- Opowiadanie: Heinekotzl - (7)Wszyscy święci idą do… - Arena po raz drugi

(7)Wszyscy święci idą do… - Arena po raz drugi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(7)Wszyscy święci idą do… - Arena po raz drugi

(7)Wszyscy święci idą do… – Arena po raz drugi

Ustawiono ich w rzędzie. Dwunastu przerażonych mężczyzn, odzianych w obcisłe, wściekle pomarańczowe drelichy. Wyglądali jak wyciągnięci z bloku śmierci. Przy każdym postawiono dwóch strażników. Zbyteczny nadmiar ostrożności, zważywszy na możliwości jassich.

Tym razem widownia amfiteatru była niemal pusta, jedynie najwyższe miejsca zajęli strzelcy wyposażeni w lśniące rury lopów. Starsi wkroczyli na arenę po specjalnie przygotowanej rampie, oczywiście oprócz Beznogiego Czyżyża, który przewodził przybyłym, manewrując na swym naszpikowanym elektroniką spodku. Gdy Starsi zajmowali miejsca na kamiennych ławach, w odległym krańcu areny zgrzytnęły ukryte w marmurowej cembrowinie wrota. Oddział zakapturzonych jassich wepchnął tamtędy ogromny, czarny kontener, unoszący się ponad powierzchnią gruntu, prawdopodobnie za sprawą tej samej technologii, która zapewniała mobilność Czyżyżowi. Ja i Magda, zostaliśmy postawieni z dala od pomarańczowej grupy. Pilnowało nas czterech wyższych rangą, żółtych funkcyjnych. Kiedy podpłynął Czyżyż odstąpili o kilka kroków.

– Czy pałacowe kwatery odpowiadają twemu wyobrażeniu gościnności?

– Nie.

– To się dobrze składa, bo okres waszej bezczynności właśnie dobiega końca.

– Naszej?

– No tak, kolejne pytania. Popatrz, co dla was przygotowaliśmy. – Wieloprzegubowe ramię wykonało szeroki zamach. Na ten gest zareagowała ekipa zgromadzona wokół kontenera. W ciągu kilku minut podciągnięto czarny sześcian w pobliże kręgu ław. Czyżyż wyemitował brzęczącą metalicznie komendę. Podbiegł jeden ze strażników wchodzących w skład grupy pilnującej pomarańczowych. Gdy był już blisko, rozpoznałem układ plam na pysku.

– Witaj, Radju. Jakąż nową zagadkę przyniesie nam ten dzień? – Ignorując moją zaczepkę, jassi wpatrywał się wyczekująco w Czyżyża. Ten wydał z siebie serię głośnych szczeknięć, przerywanych fazami modulowanych szumów. Gdy skończył, Radju zajął bliską pozycję po prawej. Magda mocno ściskała moją dłoń. Za mocno.

– Boję się.

– Ja też. Oni o tym wiedzą. Cokolwiek nastąpi, spróbujmy zachować spokój. Tylko to nam pozostało. Czyż nie? – Spojrzałem na osłonięty szkarłatnym kapturem czubek głowy naszego towarzysza. Nie patrząc na mnie, wysyczał krótką odpowiedź, natychmiast zinterpretowaną przez ukryty za mym uchem mikrotranslator, współpracujący z urządzeniem nadawczym Radju.

– Jeśli zauważą, obaj skończymy w otchłani Czarnej Kostki. – Wiedziałem, że postępuję głupio, ale tylko nawiązując kontakt z kimś obeznanym z sytuacją, mogłem ukoić skołatane nerwy.

W tym momencie obsługa ściągnęła pluszową plandekę, okrywającą dotąd kontener. Kostka faktycznie była czarna. Wyglądała jak olbrzymi, kamienny blok pomalowany na czarno, ale to było jedynie pierwsze wrażenie. Materiałem, z którego wykonano artefakt, z pewnością nie był kamień. Pozorne nierówności i spękania pełzały leniwie, tworząc kolejne, niestabilne układy. Im dłużej obserwowałem obiekt, tym trudniej przychodziło mi skoncentrować wzrok. Choć w ogólnym zarysie monolit nadal zachowywał jednolitą formę sześcianu, to jednak każdy centymetr kwadratowy widocznej powierzchni ścian sprawiał wrażenie bliskiej wrzeniu, organicznej zupy. Skala bryły i matowa czerń dodatkowo utrudniały orientację.

Stratogoros, o czym poinformował nas wcześniej Radju, pełnił między innymi funkcję opiekuna Czarnej Kostki.

Starszy podszedł do bloku i rozpoczął długą litanię. Ułożył plamiaste dłonie na ruchomej powierzchni, a różowy dym wypełniający przeźroczysty baniak głowy, począł wnikać wąską stróżką w strukturę ściany. Stratogoros zanurzył ręce w czerni aż po łokcie. Obiekt zadrżał jak galareta. Celebrant powoli odstąpił od monolitu. Dziury powstałe w miejscu gdzie przed chwilą tkwiły jego kończyny, wypełniła biała, kleista ciecz, spływająca wąskimi strugami na pylistą arenę. Kolejnym wstrząsom towarzyszył odgłos ssania, po czym biały płyn został wciągnięty z powrotem w otwory. Ściana zapadła się, ukazując wirującą masę błękitu i bieli. Przemieszane kolory tworzyły lej, którego dno uformowało okrągłe obramowanie otworu prowadzącego do wnętrza Kostki. Czyżyż posłał w eter przeciągły gwizd. Strażnicy pchnęli jednego z ludzi. Sądziłem, iż będzie walczył, a przynajmniej krzyczał, ale nie stawiał oporu. Najwyraźniej przerażenie całkowicie złamało jego wolę życia. Strach nie był jedynym uczuciem odciśniętym na zmaltretowanym, bladym obliczu. Pamiętam wyraz bezbrzeżnego zdziwienia, jaki uchwyciłem w wybałuszonych oczach. Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że nasze spojrzenia spotkały się ponad cybernetycznymi głowami inicjatorów koszmaru. Nie jestem pewien, czy mężczyzna faktycznie spoglądał na mnie, jednak dostrzegłem moment, gdy wszystkie skłębione za wymiętą maską twarzy emocje, pochłonęła zimna pustka rezygnacji. To był prawdziwy obraz śmierci, poprzedzającej unicestwienie ciała.

Z otworu w dnie wiru buchnął obłok czarnego dymu. Pilnujący więźniów jassi wcisnęli im w dłonie szare półmaski, następnie sami przyłożyli do pysków własne. Ludzie natychmiast osłonili usta i nosy, dociskając zbielałymi dłońmi elastyczne osłony. Radju błyskawicznie podał sprzęt dla mnie i Magdy. Mężczyzna pozostający w zasięgu oddziaływania obłoku, upadł tocząc pianę z ust. Wstrząsające ciałem drgawki upodobniły je do marionetki szarpanej bezmyślnie za wszystkie sznurki. Z wnętrza Kostki wypełzł siny warkocz, poznaczony węźlastymi, bladożółtymi zgrubieniami przypominającymi purchawki. To one wydzielały truciznę. Zakończona różowawą bulwą wić, oplątała nadgarstek podrygującej dłoni i zawlokła zdobycz w czeluście sześcianu. Monolit zadrżał po raz ostatni, po czym otwór przejścia uległ nagłemu zasklepieniu bryzgiem szybko tężejącej, białej substancji. Biel plomby poczęła w mgnieniu oka ciemnieć, aż całość utonęła na powrót w smolistej czerni. Kilku jassich rozpyliło wokół aerozol, będący zapewne substancją zobojętniającą. Maski nie były dłużej potrzebne. Dopiero teraz zauważyłem ciemniejsze plamy w okolicach krocza, wyraźnie kontrastujące na pomarańczowych kombinezonach kilku mężczyzn. Jeden upadł i wrzeszczał ściskając klatkę piersiową. Strażnicy natychmiast rzucili się ku niemu. Wezwano grupę medyczną z noszami. Wszystkich więźniów wyprowadzono poprzez rampę. Na arenie pozostaliśmy tylko ja, Magda, Radju i Starsi.

– Czy ceremonia ofiarowania Czarnej Kostki, wyrwała cię z ułudy poczucia sprawowania kontroli? – wychrypiał metalicznie Eurupion, oślepiając mnie na moment zielonymi wiązkami szperaczy. Ponieważ nie doczekał się odpowiedzi, ciągnął dalej. – Jak widzisz, my też mamy do ciebie pytania.

Z ławy powstał ze zgrzytem Starszy z wmontowanymi w pierś tubami, w których upchano pulsującą masę białych glist. Jako jedyny przedstawiciel Wiecznej Rady zachował część swej pierwotnej głowy. Zasuszona skóra twarzy została rozpięta na ramce zaopatrzonej w szereg mikroskopijnych, czerwonych lampek. Tuż za nią, opleciona kłębowiskiem żółtych, czerwonych i niebieskich kabelków, tkwiła metaliczna kula wielkości dużego grejpfruta. Dwa zestawy podwójnie sprzężonych kamer śledziły każdy mój ruch.

– Zwą mnie Kryzysowym Marszandem, choć wolę abyś używał mego ulubionego imienia.

– Czyli?

– Mów mi Kisz.

– Dobrze.

– Podobało ci się?

– Nie.

– Dlaczego?

– To sadyzm w czystej postaci.

– Zatem nie…

– Nie.

– Z analiz historii waszego gatunku wynika, że przyjemność czerpana z zadawania bólu, stanowi istotną część skromnego jak dotąd dorobku cywilizacyjnego homo.

– Nie zaprzeczam, ale nie mogę tłumaczyć błędów całej cywilizacji.

– Gdzie dostrzegasz błąd?

– Zadawanie cierpienia bez powodu, to według mnie poważny błąd.

– Chwileczkę. W swoich wypowiedziach wciąż przemycasz dziwne założenia. Dlaczego uważasz, że byłeś świadkiem cierpienia pozbawionego sensu? Poza tym, poszukiwanie przyjemności to kolejny fundamentalny motyw obecny w całej waszej kulturze. Być może się mylę, lecz satysfakcja czerpana z niczym nieograniczonej władzy, umożliwiającej zadawanie bólu, jak również poszukiwanie argumentów, których celem jest zatarcie granicy pomiędzy przyjemnością, a rzekomą powinnością, to wasz gatunkowy wyróżnik. Co mi na to odpowiesz, homo?

– Prawdę powiedziawszy, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Mimo to, od razu zaklasyfikowałeś obserwowane zdarzenia jako czynnik pozbawiony sensu. Czy potwierdzasz, że dominantą twego postępowania jest nieustanne przykrawanie rzeczywistości do wzoru wdrukowanego w świadomość poprzez społeczną tresurę?

– Być może społeczeństwo ma większy wpływ na kształtowanie moich postaw, niż chciałbym przyznać.

– Nareszcie do czegoś dochodzimy. Mityczny Eurupionie, widzę że pragniesz zadać kilka pytań. – Kisz zajął swoje miejsce, zaś przed zgromadzonych wystąpił Eurupion.

– Jak widać, homo rzadko kojarzą fakt wpływów społecznych i ich powiązań z życiem jednostki…

– Wybacz Eurupionie, ale muszę zaprotestować. Nasza cywilizacja poświęciła wiele czasu i energii, aby zgłębić ten temat. Mamy… – Potężne uderzenie w okolice krzyża powaliło mnie na ziemię. Magda zaczęła krzyczeć. Oszołomiony nie potrafiłem powstać o własnych siłach i w końcu Radju użyczył mi swego ramienia. Za pozwoleniem przysiadłem na jednej z ław.

– Nigdy nie przerywaj Starszym, homo. – Udzieliwszy cennej rady, Radju wycofał się rozmasowując pięść. Magda leżała w pyle, najwyraźniej nieprzytomna.

– Czy wolno mi…? Czy mogę? – Ponieważ nikt nie oponował, postanowiłem zaryzykować i ruszyłem w jej stronę. Przyklęknąwszy, delikatnie odchyliłem głowę. Z wolna odzyskiwała świadomość.

– Dlaczego…?

– To moja wina, przepraszam. Pomału… – Wspierając wzajemnie swe wysiłki, pokuśtykaliśmy na zajmowane poprzednio miejsce.

Eurupion zgrzytnął wykonując lekki obrót w moim kierunku i pochylił metalowe pudło głowy w taki sposób, jakby oddawał pokłon. Potem zabuczał.

– Mówiłeś coś o dorobku waszej filozofii?

– Tak. Sądzę, że jest znaczący.

– Nie rozumiem cię, homo. Jak możesz powoływać się na dorobek intelektualny, którego nie wykorzystujesz?

– Ja być może nie, ale ludzie…

– O jakich ludziach mówisz?

– Bo ja wiem…? Na Ziemi żyli i wciąż żyją ludzie, których postawa przeczy zgeneralizowanemu obrazowi naszej cywilizacji.

– Znasz ich nauki?

– W ogólnych zarysach.

– Na przykład?

– Budda i Jezus głosili ponoć konieczność rezygnacji ze stosowania przemocy.

– Doprawdy? Co do Buddy, zgoda, choć kultury jakoby hołdujące jego naukom, nie zaprzestały stosowania rozwiązań siłowych. Jeśli idzie o Jezusa, to jak go nazywasz? Barankiem Pokoju, czy Niosącym Topór?

– To w zasadzie kwestia interpretacji.

– Ach… więc przyznajesz, że wasza cywilizacja nigdy nie porzuciła wzorca postępowania opartego na brutalności?

– Oczywiście. Jednak upraszczacie sprawę, sprowadzając wszystko do literalnego odczytywania zapisów zawartych w księgach.

– Ty odczytujesz je inaczej? Przecież twierdzisz, że znasz jedynie niewielkie fragmenty.

– Rozmawiacie z niewłaściwym człowiekiem. Nie potrafię…

– To już wiemy – wtrącił Czyżyż. – Teraz próbujemy ustalić ile naprawdę wiesz. – Wykonał gest w kierunku niemej postaci Starszego, który dotąd sprawiał wrażenie pogrążonego we śnie, czy raczej stanie czuwania. – Zastosuj metodę porównawczą.

Cyborg ożył, rozświetlając przykryty togą korpus setkami seledynowych światełek. Wyglądało to, jakby nagle obsiadł go rój świetlików. Diody posiadały wystarczającą moc, aby ich blask był widoczny poprzez tkaninę. Ruchy Starszego przywodziły na myśl przedśmiertną drżączkę owada. Głowa w formie wypełnionej bursztynową galaretą piramidy z przejrzystych tafli, podrygiwała lewitując kilkanaście centymetrów ponad ramionami w emanującym fioletową poświatą polu.

– Jam Gualdibardo. Gotów?

– Zaczynajmy.

– Posłuchaj: Powiadają, że piękno nigdy nie gości w zatwardziałych sercach. Jeśli tak, to mieszkańcy stolicy prowincji Tara, byli istnymi potworami, choć większość z nich na co dzień używała drogich perfum, zbytkownych jedwabi i wyszukanej biżuterii. Zdarzyło się w porze deszczowej, że na progu domu gejsz przysnął nędzny żebrak. Słudzy zapewne szybko by go przegnali, jednak uciekając przed ulewą, wszyscy opuścili stanowiska. Pierwsza kurtyzana, Matsumi, wracała właśnie z wizyty u możnego kupca. Gdy opuszczała palankin, dostrzegła żebraka. Eskorta natychmiast otoczyła przemokniętego przybłędę, lecz Matsumi powstrzymała strażników i przywołała starca.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

– Nie, szlachetna pani. Moje życie dobiega końca i rychło wyruszę tam, gdzie nie ma głodu, ni bólu.

– Mimo to, przyjdź wieczorem pod wschodnie okna.

– Będę tam.

Tej nocy kurtyzana śpiewała dla kropel deszczu, co jak łzy obmywały brudne ulice miasta. Tak myśleli wszyscy, prócz ukrytej w mroku, skulonej postaci. Rankiem słudzy odnaleźli pod wschodnią ścianą zimne ciało nędzarza. Ponoć na jego twarzy zastygł blady cień uśmiechu. Co sądzisz o tej opowieści?

– Jest smutna.

– Czy odczuwasz potrzebę identyfikacji, z którąś z postaci?

– Raczej nie.

Po mojej odpowiedzi nastąpiła krótka przerwa. Starsi rozpoczęli dyskusję we własnym gronie, natomiast my zostaliśmy odprowadzeni na bok przez Radju, który wyszeptał coś do komunikatora ukrytego w bransolecie. Niemal natychmiast nastąpiła materializacja grupy czterech jassich, dźwigających tace z obiektami przypominającymi zielone sople oraz czarne jak węgiel, kwadratowe klocki. Ponieważ na jednej z tac, ułożono także zwykłe pomarańcze i pszenne bułki, domyśliliśmy się, że to jedzenie. Podano też wyposażony w dozownik, wysoki cylinder i kilka matowoszarych kubków. Nie mogąc podejść do kręgu zajmowanych przez cyborgi marmurowych ław, byliśmy zmuszeni jeść na stojąco. Jassi z gracją wprawnych kelnerów podsuwali poczęstunek, jednocześnie zupełnie nas ignorując, rechotali między sobą. Sople miały konsystencję czerstwego ciasta i smakowały jak płatki zbożowe z domieszką wiórków kokosowych. Nikt nie tknął sześciennych bryłek. Budziły zbyt mocne skojarzenia z Czarną Kostką. Napój okazał się ciepłym, srebrzystym bulionem wydzielającym słodki zapach rumu. Bardzo rozgrzewał, ale z pewnością nie zawierał alkoholu. Kiedy Czyżyż zatrajkotał piskliwie, służący zniknęli zabierając ze sobą jedzenie i naczynia. Nadal przeżuwając ostatnie kęsy, wróciliśmy do kręgu siedzisk.

– Jesteśmy pewni, że spełnisz wymogi transformacji. – Rozpoczął Stratogoros. – Co prawda, stan twej wiedzy pozostawia wiele do życzenia, jednak uznaliśmy, iż nie to zadecyduje o powodzeniu planu, który będziesz realizował w naszym imieniu. Poznaj Godota.

Naprzód wystąpił Starszy, zachowujący do tej pory milczenie. W odróżnieniu od pozostałych, Godot okrywał płaszcz uszyty z czarnych skrawków. Można by go było nazwać rodzajem patchworku. Tors upstrzony kawałkami soczystego mięsa wyglądał makabrycznie, jak dzieło Kuby Rozpruwacza. Spodziewałem się zapachu zgnilizny, ale nie wyczułem żadnej przykrej woni. Głowa stanowiła połączenie staromodnego patefonu ze złotą tubą i trzech kulistych gruczołów, spiętych giętkimi rurkami. Całość spowijał gąszcz cieniutkich kabli przetykany śluzowatymi wstążkami robali, podobnych do menażerii wypełniającej pojemniki piersiowe Kisza.

– Brawo! Brawo! I jeszcze raz brawo, do cholery! – melodyjny zaśpiew naśladował najlepsze dokonania wokalne Elli Fitzgerald. – Moją ulubioną postacią telewizyjnej serii o przygodach Robin Hooda był Guy z Gisburne, bez pudła, stary. Lubiłem patrzeć jak się miota bez sensu. Wciąż gadał od rzeczy i często obrywał w łeb. Trochę mi go przypominasz. – Zbity z pantałyku wolałem milczeć.

– No jakże ci, robaczku? Ciepło? Jeszcze ci Kuklinowski boczków przypali, bez pudła, stary. – Patrzyłem bezradnie na pozostałych Starszych. Rzecz jasna, ich sztuczne głowy pozbawione twarzy nie wyrażały absolutnie niczego, co mogło stanowić dla mnie jakąś wskazówkę. Po chwili z tuby patefonu popłynęły zakłócane lekkimi trzaskami dźwięki trąbki Satchmo. Przez kilka minut słuchaliśmy instrumentalnej wersji „Summertime”. Kiedy muzyka ucichła, Godot przemówił głosem Seana Connery’ego.

– Czy teraz czujesz się lepiej?

– Nie rozumiem.

– Dla rozluźnienia atmosfery podrzuciłem ci kilka elementów, zaczerpniętych z rzeczywistości twego macierzystego świata. Czy czujesz się lepiej?

– Tak, dziękuję. Bardzo mi pomogłeś.

– Znakomicie. Zaprawdę, powiadam ci, dobrze jest, kuźwa. Teraz wprowadzimy cię w nasz plan. Bez pudła, stary…

***

Koniec
Nowa Fantastyka