
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
(11)Wszyscy święci idą do… – Wszystkojeb
Z przekazanych przez Godota informacji wynikało, że na Pustkowiach Mnaneh nigdy nie zapada zmrok. Dlatego zdziwiło mnie słabe, jakby przepuszczone przez żółty filtr światło. Opuszczając Lektykę nie potrafiłem rozpoznać krajobrazu. Niebo, odległe łańcuchy górskie, a nawet część zboczy krateru, po prostu zniknęły. Godot wraz ze swą kochanką stał na platformie w ciasnym kręgu ochroniarzy. Zadarta ku ciemnemu nieboskłonowi tuba patefonu wskazywała, iż Starszy patrzy w górę. Reszta towarzystwa wykręcała szyje pod dziwnymi kątami, lustrując ciemny przestwór odmienionego otoczenia. Nawet nie zauważyli kiedy do nich podszedłem.
– Co się dzieje?
– Oto kolejna z transformacji, którą powinieneś zobaczyć i pojąć – odrzekł Godot nie odwracając sensorów od…
– Wybacz, Godocie, ale nie dostrzegam niczego, poza niemożliwym ponoć w tym miejscu zmierzchem.
– To nie zmierzch. Najzwyczajniej stoimy w cieniu.
– Cieniu czego?
– Polibbussa, a właściwie jego członka w monumentalnym wzwodzie.
Odchyliwszy maksymalnie głowę, usiłowałem przeniknąć spojrzeniem gęstniejący wraz z odległością, oleisty mrok.
– Mało spektakularne.
– Bo nie widziałeś go w całej krasie, gdy się wyłaniał. – Godot pstryknął palcami. Natychmiast podano mu podłużne pudełko o zaokrąglonych krawędziach. Kiedy przedmiot spoczął w rękach Starszego, od jego ścianek odskoczyło kilka podświetlanych klapek, ujawniając dwie pary osłoniętych gąbczastymi kapturkami okularów. Trzech strażników przyciskało do oczu podobne urządzenia.
– Mnie to niepotrzebne, ale tobie posłuży. Patrz! To tylko prącie. Dziewięćdziesiąt trzy procent ciała stworzenia spoczywa głęboko pod nami, w postaci przesycającego struktury geologiczne gleju. – Odebrawszy sprzęt spojrzałem we wskazanym kierunku przez górną parę wizjerów.
– Nic, tylko ciemność.
– Pomogą ci to wyregulować. Nehto rafki gruff.
Jeden z jassich przejął lornetkę i chwilę przy niej majstrował, po czym wcisnął z powrotem w dłoń, złośliwie przy tym rechocząc. Ponowiłem próbę obserwacji. Tym razem obraz był całkiem stabilny i ostry. Zielonkawe zabarwienie konturów wskazywało na uaktywnienie noktowizora. Mimo wszystko, nadal nie miałem pojęcia na co patrzę. Nie chcąc po raz kolejny korzystać z pomocy, zacząłem eksperymentować z przyciskami rozmieszczonymi w zagłębieniach bocznych ścianek. Po kilku próbach odnalazłem regulator zoom. Wciąż przeszukując przestrzeń, postanowiłem rozwiać ostanie wątpliwości.
– Czy to właśnie jassi zwą Wszystkojebem?
– Taaak… Lubią wszystko nazywać po swojemu. Z ich punktu widzenia, to trafny wybór strategii. Polibbussy są starożytnym gatunkiem. Zamieszkiwały ten glob na długo przedtem, nim Ziemię zasiedliły wielkie gady. Kiedyś żyła tu cywilizacja, zwana przez nas Niktoni. Gdy odkryli, że polibbussy mogą osiągać wagę dochodzącą nawet do trzech setnych masy całej planety, zaczęli je czcić jako bogów. Ostatecznie, wiara ta doprowadziła do ich upadku.
– Jak wyginęli?
– To banalna historia, pełna doktrynalnych miazmatów, bratobójczych walk i religijnych secesji. Ciekawy jest jednak fakt, iż w tym przypadku „bogowie” przeżyli swych wyznawców. Mając do wyboru, zwrócić się przeciwko obiektowi kultu, czy ulec zagładzie, Niktoni wybrali to drugie.
– Taka postawa musiała przyciągnąć waszą uwagę. Nadal nie mogę niczego wypatrzyć. – Zniechęcony chciałem zwrócić lornetkę Godotowi.
– Wciśnij trójkątny taster. To włącznik dalmierza. Moje sensory wykryją wiązkę i będę cię mógł naprowadzić… Dobrze, teraz w lewo. Jeszcze dalej, stop! Teraz przesuń do góry w prawo. Stop! Tak trzymaj i wyreguluj zoom.
Z początku irytowały mnie liczne na wyświetlaczu, świetliste markery, utrudniające koncentrację na właściwym obrazie. Potem odnalazłem przycisk ukrywający komendy dalmierza i dopiero teraz mogłem się skupić na szczegółach. Najpierw rozpoznałem rozciągnięte, wykrzywione grymasem bólu usta. Nos i oczy porastały brodawkowate twory. Oddaliłem obraz, by uchwycić szerszą perspektywę. Cały ekran wyświetlacza usiany został poskręcanymi kończynami i głowami humanoidów. Dzięki kolejnemu zbliżeniu wyłapałem monstrualny, podobny do krokodylowego pysk, kłapiący bezsilnie jak upiorna kołatka. W falującym dywanie spętanych istot młóciły macki, mięsiste ogony, podrygiwały wieloprzegubowe odnóża i poprzerastane błonami, wielopalczaste dłonie. Zieleń obrazu noktowizyjnego przywodziła na myśl podmorską głębię, skrywającą koszmarne, całkowicie obce człowiekowi formy życia. Powróciło wspomnienie pucypułkowego polipa. Lornetka wypadła z drżących dłoni. Spadający sprzęt sprawnie przechwycił stojący najbliżej jassi.
– Transformowaliście polibbussa. Chyba pojmuję tok rozumowania jassich. Wszystkojeb: Ten, który jebie równo wszystkich, bez względu na różnice gatunkowe.
– Przyznasz, jest w tym pewna logika? – Nie czekając na odpowiedź, Godot kontynuował, najwyraźniej zadowolony z poczynionych przeze mnie obserwacji. – Organizmy polibbussów mają wręcz niewiarygodne możliwości adaptacyjne. Pierwotnie, ich pokarm stanowiły przede wszystkim związki mineralne, pobieranymi w ogromnych ilościach z gleby i skał, ale gdy tylko nadarzyła się sposobność, zaczęły przyswajać pokarm pochodzący z innych źródeł.
– Okazjonalni drapieżcy.
– Właśnie. Jednak natychmiastowe uśmiercenie ofiary było mniej efektywne, niż specyficzny rodzaj pasożytnictwa. Polibbuss asymiluje częściowo organizm żywiciela, zmuszając go do pracy na rzecz własnego wzrostu.
– Pozwól, niech zgadnę. Postanowiliście wykorzystać mechanizm ewolucyjny, tworząc organiczne narzędzie tortur.
– Można na to spojrzeć również w ten sposób. Dla nas to jeszcze jedna sposobność przetestowania modyfikacji struktur mentalnych istot poddanych ekstremalnej stymulacji.
– Eksperyment zawiódł wasze nadzieje. Pętla Zbawienia pozostaje w ukryciu.
– Oczywiście, przecież w innym wypadku nie byłoby cię tutaj.
– Jak długo macie zamiar to ciągnąć?
– Wciąż kontynuujemy badania. Mechanizm asymilacji jest procesem o wysokim stopniu złożoności. Dopóki nie będziemy pewni, że znamy już wszystkie odpowiedzi, nie przestaniemy stawiać pytań.
– To postawa niezwykle bliska ludzkiemu wzorcowi postępowania.
– Chcesz mnie obrazić?
– Nie. Kiedyś oglądałem program omawiający etyczne aspekty postępu naukowego. Jako jeden z przykładów w dyskusji, wykorzystano zdjęcia szympansa, któremu wycięto powieki, aby sprawdzić jak zareaguje nie mogąc zasnąć.
– I co?
– Nic, Godocie. Zwierzę konało w męczarniach przez kilka dni.
– Czy program przypadł ci do gustu?
– Tak. Zrozumiałem to dopiero teraz, patrząc na wasze dzieło. Widziałem też dokumenty, pokazujące dzieci, nie w pełni dojrzałe homo, zszywane żywcem przez żądnych odpowiedzi dorosłych przedstawicieli gatunku.
– Czy ograniczali się jedynie do zszywania niedojrzałych osobników?
– Nie, to byli naukowcy. Ich… ciekawość przybierała rozmaite formy.
– A efekty?
– To naprawdę dobre pytanie, Godocie. Nie bardzo wiem, jak mógłbym na nie odpowiedzieć, zwłaszcza w kontekście waszej niepohamowanej żądzy wiedzy.
– Postaraj się, homo.
– Norymberga, to było kiedyś bardzo piękne miasto.
– Już nie jest?
– Zależy kto pyta. Wasze transformacje to ślepa uliczka.
Godot długo analizował moje odpowiedzi, konsultując je wielokrotnie z pozostałymi członkami Wiecznej Rady. Nim opuściliśmy Mnaneh, kazał zrzucić kochankę w otchłań krateru.
***
Ha! Pojąłem, o co chodzi z tym podziałem! To po prostu próba zamaskowania nieudolności autora i jego braku talentu w tworzeniu spójnego tekstu. Takie coś, to można publikować na wyrywki w gazetce szkolnej, a nie w (skądinąd) poważnym serwisie dla literatów na poziomie...
A szkoda, bo swój potencjał ma, do tego trzyma mój klimat.