- Opowiadanie: AK... - W cieniu góry - ROZDZIAŁ II: Wezwanie góry, drugi początek.

W cieniu góry - ROZDZIAŁ II: Wezwanie góry, drugi początek.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W cieniu góry - ROZDZIAŁ II: Wezwanie góry, drugi początek.

 

Od przybycia Gandy upłynął przeszło miesiąc. W wiosce przyzwyczajono się już do jego obecności. Sam Ganda wciąż czuł się nieco niepewnie, ale cieszył się towarzystwem nowych przyjaciół. Malec, który urodził się jako nowe dziecię góry, był wciąż wielkości noworodka, ale zaczynał już gaworzyć i składać pierwsze słowa. Na ciele matki zostawiał wiele siniaków z powodu swej nieprzeciętnej siły. Kobieta znosiła to jednak z dumą. Elia odwiedzała ją od czasu do czasu by zając się maluchem, wtedy matka mogła choć trochę wypocząć.

Tego dnia gdy Ganda siedział wraz z Olofatem na tarasie, Elia spędzała czas z najmłodszym dzieckiem góry. Siedzieli obaj oparci plecami o ścianę domu i przyglądali się krzątaninie ludzi. Olo palił tytoń wypuszczając nosem smużki dymu. Ganda śledził sine wstęgi – delikatne wzory rozdmuchiwane przez wiatr. Toczył cichą walkę z własną ciekawością, w końcu uznał się pokonanym i odezwał nieśmiało.

– Pytałeś mnie kiedyś ile mam lat.

Olo spojrzał na niego spokojnie

– Chciałbyś zapytać mnie o to samo?

Ganda zarumienił się lekko, a Olofat zaciągnął głęboko.

– Jestem nieco młodszy niż Elia. Nieznacznie. Nie pamiętam dokładnie swego wieku. Mam zadaje się z piętnaście lat więcej niż ty. Ci podstarzali już dawno ludzie z wioski, niegdyś byli naszymi rówieśnikami.

– Czy to znaczy, że zawsze mieszkaliście tutaj?

– Tak oczywiście. Urodziliśmy się tu i jesteśmy związani z tą ziemią póki nie zostaniemy wezwani. Ale pamiętam, jeszcze nie tak dawno temu Elia uciekała z wioski.

– Ja kto? Dlaczego?

– Myślę, że gdy miała dość ludzi i chciała być sama, po prostu znikała na jakiś czas. Szła zazwyczaj w głąb lasu porastającego górę, nikt nie śmiał jej gonić. Tylko ja za nią chodziłem.

-Naprawdę?

– Tak. Kiedy uciekała, bałem się, że coś jej się stanie, więc szedłem jej tropem. Chyba wiedziała, że to robię, ale nic na to nie mówiła. W ogóle o tym nie rozmawialiśmy. Po prostu po jakimś czasie gdy nudziła jej się samotność wracała i nikt jej o nic nie pytał. Z czasem robiła to coraz rzadziej. W zasadzie lubiłem te wycieczki w las, było to swego rodzaju przygodą w naszym monotonnym życiu.

– Monotonnym? – parsknął Ganda – Nie znasz życia w rybackiej wsi… Nie wydawało ci się nigdy, że nie tak to powinno wyglądać? No wiesz, zwłaszcza ty z taką mocą, a cały czas w jednym miejscu jak uwięziony. Nie pragnąłeś nigdy stąd uciec?

Olo milczał przez dłuższy czas

– Wiesz – szepnął w końcu. – Zawsze wierzyłem w nas obowiązek wobec góry. Ja i Elia często rozmawialiśmy o tym co będzie potem. Czekaliśmy na ten moment jak na drugi początek… Rozumiesz, tak jakby to, że jesteśmy tutaj to tylko oczekiwanie. Elia obawiała by się odchodzić ze względu na swój dar.

– Przecież nie wiesz co tam będzie. Nikt nie dowiedzie, nawet my sami, że TAM w ogóle coś jest. Czy nie lepiej jest żyć już tutaj? Teraz? Gdybym wiedział to co dziś, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

– Tak myślisz? I co byś zrobił? Czy powstrzymał byś starość swoich rodziców? Starzejemy się wolniej, prawie wcale. Odchodzimy w wieku, który zwykli ludzie nazywają młodością. Wszystko tutaj mówi nam, że to nie jest nasz świat. Nie można odmówić ludziom pomocy, ale naszym zadaniem jest…

– Jest co? Czekać? Patrzyć na upływ czasu i nic nie robić?

– Choćby i tak! Czy to źle, że ludzie odchodzą? Że my odchodzimy?

– Ale zasady są inne. Moich rodziców ani mojego rodzeństwa nie będzie w tej twojej szczęśliwej krainie. To niesprawiedliwe. To, że mamy coś więcej, że dostaliśmy dary, to powinno mieć jakieś znaczenie.

– Ależ ma Gando, uspokój się. Nie jesteśmy bierni wobec innych ludzi. Pomagamy im…

– Nieprawda! Czy tak naprawdę zmieniłeś czyjeś życie? Czy Elia naprawiła te, jak powiadasz ciemne plamy czyjejś duszy? No powiedz! Czy użyłeś swego daru inaczej niż można by to uczynić za pomocą własnych rąk?

Ganda poczerwieniał na twarzy. Kilku mężczyzn przechodzących nieopodal zareagowało niepokojem na jego podniesiony głos. Olofat przyglądał się mu uważnie. Zapomniany zwitek tytoniu dymił się w jego dłoni.

Zamilkli obaj odwróciwszy głowy w przeciwnych kierunkach. Ganda zapatrzył się ponad strzechami domów. Dróżką pomiędzy nimi, szła Elia. Zbliżyła się do obu chłopców i z powagą na twarzy rzekła cicho i uroczyście.

– Już czas.

Aż do wieczora nic się takiego nie wydarzyło, choć w rzeczywistości w wiosce wrzało. Żegnali się z mieszkańcami. Olo pracował nad kilkoma ostatnimi przysługami. Elia swoim zwyczajem siedziała wpatrzona w ścianę lasu, nieruchoma, z błąkającym się na ustach uśmiechem. Ganda nie mógł sobie jakoś znaleźć miejsca. Gdy słońce zaczęło znaczyć chmury barwami zachodu, poszedł nad morze. Posłuszny wiatr zahuczał mu w uszach, fale wykonywały pożegnalny taniec. Zabłysły grzbiety ławicy srebrzystych rybek. Zamyślony, dopiero po chwili usłyszał dobiegający z oddali ryk. Gdy uspokoił wiatr odgłos stał się bardziej wyraźny. Dobiegał z las porastającego górę.

Zerwał się przerażony i pobiegł co tchu do wioski. Pomagały mu silne podmuchy wiatru. Łapiąc ciężko oddech, przebiegł przez rozstępujących się wieśniaków i z ulgą dobiegł do Olofata i Elii. Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Góra rozbrzmiewała niskim rykiem, który zdawał się wibrować we wnętrznościach i pozostawał jako lekkie dzwonienie w uszach.

– C-co to takiego? – wydukał Ganda.

– Tygrys. Jest wierzchowcem Sansina.

– Tygrys?

– Tak. Wzywa nas. Chodźmy. – powiedziała to takim tonem, jakby chodziło o spacer na plażę.

Ruszyła pierwsza, Olofat śmiało podążył za nią. Ganda wciąż z trudem oddychając obejrzał się na tłum ludzi z wioski. Wydawało mu się, że patrzą na niego z innego świata. Spędził w wiosce przeszło miesiąc. Dla nich był tylko przypadkowym gościem. „To dziwne" – pomyślał – „Kto tu jest gościem? My? Oni? Może my wszyscy?"

Weszli pomiędzy drzewa i natychmiast zrobiło się ciemniej. Elia prowadziła wąską, wydeptaną ludzkimi stopami ścieżką. Ryk rozbrzmiał raz jeszcze, znacznie bliżej. Poruszali się w milczeniu wspinając po stoku. Nie trwało to długo, aż dostrzegli pomiędzy pniami drzew białą plamę szaty i jaskrawe pasy wielkiego kota.

Na rozwidleniu ścieżki stał starzec z długa białą brodą i w starodawnym urzędniczym stroju. W jego łagodnej twarzy błyszczały małe ciemne oczy. Obok niego na pniu, leżał tygrys. Mimo potężnego cielska wyglądał na poczciwe łagodne zwierzę. Wywalił na wierzch różowy jęzor i spoglądał na przybyłych żółtymi ślepiami.

Olofat i Elia zatrzymali się składając Sansinowi pełen czci ukłon, a Ganda zezując w górę uczynił to samo.

– Bądźcie pozdrowione dzieci góry. Jesteście już ostatni, których dziś prowadzę.

– Bądź pozdrowiony Sansinie – Elia zabrała głos– Ludzie z naszej wioski oddają ci hołd i proszą, byś w ich imieniu ubłagał górę o pomyślność dla ich domów.

Starzec skinął głową i dosiadł tygrysa.

– Ruszaj Seo, nie pozwólmy więcej na siebie czekać.

Wspinaczka była dość uciążliwa, nie tylko dlatego, że wzniesienie stawało się coraz bardziej strome, ale także ponieważ zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Olo na prośbę Elii rozświetlił ścieżkę. Złotawe światło koloru płomienia objęło dłoń Olofata. Sansin obejrzał się na niego i w następnym momencie nad jego głową zawisła świecąca błękitem sfera.

– Piękne – zachwycił się Ganda. – Panie, czy mogę spytać jakim władasz darem? Czy to prawda, że również jesteś potomkiem góry?

– Słyszysz Seo? Zawsze pytają o to samo. Czy nie masz jakichś ciekawszych pytań młody człowieku?

– Mam całe mnóstwo – zapewnił Ganda. – Dlaczego zostałeś panie? Dlaczego nie odszedłeś do krainy szczęśliwości?

– Ktoś musiał – Sasin jechał na samym przedzie, ale było go dobrze słychać w wieczornej ciszy lasu. – Musiałem zostać, by pokazywać wam wybór.

– Jaki wybór? – zdumiał się Olofat.

– Wybór, którego ja dokonuję każdego dnia gdy coraz bardziej zbliżam się do śmierci.

Cała trójka podążająca za Sansinem spojrzała po sobie wielkimi oczyma.

– Czy to znaczy, że umrzesz? Kto wtedy będzie prowadził potomstwo góry?

– Wciąż czekam moi drodzy. Prędzej czy później Znajdzie się następca.

– Panie – podjął Ganda – Powiedz proszę co jest naszym przeznaczeniem? Dlaczego my?

– Nie odpowiem ci na to pytanie i nikt tego nie uczyni. Może nawet spodziewam się dlaczego góra wybrała właśnie was. Może mógłbym przewidzieć co was czeka. Ale wy sami musicie to zrozumieć i podjąć decyzję.

– Jaką?

– Właściwą oczywiście. Gdy dojdziemy na miejsce, będzie jeszcze czas by zadać sobie kilka pytań. Tym razem postawicie je sobie sami. Ja jestem tylko starym sługą. Seo ma już więcej życia w sobie niż ja. Prawda Seo, stary druhu? Moi mili – zwrócił się do nich na koniec – Dobrze jest pytać wciąż „dlaczego?". Wiele pytań pozostanie na zawsze bez odpowiedzi. Jedna odpowiedź to kolejne pytanie. Idąc tą drogą zawsze jest się ciut dalej. Nie pytając o nic: jest się nigdzie.

Rozważali te słowa w milczeniu skupieni na pokonywaniu coraz trudniejszej drogi. Wkrótce zupełnie nieoczekiwanie wyszli na niewielką polanę. W zasadzie nawet nie była to polana, tylko szerszy prześwit między drzewami tworzący okrągły placyk, gdzie wokół ognia zgromadziło się kilkanaście postaci. Noc zapadła już na dobre. Stracili zupełnie poczucie czasu. Płomień ognia, oświetlał twarze zebranych. Wszyscy zdawali się być zbliżeni wiekiem. Dla przybłędy, który oczywiście nie mógłby się znaleźć w tym miejscu w żaden sposób, wyglądaliby jak gromada nastolatków.

Wszyscy zwrócili głowy w ich stronę. Olo zgasił światło na swej dłoni, tylko błękitna kula popłynęła nad głową starca w kierunku pustego miejsca w okręgu. Ganda zauważył, że znajdują się przed wejściem do jaskini. Grono w jakim zasiadły wszystkie dzieci góry, otaczał kamienny pierścień zatkniętych na sztorc głazów, znajdujący się na obrzeżach rzucanego przez ogień światła.

Zajęli miejsca pomiędzy obecnymi i krąg się zamknął. Ganda usiadł naprzeciwko chłopaka, który wydawał się ignorować całą sytuację. Ze skupieniem zbierał wokół siebie patyczki i igliwie na kupkę. Obok niego siedziała drobniutka dziewczyna z chuda trójkątną twarzyczką i niepokojąco wielkimi oczyma. Błyszczały nieco złowieszczo i gdy przypadkiem ich spojrzenia skrzyżowały się, Ganda zadrżał. Nie przyjrzał się jeszcze dobrze wszystkim, a przemówił Sansin.

– Drogie dzieci! Jesteście już wszystkie z tego miotu. Liczny chów onegdaj wydała góra. Zanim jednak przywita was w swym wnętrzu na powrót, zanim wrota krainy się roztworzą, musicie zadecydować. Może być tak, że ktoś nie czuje się gotowy by odejść. Ja nie będę go zmuszał zważywszy na los jaki sam sobie wybrałem. Niech więc pamięta ten, kto chce tu pozostać, tutaj każdy prędzej czy później starzeje się i umiera. Góra nie zamyka łona przed swymi dziećmi, ale nie wróci im utraconej młodości.

W latach zwykłych ludzi, jesteście dojrzali, niektórzy nawet starzy. Dla góry jednak wciąż jesteście dziećmi, które są naiwne, a zatem szczęśliwe. To jest prawdziwy dar góry dla was i dlatego kraina do której zdążacie nazwana została krainą szczęśliwości. Decydujcie zatem. Rozmawiajcie ze sobą. Musicie zdążyć przed świtem, w przeciwnym razie zamkną się dla was wrota. Na idących dalej będę czekał wewnątrz. – Sansin powstał, a owinięty wokół niego tygrys Seo wygiął grzbiet przeciągając się jak domowy kot. Obaj odwrócili się i po chwili pochłonął ich mrok jaskini.

Przy ognisku zapadła cisza. Kilka osób patrzyła z napięciem na wejście, nic jednak się nie wydarzyło. Wtedy jasnowłosy, postawny chłopak powstał otrzepując tunikę z igliwia.

– Cóż. Drodzy bracia i siostry. Chyba czas na nas. Otóż i nadszedł dzień ma który czekaliśmy tyle lat – jasnowłosy uśmiechnął się pięknie i spojrzał na wszystkich z wyżyny swego wzrostu.

„Młody panicz" – pomyślał Ganda – „Taki, który przywykł do rozkazywania i że wszyscy go słuchają. Podróż Tam traktuje z pewnością jak awans". Ganda rozzłościł się zaskakując samego siebie.

Kilkoro dziewcząt i chłopców powstało również.

– Ja nie czekałem – powiedział głośno Ganda. Wyłapał katem oka kilka zdumionych spojrzeń, patrzył jednak wprost na jasnowłosego młodzieńca i kontynuował. – Przez całe życie spędziłem w nieświadomości. Pytacie jak to możliwe? Mój dar jest mały przyznaję. Fakt, że jestem jednym z was zaskoczył mnie późno. To było jak uśmiech Bogów. Teraz jednak wydaje mi się, że nie chcę by tak się to wszystko skończyło.

– Skończyło? – jasnowłosy uniósł brwi z ledwie skrywaną pogardą. – Co masz na myśli? Ten świat to tylko nasz przystanek. Nasza obecność tutaj to przysługa jaką góra wyświadcza zwykłym ludziom.

Ganda upewnił się tylko w odczuciu, że się już nawzajem nie znoszą. Nie omieszkał zauważyć, że słowo „zwykłym" zostało wypowiedziane ze szczególnym akcentem.

– To nie tak przyjacielu – rozbrzmiał łagodny tembr Olofata – Jesteśmy tu by służyć ludziom. Nasze dary nie należą zupełnie do nas, nie zawdzięczamy ich własnej pracy, a jedynie dobrodziejstwu góry. Ona nie miałaby potrzeby uszczęśliwiać garstki wybrańców jeśli nie przydałoby się to innym ludziom.

– Tak jest, wciąż mamy dług wobec ludzi, którzy traktują nas z zupełnie nie należnym nam szacunkiem – poparł go Ganda.

– Posłuchaj sam siebie bracie! – jasnowłosy założył ręce na piersi i zmarszczył przystojną twarz wojowniczo. – Jesteśmy tymi, którzy wyraźnie zasłużyli na dobro, u którego wrót się znajdujemy. Ten świat miał nam tylko pokazać jak żałosne życie wiodą ci, którzy tu umierają.

– Waż słowa! Sansin również żyje tu, związany daną górze obietnicą. – zaoponował ktoś trzeci.

– Sansin jest świętym męczennikiem, mędrcem i nauczycielem. Stanowi przykład dla tych, którzy chcieliby walczyć ze starością – usprawiedliwiał się jasnowłosy. – Starość to ból, samotność, niedołęstwo. Ale my nie musimy jej doświadczać. Dane jest to ludziom, którym została przeznaczona pokuta. Mamy pełne prawo by mówić o sobie: Jesteśmy lepsi!

– Bzdura – Ganda zerwał się ze swojego miejsca. Był dużo niższy niż jasnowłosy paniczyk, sięgał mu głową do piersi. – Żyjemy tutaj kilkadziesiąt lat. Widzimy jak życie przepływa koło nas niezmiennym rytmem. Widzimy bóle i radości ludzi. Potem nadchodzi czas kiedy opuszczamy ich rozpaczliwie walczących o każdą chwilę. To nie jest w porządku! Mamy możliwość zrobić cokolwiek by dać im nadzieję, by im pomagać. Jeżeli będziemy tak egoistyczni, że ten świat przestanie się dla nas liczyć, to tak, jakby dar góry poszedł na marne. I wiesz co? Tak, masz rację: to nie jest koniec. Dopiero tutaj, dziś, dokonujemy wyboru, że zaczynamy nowe życie, albo się z nim żegnamy.

Jasnowłosy zacisnął pięści. Inni zdezorientowani patrzyli to na niego to na Gandę, fala szeptów i protestów przetoczyła się wśród nich jak odgłos gromu.

– Olo powiedz im. Wy z Elią żywiliście szacunek dla ludzi z waszej wioski. W czym ich życie jest gorsze od waszego?Czy gdyby mieli takie umiejętności jak ty, to czy poskąpiliby pomocy bliskim, przyjaciołom? Olofacie, czy tak naprawdę robiliśmy coś nadzwyczajnego? A ty bracie? Skoro uważasz, że jesteś tak wspaniały, czy sądzisz również, że podjąłeś się czynów godnych dziecięcia góry? Czy uczyniłeś coś, czego nikt inny żadną miara nie byłby w stanie dokonać? Dlaczego, skoro jesteśmy tacy niezwykli, żyjemy tak przeciętnie?!

– Chyba omamiły cię nadmierne ambicje – parsknął ktoś kto nie brał uprzednio udziału w dyskusji. Poparło go kilka głosów.

– Obecny świat jest krainą smutku.

– Tu pochowaliśmy wszystko co niegdyś było nam drogie.

– Mimo naszego powołania, pracowaliśmy jak wszyscy, znosząc sprawiedliwie znoje i trudy każdego dnia, ale uważano nas i tak za obcych!

– Nigdy żadne z nas nie należało tak naprawdę do wspólnoty. Ktoś kto się prawie nie starzeje nie znajdzie wśród normalnych ludzi przyjaciół.

– Ten świat pokazał nam wiele nieszczęść i cierpień – dokończył jasnowłosy. – Ludzie wykorzystywali nas. Traktowali z pozoru z szacunkiem, ale byliśmy dla nich tylko narzędziami. Owszem byliśmy zmuszeni pomagać ludziom bez względu na rodzaj talentu. Nie mieliśmy własnego życia. Służyliśmy dobru wspólnoty. Nie możemy zakładać rodzin, ani mieć dzieci. Ludzie mają w życiu swoje cele, nam nawet to zostało odebrane. Jedyne dla czego żyliśmy, to ten dzień, to ta noc, kiedy ruszymy za przewodnictwem Sansina do naszego prawdziwego świata. Chodź z nami bracie – paniczyk przybrał bardziej przyjazny ton głosu – Nie traćmy czasu. To tylko kilka kroków do osiągnięcia szczęścia. Nigdy nic nie będzie takie proste.

– Nic nie jest proste – Ganda cofnął się i popatrzył ze wstrętem na wyciągniętą ku niemu rękę. – Zostaję. Róbcie co chcecie. Ja będę dalej szukał odpowiedzi.

– Znakomicie – jasnowłosy przestał się uśmiechać i odezwał się władczo do tłumu – Ma prawo tak zadecydować. Chodźcie przyjaciele, dzieci góry wracają do swej prawdziwej matki – mówiąc to śmiało wkroczył do jaskini. Powoli jedna osoba za drugą znikały w jej wnętrzu. Ganda zauważył, że siedzący naprzeciw niego chłopak i dziewczyna o strasznych oczach nie ruszyli się z miejsca. Elia czekała tuż przy wejściu oglądając się na plecy wchodzącej do groty dziewczyny. Odwróciła się patrząc wyczekująco na Olofata. Brzydal wyraźnie walczył z sobą.

– Olofacie, czy odpowiesz mi z całym przekonaniem, że to w porządku tam iść? Nie… raczej czy to rzeczywiście już koniec? Czy to już wszystko?

– Ja… Nie wiem Gando. Wciąż tak wielu spraw nie pojmuję. Pewnie nigdy się nie dowiem. Ale Elia… Sam rozumiesz. Muszę – olbrzym lekko zarumieniony patrzył bezradnie tym rodzajem spojrzenia od którego miękną kolana i serce.

– Olo? – Elia podeszła bliżej i wzięła go za rękę. – Olo czy chcesz iść wraz ze mną? Olo czy tak?

– Oczywiście, wiem to z całą pewnością.

– Znakomicie! – klasnęła w dłonie po czym usiadła wprost na ziemi. – A cóż? Skoro Ganda uważa, że mamy jeszcze coś do zrobienia, to ja Elia mówię, że to może być prawda. Nie byłabym taka wspaniała gdybym zaprzeczyła. Ale wiem, że jestem dobra i mądra i nie mogłabym nie mieć racji. Dlatego zostaniemy Olo. Zostaniemy, tak.

Wielkolud uklęknął obok niej z przerażeniem w oczach.

– Elio czy jesteś pewna? Tak czekałaś byśmy udali się tam… Jak zniesiesz dalsze życie wśród ludzi? Nasza wioska była niewielka, ale na świecie jest wielu występnych, kłamliwych i złych…

– Więc będziemy szukać tych dobrych. Prawda, że znakomicie to wymyśliłam? Ze mną Olo i ty Gando, nie zginiecie.

Wtedy drobna dziewczyna o dziwnych oczach siedząca dotąd cicho wstała i podeszła do trójki rozmawiających przyjaciół. Uklękła na jedno kolana i skrzyżowała ręce na piersiach.

– Dobra panienko i wy szlachetni panicze. Zechciejcie przyjąć mnie i mojego brata, byśmy mogli wam towarzyszyć. Ofiaruję wam swoje ostrza. Będę cię bronić szlachetna panienko, przed występkiem i złem ze strony ludzi.

Na chwilę zapadło pełne konsternacji milczenie. Ganda z Olofatem popatrzyli po sobie porozumiewawczo.

– Jak masz na imię?

– Nazywam się Bia, mój brat zaś Roe.

– Rezygnujesz z krainy szczęśliwości, ale nie dlatego, że jesteś tak przewidująca i mądra jak ja. Powodem jesteś ty sama. Dlaczego chcesz z nami iść? – zapytała spokojnie Elia.

– Mój dar nie przyniósł nigdy nic dobrego. Słowa panicza poruszyły mnie. Może jest jeszcze dla mnie nadzieja by zasłużyć na spokój i szczęście. Mój brat ma czyste serce i żaden świat nie zestarzeje go, na zawsze już pozostanie dzieckiem. On nie może odejść sam, muszę się nim opiekować. Ma tylko mnie. Proszę! – dziewczyna padła na twarz i jej plecami wstrząsnął szloch. – Proszę was dobrzy panicze. Przyjmijcie nas na siebie na służbę!

– Powstań Bio – rzekła poważnie Elia. – Oczywiście, jeśli ktoś jest pod wrażeniem mojej wspaniałości, nie mogę mu odmówić towarzyszenia mi. Rozumiecie chłopcy prawda? Chłopcy też się zgadzają. Sądzę jednak, że nikt nie ośmieli się uczynić niczego przeciwko mnie, tak zatem nie ma potrzeby mnie bronić. Nie będziesz sługą, mówi mi zatem „siostro", a Gandzie i Olofatowi „bracie". Ja nazywam się Elia.

Elia zaprezentowała z rewerencją przyjaciół, a klęcząca dziewczyna patrzyła na nią swoimi wielkimi oczami.

Bia wstała i Ganda przyjrzał jej się uważniej. Była tak drobna, że wielkiemu Olofatowi sięgała trochę powyżej pasa. Poza tym sprawiała wrażenie nieco wychudzonej przez co oczy osadzone w zapadłej, małej twarzyczce sprawiały upiorne wrażenie. Miała krótkie rzadkie włosy opadające strąkami na czoło. Dopiero po chwili spostrzegł przypasaną broń; ciemny metal obręczy, które przypominały czakramy, z jednej strony miały jednak wygodną rękojeść.

W tym czasie zbliżył się do nich również brat Bii. Podobieństwo było duże, mimo, że Roe był znacznie masywniejszy i nieco wyższy. Miał także bujną niesforną czuprynę i wesołe śmiejące się oczy. Cały wyglądał jakby się uśmiechał co sprawiało, że oboje stawali się swoimi zupełnymi przeciwieństwami, będąc jednocześnie podobni jak bliźnięta.

– Haaa! – ucieszył się nagle chłopiec i objął Elię ku zdumieniu wszystkich.

– Niewiarygodne! Roe nie lubi obcych, rzadko kiedy pozwala się w ogóle dotknąć – Bia była pod wrażeniem i z nowym uwielbieniem spojrzała na Elię.

– Widocznie od razu poznała się na mojej wspaniałości. – odparła na to i poczochrała chłopcu czuprynę. Zaraz jednak zaniepokoiła się gdy Roe zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki.

– Olo złapał go za ramiona i delikatnie odciągnął. Poddał się temu zupełnie bezwładny jak szmaciana kukiełka.

– No nie! Spójrzcie tylko. On zwyczajnie zasnął. – żachnął się Olofat, a pozostali zaśmiali się cicho.

Ostrożnie, by go nie zbudzić, Olo ułożył Roego na mchu przy dogasającym ognisku. Pozostali jednomyślnie przyklasnęli pomysłowi by iść spać a wszelkie problemy odłożyć na czas poranka. Wkrótce wszyscy leżeli pokotem wokół ognia. Ganda rozłożony na wznak wypatrywał gwiazd ponad koronami drzew. Zastanawiał się z pewnym niepokojem co przyniesie kolejny dzień jednocześnie odczuwając radość, że ów w ogóle nadejdzie.

Koniec
Nowa Fantastyka