- Opowiadanie: Heinekotzl - (2)Wszyscy święci idą do… - Grzybobranie

(2)Wszyscy święci idą do… - Grzybobranie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(2)Wszyscy święci idą do… - Grzybobranie

(2)Wszyscy święci idą do… – Grzybobranie

– Powinniśmy pójść na grzybobranie.

– Coo?… akhmm… O ku…wa! – Krztusząc się haustem mocnego piwa, mozolnie przetwarzałem nowy komunikat. Magda nigdy niczego nie mówiła normalnie, tylko ogłaszała.

– Nie wyrażaj się.

– Prze… praszam. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Jakie znowu grzybobranie? – Sekundę później na mojej twarzy wylądował kolorowy numer kobiecego szmatławca.

– Masz, poczytaj coś dla ludzi, zamiast ślepić bezmyślnie w telewizor. – Pełen złych przeczuć zacząłem kartkować wrześniowe wydanie „Bonjour”. Jezus Maria! To jednak prawda. W dziale „Jak twórczo spędzić weekend?”, znalazłem artykuł pod zwięzłym i nie pozostawiającym cienia nadziei na ocalenie tytułem: „Grzybobranie we dwoje”. Zamiast obejrzeć sobotnią powtórkę ligową, będę pląsał po lesie ze zmarzniętym tyłkiem, zaspokajając wielkopańskie ambicje połowicy. Fakt, że podobne wykwity redakcyjnej weny, to na ogół stek pisanych na akord, ciężkich idiotyzmów, nie miał dla Magdy najmniejszego znaczenia. Nawiasem mówiąc, moje potrzeby od jakiegoś czasu również jej nie trapiły. Czy nasz związek przeżywał kryzys? Ależ skąd, ten etap mieliśmy już dawno za sobą. Wspólnota majątkowa zmuszała nas do codziennej walki o przetrwanie. Regularnie przegrywałem kolejne potyczki. Powoli wewnętrznie zamierałem. Wiedziała o tym i potrafiła to wykorzystać. Brakowało mi sił na kolejną przepychankę. Jutro grzybobranie, a po jutrze? Któż to wie? Wyprawa do delfinarium, kurs rumby, nowa aranżacja ślepej kuchni… Możliwości było od groma. Póki co, pozostały mi wygodny fotel i tuzin kanałów sportowych. Po rozwodzie będę musiał pożegnać nawet tę namiastkę wolności. Tępe uderzenie bólu w klatce piersiowej upewniło mnie, że czas zaakceptować sytuację. Nie warto fikać, już nie.

***

Po godzinie spędzonej wśród mokrego poszycia, buty nadawały się do wyrzucenia. Byłem zadowolony. Kolejne wybuchy złości za moimi plecami, rekompensowały wszystkie trudy wspólnej wycieczki.

– Wracajmy już!

– Madziu, nie wrócę do domu bez choćby jednego, maleńkiego grzybka. To w końcu grzybobranie. Naprawdę chcesz tak łatwo odpuścić?

– Wal się! Nie znalazłbyś grzyba, nawet gdyby ci zakwitł między palcami.

– Po pierwsze, damie nie przystoi takie słownictwo. Stać cię na więcej. Po drugie, moja droga, gdybyś częściej oglądała telewizję, zamiast pochłaniać artykuły z „Bonjour”, wiedziałabyś, że grzyby nie kwitną, tylko owocują. Poza tym, jesteśmy razem… To takie twórcze. – Wściekłe fluidy jakich oczekiwałem w reakcji na swą ripostę, zbyt długo nie dawały o sobie znać. Zaintrygowany spojrzałem za siebie. – Magda…?

Prawdopodobnie ukochana postanowiła bez ostrzeżenia przejść do twardych działań zaczepnych. W takim przypadku moje perspektywy rysowały się niewesoło – dochodziła szesnasta, a od granic miasta dzieliło mnie dwadzieścia kilometrów z okładem. Do samochodu dotarłem w ciągu dwudziestu minut. Na miejscu czekała kolejna niespodzianka. Wóz stał na swoim miejscu – pusty.

– Magda! Takie numery, to już przesada! Jesteśmy na to za starzy! – ryknąłem. – Wracaj, bo cię tu zostawię! – Miałem ochotę wywrzeszczeć jeszcze kilka kąśliwych komentarzy, ale poczułem lęk i wena mnie opuściła. Coś było nie tak. Żona potrafiła być wredna, ale swoją wygodę ceniła znacznie wyżej niż… Pociemniało mi w oczach. Wszystko wokół zalał czerwony blask. Nagły skok temperatury zmusił do instynktownego zasłonięcia twarzy. To był koniec grzybobrania.

***

Koniec

Komentarze

Sklej to, bo inczej zyskasz w moich oczach dożywotnią opinię literaty - spamera...

Nowa Fantastyka