
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mężczyzna w podkoszulku wolnym ruchem zgasił papierosa wciskając niedopałek w wygryzioną ranę jabłka.
– Dobrze ci ? – wymamrotał, kiedy żar zasyczał w zetknięciu z kwaśnym sokiem.
– Ale nie tak dobrze jak tobie – odpowiedział chrapliwy głos za jego plecami.
Zaskoczony poderwał się z miejsca. Krzesło, na którym siedział zachwiało się po czym upadło z tępym hukiem.
Mężczyzna wbił wściekły wzrok w twarz stojącej w drzwiach zjawy.
– Misiaczek nie idzie spać? – rzuciła przesuwając się w stronę kranu, z którego miarowo kapały ciężkie krople wody. Była okutana w wyblakły żółty szlafrok, przesiąknięty wonią nikotyny i alkoholu. Jej wiotkie włosy opadały na ramiona i kleiły się do spoconego czoła. Z cieniami wokół oczu przypominała bardziej upiora niż człowieka, a co gorsze była jego żoną.
– A co to ciebie obchodzi. Pójdę jak mi się zechce! – warknął w jej stronę.
– Byle nie ze mną – syknęła otwierając szafkę nad kranem.
Z górnej półki wyciągnęła butelkę do połowy wypełnioną brunatną cieczą, przystawiła ją sobie do ust i pociągając kilka solidnych łyków uniosła głowę.
Mężczyzna patrzył jak miarowo przełyka alkohol. Wydawało się, że pije zwykłą wodę, nawet nie zamknęła oczu, a on miał diabelną ochotę poderżnąć jej to wstrętne, blade, wypełnione gorzałą gardło. Ale tylko zacisnął pięści.
– I nie próbuj się znów dobijać do drzwi – wysyczała , kiedy przestała już pić i wytarła usta rękawem szlafroka – obudzisz Justysię.
Mężczyzna stał nieruchomo zaciskając pięści. Zbyt długie paznokcie wykrawały we wnętrzach dłoni krwawe półksiężyce. Czuł jak wzbiera w nim złość. Jej gorące źródło umiejscowione poniżej mostka uwolniło niekontrolowany strumień energii.
– Tego twojego bękarta! – wrzasnął.
– Ciiiii – położyła palec na ustach.
Nie mógł dłużej wytrzymać.
– Jesteś zwykłą dziwką, zwykłą pijaną dziwką! – Złapał ją za ramiona i potrząsnął tak, że omal nie upuściła butelki.
– Uważaj sobie ! – tym razem ona wrzasnęła próbując się wyrwać – puszczaj, albo sprowadzę tu całą pieprzoną wieś!
– No to spróbuj, każdy wie kim jesteś!
Czuł jak jej zwiotczałe ciało wije się w jego dłoniach. Szybkim ruchem chwycił ją oburącz za gardło, ścisną z całych sił i w tej samej chwili poczuł silny, promieniujący ból głowy.
W jednej sekundzie pociemniało mu przed oczami. Kiedy rozluźnił uścisk kobieta wprawnym ruchem wymierzyła kolejny cios. Butelka trafiła go w skroń. Na pół przytomny osunął się na podłogę.
– A teraz kochanie czy jest ci tak samo dobrze jak mi ? – zachichotała na odchodne znikając w korytarzu. Po chwili z głębi domu dobiegł szczęk klucza przekręcanego w zamku.
Leżał na chłodnej posadzce kuchni z rozrzuconymi szeroko nogami. Głowa mu pękała. Ból wypełnił dokładnie całą czaszkę próbując ją rozsadzić. Czuł jak skronie pulsują mu żywym ogniem. Był wściekły na swoją bezsilność ale wiedział, że musi chwilę odpocząć, teraz i tak nie będzie z niego pożytku. Przycisnął chłodne dłonie do czoła i usnął.
Obudził się po godzinie. Ból trochę przytępiał. Nie czuł się najlepiej ale postanowił nie marnować więcej czasu. Teraz jego ruch. Nie pozwoli żeby go tak traktowała, już nigdy. Chwycił za blat stołu i ostrożnie stanął na nogach. Z zadowoleniem stwierdził, że nie ma zawrotów głowy. Powoli podszedł do mebli, otworzył kilka szafek jednak ich zawartość go nie zadowalała. Musiał poszukać gdzie indziej.
– Mam nadzieję, że na mnie zaczekasz kochanie – wyszeptał do siebie.
Wyszedł przez skrzypiące kuchenne drzwi na taras z tyłu domu. Stał tu pomalowany na biało stół i dwie pary starych krzeseł zrobionych dawno temu przez jego dziadka. Zeszłego lata jedli tu we troje wszystkie posiłki. A dzisiaj… Oczy mężczyzny zaszły mgłą. Dzisiaj skończy z tym wszystkim.
Z tylnej kieszeni spodni wyjął wymiętą paczkę papierosów. Wyciągnął jednego zębami. Po chwili koniuszek papierosa ogarnął pomarańczowy żar. Grafitowa smużka gorzkiego dymu uniosła się w niebo. Powiódł za nią wzrokiem. Ciemnogranatowa przestrzeń była czysta i rozgwieżdżona. Wysoko nad jego głową przelatywał samolot. Umieszczone pod skrzydłami czerwone i białe światła zapalały się i gasły na przemian. Tak bardzo chciał być teraz w tym samolocie, daleko od tego całego bagna. Jak bardzo ci ludzie muszą być szczęśliwi patrząc z góry na wszystkie kłopoty tego przegranego świata – pomyślał.
Przez moment w jego głowie zakołatała myśl ,żeby stąd po prostu uciec, szybko ją jednak przegonił. Nie jest przecież tchórzem. Miał tu pracę do wykonania. Coś sobie postanowił. Dziadek ciągle powtarzał mu, że mężczyzna powinien trzymać się swoich postanowień. Uśmiechnął się na to wspomnienie, wypluł niedopałek daleko przed siebie i ruszył w stronę ogrodu.
Warzywa mieli zawsze swoje, chociaż ona nie lubiła zajmować się roślinami. Zawsze twierdziła, że nie ma czasu na zabawy w błocie. Teraz wiedział, co tak bardzo ją absorbowało.Minął grządki z marchewką i równe rzędy uwiązanych do tyczek krzaczków pomidora nakrytych folią.W drewnianej szopie za ogrodem trzymali narzędzia. Osunął nogą podpierającą drzwi cegłę i wszedł do środka.
Wnętrze wypełniał zapach suchego drewna. Wpadający do środka blask gwieździstego nieba pozwalał na niezłą orientację pośród znajomych przedmiotów. Na żerdzi ustawionej wzdłuż ściany naprzeciwko wejścia opierały się kosy, zrywacz do rosnących zbyt wysoko owoców , drewniane grabie do siana i druciane do liści. Zawieszone na gwoździach zwisały zakrzywione piłki do drzewa, nożyce do przycinania gałązek, sierp i tasak do uboju drobiu. Mężczyzna przyglądał się im w milczeniu. Jego wzrok powędrował w stronę samotnie opartej o ścianę siekiery. Ostatnimi czasy właściwie jej nie używał ale ona wydawała się tym nie przejmować, stała sobie spokojnie czekając na swój dzień. Po plecach mężczyzny przeszedł dreszcz. Złapał za szerokie stylisko zrywając nitki pajęczyny której wielonożni lokatorzy rozbiegli się po glinianym klepisku w najczarniejsze kąty pomieszczenia. Zważył siekierę w dłoni, była ciężka, pamiętał że wiosną porządnie ją naostrzył. Z łatwością mogłaby wejść w pień najtwardszego drzewa. Ale on nie miał zamiaru rąbać drewna. O nie!
– Tak , ty będziesz dobra – zamruczał z zadowoleniem przytulając do policzka chłodne ostrze z czarnego żelaza i szybko dodał – Nie zawaham się! Był przecież prawdziwym mężczyzną.
Jeszcze raz, jakby na pożegnanie, spojrzał w niebo. Księżyc zbliżał się do pierwszej kwadry. Odetchnął głęboko słodkim powietrzem lata i ruszył w stronę domu.
Szedł powoli starając się nie myśleć. Nie chciał żeby cokolwiek go odciągnęło i nagle znieruchomiał, a każdy jego mięsień naprężył się jak u przyczajonego dzikiego kota.
Na tarasie siedział jakiś mężczyzna.
– Coś ty za jeden? – rzucił w stronę intruza zaciskając siekierę w obu dłoniach – No już! Gadaj albo oberwiesz.
– Spokojnie, doskonale się znamy.
Intruz wstał od stołu i bezszelestnie ruszył w kierunku mężczyzny
– Zawsze byłeś takim dobrym dzieckiem. Nie zaprzepaść tego Karolu.
– Skąd wiesz jak mam na imię ?!
Był coraz bliżej, wydawało się, że płynie w powietrzu i po chwili mężczyzna ujrzał znajomą twarz .
– Dziadek?! Przecież ty… przecież nie żyjesz! – siekiera upadła na ziemię – ja wariuję, mam omamy od uderzenia.
– Życie nie kończy się tutaj. No nie denerwuj się Karolku. Nie chciałem żeby tak to wyszło ale nie mogę dłużej czekać.
Mężczyzna zamknął oczy i z całej siły wymierzył sobie siarczysty policzek. Kiedy je znów otworzył dziadek stał przed nim uśmiechając się dobrotliwie. Był tak realny jak piekący ból twarzy.
– Może usiądziesz – zaproponował dziadek wskazując zrobione przez siebie krzesła.
– Czy ja umarłem ?
– Co za niedorzeczność, chodź usiądźmy – mówiąc to dziadek położył mu dłoń na ramieniu.
W jednej chwili mężczyzna poczuł dziwny spokój. Mimo, że już dawno przestał wierzyć w takie rzeczy jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu właściwą odpowiedź na każde pojawiające się w głowie pytanie.
Podeszli do stołu i usiedli obok siebie. Siwe włosy dziadka jaśniały delikatnym blaskiem.
– Wiesz czemu tu jestem.
Mężczyzna przytaknął.
– Nie mogłem pozwolić żebyś zabił.
Oddech mężczyzny przyspieszył, czuł jak dziadek czyta w jego myślach.
– A dziecko? Chciałeś zrobić mu to samo?
– To nie moja córka – mężczyzna przypomniał sobie jej uśmiech i pożałował tych słów.
– Była nią przez ostatnie cztery lata – dziadek spojrzał głęboko w oczy mężczyzny – ty nie przestałeś być dla niej ojcem.
– Wiem ale…
– Teraz to już nie ważne, nie ma w niej żadnej winy. Często ze mną rozmawia. Wyrośnie na wspaniałą kobietę – dziadek uśmiechnął się – będziesz z niej dumny.
– Nie tknął bym jej – mężczyzna odpowiedział pośpiesznie próbując rozgonić zalegające najciemniejsze pokłady umysłu myśli.
– Obaj wiemy, że nie kontrolowałeś tego Karolu. Nienawiść to najobrzydliwsze uczucie.
Mężczyzna poczuł złość do samego siebie. Wyrzuty sumienia rzuciły się na niego jak stado szczurów.
– Nie radzę sobie z tym wszystkim, tutaj jest sam ból.
– Ból jest elementem istnienia.
– Chciałbym umrzeć.
– Bzdura, mężczyzna nie może tak się poddawać, nikt nie może ! Szczególnie, że jest ktoś przez kogo jesteś obdarzony bezwarunkową miłością. Czy człowieka może spotkać coś lepszego?
Mężczyzna rozpłakał się.
Dziadek objął go. Jego uścisk emanował niezwykłym ciepłem. Było w nim coś z ostoi matczynego łona. Mężczyzna poczuł się tak dobrze jak w najszczęśliwszym dniu swojego dzieciństwa, pragnął żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
– Zrozumiałeś – wyszeptał dziadek.
Zmartwienia zaczęły znikać.
Kiedy się obudził słońce dochodziło zenitu. Rozejrzał się wokoło, był sam. Na stole przed nim, przyciśnięta szklaną popielniczką, leżała kartka pożółkłego papieru. Od razu rozpoznał jej pismo. Odeszła zostawiając mu dziecko.
Mężczyzna zmiął list i wepchnął go do kieszeń spodni. Wszedł do domu. Przewrócone od wczoraj krzesło nadal bezwładnie leżało na podłodze. Przeszedł przez ocieniony korytarz. Drzwi ich sypialni były otwarte. Zajrzał do środka, szafy opustoszały z jej rzeczy. Zabrała nawet pościel. Ulżyło mu. Wiedział, że znów może być szczęśliwy.
Pokój Justynki był obok. Delikatnie uchylił pomalowane na niebiesko drzwi. Dziewczynka klęczała przy łóżku odmawiając pacierz. Nie usłyszała go. W białej nocnej koszuli wyglądała jak aniołek.
– Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój – wyszeptała.
Tamtego dnia pokochał ją na zawsze.
Twoje drugie opowiadanie jest bardziej kompleksowe niż pierwsze. Jest profesjonalne. To nic,że znowu mamy wizytę kogoś z zaświatów, ma ona uzasadnienie i piękny wydżwięk na końcu. To,szczególne i wieczne życzenie człowieka o wpsarcie i nadzieję nadchodzącą od zewnętrznego Obserwatora,kiedy tkwimy w gównie po uszy. Chyba będę śledził twoje poczynania,bo warto. : )
Podobało mi się choć zamierzałem tylko rzucić okiem na ten tekst:) Na końcu się wzruszyłem, choć to może głupie. Lubię dobrych/złych facetów, którzy mimo wszystko jakoś wszystko ogarniają. Podoba mi się Twój styl pisania i klimat, który tworzysz.
Przyczepię się tylko do jednego błędu. Mianowicie dwa razy napisałeś "CZÓJ":D Aż mnie coś zabolało w środku:)
Pozdrawiam:)
ode mnie 5 z minusikiem
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
czepnę się. Mamy powiedziane, że jest lato, noc. Granatowe, rozgwieżdżone niebo. Po pierwsze to blask gwiazd nie ma najmniejszych szans rozświetlić czegokolwiek a zwłaszcza w szopie. Rozgwieżdżone niebo to może sobie ładnie wyglądać, ale światła nie daje. Po drugie, bohater mówi, że Księżyc dopiero zbliża się do pierwszej kwadry. Z tekstu wynika, że w momencie, gdy wraca z siekierą jest najwcześniej północ (żona wysyłała spać - a później leżał godzinę nieprzytomny, ciemnogranatowe, rozgwieżdżone niebo). Otóż Księżyc przed pierwszą kwadrą zachodzi przed północą i bohater raczej nie miałby szans podziwiać w środku nocy Księżyca przed pierwszą kwadrą.
A - i co to jest siekiera z czarnego żelaza? Kalka angielskiego "black iron" ? ;p Ostrze siekiery się robi ze stali, o zrobionej z żelaza w dodatku czarnego to nie słyszałam. Poproszę linka ze zdjęciem najlepiej ;p
pzdr.,
Bella.
Jakoś mi to czarne żelazo umknęło:) teraz patrzę i to rzeczywiście straszne Bella...
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Przyznam, że przyjemnie się zdziwiłam.
Zaczęło się dość banalnie, ale potem mnie zaskoczyłeś. Plus za pomysł i klimat.
Końcówka trochę zbyt oczywista. Zresztą całość wydaje się zbyt prosta, że tak powiem, "za łatwo poszło".
Aha, i uwaga na niekonswekwencje (wspomniane przez Bellatrix).
Ode mnie 4.