką. Położyli ją pod ławką i stanęli po obu jej stronach rozglądając się dyskretnie na boki.

Leszek uśmiechnął się do siebie.

– Mogłem się tego po nich spodziewać – mruknął pod nosem. Domyślił się, że otrzymali rozkaz pilnowania teczki, ale wzięli go zbyt dosłownie. Chyba tylko totalny kretyn zdecydowałby się przejąć okup pod samym nosem gliniarzy.

W tej chwili drzwi otworzyły się i z budynku wybiegł tłum przestraszonych studentów i wykładowców.

„Panikują. To bardzo dobrze".

Leszek odczekał chwilę i udał się do oddalonej nieco i niewidocznej z uczelni budki telefonicznej. Nie miał zamiaru wpaść, a nie sądził, żeby mogli obserwować wszystkie telefony, a już na pewno nie ten.

Rafał i Maciek byli już gotowi. Wyszli, a właściwie zostali wypchnięci za wszystkimi i z wielkim trudem udało im się trzymać w pobliżu ławki. Ciągle ktoś ich przepychał i przeganiał, ale nie dawali się. Czekali na sygnał. Maciek trzymał w ręku otwarty plecak, w którym znajdowała się biała, tekturowa teczka wypełniona gazetami.

Nagle zadzwonił wiszący na ścianie budynku telefon. Raz, drugi, trzeci… Jednak żaden z policjantów się nie ruszył, żeby odebrać. Zdawali się nie słyszeć jego uciążliwego dźwięku.

– Cholera – jęknął Rafał. – Czy te zakute pały nie ruszą dupy?

Sytuacja nie wyglądała ciekawie. I nic dziwnego, telefon do gliniarzy był częścią planu. Leszek przewidział sytuację i to był sposób na odciągnięcie ich od forsy.

Na szczęście słuchawkę podniósł jakiś student. Po chwili rozmowy podszedł do jednego z policjantów.

– To do pana – powiedział.

Ten popatrzył przez chwilę na niego wzrokiem typu „spadaj synku, daj mi spać", po czym podszedł do telefonu.

– Niedobrze, bardzo niedobrze, że pilnujecie forsy – powiedział Leszek – ale przewidziałem to. Bomba, którą znaleźliście, jest atrapą. Prawdziwa znajduje się w innym miejscu.

W tym czasie Rafał podszedł do drugiego policjanta.

– Przepraszam – powiedział siląc się na nieśmiałość – ale wydaje mi się, że znalazłem drugą bombę.

– Spadaj – warknął tamten – mam co innego do roboty. To nie moja działka. Zamelduj to kapitanowi.

– Myślałem, że waszym obowiązkiem jest ochrona ludzi, a nie przeganianie ich.

– No dobra. Gdzie ona jest? – gliniarz nie był zachwycony.

– Tam, za budynkiem.

Policjant popatrzył najpierw na Rafała, potem na kolegę, w końcu na teczkę. A potem znowu na kolegę. Tamten właśnie odłożył słuchawkę.

– Jest druga bomba – powiedzieli niemal równocześnie.

– Ja pójdę zameldować, ty pilnuj – powiedział ten, który rozmawiał przez telefon, po czym przecisnął się między wciąż wychodzącymi studentami. Drugi został sam.

– No to idzie pan, czy nie? – zniecierpliwił się Rafał.

– Nie mogę, musze poczekać na kolegę.

– Jasne, pan musi czekać. A Polibuda w tym czasie wyleci w powietrze. Te wasze kretyńskie regulaminy. Jeśli pan nie chce, to ja idę.

– Poczekaj – zawahał się policjant. Spojrzał tęsknie w stronę drzwi, ale partner nie wracał. Westchnął i odwrócił się do Rafała. – Gdzie to jest?

– Tu, niedaleko.

Rafał zaprowadził go na tyły budynku, gdzie w szczelinie pod metalowym dachem komórki tkwiła kolejna atrapa bomby. Pokazał gliniarzowi urządzenie, po czym odszedł w pośpiechu udając panikę. Zniknął, zanim tamten zdążył go jeszcze o cokolwiek zapytać.

Maciek w tym czasie szybko podmienił teczki i wmieszał się w tłum. Właściwie nie musiał się spieszyć. Plan Leszka był o wiele bardziej skuteczny, niż sądzili. Wszystko udało się znakomicie.

Schowawszy teczkę do plecaka pobiegł do miejsca, gdzie umówili się z Leszkiem. Kilka chwil potem dołączył do nich Rafał.

– Ale to są kretyni – skomentował zachowanie gliniarzy. – Żeby tak ładnie zostawić forsę bez opieki.

– Rozpakuj szybko teczkę – zakomenderował Leszek – mogli ukryć w niej nadajnik. Bierzemy forsę i znikamy.

Maciek otworzył teczkę. W środku jednak znajdowały się… gazety.

Chłopcy oniemieli.

Jak… jak to? – pierwszy odzyskał głos Rafał. – Nie podmieniłeś?

– Podmieniłem. Patrzcie, tutaj jest nawet pieczątka Politechniki.

– Cholera. Oszukali nas, świnie. Jak mogli? – Rafał był bliski rozpaczy.

– A więc remis. My ich, oni nas.

– Powinienem był zrobić prawdziwą bombę i rozwalić tą budę na kawałki – Leszek miał ochotę kogoś zabić. Wziął teczkę od Maćka i ze złością wysypał jej zawartość. Jego uwagę przykuł napis znajdujący się na wewnętrznej stronie teczki:

„Chłopcy. Jak chcecie się zabawić, to zajmijcie się czymś innym, a uczelnię zostawcie w spokoju. A jeżeli potrzebujecie forsy, to zapracujcie na stypendium. Dzisiaj na zajęcia możecie nie wracać. Ogłaszam dzień rektorski.

Dziekan"

Skąd on wiedział? Skąd on do diabła wiedział?

Koniec

Komentarze

Jedynym elementem fantastycznym tego tekstu jest chyba wyobrażenie o procedurach działania policji i ewentualnie jasnowidztwo dziekana (będące jedyną odpowiedzią na końcowe pytanie). Fabuła mocno naciągana i naiwna. Opowiadanie sprawia wrażenia zupełnie nieprzemyślanego i jako takie wypada raczej słabo.

Pozdrawiam.

Bardzo przecietne i, jak zauwazył Eferelin Rand, zupełnie niefantastyczne opowidanie.

Nowa Fantastyka